Marka poznałam w sieci. Nie planowałam, że się w nim zakocham. Zdrada męża i trudny rozwód sprawiły, że sądziłam, iż nigdy więcej nie zechcę wiązać się z żadnym facetem. Byłam przekonana, że każdy to niewart zaufania dupek, nieprzykładający wagi do małżeńskiej przysięgi. Skupiłam się zatem na pracy zawodowej i opiece nad 8-letnią Adrianną, moją córką.
Wieczorami od czasu do czasu zaglądałam na serwisy dla singli. Nie chodziło mi o znalezienie drugiej połówki, raczej o pewien rodzaj rewanżu. Flirtowałam sobie żwawo z facetami, kokietowałam ich, dawałam cień szansy. Kiedy już poczuli, że mnie zdobędą, bezlitośnie tratowałam ich jak natrętów. Kpiłam z nich, upokarzałam. Wiem, to było niemądre i niedojrzałe, ale nie potrafiłam nad tym zapanować… Sądziłam, że im się to należy za moją przykrość i cierpienie.
Również przeżył nieszczęśliwą relację
Marek jako pierwszy zniósł te wszystkie uszczypliwe uwagi. „Zdaję sobie sprawę, że to jedynie pozory, a twoje prawdziwe oblicze jest kompletnie inne. Jesteś wrażliwa, troskliwa i szlachetna. Wystarczy tylko, że odkryjesz te przymioty swojego charakteru. Chętnie ci w tym pomogę, o ile mi na to przyzwolisz” – odpisał na portalu w reakcji na moje nieprzychylne słowa.
Kiedy zapoznawałam się z tą treścią, moje oczy robiły się coraz większe z zaskoczenia. Pozostali mężczyźni reagowali furią, rzucali obelgami i przekleństwami. Pewien gość posunął się nawet do stwierdzenia, że mnie znajdzie i usadzi na miejscu. Najwyraźniej porządnie nadszarpnęłam jego poczucie własnej wartości. Marek z kolei obsypywał mnie wyszukanymi pochwałami. To było doprawdy osobliwe.
Już od samego początku coś mi w nim nie grało. Na początku sądziłam, że jest po prostu bardziej cwany niż inni, z którymi gadałam. I chce mnie ograć w ten sam sposób, co ja robiłam wcześniej. Zacząć od wielkiej miłości, a później wylać na mnie wiadro lodowatej wody. Ale nie, to nie było to...
Kiedy logowałam się na portal, moja prywatna skrzynka za każdym razem wypełniona była wyłącznie sympatycznymi wiadomościami. Pozdrowienia na dzień dobry, życzenia spokojnej nocy, pytania o to, co ciekawego mnie spotkało. W pewnej chwili przyłapałam się na tym, że z niecierpliwością wyczekuję tych miłych słów i pytań. Początkowo odpowiadałam na nie zdawkowo, później coraz odważniej i bardziej wyczerpująco. Zaszło to tak daleko, że potrafiliśmy rozmawiać przez internet nawet do późnych godzin nocnych, dzieląc się ze sobą swoimi zmartwieniami i troskami.
Ostatnio dotarły do mnie nowe informacje o Marku. Okazuje się, że oboje mamy za sobą niezbyt udane związki małżeńskie. On, tak jak ja, samodzielnie opiekuje się swoim dziesięcioletnim synkiem, Mateuszem. Żona Marka spakowała manatki i zwiała za granicę, a żeby tego było mało, to w dodatku z jego kumplem, z którym się przyjaźnił od lat. Gdy się o tym dowiedziałam, oniemiałam z wrażenia. Zawsze sądziłam, że tylko mężczyźni są w stanie bez mrugnięcia okiem porzucić swoją rodzinę. Jednak jak się okazuje, kobiety wcale nie są lepsze pod tym względem.
Po sześciu miesiącach konwersacji w sieci stwierdziliśmy, że to za mało. Zdecydowaliśmy się zobaczyć na żywo. Pozornie nic skomplikowanego. Po prostu umawiasz się gdzieś i o konkretnej porze. Problem w tym, że Marek jest z Wrocławia, a ja mieszkam w Warszawie. A to całkiem spora odległość między nami.
– Daj spokój, to żadna przeszkoda. W tę sobotę podrzucam Mateusza do babci, pakuję się do pociągu i stawiam się na miejscu – oznajmił.
Kiedy to usłyszałam, prawie wyskoczyłam z kapci!
W dniu, w którym miał przyjechać, podrzuciłam naszą córeczkę do babci, a sama, przepełniona nadzieją, ale też niepokojem, oczekiwałam na peronie. Razem spędziliśmy fantastyczny weekend. Trochę obawiałam się, że podczas pierwszego spotkania po tak długim czasie będziemy czuć się niezręcznie, ale nic z tych rzeczy. Od momentu, gdy się zobaczyliśmy, gadaliśmy jak starzy, dobrzy kumple. A kiedy nadszedł moment pożegnania, oboje mieliśmy kwaśne miny.
– Może w przyszłą sobotę wpadniesz do mnie? – Marek zwrócił się z pytaniem.
– No jasne, że przyjadę! – mocno go objęłam.
– Obiecaj, bo zwariuję z tęsknoty! – zawołał, wskakując do wagonu.
W jedną sobotę się wybrałam. I w następne też. Przez pół roku spotykaliśmy się właściwie w każdy weekend. Raz on wpadał do mnie, innym razem ja do niego. Początkowo tylko we dwoje, później zabieraliśmy nasze maluchy. Między dzieciakami od razu pojawiła się nić sympatii. No a my? Z każdym spotkaniem coraz bardziej dojrzewaliśmy do decyzji, że to jest właśnie ta osoba, z którą chcemy dzielić całą przyszłość.
Ani ja, ani Marek nie byliśmy pewni, jak zareagują nasze dzieci. Spotykanie się od czasu do czasu to całkiem inna sprawa niż mieszkanie razem pod jednym dachem. Okazało się jednak, że nasze pociechy są o wiele bardziej dojrzałe, niż sądziliśmy.
– Marek to spoko gość. Jak ci się oświadczy, to nie wahaj się powiedzieć „tak”. Nie mam z tym problemu. Mateusz też nie. Lubi cię – oznajmiła moja córka.
– Skąd ci w ogóle przyszło do głowy, że mi się oświadczy? – zapytałam zaskoczona.
– No weź, nie jesteśmy już maluchami i doskonale widzimy, że jesteście w sobie zakochani – odparła, wzruszając ramionami.
Później dowiedziałam się, że Mateusz odbył podobną pogawędkę ze swoim tatą.
Zgrzyty pojawiły się już na samym początku
Oświadczyny Marka nadeszły zaledwie cztery tygodnie po naszym pierwszym spotkaniu. Zrobił to w taki tradycyjny sposób. Przeczuwałam, że szykuje się coś wyjątkowego, gdy zjawił się u mnie nie w swoim typowym, luźnym stroju, a w eleganckim garniturze. Zaraz po przekroczeniu progu mieszkania przyklęknął na jedno kolano i wsunął mi pierścionek na serdeczny palec. Dzieciaki zareagowały entuzjastycznymi oklaskami. Rozpierało mnie niesamowite szczęście!
Raptem parę miesięcy temu byłam stuprocentowo pewna, że pozostałe lata życia spędzę w samotności. Tymczasem w tej chwili najbardziej niesamowity facet na świecie klękał tuż przede mną. Wtedy nawet przez sekundę nie pomyślałam, że coś może pokrzyżować szyki naszemu uczuciu. Ale rzeczywistość okazała się inna… Pierwsze nieporozumienie wynikło już tego popołudnia. Mateusz z Adrianką poszli pograć na komputerze, natomiast my rozsiedliśmy się wygodnie w pokoju dziennym. Odkręciliśmy wino i włączyliśmy jakiś film.
– Sporo roboty nas czeka w nadchodzącym okresie. Chyba obydwoje będziemy zmuszeni wziąć wolne, żeby ogarnąć ten cały bałagan w miarę bezstresowo… – oznajmił nagle Marek.
– O co ci chodzi? – spytałam, odrywając oczy od ekranu. – O ślub? Chyba nie marzysz o wystawnej imprezie? Każde z nas już brało udział w takich przyjęciach i nie można powiedzieć, żeby przyniosły nam wiele dobrego.
– Przeprowadzka to nie to samo co ślub, skarbie! Oboje dobrze wiemy, że nasze obecne mieszkanie jest za małe. Nie możemy przecież upchnąć dzieciaków w jednym pokoiku. Poza tym trzeba będzie znaleźć odpowiednią szkołę dla Adrianki i pracę dla ciebie. Chociaż wiesz co, ja nie miałbym nic przeciwko, żebyś została w domu. Poradzę sobie z utrzymaniem rodziny – powiedział z uśmiechem.
– Zgadzam się, że potrzebujemy większego lokum. Ale po co szukać nowej pracy albo szkoły? Lubię to, czym się zajmuję i nie planuję odchodzić z mojej obecnej firmy. Poza tym podstawówka Adrianki jest świetna, jedna z najlepszych w okolicy – zupełnie nie wiedziałam, o co mu chodzi.
Marek popatrzył na mnie ze zdumieniem.
– Faktycznie. Tylko że przecież zarówno ta szkoła, jak i firma znajdują się w stolicy. My z kolei będziemy żyć we Wrocławiu! – prawie wykrzyknął.
Zaniemówiłam. Przez moment nie potrafiłam wydobyć z siebie nawet jednego dźwięku.
– Co ty gadasz? Myślałam, że po ślubie zamieszkasz ze mną w Warszawie – wydusiłam z siebie zaskoczona.
– Nie ma takiej opcji. Prowadzę biznes we Wrocławiu i mam tu już wyrobioną renomę. Przecież nie spakuję tego wszystkiego w reklamówkę i nie przeniosę do Warszawy. Sądziłem, że to oczywiste. Zresztą stolica to jedno wielkie bagno – burknął poirytowany.
– Działalność gospodarczą da się prowadzić z każdego miejsca na świecie! Natomiast znalezienie satysfakcjonującej pracy na etat graniczy z cudem. Tutaj osiągnęłam już określoną pozycję i świetnie zarabiam. Gdybym przeprowadziła się do ciebie, musiałabym budować wszystko od zera. Nie mam na to ochoty! – podniosłam głos.
– Nie masz wyboru, będziesz musiała się przełamać! – zripostował podniesionym tonem i zapewne doszłoby do sprzeczki, gdyby nie obecność dzieci.
Zaciekawieni naszą ożywioną dyskusją, wychynęli z sypialni Ady.
– Rany, nawet obrączek na palcach nie macie, a już sprzeczki? – westchnął Mateusz, a ja poczułam się niezręcznie.
– Ależ skąd, nic z tych rzeczy. Zwyczajnie zastanawiamy się nad naszym przyszłym adresem – wyjaśniłam zakłopotana.
– Mnie to obojętne – stwierdziła moja córka.
– Prawdę mówiąc, dla mnie to też bez różnicy – dorzucił Mati.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Zazwyczaj młodzież bardzo emocjonalnie podchodzi do zmiany miejsca zamieszkania.
– Nie będzie wam przykro pożegnać się z kumplami? Z klasą? – ciągnęłam temat.
– Może trochę. Ale nauka i towarzystwo są chyba w każdym miejscu, prawda? – córcia popatrzyła na Mateusza z uśmiechem.
– Jasne – przytaknął.
Przejrzałam lokalny rynek zatrudnienia
Zerknęłam na mojego narzeczonego. Był w takim samym szoku jak ja. Pewnie podobnie do mnie myślał sobie, że nasze pociechy mają dużo łatwiej i nie muszą się nad niczym zastanawiać.
W ten wieczór nie poruszaliśmy już kwestii zmiany miejsca zamieszkania. Doszliśmy do wniosku, że wrócimy do tego, gdy oboje będziemy mieć czas, by to porządnie przemyśleć. Ale mija tydzień za tygodniem, a my dalej nie możemy dojść do porozumienia... Perspektywa rozpoczynania wszystkiego od zera, w całkiem nowej okolicy, nie uśmiecha się ani mnie, ani jemu.
W którymś momencie byłam bliska rezygnacji, jednak kiedy po cichu przeanalizowałam sytuację na rynku pracy we Wrocławiu, okazało się, że z moim wykształceniem humanistycznym mogę w najlepszym razie marzyć o pracy za ladą. I to też bez gwarancji, bo brak mi doświadczenia.
Natomiast w stolicy pracuję w sporej korporacji, jestem kimś! Na tę chwilę sytuacja wygląda jak wcześniej. Spotykamy się w weekendy. Dojeżdżamy do siebie na przemian. Niby wciąż jest przyjemnie, nadal się kochamy, jednak… Przecież nie o to chodziło!
Aneta, 41 lat
Czytaj także:
„Moje dzieci to śmierdzące lenie. Zamiast pomóc mi w domu, kazały zatrudnić robotnika. Mogą pożegnać się ze spadkiem”
„Córka mną gardzi, bo mój portfel świeci pustkami. Teściowie i mąż ją sponsorują, więc biedna matka poszła w odstawkę"
„Mam 42 lata i zaszłam w ciążę z przypadkowym gościem. Gdy urodziłam dziecko, on zaczął mnie zdradzać z nianią”