„Córka mną gardzi, bo mój portfel świeci pustkami. Teściowie i mąż ją sponsorują, więc biedna matka poszła w odstawkę"

załamana starsza pani fot. iStock, Halfpoint
„Czy wszyscy młodzi tak się zmieniają? Czy teraz liczą się tylko pieniądze i wygodne życie? Piękne domy, eleganckie samochody, ładne stroje i wczasy w luksusowych zagranicznych hotelach?”.
/ 25.06.2024 13:20
załamana starsza pani fot. iStock, Halfpoint

W życiu nic nie przychodziło mi łatwo, ani nie spadało jak manna z nieba. Wychowałam się w licznej rodzinie, było biednie, ale zawsze uczciwie, honorowo i z szacunkiem dla ludzi. Rodziców i babcię kochałam i szanowałam. Mój tata był złotym człowiekiem, wychowywał nas dobrym słowem, rozmową i miłością. Nigdy na nas nie krzyczał, nigdy nie uderzył. Ale jego jedno spojrzenie wystarczało, że rozumieliśmy, o co chodzi i staraliśmy się tak zachowywać, aby był z nas zawsze zadowolony i dumny. I to było dla mnie normalne.

Zaszłam w ciążę, a mój mąż... zniknął

Tak mi się życie ułożyło, że gdy byłam w ciąży, mój mąż odszedł w siną dal (a to tylko w piosence jest śmieszne). Sama zarabiałam na siebie i córkę Ewę. Starałam się, by miała szczęśliwe życie. I myślałam, że tak właśnie było. Relacje między nami były bardzo dobre, a wręcz przyjacielskie.

Czas mija szybko. Moja córka już od czternastu lat jest zamężna i ma dwoje dzieci, 12-letniego syna Darka i niespełna 10-letnią córeczkę Maję. Na pierwszy rzut oka stanowią wspaniałą kochającą się rodzinę. Jednak mnie się tak wiele spraw nie podoba.... Po prostu nie mogę się nadziwić, jak można tak żyć i w ten sposób wychowywać dzieci.

Moja Ewa i jej mąż, Mariusz, gdy się poznali, zapałali do siebie miłością „od pierwszego spojrzenia”, bo to chyba tak się określa? Szybko się pobrali i ciągle mówili, że marzą o dzieciach. Więc gdy po ponad dwóch latach moja córka zaszła w ciążę, radości nie było końca! Ewa była cały czas na zwolnieniu lekarskim, wysypiała się, chodziła do kina, dogadzała sobie jedzeniem, chyba nawet aż za bardzo, bo okropnie się roztyła. Była jednak ciągle uśmiechnięta, a ja, widząc jej radość, też byłam szczęśliwa.

Koniecznie chciała mieć cesarkę

Byłam w szoku, gdy oświadczyła, że opłaciła lekarkę w jakiejś prywatnej klinice i że będzie miała cesarskie cięcie, bo nie myśli wyć z bólu i męczyć się godzinami przy porodzie. To mnie zdziwiło! Przecież nigdy nie straszyłam jej opowieściami o porodach! Wręcz przeciwnie, mówiłam jej, że widok nowo narodzonego maleństwa był dla mnie czymś najpiękniejszym na świecie. Ale Ewa już zdecydowała! Cięcie na jej brzuchu goiło się kiepsko, więc wróciła ze szpitala sama, a synka przekazała pod opiekę teściów.

– Przecież i tak nie karmię piersią, to co za różnica – mówiła. – Takie małe i tak nie wie, kto mu zmienia pieluchy.

Szybko zdecydowała się na drugie dziecko, które także urodziło się przez cesarskie cięcie. Córeczka również prosto ze szpitala trafiła pod opiekę teściów, bo Ewa, jak mówiła, musiała dojść do siebie przed powrotem do pracy. Uważam, że mogła wziąć urlop wychowawczy i zająć się dziećmi, bo jej mąż dobrze zarabia, a i zamożni teściowie hojni są wobec młodych. Ale Ewa zrobiła, jak chciała.

Dzieci przebywały głównie u teściów

Bo tam były wspaniałe warunki, opieka niepracującej teściowej i najętej do dzieci opiekunki. Tam też dobrze się jadło i jeździło dobrymi samochodami. A młodzi mogli być wolni, swobodni, po pracy chodzili do kina, do lokalu albo na tańce.

Szybko jakoś tak się przyjęło, że większe spotkania rodzinne i imprezy odbywały się w dużym domu teściów. Schodziła się wtedy ich cała liczna rodzina, łącznie z pociotkami typu „dziesiąta woda po kisielu”, a z mojej rodziny byłam zapraszana tylko ja. I to wyłącznie przy wielkich okazjach, jak urodziny dzieci. O innych spotkaniach nawet nie wiedziałam, bo i po co? Po co komu starzejąca się mamusia w skromnym płaszczyku, od niepamiętnych lat tym samym? Mamusia, która wieczorem po przyjęciu będzie sterczeć na przystanku tramwajowym, bo na taksówkę jej nie stać, a przecież nikt nie może odwieźć jej swoim autem, bo wszyscy wypili choć po jednym kieliszku.

Coraz rzadziej ich widywałam...

Moje kontakty z córką i wnukami stawały się coraz rzadsze. Owszem, czasem zdarzało się, że późno wieczorem niespodziewanie Ewa dzwoniła do mnie, bo pokłóciła się z Mariuszem! Wtedy wrzeszczała mi do słuchawki, że ma dość „tego chama” i jego mamusi, która tylko w tym jest lepsza od innych, że mieszka bogato, stroi się i ma się za „najmądrzejszą z całej wsi”!

Wysłuchiwałam tych wrzasków z niesmakiem i próbowałam ją uspokajać, zwłaszcza, że te krzyki wyczyniała w obecności swojego męża. Ale Ewa reagowała nerwami.

– A niech głupek słyszy – mówiła opryskliwie. – Dowie się przynajmniej kilku słów prawdy o sobie.

Gdzie się podziała moja dawna córka?

„Czy wszyscy młodzi tak się zmieniają? Czy teraz liczą się tylko pieniądze i wygodne życie? Piękne domy, eleganckie samochody, ładne stroje i wczasy w luksusowych zagranicznych hotelach?”.

Dzieci mojej córki poszły do szkoły, więc widywałam je jeszcze rzadziej i zwyczajnie za nimi tęskniłam. Kiedyś odważyłam się i zadzwoniłam do Ewy, prosząc, by może przyszli wszyscy, całą rodziną do mnie na obiad w sobotę lub niedzielę, żebym choć od czasu do czasu miała kontakt z wnukami.

– A co im dasz na ten obiad? – zapytała córka. – Swój ulubiony żurek z połówką jajka? One to mają gdzieś! Wiesz, jakie pyszności pitrasi gosposia teściów? Ekstra restauracja może się przy tym schować! Zresztą Darek lubi tylko rosół z prawdziwym domowym makaronem, a Maja coś ekstra na deser, a nie wafelki z supermarketu. Tam gosposia co sobotę robi inny ekstra tort!

Poczułam się okropnie. „Więc co, wnuki będą mnie kochać tylko wtedy, gdy będę robić ekstra obiady?” – zastanawiałam się. Ja moją babcię kochałam za to, że była! Nauczyła mnie wszystkiego, zachęcała do czytania książek i uczyła właściwej dykcji. Musiałam opowiedzieć jej każdy obejrzany film, a ona tak cwanie podpytywała o szczegóły, że zwracała moją uwagę na istotne wartości filmu. Uczyła mnie odróżniać dobro od zła. Wpajała zasady uczciwości i wartości moralne. Uczyła mnie empatii i szacunku dla innych. Nie jestem w stanie wyliczyć, jak wiele jej zawdzięczam...

Co się teraz dzieje z ludźmi? 

Czy moja Ewa nie potrafi już kochać tak, jak dawniej czułam, że mnie kocha? Czy dobrze jej z mężem tylko dlatego, że on i jego rodzina gwarantują jej dobrobyt i wygodne życie? Czy ja, jej własna matka, nie jestem już kochana jak dawniej tylko dlatego, że jestem biedniejsza?

A przecież ja się nie uskarżam! Żyję sobie skromnie i jest mi z tym dobrze. Mam przyjaciół, pomagam, komu tylko mogę, opiekuję się okolicznymi zwierzakami i chyba jestem lubiana. Do tego, mimo wieku, czuję się zdrowo i radzę sobie sama. Czego mam chcieć więcej?

Niedawno mój ukochany wnuczek Darek powiedział do mnie:

– Babcia, ale z ciebie zero!

– Dlaczego? – zapytałam spokojnie.

– Bo nawet auta nie masz – odpowiedział z kpiącym prychnięciem.

– Kochany, a po cóż mi auto? – zapytałam. – Przecież teraz można zwiedzić świat, korzystając z autokarów, pociągów, samolotów? Dla mnie ważniejsze jest obejrzenie starożytnych zabytków Grecji niż nowe auto!

– Grecja to okropna nuda – odburknął Darek. – Strasznie gorąco i wszędzie takie same plaże i skały. Zakichać się można – i poszedł do swojego pokoju.

Za chwilę usłyszałam dziki wrzask!

– Wynocha mi stąd! – Darek wrzeszczał na Maję. – Co robisz, gówniaro, w moim pokoju? Nie dotykaj mojego laptopa! Jak cię kopnę w dupę, to…!!!

Zatkało mnie! Mój brat nigdy by do mnie nie powiedział takich słów! Co to znaczy „jego pokój”, „jego laptop”? I to okropne „wynocha”! Jak tak można? Spojrzałam na moją Ewę, ale ona nawet tego nie zauważyła, bo szykowała kolację.

– Mamo, ty chyba niedługo masz autobus – powiedziała spokojnie.

To był znak, że mam jechać do siebie, do swojego małego mieszkanka na skraju miasta i nie zawadzać im przy wytwornej kolacji. Przecież i tak nie docenię smaku oliwek! To tylko pojedynczy przykład z nielicznych wizyt u moich młodych...

Ostatnio wydarzyło się coś, co jeszcze bardziej mnie załamało. Były moje imieniny, więc zaprosiłam Ewę z Mariuszem i dziećmi na sobotni obiad. Przygotowałam rosół z dobrym, ale kupionym makaronem, a na drugie danie pieczony faszerowany kurczak, kotlety schabowe i różne dodatki. Gotowana marchewka, osobno brukselka i sałatka z rozmaitej zieleniny. Na deser serniczek, tylko z cukierni, lody i inne słodycze.

Stawili się wszyscy. Bez prezentu

Mariusz zjadł obiad na tempo i pojechał, bo miał spotkanie w interesach. Ewa z dziećmi została dłużej. Dzieci jadły jak z łaski! Bo rosół nie taki, jak robi pani Hela, schabowe niby dobre, ale dlaczego bez pieczarek, no i ten deser! Ciasto z cukierni, a lody z supermarketu! Robiłam dobrą minę do złej gry i starałam się nie brać do serca tych uwag.

Była piękna pogoda, więc po obiedzie zaproponowałam spacer do pobliskiego parku. Na to dzieci były chętne! Spacerowaliśmy wzdłuż rzeczki tak daleko, aż doszliśmy do wędkarzy. Bo tu woda jest całkiem czysta, są ryby i niektórzy panowie lubią powędkować.
Zamyśliłam się chwilę, gdy nagle mój spokój przerwały wrzaski dzieci!

– Ooooo… ! – wydzierał się Darek.

– Rybka! Tu jest rybka! – i mocno tupiąc nogami, pobiegł w stronę wędkarzy.

W duchu szybko pomodliłam się o święty spokój, ale… było już za późno!

– Cicho – wysyczał zezłoszczony jeden z wędkarzy – nie tup, bo ryby płoszysz.

– Park jest dla wszystkich – odpowiedziała głośno i z wyraźnym przekąsem moja Ewa. – A dzieci mają prawo biegać.

Po czym zwróciła się do mnie, ale tak, żeby wszyscy słyszeli:

– Mamo, chodźmy gdzieś dalej od tego chamstwa!

Czułam, że robię się purpurowa na twarzy ze wstydu. Odeszliśmy, a po chwili wróciliśmy wszyscy do mojego mieszkanka, bo Ewa stwierdziła, że muszą się zbierać do domu.

– Kochanie, mam zadzwonić po taksówkę? – zapytałam. – Czy Mariusz po was przyjedzie?

– Mariusz jest zajęty, a taksówka może być, oczywiście jeśli ty fundujesz – uśmiechnęła się Ewa.

– Córeczko – bąknęłam zażenowana – wiesz przecież, że nie stać mnie na taksówkę na drugi koniec miasta.

– No, to idziemy do autobusu – mruknęła Ewa.

No i się zaczęło!

Mieszkam na skraju miasta. Przystanek mam blisko domu, ale w soboty i niedziele autobusy jeżdżą, niestety, rzadko. Przecież tak jest w każdym większym mieście. Nie ma się co denerwować, trzeba poczekać i już.

Najpierw byliśmy sami, dopiero później zaczęli się schodzić inni ludzie. Moje wnuki szalały! Biegały wokół oszklonej wiaty jak dzikusy w buszu. Ścigały się, szturchały, popychały, a nawet kopały! Jak banda Hunów! I wrzeszczały przy tym wniebogłosy! Czułam się zażenowana, ale Ewa mówiła coś zupełnie spokojnie i widać było, że na zachowanie swoich dzieci w ogóle nie zwraca uwagi.

Zobaczyłam, że do przystanku zbliża się starszy pan wspierający się na lasce. Szedł z trudem, kierując się w stronę ławeczki, żeby móc chwilę przysiąść. Dzieci dalej szalały! Biegały i wrzeszczały jak Indianie na ścieżce wojennej, były rozczochrane, spocone i czerwone. Włosy pospadały im na twarze, poprzylepiały się do spoconych policzków, oczy miały rozbiegane, koszulki powyłaziły im ze spodni. „To moje wnuki?!” – myślałam ze wstydem. Wyglądały jak dwoje dzikusów, a ich wrzaski słyszało chyba całe osiedle.

Starszy pan przystanął przestraszony

Podeszłam do niego i z zapytaniem „czy mogę pomóc?” ujęłam go lekko pod ramię i pomogłam usiąść na ławce. Uśmiechnął się do mnie i podziękował.

– Ewuniu – poprosiłam córkę – przecież tu chodzą ludzie, dzieci nie mogą tak szaleć, jeszcze kogoś popchną albo przewrócą.

– A co to ludzie oczu nie mają? – odpowiedziała Ewa szczerze zdziwiona. – A gdzie dzieci mają pobiegać? W szkole nie wolno, na ulicy nie wolno, więc gdzie?

– Tutaj też jest ulica – szepnęłam.

– E tam – pogardliwie prychnęła Ewa. – Ulice są w mieście, a ty mieszkasz na jakichś obrzeżach, jak na wsi. Całe życie mieszkałaś w śródmieściu, to musiałaś się przenieść na takie zadupie?

– Ale to bardzo miłe osiedle – zaprotestowałam. – Raptem kilka niskich bloków, dokoła mnóstwo zieleni, a w pobliżu mam wszystko – supermarket, i małe osiedlowe sklepiki, i pocztę, bank, poradnię zdrowia. Czuję się tutaj bardzo dobrze. Mam miłych sąsiadów, a gospodarz bloku sprząta wszystko sumiennie i z uśmiechem.

– Oj, mamo – jęknęła Ewa – masz swoje lata, ale jesteś naiwna jak dziecko. Facet sprząta, bo mu za to płacą, a sąsiedzi pewnie czegoś od ciebie chcą. A ten lasek i woda… przecież to kompletna wiocha! Równie dobrze mogłaś przenieść się na wieś, byłoby tak samo.

Dzieci nadal biegały i wrzeszczały, choć na przystanku zebrało się już kilka osób. Widziałam, że niektórzy z mocno krytycznymi minami patrzą na nie, a następnie porozumiewawczo zerkają na siebie. Mogłam tylko przypuszczać, co myśleli!

Wreszcie rozpędzony Darek wpadł na dość tęgą kobietę w średnim wieku, ale szybko odepchnął się od niej rękoma jak od przeszkody i poleciał za Mają.

– Ty smarkaczu! – krzyknęła kobieta. – Uspokój się, nie jesteś na boisku! Że też kary na takich nie ma!

– Teraz rodzice puszczają bachory samopas, żeby samemu mieć wolne – dodała druga pani. – Gdyby był ojciec, to by im tyłek przetrzepał za takie zachowanie!

– No, no – odpowiedziała ostro moja Ewa. – Tylko bez takich słów, proszę! Może pani swoje dzieci nazywać smarbachorami, ale od moich dzieci wara!

– Aaa…! To to są pani dzieci? – kobieta z przekąsem wysyczała słowo „dzieci”. – To niech się pani za nie weźmie i je przykróci! Zresztą to nie dzieci, tylko szatany z piekła rodem! – kobieta mówiła coraz szybciej i głośniej, była wyraźnie zdenerwowana. – Jakaś niewychowana hołota! Gdy dorosną, to będą ludzi mordować!

– To są skutki bezstresowego wychowywania! – dodała grubsza dama z pogardliwym uśmiechem. – Kiedyś dzieci chodziły jak w zegarku! Ojciec krzyknąć nawet nie musiał, wystarczyło, że spojrzał i już był spokój! A teraz bachory w grach komputerowych strzelają do ludzi albo komuś głowy mieczami ucinają! Krew się leje strumieniami, a ten ktoś po obcięciu głowy zaraz wstaje, bo ma jeszcze trzy życia zapasowe! Co za głupoty! Nic dziwnego, że bachorom się we łbach przewraca!

– Tylko nie bachory! – krzyknęła Ewa.

Była wściekła! Policzki jej się zaczerwieniły

Wstydziłam się podnieść głowę i spojrzeć na tych ludzi. Udawałam, że nic nie widzę i zerkałam w odwrotną stronę, niby wypatrując autobusu. Najchętniej jednak zapadłabym się pod ziemię, ale nie odezwałam się ani słowem. No bo co niby  miałam powiedzieć?

Moje wnuki w ogóle nie reagowały na tę wymianę zdań. Biegały i wrzeszczały cały czas, jakby to nie o nich mówiono! Na widok nadjeżdżającego autobusu poczułam ulgę tak olbrzymią, że niechcący aż głośno odetchnęłam.

– A ty co, mamo – syknęła do mnie Ewa. – Obce chamstwo czepia się twoich wnucząt, a ty nawet nie drgniesz. Jeszcze wzdychasz, jakbyś im rację przyznawała! No, śliczną masz tu dzielnicę, istotnie!

Przy wsiadaniu Darek jeszcze popchnął Maję i dał jej kopniaka. Ewa wsiadła za dziećmi bez słowa. Grubsza dama poszła do ostatnich drzwi, byle dalej od nich. Za to ta druga pani cofnęła się pod wiatę.

– Wolę poczekać na następny autobus, niż jechać z tą hołotą – powiedziała. – Te potwory jeszcze autobus zdemolują!

Gdy odjechali zapadła przeraźliwa cisza, aż mi w uszach dzwoniło. Stałam ze wzrokiem wbitym w ziemię i nie miałam siły się ruszyć.

– Przepraszam – nagle usłyszałam ciepły głos starszego pana. – Pomoże mi pani jeszcze raz?

Uśmiechnęłam się do niego przez łzy i szybko podeszłam, by pomóc mu wstać.

– Niech się pani tak nie przejmuje – dotknął mojej dłoni. – Dzieci z tego wyrosną, zobaczy pani, jeszcze będzie dobrze – dodał pocieszającym tonem.

Potem ukłonił mi się na pożegnanie i powoli odszedł. A ja miałam wrażenie, że wraz z nim odchodzą gdzieś w dal uprzejmość i kultura.

Stanisława, 60 lat

Czytaj także:
„Przyjaciółka ma świetnego męża, a woli wskakiwać do łóżka obcym. Żal mi Maćka, ale muszę milczeć”
„Rozbiłam związek córki. Nic na to nie poradzę, że jej facet wolał w łóżku kogoś bardziej doświadczonego”
„Przy Wandzie mogłem poczuć się jak w prawdziwej bajce. Ona była bogatą królową, a ja nędznym żebrakiem”

Redakcja poleca

REKLAMA