„Klienci dobijali się drzwiami i oknami, bo pragnęli moich usług. Tylko dla jednego mężczyzny złamałam swoje zasady”

Smutna kobieta ok 60 fot. iStock by Getty Images, Deepak Sethi
„Wiedziałam, że nie mogę się już wycofać. Po tym jak okazałam zainteresowanie i stworzyłam więź, nie było mowy o nagłym urwaniu kontaktu. Przecież dokładnie o to mi chodziło od początku, prawda? Obiecałam sama sobie, że będę pomagać ludziom w potrzebie”.
/ 01.12.2024 07:15
Smutna kobieta ok 60 fot. iStock by Getty Images, Deepak Sethi

Sypało na zewnątrz, a ja nie wzięłam nic do ochrony przed śniegiem, ani parasola, ani czapki, czy nawet porządnej kurtki z kapturem. Wyszłam z mieszkania ubrana tylko w wysłużony płaszcz, który wyglądał jak szlafrok. „Dlaczego akurat dzisiaj zachciało mi się lodów?” – przeszło mi przez myśl.

– Przepraszam, mogę panią na moment zatrzymać? – odezwała się kobieta w starszym wieku, gdy parkowałam wózek obok wejścia do sklepu.

– Potrzebuje pani może coś do jedzenia? – rzuciłam odruchowo, mimo że drobniutka staruszka okryta kraciasta chustą wcale nie przypominała żebraczki.

– Ależ skąd, nie zaczepiłam pani przypadkowo, jak innych klientów. Specjalnie na panią czekałam – odpowiedziała łagodnym głosem. – Wiem, że jest pani wróżką.

Nie mogłam jej tak zostawić

– Wie pani co, akurat mam dzień wolny. Niedziela przecież. A poza tym byłam wczoraj na imprezie karnawałowej i... Szczerze mówiąc, nie czuję się dziś najlepiej.

Patrzyłam, jak wielkie płaty śniegu spadały na jej posiwiałą głowę i pomarszczoną skórę twarzy. Stała nieruchomo. Wiatr szarpał jej ubraniem, a biały puch pokrywał sylwetkę zastygłą w bezruchu. Emanowała z niej pewność i wewnętrzny spokój.

Naprawdę bardzo mi zależy. Zajmę tylko chwilkę pani czasu. Dokładnie tyle, ile trzeba na dojście do pani domu. Błagam!

– Przykro mi, ale nie ma takiej możliwości. Nie przeprowadzam wróżb na ulicy ani pod sklepem. Moi klienci umawiają się wcześniej, przychodzą do mnie o konkretnej porze i wtedy mogą liczyć na profesjonalne spotkanie.=

– Przysięgam, że umówię się na regularną wizytę, kiedy tylko listonosz przyniesie mi emeryturę. Niestety, to nastąpi za parę dni. Ja po prostu nie mogę tak długo czekać. Józef tego nie wytrzyma! – starsza pani miała łzy w oczach.

– Józef? – wyrwało mi się mimowolnie.

Uświadomiłam sobie, że nie mogę się teraz wycofać. Okazałam chęć pomocy i włączyłam się w sprawę... Nie wypadało mi tak po prostu przestać. A właściwie, czy to nie było częścią tego, co obiecałam sobie na Nowy Rok? Dałam słowo, że będę pomagać ludziom w potrzebie. Wykorzystam dar, który został mi dany.

– Kim jest Józef?

– Józef był moim mężem przez pięćdziesiąt trzy lata. Niestety, zmarł w zeszłym roku. Został pochowany zgodnie ze swoim życzeniem przy jeziorze, na niewielkim cmentarzu w miejscowości, z której pochodził – odpowiedziała kobieta. – Spoczywają tam również jego mama, tata i brat. Pewnie wkrótce i ja się tam znajdę.

– Brakuje pani męża? – zauważyłam, jak jej twarz posmutniała.

Ogromnie mi go brakuje. Zwłaszcza że nie mogę bywać przy nim tak często, jak bym tego pragnęła. Wie pani, w moim wieku same dojazdy to prawdziwe wyzwanie. Muszę polegać na dzieciach, ale one ciągle mają coś do zrobienia. Na grobie Józefa byłam ostatnio pierwszego listopada.

Historia coraz bardziej mnie ciekawiła

– Posprzątałam nagrobek, postawiłam znicze. Siedziałam tam najdłużej, jak się dało. Potem syn odwiózł mnie do domu. Przez parę tygodni czułam się całkiem nieźle. Ale kiedy nastał grudzień, coś się zmieniło.

– O co konkretnie chodzi? – strzepnęłam z kurtki świeży śnieg, który zaczynał już zamarzać; temperatura wyraźnie spadała.

– Chodzi o mojego Józefa.

– Ale przecież on zmarł, prawda?

– Owszem, Józefa już z nami nie ma, ale to nie oznacza, że zupełnie zniknął. On by mnie nigdy nie zostawił. Po prostu musiał zakończyć swoją ziemską wędrówkę. Jest przecież życie po drugiej stronie – jestem tego pewna i mam na to potwierdzenie. Józef przychodzi do mnie, kiedy śpię. Zawsze tworzyliśmy jedność, więc... Chyba pani wie, co mam na myśli?

– Jego śmierć niewiele zmieniła między wami.

– Właśnie tak to było. Tworzyliśmy naprawdę zgraną parę, pełną miłości i wzajemnego zrozumienia... Te pięćdziesiąt wspólnych lat przeleciało nam błyskawicznie. Niestety później Józio podupadł na zdrowiu. Towarzyszyłam mu do ostatniej chwili. W nocy zasnął na zawsze, tuż przy mnie. Mówię o tym wszystkim, bo... Mam wrażenie, że okoliczności jego śmierci są jakoś powiązane z obecną sytuacją.

Zmierzałyśmy do mojego mieszkania. Staruszka złapała mnie za dłoń.

– Co było przyczyną śmierci pani męża?

– Mój Józio zmarł na serce. Zmagał się z chorobą przez długi czas. Miał problemy z oddychaniem. Wiedziałam o jego dolegliwościach. Latami musiał brać różne medykamenty. Pilnowałam, żeby dobrze jadł i nie forsował się za bardzo. Starałam się też chronić go przed zdenerwowaniem. Niestety, jednej nocy jego serce zatrzymało się na zawsze. Trudno mi nawet opisać moje uczucia z tamtej chwili. Ale wkrótce po tym, jak go pochowaliśmy, przyśnił mi się. Przekazał mi, że wreszcie nic go nie boli. Jest zdrowy i odnalazł wewnętrzny spokój. To pomogło mi też się z tym pogodzić.

Staruszka na moment zamilkła ze wzruszenia, ale później znów kontynuowała historię.

– Z czasem oswoiłam się z samotnością w ciągu dnia. Ze spokojem wyczekiwałam tych nielicznych momentów, gdy mogłam pójść na grób męża. Ale wciąż pozostawały mi noce, które spędzaliśmy razem. Podczas snu Józio gadał do mnie, leżał obok, niekiedy chwytał moją dłoń. Czułam, że jest przy mnie i... że nasza miłość wciąż trwa. Wszystko toczyło się tak do grudnia. Potem nastąpiła zmiana. Mój mąż posmutniał. Może to zabrzmi osobliwie, ale... Miałam takie przeczucie, że ta sama choroba, która go zabrała, znów zaczęła go nękać.

– Proszę mówić dalej – powiedziałam, gdy znalazłyśmy się przy moim bloku stojącym na skrzyżowaniu ulic.

Zalała mnie fala wizji

Śnieg ustał i nie czułam już chłodu. Historia o uczuciu silniejszym niż śmierć sprawiła, że moje serce wypełniło się przyjemnym ciepłem.

– Zdaję sobie sprawę, że stan Józia jest poważny. Widzę, jak z każdym dniem oddycha mu się trudniej. Męczy go ustawiczny kaszel, a siły go opuszczają. Kiedy chwytam jego rękę, jest lodowata. Zupełnie jakby pod płytą nagrobną zalegał śnieg. To pewnie brzmi niedorzecznie... Zapewne myśli pani, że zwariowałam... że żałoba pomieszała mi zmysły. Moje dzieci właśnie tak twierdzą! Nie są w stanie wysłuchać tego, co próbuję im przekazać. I... Nie zgadzają się na mój wyjazd na Mazury. Synowa twierdzi, że muszę odczekać do wiosny.

– Pamięta pani swój ostatni sen o mężu?

– Zeszłej nocy się przyśnił. Niestety Józio pokazał się tylko przelotnie. Nie chciał się przy mnie położyć. Skarżył się, że brakuje mu tchu. Twierdził, że już dłużej nie zniesie tego ucisku w klatce piersiowej – starsza pani otarła łzy płynące po pomarszczonej twarzy. – Dzisiejszej nocy ani razu go nie zobaczyłam. Za to pojawiła się jego matka. Robiła mi wyrzuty, że nie dbam o jej syna. A wcześniej zawsze twierdziła, że lepszej żony sobie nie mógł wymarzyć. Coś się chyba popsuło. Wie pani, o co mi chodzi? – jej wychudzona dłoń zacisnęła się kurczowo na mojej ręce.

W jednej krótkiej chwili zalała mnie fala wizji. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce, jak puzzle w ostatnim momencie układanki. Od razu pojęłam, jaki jest mój cel. „To nie przypadek, że mam tę zdolność. Otrzymałam ją, żeby nieść pomoc innym”.

– Możemy się tam wybrać od razu? – spytałam. – Potrzebuję tylko zajść po kluczyki do samochodu i odłożyć zakupy w mieszkaniu – wskazałam na torbę.

– Naprawdę zrobiłaby to pani dla mnie? – jej oczy wyrażały nie tylko wdzięczność, lecz także głęboką troskę, cierpienie i niepokój.

– Wspominała pani o Mazurach. Może pani doprecyzować, która to miejscowość?

Po trzech godzinach jazdy wreszcie dojechałyśmy. Mimo że styczniowe dni powoli się wydłużały, słońce już zachodziło. Kiedy szłyśmy ośnieżoną dróżką do wejścia cmentarza, wierzchołki świerków ginęły w zapadającym mroku. Sam cmentarzyk, ulokowany na krańcu wsi, był naprawdę niewielki. Jego powierzchnia, porównywalna z osiedlowym parkingiem, mieściła zaledwie kilkadziesiąt grobów.

Zerwałam świerkowe gałęzie

Zerknęłam na moją towarzyszkę.

Widać było, jak bardzo jest zdenerwowana. Gestem dłoni pokazałam, żeby szła pierwsza. Wszystkie nagrobki i kopce ziemi przykrywała warstwa białego puchu, który swoim zimnym światłem oświetlał całą nekropolię. Dla pewności dotknęłam kieszeni, sprawdzając, czy mam telefon. W razie czego mogłyśmy liczyć tylko na jej wbudowaną latarkę jako jedyne sztuczne oświetlenie.

Jadąc w tę stronę, miałam już pewne przeczucia. Kiedy kobieta chwyciła mnie za rękę, wszystko stało się jasne. Dlatego też, zamiast spędzić popołudnie na lekturze i delektowaniu się moimi ulubionymi lodami, zdecydowałam się na małą adrenalinę. Po trzech godzinach stanęłam oko w oko z tym, czego szukałam. Na grobie Józefa leżała zniszczona sosna z pękniętym pniem.

– Jezus Maria – wyszeptała babcia. – To ona była dla ciebie takim ciężarem, skarbie...

Wspólnymi siłami zdołałyśmy odciągnąć drzewo, które padło na grób. Niestety, ciężar pnia zniszczył pomnik. W pęknięciu utworzył się lód, przypominający zastygłe krople krwi na otwartej ranie. Próbowałam nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie to poruszyło. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że zaledwie pół metra pod spodem leży Józef.

– To przekracza nasze możliwości – powiedziałam, spuszczając wzrok i strzepując śnieg z rękawiczek.

– Musimy poszukać specjalisty od nagrobków. Istnieje szansa, że da się to zespolić. Wie pani może, gdzie w okolicy znajdziemy jakiś zakład kamieniarski?

– Całym pogrzebem zajęły się moje dzieci... Zaraz po powrocie zadzwonię do syna. Najważniejsze, że nie musimy już patrzeć na to drzewo. Naprawdę nie wiem, jak mogę się odwdzięczyć, jest pani prawdziwym aniołem!

– Drobnostka, cieszę się, że udało mi się coś zrobić. Ale... Momencik. Muszę na sekundę wyskoczyć do lasu. To zajmie chwilkę.

Sięgnęłam po komórkę i oświetlając sobie drogę jej ekranem, ruszyłam w stronę gęstego świerkowego zagajnika. Najpierw dokładnie sprawdziłam czy coś nie leży pod drzewami, ale ostatecznie zdecydowałam się odłamać kilka młodych gałęzi. Po zebraniu świerkowych patyków, zawróciłam na miejsce spoczynku Józefa.

– To tylko tymczasowe rozwiązanie, zanim znajdzie się odpowiedni kamieniarz – szepnęłam, rozkładając igliwie na pękniętej płycie. – Przynajmniej nie będzie mu zimno.

Elżbieta, 53 lata

Czytaj także:
„Przyszli teściowie zmienili moje życie w piekło. Miałam im prać, sprzątać i gotować, a w wolnym czasie pasać krowy”
„Po 20 latach odkryłam sekretne życie mojego męża. Nie chcę żadnej przeklętej przybłędy w mojej rodzinie”
„Teściowie zachowują się bezwstydnie. Gdy nakryłam ich w łazience, nie wiedziałam, gdzie oczy podziać”

Redakcja poleca

REKLAMA