„Przez 46 lat żyłam w kłamstwie. Rodzina ukrywała prawdę o mojej biologicznej matce, do czasu, aż znalazłam jej grób”

Kobieta odkryła prawdę  o rodzinie fot. JU.STOCKER
Zanim zaczniesz mnie i ojca oceniać, wysłuchaj, proszę, całej historii – odpowiedziała smutnym, ale stanowczym głosem moja przybrana matka.
/ 12.07.2023 15:15
Kobieta odkryła prawdę  o rodzinie fot. JU.STOCKER

To był ciepły, jesienny wieczór. Zmiotłam liście z werandy naszej małej willi na obrzeżach miasta. Spojrzałam z dumą na zadbany dom, w którym mieszkałam z rodziną od dwudziestu lat.
I wtedy po raz pierwszy pojawiło się to dziwne uczucie. Tak jakby ktoś bezszelestnie stanął obok mnie. Odwróciłam się gwałtownie, ale to tylko kotka Mimi zeskoczyła z werandy.
– Ech, zaczynam dziwaczeć – westchnęłam. – Zapewne dlatego, że dziewczynki rozjechały się w świat.
Ta myśl wywołała uśmiech. Chwila popłochu minęła.

Dziwne wizyty nocnych gości

Pracowałam jako księgowa w jednej z firm ubezpieczeniowych w naszym mieście. Mąż często wyjeżdżał w podróże służbowe. Starsza córka, Beata, studiowała już w stolicy, a młodsza, Julka, właśnie wyjechała na pół roku do Hiszpanii na wymianę młodzieżową. Często zostawałam wieczorami sama. Towarzyszyła mi jedynie perska kotka Mimi.

I wtedy zaczęły się pojawiać te dziwne, realistyczne sny. Widziałam w nich młodziutką kobietę o jasnych włosach. Za rękę prowadziła małą dziewczynkę. Najdziwniejsze było to, że wydawały mi się znajome… Czułam się tym trochę zaniepokojona.
– Marysiu – zwierzyłam się przyjaciółce w pracy – wiesz dobrze, że nie mam wybujałej wyobraźni i twardo stąpam po ziemi.

Skąd u mnie takie sny? Pojawiają się w nich cały czas dwie osoby – chyba matka z córką. Dziewczynka ma na głowie wianek z różyczek. Zaglądają po kolei do wszystkich pokoi w naszym domu, jakby mnie szukały. Ta starsza sprawia wrażenie bardzo smutnej. Gdy próbuję spojrzeć jej prosto w twarz, wszystko znika! Budzę się zlana zimnym potem. Brr, nawet jak teraz ci opowiadam, to dreszcze biegną mi po plecach.

– A co na to twój mąż? Może sen dotyczy waszej rodziny, skoro te dwie zjawy snują się po domu – wyraziła przypuszczenie koleżanka.
– Mariusz w ogóle się tym nie przejmuje. Twierdzi, że jak na święta wyjedziemy do jego siostry na południe Francji, to odpocznę i mi przejdzie – poskarżyłam się na nieczułego faceta.
– Tak, mężczyźni często nie dostrzegają duchowego wymiaru życia – westchnęła Maria. – Jednak taki powtarzający się sen często oznacza nieujawniony sekret rodzinny. Powinnaś pójść do wróżki! – zdecydowała z miną ekspertki. – Dam ci adres najlepszej w mieście. Pomogła mi, gdy chciałam się rozwodzić, bo podejrzewałam Artura o zdradę.
– Co? Ja do wróżki? – byłam dość sceptyczna. Ale nadzieja, że dzięki jej pomocy przestaną mi się śnić poszukujące mnie zjawy, przeważyła. No, skoro ta kobieta pomogła Marii…

Wskazówka za 150 złotych

Choć nie byłam do końca przekonana, poszłam pod wskazany adres. Drzwi otworzyła ubrana na czarno niewiele ode mnie starsza pani. Jej kształtną głowę spowijał turban z aksamitnego szala spięty broszą, a przeguby rąk zdobiły ciężkie, zapewne złote, bransoletki. To były jedyne ekscentryczne akcesoria. W mieszkaniu nie dostrzegłam szklanych kul, latających mioteł, sów ani czarnych kotów.

Po wysłuchaniu mojej historii jasnowidząca zaprowadziła mnie do małego stolika, na którym leżały jakieś dziwne karty. Kazała mi je kilka razy poprzekładać i wyciągnąć trzy. A potem przyjrzała się im uważnie.
– Niech pani szuka rozwiązania w domu nad rzeką. Tam poplątały się ścieżki pani życia. Nic więcej nie mogę powiedzieć, ale sprawa jest poważna! Chodzi o spokój czyjejś duszy – dodała stanowczo.
Byłam rozczarowana i, nie ukrywam, lekko zdegustowana. Za taką zagadkę zapłaciłam 150 złotych! Marysia chyba mnie wysłała do jakiejś szachrajki!? Bo co to za dom nad rzeką?
I nagle doznałam olśnienia – przecież letni dom rodziców, w którym spędziłam część dzieciństwa, stoi zaledwie kilkaset metrów od Pilicy.

W weekend oświadczyłam mężowi, że jadę odwiedzić mamę, która od śmierci ojca mieszkała samotnie w rodzinnym mieście. Mariusz odwiózł mnie na dworzec.
– Mam nadzieję, że wypoczniesz, i w końcu przestaną cię nawiedzać złe sny –powiedział, przytulając mnie mocno na pożegnanie.
Poczułam się znacznie raźniej wzmocniona tym mężowskim wsparciem.
Za oknem pociągu migały ozłocone jesiennym słońcem drzewa i kubiki przydrożnych szarych i białych zabudowań. „Szukaj rozwiązania w domu nad rzeką” – dźwięczały w mojej racjonalnej głowie księgowej słowa wróżki.

Nie pojechałam od razu do mamy, lecz do letniego domu. Chodziłam po ogrodzie wśród jesiennych liści, wspominając dziecięce zabawy. Byłam jedynaczką i rodzice bardzo mnie rozpieszczali. Miałam zawsze o wiele więcej zabawek niż koleżanki, które z tego powodu chętnie mnie odwiedzały. Cały ogród należał wtedy do nas. Nigdy jednak nie pozwalano nam bawić się w samym jego zachodnim kącie, tuż przy murze. Tam mama hodowała swoje piękne róże pokazywane na wystawach kwiatów.

Tajemnica starego ogrodu

Krzaki nadal wyglądały imponująco, choć trochę przywiędły jesienną porą. Coś zaszeleściło u moich stóp. I znów niespodziewanie pojawiło się to dziwne uczucie... czyjejś obecności.
Pochyliłam się, rozsunęłam kolczaste gałązki i ku swojemu zdumieniu dostrzegłam białą marmurową płytkę ozdobioną reliefem przedstawiającym różany wianek. Wyglądała zupełnie jak nagrobek.

– Pamięci Julci Borownik urodzonej i zmarłej 2 maja 1963 roku. Dołączyła do grona Aniołków – przeczytałam z niedowierzaniem. Zaraz, przecież to ja nazywam się z domu Borownik! I urodziłam się 2 maja 1963 roku!
Zaraz po wejściu do domu  zarzuciłam mamę histerycznymi pytaniami.
– Czy ja miałam bliźniaczkę Julię? Dlaczego pochowaliście ją w ogrodzie?!
– Córeczko, poczekaj, wejdź do pokoju. Zaparzę herbaty i wszystko opowiem – po chwili zaskoczenia i szoku powiedziała nieswoim głosem matka.
Roztrzęsiona pozwoliłam się posadzić na kanapie i napoić ciepłą herbatą z różanymi konfiturami. 
– Czyli miałam siostrę bliźniczkę i tylko ja żyję? – dopytywałam się natarczywie.
– Nie, było inaczej. Urodziłam jedno dziecko – Julię, która trzy minuty po porodzie zmarła. To był dla nas niewyobrażalny cios! W tym czasie w sali obok urodziłaś się ty.
– Co?! – nie wierzyłam własnym uszom. – Dlaczego mi nigdy nie powiedzieliście, że jestem adoptowana?!

Jak mogliście mnie tak oszukiwać?!

Chyba po raz pierwszy w życiu dostałam napadu histerii.
– Zanim zaczniesz mnie i ojca oceniać, wysłuchaj, proszę, całej historii – odpowiedziała smutnym, ale stanowczym głosem moja przybrana matka.
– Beata miała zaledwie szesnaście lat i uczyła się w liceum ekonomicznym. Jej chłopak na wiadomość o ciąży zmył się na drugi koniec Polski. Dziewczyna pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Nie miała w niej żadnego wsparcia i dlatego zgodziła się oddać cię do adopcji zaraz po urodzeniu – kontynuowała opowieść mama. – Potraktowaliśmy to jako boską wskazówkę – na miejsce Julii pojawiłaś się ty, Haniu!

Od razu stałaś się naszą kochaną córeczką!

 

Kochała mnie z oddali

– Szkoda tylko, że nie poznałam swojej historii wcześniej – westchnęłam gorzko, a łzy popłynęły strumieniem po mojej twarzy. Mama też płakała.
– Beata wymogła na nas przysięgę, że nigdy i nikomu o tym nie powiemy. Tobie też. 

Kochała cię i nie chciała burzyć spokoju twojego udanego życia. Zaraz po adopcji przenieśliśmy się do Ostrowca, ale Julcię pochowaliśmy w rodzinnym grobowcu. Ojciec wymyślił, żeby replikę jej nagrobka ustawić w ogrodzie naszego domu letniego. Nikt poza nami nie wiedział, że jesteś adoptowana.
– Chciałabym się jednak spotkać z moją biologiczną matką – zażądałam przez łzy.
– Niestety, za późno. Miesiąc temu Beata zmarła – oparła moja przybrana mama.

Teraz szlochałam już głośno, odtrącając gładzącą mnie dłoń matki. Wkrótce jednak się opanowałam. Przecież nagle nie przestanę jej kochać!
– Opowiedz mi o Beacie – poprosiłam cicho.
– Była ładną, jasnowłosą dziewczyną. Twoja córka Julka jest do niej podobna. Bo ty masz ciemne włosy, tak jak ja kiedyś – westchnęła, przygładzając siwe gęste pasma spięte w kok.
– Nie urodziła już więcej dzieci, choć dwa raz wychodziła za mąż – mówiła dalej matka. – Ostatnie dziesięć lat pracowała w sklepie drugiego męża w rodzinnej wsi. Co roku na Boże Narodzenie wysyłaliśmy jej list, w którym opisywaliśmy twoje udane życie – dobre oceny w szkole, studia, ślub… A potem, kiedy ty urodziłaś córki i nie znając swojej historii nadałaś im imiona – Beata i Julia... Dobry Boże!

Moje obie matki mnie chroniły 

Byłam zupełnie skołowana. Mój racjonalny umysł raz za razem doznawał metafizycznych wstrząsów. Czułam, że moje dotychczasowe wyobrażenia o świecie i przejrzystych zasadach jego funkcjonowania przewracają się do góry nogami.
 – Wybacz, Haniu, i mnie, i Beacie. Chciałyśmy cię chronić. Widać jednak, że istnieją boskie prawa, których nie wolno łamać. Powinno się znać prawdę o swoim pochodzeniu – powiedziała drżącym głosem matka. Wyglądała jakoś tak bezbronnie i staro. Przytuliłam ją mocno.
– Oczywiście, że wybaczam. Przecież to ty mnie wychowałaś. Na zawsze będę cię kochała.

Staruszka skinęła tylko głową i z ulgą odetchnęła.
Następnego dnia pojechałam sama na mały wiejski cmentarzyk. Złocone listki wiotkich gałęzi brzóz cicho szeleściły na wietrze. Wokół grobów kręciło się kilka staruszek w wiejskich chustkach. Podążyłam główną ścieżką, a nogi jakby same mnie niosły. Stanęłam nad skromnym, ale zadbanym grobem i przeczytałam: „Beata Kowalska. Żyła lat 62. Niech jej dusza znajdzie spokój u Pana”.
–  Tak, spoczywaj w pokoju, mamo Beato – wyszeptałam. Zrozumiałam jej cichą obecność w moim życiu. I sny, które mnie od miesiąca nawiedzały.

Śniłam o niej ostatni raz

Zaraz po powrocie do domu odbyłam z mężem długą rozmowę. Mariusz tak się przejął moją historią, że przez całą noc nie mógł zasnąć. Tym razem to on się wiercił i jęczał! Zamówiliśmy msze za spokój dusz Beaty i Julii. Postanowiliśmy na Boże Narodzenie nie jechać do jego siostry za granicę. Zostaniemy w domu, przywieziemy mamę i opowiemy dziewczynkom moją historię. Nigdy więcej mrocznych rodzinnych tajemnic!

Niedługo potem przyśnił mi się po raz ostatni znajomy sen. Moja matka Beata po raz pierwszy popatrzyła mi w twarz i wyszeptała: „Kocham cię”. Wzięła za rękę dziewczynkę w różanym wianku na główce i obie zniknęły w ciepłej poświacie wypełniającej wyjściowe drzwi naszego domu. Obudziłam się, czując w sercu głęboki spokój.

Czytaj także:
„Przystojny elektryk kompletnie zawrócił mi w głowie. Jak mogłam się tak ośmieszyć? Facet miał żonę i dzieci”
„Kochanka z młodości zawróciła mi w głowie. Nieważne, że w domu czekała żona, straciłem dla niej głowę”
„Podstarzały amant całkowicie zawrócił mi w głowie. Do tego stopnia, że oddałam mu prawie wszystkie swoje oszczędności”

Redakcja poleca

REKLAMA