Bardzo kochałem Ulę. Inni patrzyli na nasz związek z powątpiewaniem, ja natomiast zawsze uważałem, że przeciwieństwa się przyciągają. Bo byliśmy zupełnie różni. Ona goniła za karierą. Chętnie chodziła do pracy, zostawała po godzinach, a ze swoją zaradnością i uporem, prędko pięła się po szczeblach kariery. W dodatku wszyscy naokoło ją lubili – uchodziła za duszę towarzystwa. No i miała skłonności do gromadzenia wszelkich niepotrzebnych gratów, a kwiaty uśmiercała za każdym razem, gdy przyniosła jakieś do domu.
Ja z kolei byłem typowym domatorem. Pracowałem zdalnie, przygotowując artykuły i nie licząc na nic więcej, bo zwyczajnie dobrze mi z tym było. Ludzie uważali mnie za skrytego, trochę gburowatego, ale podobno zyskiwałem przy lepszym poznaniu i okazywałem się niezłym przyjacielem. Lubiłem porządek i dużo przestrzeni, zawsze też ratowałem trupy jej kwiatków, bo jakoś tak miałem dryg do roślin.
Właśnie z powodu tych wszystkich różnic pomiędzy nami, wszyscy wokół wieszczyli nam szybki rozwód. My tymczasem przeżyliśmy razem dwadzieścia lat i wychowaliśmy wspaniałą córkę.
Święta to był gorący okres
Nie lubiłem świąt. Zawsze, ale to zawsze działały mi na nerwy. Ta ciągła pogoń, wybieranie dekoracji i szykowanie wszystkiego po to, by przez dwa dni cieszyć się ich niby-magią. Jak łatwo się domyślić, Ula była wtedy w siódmym niebie. Znosiła do domu pełno szpargałów, a wśród nich szereg ozdób z dyskontów, drogerii czy innych sklepów wciskających takie bzdury wszystkim naiwnym klientom. Całe mieszkanie tonęło w tych rupieciach, ale nie mogłem jej nic powiedzieć, bo zaraz się irytowała.
– Zabijasz całego ducha świąt – marudziła. – Daj mi to zrobić tak, jak chcę!
Dobrze chociaż, że rzeczywiście nie miała aż tyle czasu na przemienianie naszego mieszkania w dom Świętego Mikołaja, bo większość dnia spędzała w biurze. Dzięki temu mogłem usunąć nadmiar tych wszystkich ozdóbek i zadbać choć o względny porządek.
Oczywiście, Ula z niczym nie potrafiła się wyrobić. Brakowało jej czasu na podstawowe czynności, a co dopiero na przygotowywanie wymyślnych potraw, pieczenie ciast czy sprzątanie. Po prezenty też biegła zawsze na ostatnią chwilę. Aby oszczędzić jej choć jednego stresu tuż przed świętami, zdecydowałem się wyciągnąć ją na większe zakupy, by znów nie kupowała wszystkiego dzień przed Wigilią.
Zakupy sprowokowały kłótnię
Ula, jak to Ula, biegała po sklepie jak opętana i znosiła do wózka pełno niepotrzebnych rzeczy, które wyciągała niemal zewsząd. Przypominała trochę kilkuletnie dziecko, co rusz dopychające coś do zakupów rodziców. Nasza córka, Kasia, miała już 18 lat, ale kiedyś, w dzieciństwie, zachowywała się bardzo podobnie. Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu, gdy znów przyniosła jakiś łańcuch światełek, choć przecież w domu leżały dwa inne. W końcu szturchnęła mnie, wyraźnie czymś podekscytowana.
– Zobacz, Marcin! – zawołała. – Musimy ją mieć!
Skrzywiłem się, widząc, co mi pokazuje. Gdybym szedł sam, pewnie nie zwróciłbym uwagi na ten regał.
– Naprawdę postawiłabyś coś takiego w domu? – prychnąłem. – Przecież to wygląda jak szczotka do kibla! A choinka to choinka. Ma być piękna i pachnąca!
Ula nabrała gwałtownie powietrza.
– O czym ty mówisz? – żachnęła się. – Przecież ta choinka jest piękna!
– Jak ktoś lubi śmieci – mruknąłem. – Ja wolę żywą. Prawdziwą!
– O tak! I co jeszcze? – oburzyła się. – Będziesz drzewo do domu znosił? A co z toną igieł, które będą się walać po całym domu?
Prychnąłem z irytacją.
– A od kiedy to ty tak o porządek dbasz?
– A od teraz! – Zabrała wózek i pchnęła go energicznie przed siebie. – I zapamiętaj sobie – nie będzie u nas znowu żadnego badyla z igłami!
– No to nie będzie choinki w ogóle! – stwierdziłem. – Albo taka, albo żadna!
Nie zamierzałem ustępować
Przez najbliższe dni praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy. Ula chodziła obrażona i nawet przez chwilę na mnie nie zerkała. Aż Kasia się zdziwiła, że taka dziwna atmosfera panuje w domu.
– A co wy się tak do siebie nie odzywacie? – spytała, zerkając to na Ulę, to na mnie.
– Tatę pytaj – burknęła natychmiast moja żona.
Wzruszyłem ramionami, czując na sobie ciekawskie spojrzenie córki.
– Twoja mama chciała przywlec do domu coś, co nazywa choinką – stwierdziłem po dłuższej chwili – a tak naprawdę wygląda jak śmieć.
– Chciałam kupić sztuczną choinkę – rzuciła z przekąsem Ula. – Co roku to samo – igły, łysiejący badyl, który nikomu się nie podoba i wieczne sprzątanie. A tak byłaby inwestycja na lata i święty spokój.
– No, sama powiedz – zwróciłem się do zaskoczonej córki. – Nie lubisz naturalnej choinki? Tego zapachu lasu? Jej piękna?
Kasia uśmiechnęła się, lekko zakłopotana.
– Lubię – przyznała. – Ale… mama też ma trochę racji. Bo fakt, rzeczywiście sypią się z niej igły. I to dość szybko.
Westchnąłem ciężko.
– Naturalna choinka to podstawa świąt – upierałem się.
– Możesz o niej pomarzyć – zapowiedziała Ula. – Jak nie zgodzisz się na sztuczną, to rzeczywiście nie będzie żadnej.
Zmrużyłem oczy.
– I dobrze.
Córka nas pogodziła
Kolejne dni były ciche i nerwowe. Ani ja nie próbowałem zagadywać do żony, ani ona do mnie. Nawet zaczynało mnie to już trochę dręczyć, bo ta sytuacja zdawała się taka obca, nowa, dziwaczna. Aż któregoś dnia wróciłem do domu z pobliskiego sklepu i zastałem choinkę w salonie. Piękną, ładnie przybraną i, co najważniejsze, żywą!
– No, nareszcie poszłaś po rozum do głowy! – odezwałem się, stając w progu kuchni, po której krzątała się teraz Ula. – Czyli koniec kłótni?
– Koniec – przyznała. – Chociaż nie wiem, o co ci chodzi. To ty przecież kupiłeś drugie drzewko.
Zamrugałem.
– Jakie „drugie drzewko”? – spytałem, kompletnie zbity z tropu.
– No to ładne, na pniu, które stoi w sypialni – wyjaśniła. Zaczęła mi się uważnie przyglądać. W końcu złapała mnie za rękę i pociągnęła do mniejszego pokoju, gdzie faktycznie stała nieduża sztuczna choinka na pniu. – To nie ty kupiłeś tę choinkę?
Potrząsnąłem głową.
– Nie kupiłem ani jednej, ani drugiej.
Patrzyliśmy na siebie w głębokim zdumieniu, nie wiedząc, co właściwie zaszło. Skoro nagle w domu znalazły się obie choinki…
– O, jak miło na was patrzeć, gdy nie skaczecie sobie do gardeł! – odezwała się niespodziewanie Kasia.
Dopiero wtedy zorientowałem się, że stanęła w przedpokoju, uśmiechnięta od ucha do ucha. Coś w jej minie podpowiadało mi, że ma wiele wspólnego z obydwoma drzewkami.
– Coś ty wymyśliła? – rzuciłem.
– No, wiedziałam, że się nie dogadacie w kwestii drzewka – przyznała. – Nie chciałam brać jednej ze stron, żeby drugiej nie było przykro, więc… kupiłam obie.
– Zupełnie nie wiem, po co nam aż dwie… – próbowała narzekać Ula.
– Bo bez nich bylibyście dalej skłóceni – przerwała Kasia. – A ja na to nie pozwolę. Zwłaszcza że idą święta.
Wymieniliśmy spojrzenia. W sumie to miała trochę racji. Objąłem żonę ramieniem, a ona wtuliła się w moją pierś. Tak, tak było zdecydowanie lepiej.
Czasem warto iść na kompromis
Święta przebiegły w wyjątkowo przyjemnej atmosferze. Dni spędziliśmy w salonie, gdzie moje oczy mogła cieszyć wyjątkowo urodziwa choinka. Wieczorami natomiast, gdy kładliśmy się już spać, warto było popatrzeć także na to sztuczne drzewko, przystrojone kolorowymi lampkami. Muszę przyznać, że ten konkretny egzemplarz rzeczywiście nie wyglądał źle i pasował do wystroju naszego mieszkania.
Razem doszliśmy do wniosku, że dwie choinki to był doskonały pomysł. Dlatego w kolejnych latach planujemy powtórzyć takie zestawienie. Ula będzie miała swoją praktyczną, składaną i nieśmiertelną choinkę, a ja pozostanę wierny naturalnemu drzewku. Czasem jednak dobrze jest posłuchać córki i zdać się na nią. Tym sposobem żadne z nas nie musiało wcale rezygnować z tego, co uważa za symbol świat Bożego Narodzenia i pozostaliśmy w naprawdę świetnych relacjach.
Marcin, 45 lat
Czytaj także: „Bożonarodzeniowy jarmark puścił mnie z torbami. Wpadłam w pułapkę, przez którą w Wigilię chyba będę gryzła sianko”
„Teściowa w Święta potraktowała moje dzieci jak śmieci. Cieszę się, bo w końcu pokazała prawdziwe oblicze”
„Nienawidzę kupować prezentów na Święta, bo mnie nie stać. Aż mnie telepie, jak mam znowu wydać kasę na głupoty”