„Dobrze wiem, że mężczyźni najmocniej kochają zołzy. Dręczyłam mojego męża, a i tak wracał do mnie jak bumerang”

uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, deagreez
„– Tomek, prosiłam cię przecież milion razy, żebyś pisał mi, jak wracasz z pracy. Ja akurat kładę się wtedy na drzemkę i mnie budzisz – wkurzałam się zupełnie bez powodu, a on… tylko przepraszał. Z czasem jednak zaczęłam zauważać, że Tomaszowi powszednieją moje fochy i pretensje”.
/ 07.09.2024 13:15
uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, deagreez

„Pamiętaj, Kalina, to facet zawsze powinien latać za tobą, a nie odwrotnie! Nie można dawać się poniewierać, bo kończy się jak matka – nieszczęśliwa, zmęczona i wiecznie upokarzana”.

Taką radę dała mi kiedyś moja starsza siostra Klara. A ja uznałam ją za prawdę objawioną. W końcu całe życie widziałam, jak nasza mama męczy się z ojcem, który robił z nią co chciał, a ona i tak nigdy nie potrafiła odejść.

Chciałyśmy być inne

W liceum nie miałam zbyt wielu chłopaków, bo tak naprawdę żaden nie wydawał mi się być dostatecznie dobry. Albo byli zbyt niedojrzali i woleli się bawić kobietami niż uczyć, jak je uszczęśliwiać, albo byli zupełnie nieciekawi, nie mieli zainteresowań i żadnych ambicji.

Ci zbyt ulegli i „misiowaci” też mnie nie interesowali, bo moim celem nie było poniewieranie mężczyznami. Nie chciałam ich ranić czy upokarzać dla czystej satysfakcji. Chciałam po prostu mieć pewność, że to ja nie będę tą ranioną i upokarzaną, chciałam podkreślić, że jestem silna i nie dam robić z siebie kretynki. No i co najważniejsze: nie zamierzałam zadowalać się byle kim, jak wiele moich koleżanek.

– Aj tam, będę czekać na księcia z bajki? Franek jest tutaj, już go mam i mnie kocha – zapewniała mnie moja najlepsza przyjaciółka Asia po maturze.

– Ale on nawet nie chce iść na żadne studia… Mówi, że wystarczy mu robota na kasie, byle było co jeść. Naprawdę chcesz, żeby tak wyglądało twoje życie? – burzyłam się, jak na młodą idealistkę przystało.

– Oj przestań, Kalina… Nie każdy chce zdobywać świat, być milionerem i szukać sobie królewicza czy dziedzica innej fortuny, jak ty – wzruszyła tylko ramionami.

No cóż, nie miałam wpływu na to, jakie decyzje podejmują inni. Miałam wpływ tylko na swoje. I zamierzałam ułożyć sobie życie tak, żeby skorzystać z niego na maksa.

Tomasz wpadł mi w oko

Tomasza poznałam gdzieś w połowie studiów. Jeszcze żaden mężczyzna nie wywarł na mnie takiego wrażenia: był oczytany, interesujący, troskliwy, ale jednocześnie stanowczy, gdy trzeba. Miał swoje zdanie i nie bał się go wyrażać.

Można śmiało powiedzieć, że odbiło mi na niego punkcie i naprawdę bardzo chciałam go zdobyć. Ale jak to zrobić, żeby nie okazać, że za bardzo mi zależy? Nie miałam pojęcia. Gdy więc okazało się, że i ja mu się spodobałam, w środku wprost skakałam z radości. A na zewnątrz? Udawałam trudną do zdobycia.

Dręczyłam go wątpliwościami

Za każdym razem, gdy miało wydarzyć się coś, co przeniosłoby naszą relację na wyższy poziom, nie pozwalałam sobie na okazywanie jak bardzo tego pragnę.

Pierwsza randka? Zgodziłam się dopiero za drugim razem, a potem… ją odwołałam, wymyślając jakąś durnowatą wymówkę. Nie ukrywam: byłam przerażona, że mój sposób nie zadziała, a Tomasz sobie odpuści albo uzna, że nie jestem zainteresowana. Tłumaczyłam sobie jednak, że jeśli stchórzy i podda się na pierwszej drobnej przeszkodzie to tym bardziej udowodni, że nie powinniśmy być razem. Ale on, ku mojej radości, był zdeterminowany.

Po pierwszej randce zgodziłam się na następną, ale na pierwszy pocałunek pozwoliłam sobie dopiero na trzeciej. Na seks jeszcze później. Doskonale wiedziałam już, że Tomasz tak bardzo mnie pragnie, że prawie odchodzi od zmysłów, ale byłam pewna, że im dłużej będę zwlekać, tym bardziej cenny będzie dla niego moment, w którym dam mu się zdobyć. A gdy już spędziliśmy ze sobą pierwszą wspólną noc… zaczęłam się wycofywać. Nie dlatego, że nie chciałam kontynuować naszej relacji, ale dlatego, że nie chciałam podzielić losu wszystkich kobiet, które nagle stawały się „zdobyte”, a więc znacznie mniej pożądane i interesujące.

Był zdezorientowany

„Kalina, czy zrobiłem coś nie tak?”, „Kalina, błagam, odezwij się”, „Hej, tęsknię za Tobą”, „Proszę cię, wyjaśnij mi, czy w jakiś sposób Cię zraniłem”.

Tomasz torpedował mnie wiadomościami, na które perfidnie nie odpisywałam. Dałam się „zmiękczyć” dopiero, gdy przyszedł pod mój dom z gigantycznym bukietem kwiatów. Przeszedł próbę, nie poddał się, a ja „łaskawie” przyjęłam go z powrotem – choć, tak naprawdę, przecież nie zrobił niczego złego, a ja nie miałam żadnego powodu, żeby go tak dręczyć. Byłam jednak dumna z siebie: rozegrałam wszystko dokładnie tak, jak chciałam i osiągnęłam efekt, na którym mi zależało.

Miałam wrażenie, że im bardziej się odsuwam, im większe fochy strzelam (nawet bez powodu), tym bardziej Tomasz się stara. Gdy poprosił mnie o rękę, zrobił to w tak bajkowy, romantyczny i przemyślany sposób, że odjęło mi mowę. Nawet nie pomyślałam o tym, że powinnam się zastanowić i nie dawać mu od razu jasnej odpowiedzi – zgodnie z własną polityką. Nie, zgodziłam się od razu.

Wiedziałam, że będziemy szczęśliwi

W okresie narzeczeństwa Tomasz skakał wokół mnie jeszcze bardziej niż zwykle. Chyba nie mógł uwierzyć, że zgodziłam się bez żadnego wahania, wprost nie wierzył w swoje szczęście.

Jestem chyba najszczęśliwszym facetem na całym świecie – powtarzał mi ciągle.

Uśmiechałam się wtedy promiennie, ale nie odwzajemniałam podobnych wyznań – chociaż myślałam tak samo. „Lepiej się nie zdradzać ze wszystkim, warto zachować odrobinę tajemniczości”, myślałam. I to przecież działało.

– Ty to masz szczęście z tym Tomkiem – westchnęła mama tuż po naszym ślubie. – Mam wrażenie, że, gdyby mógł, to codziennie nosiłby cię na rękach.

Faceta to trzeba sobie wychować, mamo – zaśmiałam się.

– Ale nie przesadzaj z tym. Dobrego też nie należy zbytnio testować, bo w końcu ucieknie. A Tomek na pewno jest dobry, już ci to wystarczająco udowodnił – powiedziała z rezerwą w głosie.

Zachichotałam. Z całą moją miłością do mamy, była ona ostatnią osobą, od której przyjęłabym porady na temat związku czy małżeństwa. Poza tym, nie wyobrażałam sobie zupełnie, żeby Tomasz mógł mnie kiedykolwiek opuścić. Przecież przysięgał i obiecywał, że nie zostawi mnie nawet w najgorszej biedzie. Więc… wykorzystywałam to.

Byłam zołzą

– Tomek, prosiłam cię przecież milion razy, żebyś pisał mi, jak wracasz z pracy. Ja akurat kładę się wtedy na drzemkę i mnie budzisz – wkurzałam się zupełnie bez powodu, a on… tylko przepraszał.

Z czasem jednak zaczęłam zauważać, że Tomaszowi powszednieją moje fochy i pretensje. Zaniepokoiło mnie to. „Czy przestaje mu na mnie zależeć? Może powinnam się bardziej postarać?”. Wymyśliłam więc dramę, która miała na nowo przywrócić ogień w moim związku. Okazja nadarzyła się sama, kiedy w biurze mojego męża zatrudniła się nowa sekretarka.

– Chcesz mi powiedzieć, że bywacie ze sobą codziennie przez osiem godzin i jeszcze chcesz wyjść z nią i całą ekipą na kręgle w piątek? Jeszcze ci jej mało? Chcesz, to proszę bardzo! Ale ja się nie dam tak traktować! Nie będę czekać, aż zastanę was razem w naszym łóżku! – wykrzyczałam mu któregoś wieczoru, po czym zaczęłam pakować jego walizkę.

– Ale kochanie, o czym ty w ogóle mówisz… Przecież między nami nic nie ma… W życiu nie dałem ci powodu do zazdrości… – jąkał się mąż.

– Opowiadaj swoje kłamstwa komuś innemu! – atakowałam go dalej na oślep.

Chyba przesadziłam

W końcu w milczeniu wziął ode mnie walizkę i pojechał do swoich rodziców. Niby osiągnęłam swój cel, ale… po raz pierwszy się zaniepokoiłam, że przesadziłam. „A co, jeśli mama miała rację? A może nie wróci? A może uzna, że jestem wariatką i że zasługuje na lepszą kobietę niż ja?”, zastanawiałam się. Chociaż spodziewałam się, że Tomasz już następnego dnia wróci na kolanach, nie zrobił tego. Nie zadzwonił też i nie wysłał ani jednej wiadomości. Martwiłam się: to były nasze najdłuższe ciche dni.

– No i po co byłaś taką zołzą?! Przecież nie spotyka się z tą dziewczyną sam na sam, nie podrywa jej, nie masz żadnych dowodów! – rugała mnie przyjaciółka, gdy do niej zadzwoniłam.

Nie musiała tłumaczyć mi tego w racjonalnych argumentach, bo doskonale wiedziałam, że te stoją po stronie mojego męża. Przecież wymyśliłam tę kłótnię sama… Musiałam więc w to brnąć.

– Ech, pewnie masz rację… Ale ja go po prostu tak bardzo kocham, że nie mogłam znieść myśli o tej młodej, pięknej, kuszącej dziewczynie, która się koło niego kręci… – westchnęłam.

Na szczęście wrócił

Po czterech dniach cichych dni byłam już na skraju rozpaczy. Ale nie pozwoliłam sobie wysłać wiadomości do męża, nie przeprosiłam go, nie zadzwoniłam. Pewnie powinnam była, ale to przecież zupełnie zniweczyłoby moje wieloletnie starania. Na szczęście, piątego dnia Tomasz ponownie mnie zaskoczył. Stanął w drzwiach naszego mieszkania z wielkim bukietem kwiatów.

Wiem, że jesteś zła, ale… – zaczął, ale natychmiast mu przerwałam.
Rzuciłam mu się w ramiona i szepnęłam do ucha:

– Przepraszam. Dobrze, że wróciłeś.

Kalina, 27 lat

Czytaj także: „Wzięłam kredyt, by w końcu zostać mamą. Zostałam z brzuchem i długiem, bo mąż się nagle rozmyślił”
„Gdy wygrałam auto, mąż zaczął się przymilać. Myślał, że mu je od razu oddam, bo jest facetem”
„Mąż jeździł w delegacje, a ja miałam kochanka na telefon. Było idealnie, aż jeden z nich zrobił mi dziecko”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA