Mam świetną pracę, która daje mi wiele wolności, zdrowie, kochającą rodzinę i piękny dom. Wielu myśli, że moje życie to istna bajka, a ja jestem coraz bardziej zmęczona. Nie fizycznie– choć w moim wieku zmęczenie fizyczne jest codziennością– ale psychicznie, emocjonalnie. Moja córka Magda, moje jedyne dziecko, dorosła kobieta, po raz kolejny przyszła do mnie po pieniądze. I znowu czuję tę dziwną mieszankę frustracji, żalu i poczucia winy, jakbym to ja była odpowiedzialna za jej nieodpowiedzialność. Może w istocie jestem.
Chciałam jej uchylić nieba
Zawsze chciałam dać jej wszystko to, co najlepsze. Sama nie miałam łatwego startu. Wychowałam się w małej miejscowości, w skromnej rodzinie, gdzie nie było mowy o luksusach. Rodzice nauczyli mnie, że pieniądze trzeba zarabiać ciężką pracą, a sukces nie spada z nieba. Dlatego, kiedy byłam młoda, zrobiłam wszystko, by wyrwać się z tej rzeczywistości.
Dostałam się na studia i przez kilka lat ciężko harowałam, łącząc naukę z dorywczymi pracami. Od matury prawie do trzydziestego roku życia pracowałam albo uczyłam się bez przerwy, ale opłaciło się: zostałam dentystką i założyłam swoją własną klinikę. Bez niczyjej pomocy. Kiedy patrzę na wszystko, co udało mi się osiągnąć, jestem z siebie dumna. Mam dom, stabilność finansową, szacunek wśród pacjentów. Ale teraz, patrząc na Magdę, czuję, że gdzieś popełniłam błąd.
Kiedy była mała, obiecałam sobie, że dam jej wszystko, czego ja nigdy nie miałam. Najlepsze szkoły, najnowsze ubrania, zagraniczne wakacje. Chciałam, by miała łatwiejsze życie. Może zbyt łatwe. Magda nigdy nie musiała martwić się o pieniądze, bo zawsze były– i zawsze były od mnie. Nawet kiedy poszła na studia, dbałam o to, by miała wszystko, co potrzebne. Studiowała marketing, który miał dać jej podstawę do znalezienia porządnej, dobrze płatnej pracy. Ale szybko się okazało, że dla Magdy studia były tylko tłem do imprez i poznawania nowych ludzi.
– Nie idziesz na wykład?– pytałam, gdy wylegiwała się w łóżku do trzynastej po południu.
– Mamo, dziś mamy imprezę tematyczną, muszę się wyspać– mruczała, pokazując mi na ekranie telefonu zdjęcia swojego stroju.– Ekipa przyjeżdża po mnie już o szóstej, więc niedługo będę musiała się szykować.
Na początku cieszyłam się, że Magda tak dobrze odnajduje się wśród ludzi, że jest towarzyska i pewna siebie. Ja w jej wieku byłam nieśmiała, zamknięta w sobie, więc myślałam, że jej otwartość na świat to coś dobrego. Niepokoiłam się jednak, gdy zaczęła zaniedbywać naukę. Egzaminy zdawała w ostatnim terminie, a zamiast staży czy praktyk, wybierała trzytygodniowe wypady za granicę. Zawsze miała jakiś pretekst.
– Mamo, teraz jest czas na zabawę! Praca i obowiązki mogą poczekać!– słyszałam.
Finansowałam jej zachcianki
Na początku się z nią zgadzałam i biłam się w pierś, że chcę ją wpędzić w taki sam kierat, w jakim sama trwałam. „Daj spokój, ty prawie nie miałaś młodości, bo ciągle pracowałaś. Daj się jej wybawić”, beształam się w myślach. Ale to, co miało być tylko przejściową fazą, u Magdy stawało się normą.
Po skończeniu studiów, liczyłam, że córka zacznie szukać stabilnej pracy, takiej, która pozwoli jej się usamodzielnić. Niestety, moje nadzieje szybko legły w gruzach. Magda nie mogła utrzymać się w żadnej pracy dłużej niż kilka miesięcy. Zawsze coś było nie tak. Raz szef był zbyt wymagający, innym razem praca zbyt nudna, albo koleżanki w pracy nieprzyjazne. Magda zawsze znajdowała wymówki, dlaczego akurat ta praca nie była dla niej odpowiednia. I w takich chwilach przychodziła do mnie. Najpierw po drobne sumy– na bilet na festiwal, na kosmetyczkę, na nowe buty.
Najpierw się zgadzałam, bo przecież jaki rodzic nie dorzuci młodej dziewczynie świeżo po studiach do porządnego ubrania czy na drobną przyjemność, na którą jeszcze jej nie stać. Z czasem jej prośby stawały się jednak coraz większe. Prosiła o kasę na wakacje, opłaty za mieszkanie, spłatę karty kredytowej. A ja, jak ta naiwna, ciągle jej pomagałam.
Mówiłam sobie, że to tylko chwilowe, że w końcu się ogarnie, znajdzie dobrą pracę, przestanie potrzebować mojej pomocy. Ale lata mijały, a Magda ciągle była na moim utrzymaniu. Moja frustracja sięgnęła zenitu, gdy zaczęła przychodzić po kasę nawet kilka miesięcy po swoim ślubie.
Kiedy Magda wzięła ślub z Michałem, byłam przekonana, że to będzie moment przełomowy. Michał wydawał się rozsądnym człowiekiem, miał stabilną pracę, był ambitny, miał poukładane w głowie. Myślałam, że jego odpowiedzialność wpłynie na Magdę, sprawi, że zacznie patrzeć na życie poważniej. Nic bardziej mylnego. Nie dość, że zięć nie wpłynął pozytywnie na moją córkę, to jeszcze ona zaczęła sprowadzać go do swojego poziomu i... zanim się obejrzałam, praktycznie utrzymywałam dwójkę dorosłych dzieciaków. Mówiłam sobie, że to młode małżeństwo, że potrzebują wsparcia na starcie, ale... w końcu coś we mnie pękło.
Dlaczego mam to robić?
Nie chodziło już o same pieniądze. W końcu stać mnie było na to, żeby im pomagać. Chodziło o to, że Magda nigdy nie nauczyła się odpowiedzialności. Nigdy nie musiała stawić czoła trudnościom, bo ja zawsze byłam w tle, gotowa ją uratować. I nagle zaczęłam się zastanawiać– czy to ja jestem winna jej beztroskiego podejścia do życia? Czy to, że wychowałam ją w wygodzie, sprawiło, że teraz nie potrafi poradzić sobie sama?
Nie chciałam być taką matką, nigdy nie zamierzałam wychowywać lenia i lekkoducha. Ale może troska i chęć uszczęśliwienia córki przesłoniły mi zdrowy rozsądek? Ta myśl uderzyła mnie, gdy Magda, mając trzydzieści dwa lata i będąc mężatką od czterech, znowu przyszła do mnie po pieniądze: tym razem na „wielką podróż po Azji”.
Trajkotała jak najęta o planach wycieczki, hotelach, lotach w niby okazyjnych cenach... Ale rezerwować trzeba już, teraz, zanim bilety znikną... A ona teraz nie ma pieniędzy, bo znowu zmieniła pracę... I czy mogłabym „ją poratować, żeby nie musiała rezygnować z marzenia”. Przyszła, jak zawsze, pewna, że jej pomogę. Ale tego dnia coś we mnie pękło.
– Magda, nie mogę cię już dłużej utrzymywać – powiedziałam, starając się zachować spokój.
Magda spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Jakie utrzymywać? Przecież to tylko drobna pomoc...– wyjąkała.
– Drobna? Podlicz sobie to wszystko, co ode mnie dostajesz. Zobacz, czy żyjesz na poziomie, na którym żyłabyś, gdybyś miała do dyspozycji jedynie własne pieniądze– odpowiedziałam, czując, że to najtrudniejsze słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedziałam.– Nie jestem bankiem. Jesteś dorosła, masz męża, obydwoje pracujecie, powinniście sami zacząć sobie radzić z życiem.
Jej twarz stężała, a w oczach pojawiły się łzy.
– Czyli teraz, kiedy naprawdę cię potrzebuję, po prostu mi odmówisz?
– Nie potrzebujesz. Ta podróż to twoja zachcianka, a nie pierwsza potrzeba. Najwyżej nie pojedziesz– wypowiedziałam powoli, ostrożnie.
W końcu musi dorosnąć
Nie chciałam, żeby zabrzmiało to zbyt bezdusznie, ale musiałam podkreślić oczywiste: córka sądziła, że każda jej fanaberia jest problemem pierwszej potrzeby i że mam obowiązek je finansować. Ale zrozumiałam, że moja dalsza pomoc nie sprawi, że Magda zmądrzeje i nauczy się odpowiedzialności– przeciwnie.
Pomogłam jej już wystarczająco, może nawet za dużo. Z każdym kolejnym przelewem utwierdzałam ją w przekonaniu, że zawsze może na mnie liczyć, że cokolwiek zrobi, znajdzie u mnie wsparcie. A to nie było już wsparcie– to była zależność, którą sama stworzyłam.
– Madziu, kocham cię – powiedziałam cicho.– Ale musisz w końcu nauczyć się samodzielności. Nie mogę cały czas cię ratować.
Córka wstała gwałtownie.
– Dzięki, mamo. Dzięki za nic – rzuciła, po czym wyszła, trzaskając drzwiami.
Siedziałam tam przez chwilę, wpatrując się w puste miejsce, które po niej zostało. Serce mi się krajało. „Tyle jej dałam, przez tyle lat wspierałam ją na każdym kroku, a ona tak mi się odpłaca? Nawet nie próbowała mnie zrozumieć, po prostu mnie ofuknęła i trzasnęła drzwiami”, myślałam z żalem. Ale wiedziałam, że zrobiłam to, co musiałam. Magda była dorosłą kobietą, musiała w końcu wziąć odpowiedzialność za swoje życie. I choć było to dla mnie bolesne, wierzyłam, że w końcu zrozumie, że robię to dla jej dobra.
Aleksandra, 59 lat
Czytaj także:
„Rodzina się mnie wyrzekła, bo wolałem brudzić ręce smarem, niż przerzucać akta spraw sądowych. Jeszcze do mnie wrócą”
„Teściowa przed ślubem musztruje mnie jak w wojsku. Muszę zdać test białej rękawiczki i egzamin z klepania kotletów”
„Mąż mnie olewał, więc rzuciłam się w pikantny internetowy romans z 20-latkiem. Obudziłam się, gdy zaszłam w ciążę”