„Dla syna zrezygnowałam z siebie i przeniosłam się na wieś. Zamiast sielskiego życia, dostałam samotność i odrzucenie”

Kobieta, która oszukano fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Im dłużej tam jednak mieszkałam, tym coraz częściej łapałam się na tym, że tęsknię za dawnym życiem. Czułam się coraz gorzej. Straciłam chęć do życia i dawną energię. Nikt nie miał dla mnie czasu. Byłam opuszczona, samotna i niepotrzebna”.
/ 03.01.2022 09:55
Kobieta, która oszukano fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Byłam dumna ze swojego syna. Piotrek świetnie radził sobie w szkole, bez problemu skończył studia. Zaraz potem poszedł do pracy. W firmie poznał przemiłą dziewczynę Karinę. Zakochali się w sobie, wzięli ślub, wynajęli mieszkanie. Wkrótce urodziły im się dzieci. Najpierw Stasio, a dwa lata później Małgosia.

Gdy dzieci poszły do szkoły, syn i synowa wzięli kredyt i kupili duży dom za miastem z pięknym ogrodem. Trochę zdziwiła mnie ta decyzja, bo myślałam, że zostaną w mieście, ale się nie wtrącałam. Chcieli żyć na odludziu, ich sprawa.

Oboje świetnie zarabiali, stać ich było na spłatę kredytu i życie na przyzwoitym poziomie. Dwa lata temu idylla się skończyła. Firma, w której pracowali, przeniosła się do innego kraju, i wszystkich pracujących w Polsce zwolniła. Syn i synowa szybko znaleźli inną pracę, ale za dużo mniejsze pieniądze. Długo nie miałam pojęcia o ich kłopotach. Piotr był bardzo ambitny i niechętnie przyznawał się do problemów. Gdy któregoś dnia powiedział mi przez telefon, że musi ze mną porozmawiać, czułam, że coś się święci.

– O co chodzi, synku? – zapytałam, gdy zjawił się u mnie.

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć…

– Najlepiej wprost – odparłam.

– No dobrze. Mamy problem z pieniędzmi. Gdy zapłacimy ratę kredytu i wszystkie rachunki, to nie wystarcza nam na życie. A wiesz, jak to jest. Dzieci rosną, mają potrzeby… – zawiesił głos.

– Wiem, synku i bardzo wam współczuję. Ale co ja mogę? Oszczędności nie mam. Gdy wykupię leki, to z emerytury zostaje mi tyle, co kot napłakał. Przykro mi, ale nie mogę wam pomóc.

– Chyba możesz…

– Naprawdę? Jak? – ucieszyłam się.

– Możesz sprzedać mieszkanie.

– Słucham? A co ze mną?

– Przeprowadzisz się do nas. Na wieś. Ostatnio ciągle narzekałaś, że po śmierci taty czujesz się samotna, że za rzadko nas widujesz. No to teraz miałabyś nas przez całą dobę – uśmiechnął się.

Propozycja syna bardzo mnie zaskoczyła. Miałabym mieszkać na wsi? Z dala od znajomych kątów i przyjaciół? Po śmierci męża faktycznie nie było mi łatwo. Ale zawsze mogłam spotkać się z koleżankami, pójść na zajęcia uniwersytetu trzeciego wieku lub po prostu połazić po mieście. A tam? Okolica była co prawda piękna, ale wszędzie daleko. Co miałabym robić? Piotrek jakby czytał w moich myślach.

– Mamo, pamiętaj, że nie mieszkamy na Syberii – wyrwał mnie z zadumy jego głos. – Tam też są ludzie. Szybko znajdziesz nowych przyjaciół. A poza tym zawsze przecież będziesz mogła wybrać się do miasta do swoich starych znajomych. Jest autobus, kolejka. A jak nie będziesz miała ochoty tłuc się komunikacją, to ja cię zawiozę samochodem. To jak? – patrzył na mnie wyczekująco.

– Dzisiaj ci nie odpowiem, muszę się zastanowić – odpowiedziałam.

– W porządku. Byleby nie za długo. To naprawdę pilne – odparł.

W nocy nie zmrużyłam oka

Przewracałam się z boku na bok i zastanawiałam się nad propozycją syna. No dobrze, załóżmy, że zaaklimatyzuję się na wsi. Będę szczęśliwa w otoczeniu dzieci i wnuków. Znajdę przyjaciół. Ale co dalej? Przecież mieszkanie to wszystko co miałam. Planowałam, że gdy będę już stara i niedołężna to je sprzedam i opłacę dom opieki. Piotrek co prawda zapewniał mnie, że w razie czego się mną zajmie, ale w życiu bywa różnie. Lepiej mieć jakieś zabezpieczenie. Na samą myśl, że zostanę bez niczego, na łasce dziecka, robiło mi się słabo.

Przykro mi, synku, ale ci nie pomogę, pomyślałam. I wtedy mnie olśniło.

– Nie sprzedam mieszkania – powiedziałam, gdy Piotrek odebrał telefon.

– Naprawdę? Dlaczego? – jęknął, nie kryjąc nawet zawodu.

– Nie mogę – odparłam. – Ale mam dla ciebie inną propozycję.

– Jaką?

– Wynajmę je. Z tego co wiem, za mieszkanie w mojej okolicy spokojnie dostanę ponad dwa tysiące miesięcznie. Wystarczy na spłatę raty – odparłam.

– O rany, jesteś genialna! Po co pozbywać się mieszkania, skoro można na nim zarobić? Że też sam na to nie wpadłem!

– W takim razie szukaj lokatora. Tylko porządnego, żeby ruiny po sobie nie zostawił! – wykrzyknęłam uradowana.

Naprawdę ucieszyłam się, że znalazłam wyjście z tej trudnej sytuacji i pomogę dzieciom.

Przykro mi, wracam do siebie

Chętny na wynajęcie mieszkania znalazł się natychmiast. Podpisałam umowę na rok i miesiąc później przeprowadziłam się na wieś. Im dłużej tam jednak mieszkałam, tym coraz częściej łapałam się na tym, że tęsknię za dawnym życiem. Nie dlatego, że miałam jakieś problemy z dziećmi czy wnukami.

Traktowali mnie naprawdę dobrze. Sęk w tym, że praktycznie ich nie widywałam. Piotrek i Karina wyjeżdżali z domu bladym świtem i wracali późnym wieczorem tak zmęczeni, że po przyjeździe prawie od razu kładli się spać. Nie mieli czasu ani chęci na rozmowę.

Staś i Małgosia też gdzieś po szkole znikali. Mieli swoje sprawy, znajomych, jak to nastolatki. Czułam się opuszczona, samotna i niepotrzebna. U siebie odwiedziłabym sąsiadkę, umówiłabym się z przyjaciółkami na brydża albo pobiegła na zajęcia malarskie. A tu nie miałam nawet do kogo gęby otworzyć. W okolicy nie było starszych ludzi. Wszystko młodzi. Tak jak syn i synowa wyjeżdżali do pracy na cały dzień. A potem zamykali się w swoich domach.

Starałam się nie narzekać. Co i rusz próbowałam wynaleźć sobie jakieś zajęcie. Gdy było ciepło, siadałam na tarasie, pracowałam w ogrodzie lub szłam na spacer do pobliskiego lasu. Ale gdy zrobiło się chłodno, siedziałam w czterech ścianach.

Trochę czytałam, oglądałam telewizję. W miarę możliwości sprzątałam, gotowałam. Czasem dzwoniłam do przyjaciółek. Z zazdrością słuchałam, jak opowiadają, że były poprzedniego dnia na kawie, albo wybierają się na jakieś ciekawe spotkanie w domu kultury.

– Kiedy w końcu przyjedziesz do miasta? Już zapomniałyśmy, jak wyglądasz – słyszałam za każdym razem.

– Już wkrótce, przyrzekam! – obiecywałam.

I na tym zwykle się kończyło. Bo choć bardzo chciałam pojechać, to nie miałam jak. Do kolejki było prawie dziesięć kilometrów. A autobus raz kursował, a raz nie. Aby się gdzieś ruszyć, musiałam prosić o podwiezienie syna lub synową. Sęk w tym, że w tygodniu właściwie ich nie było. A w weekend albo odpoczywali, albo odwiedzali swoich znajomych w okolicy. Było mi z tego powodu bardzo przykro.

– Przed przeprowadzką obiecywałeś, że wszędzie mnie podwieziesz – przypomniałam synowi.

– Wiem, mamo, ale sama widzisz. Na wszystko brakuje mi czasu – wzdychał.

W rezultacie nigdy nie wiedziałam, kiedy zabierze mnie na zakupy albo podwiezie do miasta. A gdy już w końcu gdzieś się ze mną wybrał, to cały czas nerwowo spoglądał na zegarek. Wciąż mu się gdzieś spieszyło, albo coś jeszcze musiał załatwić.

Czułam się coraz gorzej. Straciłam chęć do życia i dawną energię. Któregoś dnia było mi tak źle, że aż zadzwoniłam zapłakana do przyjaciółki Stefy. Wcześniej nigdy się nie skarżyłam, ale wtedy nie wytrzymałam. Gdy wychlipałam, w czym rzecz, wpadła w złość.

– To co ty tam, do cholery jasnej, jeszcze robisz? Pakuj manatki i wracaj do domu – zakrzyknęła.

– Nie mogę. Syn i synowa liczą na pieniądze z wynajmu. No i mam umowę z lokatorem – pociągnęłam nosem.

– Do kiedy? – zapytała czujnie Stefa.

– Kończy się za miesiąc – powiedziałam.

– To uprzedź go, że jej nie przedłużysz. A dziećmi się nie przejmuj. Są dorosłe, poradzą sobie – zawyrokowała.

– No nie wiem, nie wiem…  Ale obiecałam im, że pomogę…

– A Piotrek obiecał ci życie sielskie i anielskie, ale nie dotrzymał słowa, więc i ty zapomnij o obietnicy – przypomniała przyjaciółka. – I pamiętaj, jak mnie nie posłuchasz, to zbiorę dziewczyny i wszystkie po ciebie przyjedziemy.

– Nie strasz, nie strasz…

– Przekonasz się. Pomogłaś, ile mogłaś. Czas pomyśleć o sobie – krzyknęła.

Po rozmowie z przyjaciółką nie zmrużyłam oka

Zastanawiałam się, co zrobić. Posłuchać jej czy jednak zostać u syna. W końcu doszłam do wniosku, że Stefa ma rację. Dlaczego mam się tak poświęcać i cierpieć? Tylko dlatego, żeby Piotrkowi żyło się łatwiej? A gdzie moje życie? Moje potrzeby? Już się nie liczą?

– Przykro mi, kochani, ale wracam do do siebie – powiedziałam do siebie. I od razu poczułam się lepiej.
Przynajmniej mam gdzie wrócić!

Następnego dnia załatwiłam sprawę z lokatorem i powiedziałam o swoich planach Piotrkowi i Karinie. Byli w szoku. Do końca próbowali mnie przekonać, żebym została, ale byłam nieugięta. Nawet się nie tłumaczyłam, nie robiłam im wyrzutów. Po prostu stwierdziłam, że to nieodwołalna decyzja.

– Żałuję, że nie skłoniłem cię do sprzedaży mieszkania – westchnął syn.

– A ja się cieszę! Przynajmniej mam gdzie wrócić – odparłam.

Od miesiąca mieszkam u siebie. Ciągle śpię na walizkach, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie mam kiedy się rozpakować. Bez przerwy ktoś mnie odwiedza. A to sąsiadki, a to przyjaciółki. Moje życie powoli wraca do normy. Wiem, że Piotrek i Karina są na mnie wściekli, ale może z czasem mnie zrozumieją. Jak nie teraz, to kiedyś, gdy sami będą w sile wieku. Starych drzew się nie przesadza. A jeśli już, to trzeba o nie troskliwie dbać. 

Czytaj także:
„Przespałam się z mężem kuzynki na ich weselu. Zrobiłam to z premedytacją, chciałam uszczknąć trochę tortu dla siebie”
„Z drugą żoną zrobiliśmy sobie dziecko na zgodę. Poczucie winy w stosunku do pierwszej rodziny nie dawało mi żyć”
„Byłem pewny, że żona jest ze mną dla pieniędzy. Dopiero w kryzysie przekonałem się, jak bardzo mnie kocha”

Redakcja poleca

REKLAMA