Przede mną były trzy żony, dwie oficjalne partnerki, jedna kochanka na boku i pomniejsze przygody, o których ledwo pamiętał. Wreszcie przyszedł mój czas, Jacek przypominał trochę wyleniałego lwa: niby jeszcze silny, królewski i władczy, ale tylko na pozór. Miał za sobą dwie operacje serca, zmagał się z kłopotami z krążeniem i cukrzycą. Oczywiście wiedzieli o tym tylko nieliczni, bo Jacek udawał twardziela i ukrywał swoje kłopoty zdrowotne.
Ja byłam jedyną wtajemniczoną ze szczegółami, ale nie ma się co dziwić, że przy mnie niczego nie udawał – w końcu byłam pielęgniarką w szpitalu, w którym leżał co jakiś czas, żeby podreperować nadwątlone zdrowie.
Cenił mnie za dyskrecję
Po pierwszej operacji trzeba było przeganiać kobiety szturmujące nasz oddział. Przynosiły kwiaty, słodycze, bieliznę na zmianę i owoce w takich ilościach, że wystarczało dla innych, biedniejszych i mniej popularnych pacjentów.
Całymi godzinami czekały, żeby je wpuścić do izolatki, gdzie leżał i oganiał się od tych bab jak od natrętnych komarzyc. W końcu poprosił ordynatora, by ten zakazał wizyt i dopiero wtedy my, pielęgniarki, odetchnęłyśmy z ulgą…
Szczególnie ja, bo – nie ma co ukrywać – już wtedy byłam w nim zakochana na śmierć i życie, tylko nie miałam szans na wzajemność. Zwyczajna siostra oddziałowa i znany pisarz, scenarzysta?! Nie było mowy, żeby którekolwiek z moich marzeń się spełniło.
Do kolorowej prasy przedostawały się zdjęcia pokazujące go w innym świetle: już nie był wspaniałym, pięknym mężczyzną o urzekającym spojrzeniu i uśmiechu, tylko chudawym mizerotą z przerzedzonymi włosami i zapadniętą górną szczęką, więc młode aktoreczki szybko się połapały, że on już nie jest gwarantem kariery i przestały go nachodzić.
Wyglądał niedobrze, więc nie był już fajnym tłem dla ślicznych dziewczyn.
Kiedy go przywieziono wczesną wiosną, był w śpiączce cukrzycowej. Niewiele osób go wtedy odwiedzało. Nie miał dzieci, byłe żony wcześniej wywalczyły sobie dobre alimenty, a przyjaciółki znalazły sobie nowych mecenasów, więc w jego sali (już nie izolatce) panował spokój.
Tylko czasami pojawiali się jacyś kumple próbujący pożyczyć kasę, ale szybko takich spławiałam.
Skoro kolorowy, celebrycki świat go odrzucił, weszłam w pustą przestrzeń i wypełniłam ją całkowicie. To moje zwycięstwo. Nie zamierzałam się nim z nikim dzielić!
Jego stan się poprawił, ale wszyscy wiedzieli, że pacjent potrzebuje opieki, spokoju, lekarstw, rehabilitacji, zerwania z nałogami.
Słowem: całkowitej zmiany stylu życia
Wiadomo było, że sam sobie tego wszystkiego nie zapewni, że jest mu potrzebny ktoś zdecydowany, fachowy, twardy, konsekwentny i dyspozycyjny, czyli właśnie taki, jak ja…
Miałam jeszcze jedną cechę dającą mi przewagę nad każdą inną opiekunką: byłam w nim zakochana do szaleństwa i gotowa na wszystko. Kiedy się trochę lepiej poczuł, zaproponowałam, że się nim zajmę. Zapytał, ile to będzie kosztowało? Powiedziałam, że prawie nic, jeśli… się ze mną ożeni.
Roześmiał się i odparł, że to się da zrobić – pod warunkiem, że uzyska rozwód z ostatnią małżonką. Dopiero wówczas się dowiedziałam, że wprawdzie odbyły się dwie sprawy w sądzie, ale wyrok rozwiązujący ich małżeństwo nie zapadł, dlatego prawnie ona jest nadal jego żoną.
Jakoś się tym specjalnie nie przejęłam.
Wydawało mi się, że sprawa jest prosta: od dawna nie żyją razem, nic ich nie łączy, nie mają dzieci – co mogłoby przeszkodzić w rozwodzie? On mnie w tym przekonaniu utwierdzał, zapewniając, że po wyjściu ze szpitala natychmiast zatelefonuje do swojego adwokata, żeby przyspieszyć sprawę.
Dlaczego miałabym nie wierzyć?
Oczywiście to się nie stało tak od razu, bo najpierw był kołowrót z przystosowywaniem jego domu do potrzeb chorego człowieka. Wiedziałam, jak to zrobić, bo w końcu jestem fachowcem w tej dziedzinie, więc po jakimś czasie wszystko było gotowe.
Na szczęście teraz są rozmaite udogodnienia, wszystko można kupić, zamówić, sprowadzić nawet z końca świata. Wprawdzie to kosztuje, ale jest pierwsza klasa i dlatego nie warto oszczędzać. Nie skąpiłam na niczym, chociaż to wszystko było za moje pieniądze.
On nie miał, bo albo były na lokatach w banku, albo nie mógł się doczekać na przelew, albo musiał realizować niespodziewane i pilne płatności, w czym alimenty dla byłych żon stanowiły pokaźną sumkę.
Tylko raz poprosiłam go o pieniądze na remont drugiej łazienki, w której miała stanąć specjalna i koszmarnie droga wanna do rehabilitacji. Wpłaciłam zadatek, przesyłka w drodze, a ja nie mam na nią pieniędzy.
– Błagam cię, kochanie, nie teraz – jęczał. – Wykombinuj coś, ja nie mam głowy do takich przyziemnych spraw. Przecież umawialiśmy się, że co moje, to twoje, tak? Po ślubie sobie wszystko odbierzesz, nie martw się na zapas. I nie zwalaj na mnie rachunków… To twoja działka!
Więc sprzedałam swoją kawalerkę
Dostałam za nią średnią cenę, bo chciałam ją szybko sprzedać, a w interesach pośpiech jest zawsze niekorzystny. Na szczęście te pieniądze wystarczyły na wszystko. Mogę śmiało powiedzieć, że w jego dom, sprzęt audio i agd, najnowocześniejszy laptop, specjalną pościel, łóżko, materace itd. wpakowałam… swoje M-2.
Jacek pod moją opieką odżył, poczuł się dużo lepiej, nabrał sił i ciała. Znowu miał ten błysk w oczach, którym czarował kobiety. I znowu zaczęły go nachodzić całymi tabunami, co doprowadzało mnie do wściekłości, bo po każdej takiej wizycie skakało mu ciśnienie, gorączkował i nie mógł spać.
Próbowałam to jakoś ukrócić, ale się buntował, twierdząc, że go skazuję na wegetację dobrą dla niemowlęcia.
– Jestem mężczyzną! – mówił. – Chorym i niemłodym, to prawda, ale nie wystarcza mi tylko podcieranie, jedzenie i drzemka. Chcę normalnie żyć, a jeśli się nie da całkiem normalnie, to chociaż prawie…
Musiałam pracować, więc nie mogłam go przez cały czas pilnować. Po powrocie z dyżuru w szpitalu często czułam w jego pokoju dym papierosowy i zapach perfum. Te wszystkie kobiety wpuszczała pani Wiesia, którą zatrudniałam na parę godzin dziennie, by zastępowała mnie w sprzątaniu i czuwaniu nad jego bezpieczeństwem.
Liczyłam na to, że będzie lojalna wobec mnie, ale niestety, jak większość kobiet uległa jego czarowi i robiła wszystko, co chciał.
Pewnego dnia postanowiłam sprawdzić, co się dzieje pod moją nieobecność. Mijał już szesnasty miesiąc, od kiedy razem mieszkaliśmy, a o jego rozwodzie i naszym ślubie w ogóle się nie rozmawiało. On coraz bardziej żył własnym życiem, a ja stawałam się pielęgniarką, kucharką, stróżką, odźwierną i panią do wszystkiego – z tym, że nikt mi za nic nie płacił, a raczej to ja łożyłam na potrzeby domu i na leczenie.
Chciałam wiedzieć, na czym stoję...
Zauważyłam od razu, że w jego pokoju są opuszczone żaluzje – tak jak wtedy, kiedy spał, chociaż wychodząc, zostawiłam go wypoczętego po nocy. Na palcach weszłam na półpiętro. Drzwi prowadzące do salonu były półprzymknięte, ale zdołałam przez nie zobaczyć panią Wiesię rozłożoną na kanapie przed telewizorem. Obok na stoliku stała filiżanka, kieliszek i butelka koniaku. Najwyraźniej miło spędzała czas!
Zdjęłam buty i w samych rajstopach, bezszelestnie, podeszłam do jego drzwi. Nadstawiłam uszu i od razu poznałam jej głos i namiętne: „jest cudownie, jeszcze, jeszcze…”. Nie czekałam dłużej.
Otworzyłam drzwi i ujrzałam to, czego powinnam była przecież się spodziewać: ona, czyli ta ostatnia, nierozwiedziona jeszcze małżonka, siedziała na łóżku zupełnie goła i pozwalała się obmacywać i tarmosić, wydając przy tym okrzyki wskazujące na to, że odczuwa nieziemską przyjemność.
Natychmiast mnie dostrzegła, ale… ani się nie speszyła, ani nie przerwała zabawy, tylko powiedziała święcie oburzona:
– A pani tu czego? Proszę iść do kuchni i nam nie przeszkadzać. Jak będziemy czegoś chcieli, to panią zawołamy!
To był początek wielkiej awantury
Po jednej stronie byłam ja, a po drugiej reszta z podpitą panią Wiesią, która ochoczo dołączyła do tamtej pary.
– Czemu pani tutaj rządzi, skoro ani nie jest żoną, ani kochanką? I nie ma nawet zameldowania na pobyt czasowy? – atakowała mnie zażarcie.
Kiedy ochłonęłam, zrozumiałam, że… miała rację. Faktycznie, kim ja dla niego byłam? Siódmą? Kolejną? Następną?
Najgorsze było to, że nie miałam się dokąd wyprowadzić. Dwie noce koczowałam w dyżurce pielęgniarskiej, dwie następne u koleżanki, potem wynajęłam pokój u naszej salowej, aż wreszcie poszłam po rozum do głowy i pomyślałam: dosyć!
Muszę szczerze przyznać, że bez tabletek na uspokojenie nie dałabym rady, ale nasz szpitalny psychiatra bardzo mi pomógł. Dopiero po paru tygodniach doszłam do siebie na tyle, żeby móc się znowu spotkać z tym łajdakiem, ale tym razem poszłam najpierw na rozmowę ze swoim adwokatem.
Mecenas od razu mi powiedział, że mam marne szanse na odebranie pieniędzy włożonych w tamten dom, bo nikt mi takich inwestycji nie zlecał, nie mam na to żadnych dowodów, świadków ani potwierdzeń, a skoro wygląda na to, że wszystko działo się z mojej inicjatywy, odszkodowanie mi się właściwie nie należy!
Na niedotrzymaną obietnicę małżeństwa też nic nie można poradzić. Zresztą jestem dorosła i z własnej woli zamieszkałam u tego mężczyzny, wiedząc, że jest nadal żonaty.
Sama chciałam inwestować w ten dom
Nie dopominałam się o to, by ożenił się ze mną tak, jak mi to obiecywał, nie naciskałam na to, żeby się rozwiódł z ostatnią żoną, tylko z zadziwiającym spokojem i absolutną pasywnością czekałam na to, co czas przyniesie. A skoro tak, to mogłam również zakładać, że on może zmienić zdanie. Wiedziałam przecież, jak niestały bywa w uczuciach, o czym dobitnie świadczą jego wcześniejsze formalne i nieformalne związki!
A skoro tak się sprawy miały, ponosiłam wszelkie koszty na własne ryzyko. Tak było, nie ma co zaprzeczać!
Miałam tylko dwie szanse na odzyskanie swoich pieniędzy: albo on zwróci je dobrowolnie (prędzej w morzu wyschnie woda), albo trzeba się uciec do jakiegoś sposobu, choćby nawet był on niezbyt uczciwy.
Gruntownie przygotowywałam się do tej rozmowy, ale… to się na niewiele zdało, bo nie miałam szansy porozmawiać z nim choćby przez kilka minut. Przyjęła nas ostatnia, czyli wciąż aktualna żona, która twierdziła, że działa z jego upoważnienia, składając notarialne oświadczenie o ich nadal trwającym małżeństwie, wspólnocie majątkowej oraz o odrodzonej miłości.
Patrzyła na mnie lekceważąco
Ciągle powtarzała, że to ona powinna mieć pretensje do mnie, a nie odwrotnie.
– To ta kobieta – mówiła, wskazując na mnie – chciała rozbić nasz związek. Wepchnęła się do naszego domu pod pretekstem opieki nad chorym, wykorzystała naszą trudną sytuację, próbując zawrócić w głowie ciężko doświadczonemu i osłabionemu przez chorobę człowiekowi. Przez długi czas mieszkała w naszej willi, nie płacąc za to ani grosza…
Nie chcę obliczać, ile pieniędzy wyciągnęła przez ten czas od mojego męża, ale ponieważ jest on człowiekiem hojnym i bywa lekkomyślny, podejrzewam, że były to naprawdę duże kwoty!
Nie mieściło mi się w głowie, że można być taką bezczelną kłamczuchą, ale miałam namacalny dowód, że cwana baba jest zdolna do wszystkiego. O co tak walczyła?
Na pewno nie o niego, bo nie stanowił dla niej żadnego interesu; nawet, gdyby znowu zaczął pracować, odnosić sukcesy i zarabiać – i tak wszystko by zgarnęła, bo mieli wspólnotę majątkową, a ta pazerna baba umiała się wczepić jak kleszcz we wszystko, co pachniało forsą!
Jeśli jej na czymś zależało, to na tym, aby kolorowe gazety nie pisały, że on ją zostawił dla zwyczajnej, niezbyt młodej babki o – trzeba samokrytycznie przyznać – nienachalnej urodzie – bo co to za konkurencja!
Kiedyś powiedziała: pokaż mi swoją rywalkę, a powiem ci, ile jesteś warta, więc przy mnie jej wartość byłaby bliska zeru, dlatego musiała mnie brutalnie wymazać z ich życia. Pomyślałam, że właśnie w tym tkwi moja szansa, bo jeśli nawet zależało jej na reklamie, to na pewno nie na takiej!
Zagroziłam jej, że opowiem we wszystkich mediach
I że opiszę w internecie, jak było naprawdę. Może nawet trochę to podkoloryzuję, bo skoro jej wolno kłamać, to ja także mogę naginać fakty. A przecież media bardzo lubią historie z życia sławnych ludzi – im są pikantniejsze i bardziej skandalizujące, tym lepiej się sprzedają!
Krzyczała, że mnie pozwie i zniszczy, ale spłynęło to po mnie jak woda po kaczce. Co jeszcze mogła mi zrobić, skoro najgorsze już się stało? Teraz mogłam się tylko odbijać od dna!
Zapłacili mi wszystko… co do grosza!
Ceny mieszkań poszły akurat w dół, więc na rynku wtórnym kupiłam sobie pokój z kuchnią i ze sporą łazienką. Był tam nawet balkon wychodzący na zielony skwerek i wielkie lipy, więc zyskałam coś, czego nie miałam w mojej starej kawalerce: mogłam wypić sobie kawę na świeżym powietrzu.
W pracy też było nienajgorzej, bo ordynatorem oddziału, na którym pracuję została bardzo fajna i życiowa babka, z którą zawsze się świetnie dogadywałam. Wszystko o mnie wiedziała, ale nigdy nie powiedziała mi, że jestem głupia albo że trzeba się nade mną litować, bo mnie facet wystawił i oszukał. Wręcz przeciwnie!
– Jeszcze się doczekasz chwili, w której on będzie cię znowu błagał o pomoc – wieszczyła. – I to już niedługo!
Miała rację. Późną jesienią przywieźli go do szpitala sąsiedzi, bo jego nierozwiedziona małżonka akurat bawiła w ciepłych krajach.
Tym razem dostał łóżko we wspólnej sali, a ja zaglądałam do niego tak jak do innych pacjentów i tak samo jak ich traktowałam jego.
Znowu nikt go nie odwiedzał
Leżał sam, z głową zwróconą w stronę okna, ale nie było mi go żal, bo na oddziale znajdowali się pacjenci w gorszym stanie, więc to im należało się więcej starania i opieki. Do mnie się prawie nie odzywał, a nawet patrzył wrogo, jakby uwierało go to, że taka zwyczajna babka postawiła się artyście i wygrała.
Chyba mnie za to szczerze znienawidził! Było mi trudno go spotykać, więc wzięłam zaległy urlop, a kiedy z niego wróciłam, jego już nie było u nas na oddziale…
Nie dowiaduję się i staram się zbyt często nie zastanawiać nad tym, co z nim, jak się czuje, z kim jest, kto mu pomaga…
Obchodzi mnie to, ale sobie wmawiam, że jest inaczej. Niedawno w telewizji przypomnieli jakąś dawną audycję o nim i o jego twórczości, ale jej nie oglądałam. Żeby mnie nie korciło wyszłam z domu i łaziłam od przystanku do przystanku, żeby tylko zabić czas.
Pochwaliłam się tym mojej pani ordynator, a ona powiedziała, że to początek wychodzenia z choroby. Nie miała racji, bo nie przyznałam się jej, że nadal nie jestem w stanie wykasować z telefonu jego numeru. I kiedy nagle ktoś zadzwoni, zanim zobaczę, że to nie on, staje mi serce… Dopóki tak będzie, nie wyzdrowieję.
Czy jest lekarstwo na głupią, zawiedzioną i zdradzoną miłość samotnej, nieszczęśliwej kobiety w średnim wieku? Ja myślę, że nie ma!
Czytaj także:
„Mój facet świata nie widział poza swoim lśniącym samochodem. Wolał pucować lusterka, niż pójść ze mną do łóżka”
„Zrobiłam ochroniarzowi pod sklepem awanturę, że ktoś ukradł moje auto. W życiu nie najadłam się tyle wstydu, co wtedy”
„Mąż wydawał fortunę na pasje, a dla mnie żałował 50 zł na nowy krem. Byłam w tym domu służącą, a nie żoną i matką”