„Na działkowej rabacie uprawiałam nie tylko piwonie i róże. Wśród grządek poziomek znalazłam miłość”

zakochana para fot. Adobe Stock, Светлана Лазаренко
„– Jesteś miłością mojego życia, darzę cię ogromnym szacunkiem i zwyczajnie nie potrafię sobie wyobrazić przyszłości, w której by cię zabrakło. Bez względu na to, ile czasu jest mi jeszcze pisane. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?”.
/ 29.05.2024 22:00
zakochana para fot. Adobe Stock, Светлана Лазаренко

Muszę przyznać, że nie skakałam z radości, kiedy okazało się, że Marysia przepisała mi w testamencie swoją działkę. Ta biedna, schorowana kobieta zapewne pragnęła mi podziękować za zajmowanie się nią, gdy była chora. Ale to było zupełnie zbędne! Podczas ostatnich tygodni jej życia, gdy została wypisana ze szpitala z informacją, że lekarze są już bezradni, po prostu nie mogłam postąpić inaczej.

Zabrałam ją do swojego domu

Od dawna pomagałam sąsiadce w codziennych czynnościach – przygotowywałam dla niej posiłki, chodziłam na zakupy, dbałam o porządek w jej mieszkaniu. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym nagle przestać jej pomagać, kiedy jej stan tak bardzo się pogorszył. Tym bardziej że jej bliscy nie wykazywali chęci, by się nią zaopiekować...

W ów pamiętny dzień marca, przeszło dwanaście miesięcy temu, postanowiłam w końcu obejrzeć mój „majątek”. Ponad godzinę kołatałam się komunikacją miejską, by ostatecznie dotrzeć na peryferia i ujrzeć skrawek terenu gęsto zarośnięty krzewami. Pośrodku tego bałaganu stała przechylona, mikroskopijnych rozmiarów altanka.

– I co ja mam zrobić z tą feralną schedą? – westchnęłam pod nosem.

Działka, którą dostałam w użytkowanie wieczyste, miała dla mnie niewielkie znaczenie. Cóż mogłam z nią zrobić? Odsprzedać? Jej cena byłaby śmiesznie niska. A może wpadać tu od czasu do czasu, żeby złapać oddech po ciężkim dniu w robocie? Nie, to stanowczo za daleko. Takie rozwiązanie sprawdziłoby się ewentualnie u kogoś na emeryturze, a ja miałam wtedy 43 lata i byłam samotną babką. Lekko rozgoryczoną po tym, jak facet mnie zostawił, a syn wyjechał za chlebem do stolicy. Do tego jeszcze ta frustrująca robota w kadrach, gdzie wypłata ledwo starczała do pierwszego i na opłacenie mieszkania...

– Ależ to dla mnie przyjemność panią spotkać! – niespodziewanie rozbrzmiał za moimi plecami donośny, męski głos.

– Czy my się znamy? – zapytałam zaskoczona, spoglądając na rosłego mężczyznę, który wydawał się być ode mnie nieco starszy.

– Ależ skąd! – odparł z entuzjazmem. – Jestem Henryk. Po prostu bardzo mnie cieszy, że wreszcie ktoś zajmie się tym kawałkiem ziemi.

– Cóż, nie mam jeszcze pewności czy…

– W sobotę planujemy takie spotkanie przed sezonem – przerwał mi w pół zdania Henryk. – Bardzo mi zależy, żeby pani przyszła.

– Zaraz, zaraz… Kto to jest „my? – zapytałam zaskoczona.

– Jak to kto? – oburzył się mężczyzna.

– No my, ci z ogródków działkowych… Zaczynamy o 9 rano. Mam nadzieję, że się pojawisz – rzucił na odchodne i tyle go widziałam.

Jednak się tam zjawiłam

W tę sobotę przed 8 rano absolutnie nie chciało mi się wstawać z łóżka. Jednak mam taki paskudny charakter, że po prostu nie potrafię wystawić kogoś do wiatru, jeśli się już z nim na coś umówiłam. Poza tym Henio w ogóle nie dał mi szansy na odmowę. No i właśnie tak zaczęła się cała ta historia.

Zapoznałam się ze wszystkimi. Głównie byli to emeryci (no, może poza Heńkiem, który przeszedł na rentę po tym, jak dopadł go zawał), ale pod względem podejścia do życia o niebo młodsi niż ja. Łączyła ich wspólna pasja i czuli się ze sobą świetnie w swoim towarzystwie. Nawet nie zauważyłam, kiedy wtopiłam się w ich grupę – no i zaczęłam spędzać mnóstwo czasu na działce!

Nadeszła wiosna, a cała natura budziła się z zimowego snu. Wystarczyło dać otoczeniu odrobinę swobody, trochę pożywki i odrobinę wody, a ona odwdzięczała się niezwykłymi kolorami i cudownymi zapachami. Na początku odwiedzałam ogródek w soboty i niedziele, a potem zaczęłam tam wpadać również po pracy.

Pieliłam chwasty, przycinałam gałązki, sadziłam rośliny i użyźniałam glebę. Kiedy w końcu w maju zrobiło się cieplej, a remont mojej altany zbliżał się ku końcowi (Henio miał niesamowite zdolności manualne!), przeniosłam się na działkę na dobre. Zwłaszcza że – jak szybko się przekonałam – dotarcie stąd do pracy zabierało mniej czasu niż z mojego mieszkania w bloku.

Byłam w siódmym niebie

Wokół ogródka zasadziłam iglaki, a w kącie od północy zrobiłam mały staw, po którym dryfowały płatki lilii wodnych. Altanę oplotła przepiękna róża, a z grządki ziół dolatywał aromat mięty pieprzowej. Ten letni sezon był niczym sen! O poranku wybudzały mnie trele ptactwa, a gdy zmrok zapadał, chłonęłam woń roślinności i kwiatów. Opaliłam się, schudłam, poczułam nagły zastrzyk werwy. Gdy syn przyjechał na parę dni wolnego, ledwo mnie rozpoznał. A na dodatek, w naszej działkowej społeczności kwitła towarzyska atmosfera.

Nasze spotkania odbywały się codziennie, za każdym razem w innym miejscu na terenie ogródków działkowych, ale zawsze w towarzystwie przynajmniej kilkunastu osób. Bez względu na to, czy świętowaliśmy czyjeś imieniny, jakąś uroczystość, czy po prostu siedzieliśmy przy grillu, Henryk niezmiennie był gwiazdą towarzystwa. Sporo nas łączyło. Byliśmy mniej więcej w tym samym wieku, oboje po rozwodach, a nasze dzieci już dawno wyfrunęły z rodzinnego gniazda. Nic więc dziwnego, że świetnie się dogadywaliśmy.

Zanim lato rozkwitło na dobre, Henryk zaczął zabiegać o moje względy... Rankami przynosił mi kwiaty albo truskawki z własnej uprawy, a wieczorami wyciągał mnie na przechadzki krętymi ścieżkami pomiędzy działkami.

Jego spojrzenie było pełne czułości

Nie mogę powiedzieć, aby mi to działało na nerwy, wręcz odwrotnie – ten dzielny, zaradny, bystry i do tego troskliwy facet naprawdę wpadł mi w oko... Ale lato dobiegło końca. Po długim, pełnym słońca wrześniu i cudownym październiku, nastał chłodny, deszczowy listopad. Ze łzami w oczach żegnałam nowo poznanych przyjaciół, a szczególnie Henia. Wciąż jednak nie miałam pewności co do swoich uczuć, ani tego, czy on je podziela. Dlatego nawet nie podaliśmy sobie numerów telefonów. Przygnębiona i bez nadziei wracałam do swojego samotnego mieszkania w bloku i do swojej samotnej egzystencji.

Aż nadeszła wiosna. Zebranie zainaugurował pan Benedykt, najstarszy z naszego towarzystwa, ogłaszając początek nowego sezonu działkowego. Stało się to trzy miesiące temu. Spłoniona po uszy, z szalejącym sercem, wodziłam wzrokiem po zgromadzonych, wypatrując Heńka...

– Nic nie wiesz? – pan Benedykt wyraził zdziwienie, gdy po oficjalnej części podeszłam do niego z pytaniem o faceta, na którego czekałam całą zimę. – Henio leży w szpitalu. Problemy z sercem.

– Kolejny atak serca?! – spytałam przerażona.

– Nie, całe szczęście – odparł staruszek, uspokajając mnie. – Ale badania wyszły na tyle kiepsko, że lekarze umieścili go tymczasowo na oddziale kardiologicznym. – Widocznie bezczynność i zastój zimową porą nie wpływają na niego dobrze…

„Tak samo jak samotność” – pomyślałam, błyskawicznie zapisując namiary na szpital, w którym leżał Henio. 

Pragnęłam go zobaczyć

Ledwie dwie godziny minęły, a ja znalazłam się w sali oddziału kardiologicznego.

– Ty tutaj? – Henryk był totalnie zaskoczony, kiedy mnie zobaczył. – Przyszłaś zobaczyć... się ze mną?

– Jak tylko dostałam wiadomość, od razu tu pognałam! – odparłam zgodnie z prawdą.

Następnie, niczym pchnięta jakąś niewidzialną siłą, wtuliłam się w niego z całych sił. Dziś, gdy dni maja są takie ciepłe i długie, a noce wypełnione po brzegi gwiazdami, oboje z sentymentem wracamy wspomnieniami do tamtego momentu szczerości między nami.

Kiedy „usterka” – bo tak pieszczotliwie określał swoje kłopoty z sercem Heniutek – wylądował w szpitalu, okazało się na szczęście, że to nic poważnego. Już w połowie wiosny razem wprowadziliśmy się na działkę. Ale teraz to nie to samo, co kiedyś – nie jesteśmy już tylko miłymi sąsiadami. W końcu przestaliśmy udawać.

Tak już będzie zawsze

Strach, który czułam, pędząc do Henia, kiedy dowiedziałam się o jego problemach, i wzruszenie, jakie zobaczyłam w jego oczach, gdy weszłam na salę – to wszystko sprawiło, że w końcu porzuciliśmy te nasze uprzejme maski i zaczęliśmy być sobą.

Od tamtej chwili przechadzaliśmy się ścieżkami między działkami, tuląc się do siebie. Lecz ostatnio podszedł do mnie i delikatnie musnął moje ramię... Akurat byłam pochylona nad grządką poziomek, więc chwilę zabrało mi wyprostowanie pleców, aby móc skierować na niego wzrok. Lecz gdy w końcu stanęłam z nim twarzą w twarz, zamarłam z wrażenia.

– Jeju, Henio, czy to serio ty? – zapytałam, patrząc na faceta w eleganckim garniaku, lśniących butach i krawacie.

Zazwyczaj o tej godzinie Henio chodził w samej koszulce i krótkich spodenkach!

– Mam do ciebie ważne pytanie – rzucił nagle, jednocześnie prezentując zza pleców okazały pęk białych kwiatów i przyklękając w samym środku kałuży, która została po porannym podlewaniu ogrodu. – Jesteś miłością mojego życia, darzę cię ogromnym szacunkiem i zwyczajnie nie potrafię sobie wyobrazić przyszłości, w której by cię zabrakło. Bez względu na to, ile czasu jest mi jeszcze pisane. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? No to jak będzie?

– Oczywiście, że się zgadzam! – odparłam bez cienia zwątpienia, choć w duchu zwróciłam się do Marysi: „Dzięki tobie znowu odnalazłam radość i sens życia”.

Sylwia, 45 lat

Czytaj także:
„Mąż nie przepuścił żadnej okazji, by mnie zbesztać. W kuchni robiłam wszystko źle, a w łóżku nic mu się nie podobało”
„Obiecałam sobie, że nigdy nie będę jak moja matka. Nie dam się zagrzebać w praniu, sprzątaniu i w roli służącej”
„Babcia nienawidziła bycia matką, bo całe życie pragnęła być lekarzem. Zrezygnowała z ambicji, bo mąż jej tak kazał”

Redakcja poleca

REKLAMA