Od początku było jasne, że chcemy mieć pełną rodzinę. Szybko zgadaliśmy się, że będziemy mieli dwójkę dzieci i nie mamy zamiaru zwlekać w tej materii. Magda zaszła więc w ciążę zaraz po ślubie i urodziła córkę, Hanię.
Mieliśmy z nią sporo kłopotów. Nie chciała jeść, trzeba było ją rehabilitować, a do tego kiepsko spała. Pierwszy rok rodzicielstwa dał nam więc mocno w kość i nasze małżeńskie potrzeby zepchnął na trzeci albo nawet czwarty plan. Zacisnęliśmy jednak zęby i gdy tylko doszliśmy z Hanią do ładu, wzięliśmy się do roboty i na świecie pojawiła się druga córka. Iza była już znacznie spokojniejsza i zdrowsza – chętnie jadła, dużo spała i rozwijała się wręcz podręcznikowo.
No i całe szczęście, bo gdyby jeszcze z nią były problemy, nie wiem, jak dalibyśmy sobie radę. A tak jakoś udało nam się przejść przez ten najgorszy, najbardziej wymagający okres niemowlęctwa. Minęły cztery lata od narodzin pierwszej z córek, gdy żona wróciła do pracy, Hania trafiła do przedszkola, a Iza do żłobka. Już było trochę lżej.
Tęskniłem za żoną
Myślałem, że teraz poświęcimy więcej uwagi sobie nawzajem. Że nasze małżeństwo znów nabierze rumieńców, ale żona nie odpuszczała. Każdą wolną chwilę poświęcała dziewczynkom, zupełnie zaniedbując moje potrzeby. Cały czas łudziłem się, że to przejściowe. Że lada chwila Magda pozwoli córkom się trochę ponudzić, pobawić w swoim pokoju. Niestety, mijały kolejne lata, a ona przekonywała, że dzieci muszą mieć towarzystwo dorosłych.
– Rodzic powinien poświęcać im cały swój czas i uwagę – pouczała mnie, gdy proponowałem, żeby zostawić dziewczynki choć na chwilę same.
Magda reagowała tak samo, gdy zachęcałem ją, byśmy zostawili Hanię i Izę dziadkom, a sami wyjechali na dzień lub dwa za miasto. Tym bardziej że moja mama dopytywała, kiedy w końcu dostanie wnuczki na noc. Wydawało mi się to całkiem normalne, że zmęczeni rodzice szukają chwili wytchnienia i okazji, żeby znów spędzić trochę czasu we dwoje.
– Nie chcę ich zostawiać – mówiła Magda. – To my jesteśmy ich rodzicami, to my musimy się nimi zająć. Nie będziemy obciążać twojej mamy.
– Ale co to za ciężar? Przecież ona aż przebiera nogami, żeby je wziąć do siebie, Magda, dlaczego się upierasz?
– Rodzice są od zajmowania się dziećmi.
– Owszem, ale przecież dziadkowie nie zrobią im krzywdy. Dziewczyny za nimi przepadają. O co ci chodzi? Nie pamiętasz już, jak nam było dobrze razem?
– A ja nie potrafię pojąć tego, że tak bardzo chcesz się ich pozbyć!
Czułem się coraz bardziej odtrącony
Nie chciałem się ich pozbyć. Chciałem tylko trochę pobyć z żoną, ale ona tego nie rozumiała. Schemat naszego dnia wyglądał tak, że zaraz po powrocie z pracy Magda szła do pokoju córek na dobrą godzinę. Pytała, jak minął im dzień i bawiła się z nimi. Potem razem szykowały ubrania na kolejny dzień i siadaliśmy do obiadu przygotowanego poprzedniego dnia. Żona żyła w przekonaniu, że przedszkolne posiłki nie zastąpią domowych i zawsze musiała mieć coś naszykowane. Jeszcze później graliśmy z dziewczynami w gry i oglądaliśmy bajki. Wtedy też nie zostawały same przed telewizorem – Magda siedziała z nimi i komentowała to, co widziały na ekranie.
Ja w tym czasie szykowałem kolację i zmywałem po obiedzie, a potem razem kąpaliśmy dziewczynki i kładliśmy je spać. Magda długo czytała im na dobranoc, a potem szliśmy do kuchni, żeby ugotować coś na następny dzień. Dzieci zasypiały przed dziewiątą, a my wycieńczeni padaliśmy na łóżko niewiele później.
W weekendy też poświęcaliśmy im każdą wolną chwilę. Wycieczki, plac zabaw, kino, spacery w parku, rowery, wizyty u znajomych… Od wczesnego ranka do późnego wieczora. Mijały miesiące, a ja miałem wrażenie, że żyję w białym małżeństwie. Że jedyne, co się liczy dla Magdy, to dzieci. Rozmawiałem z kolegami, żeby dowiedzieć się, jak te sprawy mają się u nich. Pechowo – a może szczęśliwie – zwierzyłem się też koleżance z pracy.
Pocieszała mnie koleżanka z pracy
Miała na imię Agnieszka i była w moim wieku. Równa babka, w której przez wiele lat widziałem tylko zwykłą kumpelę. Nie jestem dumny, że wciągnąłem ją w moje małżeńskie sprawy, ale byłem już tym wszystkim naprawdę zmęczony.
– A myślałam, że akurat ty żyjesz w idealnym małżeństwie – podsumowała, gdy już się wygadałem.
– Bo żyję – odpowiedziałem. – To tylko przejściowe problemy.
– Nie przejmuj się – dodała. – Wszyscy mają kłopoty małżeńskie. W sumie to nie wiem, czy ktoś jest naprawdę szczęśliwy.
– Co ty mówisz?
– Każdemu coś nie pasuje. Takie życie. Małżeństwo to bardzo kiepska konstrukcja. Mało które się nie rozsypuje.
– Ty akurat nigdy nie narzekałaś.
– Bo nie pytałeś. Ale jeśli już jesteśmy szczerzy, to muszę przyznać, że mój mąż również zapomniał o moich potrzebach – uśmiechnęła się do mnie. – Więc gdybyś chciał, moglibyśmy sobie w tej kwestii pomóc…
Znów czułem się facetem
Tak się właśnie zaczęło. Od jednego słowa do drugiego, poprzez odrobinę flirtu do atmosfery ekscytacji i erotycznego napięcia. Nasze relacje z Agnieszką się nasiliły. Dużo czasu spędzaliśmy ze sobą w pracy, a potem nawet zaczęliśmy smsować. Ona opowiedziała mi o swoim mężu, który zupełnie stracił nią zainteresowanie, a ja słuchałem jej opowieści z próżnym zachwytem nad samym sobą.
„W porównaniu do tego gościa, to ja jestem amant filmowy” – myślałem. Nie będę się rozwodził nad kolejnymi etapami mojej zażyłości z Agnieszką, bo to historia, która do dziś mnie zawstydza. Choć ten flirt dawał mi wiele satysfakcji, cały czas panicznie bałem się zdrady. Wiedziałem, że to byłby koniec mojego małżeństwa, a przecież ciągle bardzo kochałem żonę. Myśl o tym, że mógłbym ją stracić, zatrzymywała mnie, gdy zbliżaliśmy się z Agnieszką do granicy, zza której nie byłoby już powrotu.
W końcu przejrzała na oczy
Na szczęście ten tlący się romans uciął zbieg okoliczności. Agnieszka wysłała mi któregoś wieczoru SMS-a o bardzo zwięzłej treści. Wpisała w niego tylko krótkie „Dobranoc”. To jednak wystarczyło.
Akurat się kąpałem i Magda sięgnęła po mój telefon leżący na szafce nocnej. Odczytała wiadomość i oszalała z zazdrości. Kłótnia była straszna i długo tłumaczyłem żonie, że to tylko koleżanka z pracy, która bezskutecznie mnie uwodzi. Magda wygoniła mnie z sypialni, a próbowała przegonić również z domu.
Zostałem jednak i przez cały weekend udowadniałem żonie, że naprawdę do niczego nie doszło. Na dowód pokazałem jej całą historię wiadomości, w których odrzucałem zaloty Agnieszki. To wystarczyło, by trochę Magdę uspokoić, by dało się porozmawiać.
– Przecież ja bym cię nigdy nie zdradził. Jesteś całym moim światem! Ty i dziewczynki… – wyjaśniałem jej w salonie, a dzieci pierwszy raz od bardzo dawna bawiły się same w swoim pokoju.
– To po co te esemesy, te maile? Nie mogłeś jej pogonić, musiałeś flirtować?
– Przyznaję, że jakaś część mnie cieszyła się z zainteresowania, jakie wzbudzam w tej dziewczynie. Ale to tylko dlatego, że nie mam twojej uwagi. Że ty nie traktujesz mnie już jak mężczyznę.
– A niby jak cię traktuję?
– Jak ojca dziewczynek.
– A to źle?
– Nie, ale nie jestem tylko tatą Hani i Izy. Jestem też twoim mężem, facetem, który codziennie patrzy na ciebie z pożądaniem. A fakt, że ty tego nie zauważasz, strasznie frustruje!
– Nigdy mi tego nie mówiłeś.
– Jak to nie?! Ciągle ci powtarzam. Ciągle się proszę, żebyśmy się wcześniej położyli, żebyś zaoszczędziła trochę sił na wieczór. Żebyśmy pojechali gdzieś tylko we dwoje. Na kilka dni, na żadną wielką wyprawę.
– Ale tak wygląda dorosłe życie. Nie ma na to czasu! Dzieci nie mogą być same. Są za małe. One nas ciągle potrzebują!
– Tak? Na pewno? To chodź do ich pokoju. Tylko po cichutku, ok? Tak, żeby nas nie słyszały.
Musimy mieć czas dla siebie
Magda poszła za mną i razem stanęliśmy w progu pokoju dziewczynek. I to był strzał w dziesiątkę, bo zastaliśmy je, jak bawiły się klockami. Po cichutku, zgodnie, wesoło. Układały z nich wieżę i były naprawdę szczęśliwe. Żadna nie podniosła nawet głowy, kiedy na nie patrzyliśmy. Takie były zajęte sobą.
Do Magdy w końcu dotarło, że sprawa nie jest tak oczywista, jak jej się zdaje. Nabrała wątpliwości i porozmawiała o naszym problemie ze swoją mamą, a teściowa stanęła po mojej stronie. Żona sięgnęła też po książki, które opowiadały o rodzicielstwie, i wyczytała z nich, że małżeństwa potrzebują czasu dla siebie. Że dzieciom dobrze robi odrobina wolności i trzeba dać im trochę swobody. W końcu to do niej dotarło i tak właśnie z miesiąca na miesiąc żyło nam się coraz lepiej. Coraz radośniej wracaliśmy do siebie.
Mogę więc powiedzieć, że nam się udało, że ogarnęliśmy się w porę, by nie przekroczyć granicy, zza której nie ma powrotu. Chciałbym, żeby to była przestroga dla tych, którzy chcieliby zrobić ten jeden krok za daleko. Bo ja już wiem, jak niewiele trzeba, by małżeństwo legło w gruzach.
Hubert, 35 lat
Czytaj także: „Teściowa obwinia mnie o romans swojego syna. Postanowiła mnie ukarać w sposób, który przeszedł wszelkie wyobrażenia”
„Jestem kierowniczką w dużej korporacji, a w domu nie znaczę nic. Tak traktuje mnie własny mąż”
„Gdy mąż dowiedział się o ciąży, dosłownie skakał z radości. Nawet nie podejrzewa, czyje naprawdę jest to dziecko”