„Dla wszystkich znajomych mój mąż miał złote serce. Szkoda, że dla mnie została tylko ciężka ręka”

załamana kobieta fot. Getty Images, Galina Zhigalova
„Podnoszenie ręki na mnie stało się jego rutyną. Dostawałam, gdy spóźniłam się z obiadem, gdy wydałam pieniądze na coś, co w jego opinii było zbędne i zawsze, gdy uznał, że na to zasłużyłam. Już mnie nie przepraszał”.
/ 14.06.2024 16:00
załamana kobieta fot. Getty Images, Galina Zhigalova

Niektórzy bardzo skutecznie chowają się za fasadą pozorów. Mój mąż to człowiek o dwóch twarzach. Każdy, kto go zna, powie o nim, że ma wielkie serce. Częściowo to prawda, bo Sławek nigdy nikomu nie odmawia pomocy.

Nikt jednak poza mną nie wie jednak, co działo się za drzwiami naszego domu. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że gdy ten wielkoduszny mężczyzna przekraczał próg, swoje złote serce zostawiał na zewnątrz, a do środka wchodził z ciężką ręką na podorędziu.

Kiedyś był wyjątkowy

Nie uwiódł mnie swoją męską urodą, bo pod tym względem nie wyróżniał się niczym szczególnym. Ot, facet jakich wielu – ani przystojny jak hollywoodzki aktor, ani szpetny jak diabeł. Nie zaimponował mi pieniędzmi, bo nigdy nie miał ich w nadmiarze. Pochodził z zupełnie przeciętnej rodziny – ani bogatej, ani ubogiej.

Może się wydawać, że maluję tu portret zwykłego przeciętniaka, ale nie. Gdy poznałam Sławka, mogłam określić najróżniejszymi epitetami, ale „przeciętny” nie był jednym z nich. Bo na tle innych mężczyzn wyróżniała go jedna cecha, która świadczyła o jego wyjątkowości. Mam na myśli jego wielkoduszność.

Poznałam go podczas zbiórki pieniędzy

Była zima 2019 roku. Zbliżało się Boże Narodzenie, a ja poczułam potrzebę zrobienia czegoś dobrego. Nie dlatego, że ciążyło mi sumienie. Po prostu, to był wewnętrzny przymus, który nakazał mi wprowadzić odrobinę szczęścia do tej szarej rzeczywistości.

Udałam się do jednej z lokalnych organizacji charytatywnych i zapytałam, czy mogę jakoś pomóc. Akurat prowadzona była kwesta na rzecz dzieci chorujących na białaczkę. „Zawsze potrzeba nam ludzi o dobrym sercu” – powiedziała Anka, dziewczyna prowadząca rekrutację wolontariuszy. Po dopełnieniu formalności, otrzymałam identyfikator, niezbędne upoważnienia i zbiórkową puszkę.

– Twój rewir rozciąga się odtąd dotąd – wskazała na mapie obszar, na którym miałam prowadzić zbiórkę.

– Będę kwestować sama?

– Nie, to za duży obszar. Pójdziesz z jednym z doświadczonych wolontariuszy i podzielicie się po połowie. O, już tu jest. Sławek, podejdź proszę.

Obok mnie stanął brunet średniego wzrostu. Miał na oko 30 lat, a jego twarz rozpromieniał szeroki uśmiech.

– Poznaj Dominikę. Będziecie dziś razem kwestować.

– Miło mi – powiedział i wyciągnął do mnie dłoń, a ja oblałam się rumieńcem.

Był pewny siebie

Nie był wybitnie przystojny, ale miał w sobie coś onieśmielającego. Był bardzo pewny siebie. Zrozumiałam dlaczego, gdy z nim chwilę porozmawiałam.

– Udzielam się też w schronisku dla zwierząt i w noclegowni dla bezdomnych – powiedział, gdy szliśmy na miejsce kwesty.

– Jak znajdujesz na to czas? – zdziwiłam się.

– To proste. Wystarczy zrezygnować z kilku przyjemności.

Zaimponował mi tym. W dzisiejszych czasach coraz mniej osób jest w stanie poświęcić coś dla dobra innych.

– Wymieńmy się numerami telefonów – zaproponował, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.

– Przecież dopiero cię poznałam.

– Nie chcę się z tobą umówić – zaśmiał się. – To dla bezpieczeństwa. Co jakiś czas będziemy tracić się z oczu, a gdyby wydarzyło się coś nieprzewidzianego, musimy być w kontakcie.

– Ale się wygłupiłam – powiedziałam zawstydzona.

– Wcale nie. To normalna, zdrowa reakcja. Uwierz mi, gdybym chciał zaprosić cię na kawę, powiedziałbym ci o tym.

– Zawsze mówisz tak prosto z mostu?

– Cóż, chyba tak. Gdy działa się w wolontariacie, trzeba być pewnym siebie.

To ja wyszłam z inicjatywą

Kwestowaliśmy razem jeszcze kilka razy. Po świętach zwaliła się na mnie masa obowiązków i nie mogłam dłużej zbierać pieniędzy na chore dzieci. Ale cały czas myślałam o Sławku. Leżałam wieczorem na kanapie i wpatrywałam się w jego numer. „Dominika, co ci szkodzi? Najwyżej cię spławi” – pomyślałam i nacisnęłam ikonę przedstawiającą zieloną słuchawkę.

– Cześć, Dominika z tej strony. Nie wiem, czy mnie pamiętasz...

– No jasne, że pamiętam. Miło cię słyszeć.

– Ciebie też. Słuchaj, pomyślałam sobie, że może moglibyśmy gdzieś wyskoczyć. Wiesz, żeby napić się kawy i pogadać.

– Nie mogę.

– Rozumiem. Przepraszam...

– Nie, nie. Nie zrozumiałaś. Nie mogę przed nowym rokiem. Muszę pomóc koledze w remoncie. W święta sąsiad z góry zalał mu łazienkę. Nie mogę pozwolić, żeby męczył się z tym w pojedynkę. Ale bardzo chętnie spotkam się z tobą po nowym roku.

Kolejny raz mi zaimponował. Pomyślałam wtedy, że ten facet nie robi niczego na pokaz. „On naprawdę ma dobre serce” – powiedziałam sama do siebie, gdy skończyliśmy rozmawiać. Chyba właśnie wtedy postanowiłam, że go zdobędę. Nie przypuszczałam, że sprowadzam na siebie nieszczęście.

Oświadczył mi się 

Dwa lata później pojechaliśmy na pierwsze wspólne wakacje. Zamarzyła nam się chorwacka plaża, ale przed wyjazdem stało się coś nieoczekiwanego.

– Możemy jechać twoim samochodem? – zapytał.

– Oczywiście. Twój jest w warsztacie?

– Nie, musiałem go sprzedać.

– Sławek, jeżeli brakuje ci pieniędzy, nie musimy nigdzie jechać.

– Nie, nie. To nie o mnie chodzi. Aśka, poznałaś ją jakiś czas temu, potrzebowała większej pożyczki, a ja nie mogłem zostawić jej w potrzebie.

– I sprzedałeś samochód, żeby jej pomóc?

– A co innego mogłem zrobić? Odda mi, kiedy będzie miała. Wtedy kupię inny. Do tego czasu mogę jeździć autobusami.

Dla mnie to był kolejny dowód, że spotykam się z wyjątkowym facetem. Właśnie dlatego nie wahałam się ani chwili, gdy na wakacjach poprosił mnie o rękę. Nie myślałam o tym, że przecież nawet nie mieszkaliśmy razem. To nie miało znaczenia. Ważne było tylko jego złote serce. „Skoro jest dobry dla innych, będzie dobry także dla mnie”.

Dobrze się bawiłam

W życiu nie wszystko jest czarne i białe. Pomiędzy są jeszcze odcienie szarości. Logika zwiodła mnie na manowce, bo Sławek nie sprawdził się jako mąż. Mało powiedziane, ten psychopata powinien być izolowany. Tak, psychopata. Bo jak inaczej można nazwać człowieka, który do każdego wyciąga rękę, a podnosi ją na własną żonę?

Zaczęło się, gdy pewnego dnia wybrałam się na spotkanie z przyjaciółmi ze szkoły średniej. Obiecałam mężowi, że wrócę po północy, tuż po zamknięciu restauracji, w której mieliśmy się spotkać. Wszyscy bawili się wyśmienicie, więc gdy Monika zaproponowała, żebyśmy kontynuowali imprezę u niej w domu, większość osób przystała na to. Chciałam zadzwonić do Sławka i powiedzieć mu, że wrócę trochę później, ale rozładował mi się telefon. „Nie przejmuj się. W domu dam ci ładowarkę” – zaproponowała Monika.

Gdy dotarliśmy na miejsce, nie pamiętałam już, że miałam uprzedzić męża o spóźnieniu. Przypomniałam sobie o tym dopiero, gdy chciałam zamówić taksówkę. Spojrzałam na zegarek. „Trzecia w nocy, nie ma sensu dzwonić. O tej godzinie na pewno już śpi”.

Uderzył mnie za karę

Nie spał. Gdy przekroczyłam próg mieszkania, dopadł mnie w przedpokoju. Chwycił za ramiona i zaczął mną potrząsać.

– Czy ty zdajesz sobie sprawę, że ja tu odchodzę od zmysłów?! – krzyczał.

– Przepraszam. Telefon mi się rozładował i...

Masz mnie za nic! Mnie i nasze małżeństwo!

Po tych słowach wymierzył mi policzek. Zamurowało mnie. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Przecież to był mój mąż – człowiek o złotym sercu, nie żaden damski bokser i domowy tyran. Oddaliłam się od niego na dwa kroki, a on spojrzał na swoją rękę, jakby nie mógł uwierzyć, co przed chwilą zrobił.

– Boże! Dominika, ja... ja... Boże, strasznie cię przepraszam! Ja nie wiem, co mnie opętało. Rany, ja... strasznie się o ciebie bałem i... nie wiem, co mam powiedzieć. Błagam cię, wybacz mi – powiedział i wziął mnie w ramiona.

– Już dobrze – pocieszyłam go. – Byłeś zdenerwowany. Ale nie rób tego nigdy więcej. Nie możesz tak reagować.

– Przysięgam ci na wszystko co święte.

Powinnam była zareagować bardziej stanowczo, zamiast okazywać mu zrozumienie. Może wtedy nie doszło by do kolejnych razów.

Zamienił moje życie w koszmar

– Sławek, rozwieś pranie. – poprosiłam męża jakiś czas po tym wydarzeniu. – Ja nie skończyłam jeszcze obierać ziemniaków.

– Już się robi – odpowiedział wesołym tonem.

Kilka chwil później jego dobry humor prysł jak bańka mydlana.

– Co to jest?! – wparował do kuchni, żądając wyjaśnień.

W rękach trzymał swoją niegdyś białą koszulę.

– O rany! Musiała mi się zaplątać z kolorowymi rzeczami – odpowiedziałam z miną niewiniątka. – Przepraszam, kupię ci nową – zapewniłam go, ale on nie chciał mnie słuchać.

– Cała różowa!

– Sławek, nie rób z tego dramatu. Przecież i tak miała już swoje lata.

– Miała swoje lata? To była dobra koszula – wrzasnął i przystąpił do rękoczynów.

Strasznie mnie wtedy pobił. Byłam głupia, że wtedy od niego nie odeszłam, bo podnoszenie na mnie ręki stało się jego rutyną. Dostawałam, gdy spóźniłam się z obiadem, gdy wydałam pieniądze na coś, co w jego opinii było zbędne i zawsze, gdy uznał, że na to zasłużyłam. Już mnie nie przepraszał. Powtarzał tylko, że „jeżeli nie umiem pojąć prostych zasad, siłą wbije mi je do łba”.

Nie mogłam dłużej tak żyć

Mój koszmar trwał prawie dwa lata. Traktował mnie jak worek treningowy, a do wszystkich dookoła wyciągał pomocną dłoń, chyba tylko po to, żeby ulżyć swojemu sumieniu. Wielokrotnie chciałam odejść, ale bałam się.

Dopiero gdy wylądowałam w szpitalu, zrozumiałam, że to nie może dłużej trwać. Pomogła mi pielęgniarka, która opiekowała się mną. Przysłała do mnie kobietę z fundacji pomagającej maltretowanym kobietom. Po wyjściu ze szpitala nie wróciłam do domu. Sławka spotkałam dopiero na sali sądowej.

Dominika, 34 lata

Czytaj także: „Mąż kłamał, że spłaca kredyt, żeby nie płacić za zakupy. Zdziwił się, gdy zobaczył w lodówce tylko światło i szron”
„Gdy miałem 16 lat, matka wyrzuciła mnie z domu. Zaczęła wychowywać mnie ulica, a ja musiałem sobie jakoś radzić” „Córka pomiatała mną, zamiast się opiekować. Dopiero w domu starości w końcu zaczęłam żyć godnie”

Redakcja poleca

REKLAMA