„Dla męża robiłam wszystko, a on rzucił mnie dla młodej siksy. Przypomni sobie o mnie, gdy sięgnie po pusty portfel”

Uśmiechnięta kobieta ruda fot. iStock by Getty Images, PeopleVideos
„Nie okazywał dzieciom zbyt wielkiego ojcowskiego uczucia. Miałam wręcz wrażenie, że dzieci irytowały go i męczyły, ja zresztą też. Czułam się przy nim jak darmowa kucharka, sprzątaczka i gosposia. Myślał, że będę na każde jego żądanie”.
/ 28.12.2024 22:00
Uśmiechnięta kobieta ruda fot. iStock by Getty Images, PeopleVideos

Kiedy koleżanka chciała zaciągnąć mnie na pokaz przepływających statków w porcie, nie czułam większego zainteresowania. To były obchody Dni Morza, ale jako osoba od dziecka mieszkająca na Pomorzu nie widziałam w tym nic wyjątkowego. Nieustannie przewijają się przez port jakieś statki i nikt nie robi z tego wielkiego szumu. Wreszcie dałam się jednak namówić przyjaciółce.

Okazało się, że jej brat właśnie awansował na pierwszego oficera na jednym z okrętów i koniecznie chciała się nim pochwalić. Poszłam tam jako dobra koleżanka. Nie mam sentymentu do mundurów, jednak tym razem zwróciłam na niego uwagę… a raczej na to, co było pod nim. Aż przygryzłam wargę, gdy zobaczyłam postawnego, wysokiego mężczyznę o idealnej postawie i niesamowicie przystojnym obliczu. Do tego piękne oczy i sympatyczny uśmiech – czego chcieć więcej?

Nie mogłam o nim zapomnieć

Myślałam, że przystojny chłopak szybko zginie w tłumie innych, ale tak się nie stało. Zapatrzyłam się w niego jak w święty obrazek i inne myśli wyleciały mi z głowy. Na chwilę jakbym straciła rozum. Gdy poznałam Łukasza, zapomniałam o boskim świecie. Tak to się zaczęło.

Nie podejrzewałam siebie o to do tej pory, ale zakochałam się do szaleństwa. Zawsze się śmiałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach i to o nienajlepszej randze. Miłość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, a do tego miałam ogromne szczęście, bo mój wybranek także zwrócił na mnie uwagę. Dobraliśmy się jak w korcu maku.

Łukasz był jednak marynarzem, przez co wkrótce musiał zbierać się na kolejny rejs. Obawiałam się rozłąki, która może wszystko zmienić, bo przecież znaliśmy się bardzo krótko. Okazało się, że ukochany pamiętał o mnie i cały czas okazywał mi uczucia. To było jak jakaś cudowna bajka. Kilka miesięcy później przyklęknął i zapytał, czy zechcę zostać jego żoną. Pierścionek z brylantem stał się moim najcenniejszy skarbem, zaraz po cudownym narzeczonym.

Tak naprawdę kamyk był niewielki, prawie ledwo widoczny, ale dla mnie miał ogromną wartość. Pobraliśmy się rok później, a potem wyprowadziliśmy do wspaniałego mieszkania, które zakupił dla nas mój świeżo upieczony mąż. Każdy dzień z nim to była fantastyczna przygoda.

To był wspaniały czas

Moja przyjaciółka Lilka stała się moją prawdziwą rodziną. Dopiero teraz zrozumiałam, co to naprawdę oznacza bycie małżonką marynarza. Przekonałam się, że poza sporą dawką szczęścia, przynosi to po prostu ogrom samotności. Już trzy miesiące po ślubie i weselu Łukasz wybrał się w długi rejs do Azji.

Dostał kolejny urlop, kiedy ja byłam w samym środku ciąży. Spędziliśmy wtedy razem jakiś miesiąc. Rozwiązanie przypadło mi na okres, gdy mój mąż opływał brzegi Ameryki Południowej. Był gdzieś daleko, mnóstwo kilometrów ode mnie. Takim sposobem wszystkie najważniejsze momenty mojego życia spędzałam sama. Nie było innego wyjścia, więc musiałam umieć poradzić sobie samodzielnie w każdej sytuacji. Czy to naprawa rur w łazience, czy malowanie ścian, czy wychowanie dzieciaków.

Moje uczucia jednak się nie zmieniały mimo tej rozłąki i wszystkich innych przeszkód. Wciąż byłam szczerze zakochana w mężu, tęskniłam za nim i nie wyobrażałam sobie innego życia niż u jego boku (chociaż w przenośni). Każdy jego powrót był dla mnie świętem.

Nie mogłam dostrzec, że mój wybranek wcale nie podziela wszystkich tych uczuć. Łukasz bowiem zmieniał się i nie przypominał już tego samego mężczyzny, który stał ze mną przy ołtarzu.

Coś się zmieniło na gorsze

Minęła nasza czwarta rocznica ślubu, gdy dotarło do mnie, że chyba nie wszystko wygląda tak pięknie, jak mi się wydawało. Codzienność zajmowała mi dwójka dzieci, praca na pełen etat i mnóstwo domowych spraw. Gdy Łukasz był z nami, chciałam więc, by pomagał mi choćby w drobnych sprawach.

On jednak nie czuł się zobowiązany do współpracy. Zamiast nadrabiać czas w domu, ciągle gdzieś wychodził, tłumacząc się ważnymi sprawami. Innym razem wymawiał się zmęczeniem albo obowiązkami zawodowymi. Zamiast pracy czy odpoczynku zalegał jednak przed telewizorem albo komputerem.

Nie okazywał dzieciom zbyt wielkiego ojcowskiego uczucia. Miałam wręcz wrażenie, że dzieci irytowały go i męczyły, ja zresztą też. Czułam się przy nim jak darmowa kucharka, sprzątaczka i gosposia. Myślał, że będę na każde jego żądanie. Przy próbach rozpoczęcia poważnej rozmowy, mówił tylko:

Proszę cię, nie zanudzaj mnie. W domu chcę odpocząć, a nie wysłuchiwać pretensji i narzekań.

Oraz:

– Nie mogłabyś zmienić tematu na jakiś inny? Tylko trujesz w kółko o tym, jak ci źle. Nie da się tego słuchać.

A ja nawet nie zaczęłam tematu. To nie zawsze były narzekania, czasem po prostu chciałam razem z nim rozwiązać jakiś problem. Czy wszystko musiałam robić sama?

Wreszcie pojęłam, że chyba mogę winić za to tylko samą siebie. Pozwalałam się traktować w taki sposób, by mąż wierzył, że nic nie musi, a ja będę mu usługiwać na każdym kroku. Kiedyś uznawałam go niemal za bóstwo, a teraz dostrzegłam, że nie tylko stracił boskie atrybuty, ale stało się o wiele więcej. Łukasz zmienił się w zmęczonego, irytującego człowieka, któremu wszystko przeszkadzało i który nam także przeszkadzał w domu. Wszyscy byliby o wiele bardziej zadowoleni, gdyby jak najszybciej ruszył znowu na morze.

Jak na złość akurat wtedy nie szykowała się kolejna wyprawa, a mój mąż utknął na lądzie. Wszystkiemu winna była jakaś nieprzewidziana sytuacja jego armatora i problemy finansowe firmy.

Wszystkim działał na nerwy

Nie potrafiliśmy normalnie ze sobą rozmawiać, więc każda błaha pogawędka kończyła się kłótnią albo nieprzyjemną wymianą zdań. Ja płakałam po kątach, a on się obrażał albo w ogóle znikał z domu bez żadnego wytłumaczenia. Na pytania o to, gdzie się wybiera albo skąd wraca, odpowiadał ze złością:

– Nie mam ochoty się tłumaczyć.

Wydawało mi się, że za te wszystkie negatywne emocje odpowiada brak pracy i stagnacja. Sama go przed sobą tłumaczyłam, aż kiedyś przypadkiem zobaczyłam SMS, który wyświetlił się na jego telefonie: „Miśku, dzisiaj nie możemy się zobaczyć. Potem zadzwonię i poopowiadam. Całuski, kocham, Twoja Misia”.

Nagle zrobiło mi się słabo. Usiadłam na najbliższym krześle i nie mogłam się podnieść przez długi czas. Zapatrzyłam się w ścianę, nie wiedząc nawet, kiedy zaczęły mi płynąć łzy. W głowie kłębiło się od różnych myśli. Emocje przeplatały się ze sobą – poczucie krzywdy, zdrady, wykorzystania, porzucenia. Trudno było to wszystko opanować.

„Misiek i jego cholerna Misia?!” – powracało mi krzykiem w głowie.

Tego dnia Łukasz akurat wyszedł z rana, zapomniał telefonu i nie wracał przez długi czas. Mogłam na spokojnie przemyśleć sytuację, a przy okazji trochę otrząsnąć się z pierwszego szoku. Myślałam wtedy, że to owszem, było naprawdę straszne, ale że nasze małżeństwo da się jeszcze uratować. Zadecydowałam, że spróbuję udawać, że nie wiem o niczym i zobaczyć, co będzie dalej.

Kolejne dni to był trudny czas odgrywania roli dobrej żony, która jest nieświadoma zdrady męża. Walczyłam w myślach ze smutkiem i złością. Czułam jednak, że moje życie obraca się w gruzy. Z każdym dniem smutek przegrywał, a jego miejsce zajmowała złość.

Nie ma sensu walczyć

Wreszcie doszłam do wniosku, że jakakolwiek walka jest tu zupełnie bez znaczenia. Co mam ratować w tym związku? Łukasz wcale nie był dobrym mężem ani ojcem. Być może od początku mnie zdradzał, kto wie? To on zrujnował naszą miłość i rodzinę.

Po co próbować mu cokolwiek wybaczać? Uznałam, że skończył się czas na smutek i lament. Czas przejść do działania, a konkretnie do wymierzenia kary. Widziałam w sobie żmiję, która musi tak ukąsić, by jak najmocniej zabolało. Nie ma już usłużnej żonki, które będzie skakać wokół męża. Koniec z tym!

Zaczęłam pokazywać się małżonkowi od zupełnie innej strony. Bez wahania mówiłam mu szczerze, co myślę o jego zachowaniu, nie krygowałam się. Ja także mogłam być zołzą, która myśli tylko o sobie. Zupełnie tak jak on. Poczułam się z tym całkiem nieźle. Raz uznałam, że czas na zabawy się skończył. Gdy mąż zbierał się do wyjścia, rzuciłam po prostu:

– Na obiad od dzisiaj wybieraj się do swojej Misi. Ja nie mam zamiaru gotować dla ciebie nigdy więcej.

Zastygł bez ruchu, oszołomiony. Widocznie nie miał pojęcia, że już od dawna wiem o jego zdradach. Wyszedł bez słowa. Nie przeprosił, nie tłumaczył się, po prostu zniknął. Zrobiłam dokładnie tak, jak zapowiedziałam. Nie było już obiadków, czystego prania i sprzątania po nim. Wzięłam się za zimne kalkulacje i działania, mimo że nie było mi z tym lekko. Wciąż zdarzały mi się dni pełne łez i żalu za tym, co utracone.

Postanowiłam wziąć, co moje

Poszukałam sobie dobrego prawnika, który pomógł mi złożyć papiery rozwodowe. Z jego pomocą postarałam się wyciągnąć z męża tyle, ile tylko się dało. Na dzieci, siebie i nasze wspólne życie. To przecież ja byłam tu poszkodowaną stroną. Wyssałam z niego wszystko. Sąd przyznał mi mieszkanie, auto, alimenty, a także domek letniskowy.

Głównym argumentem za tym wszystkim były nasze dzieci. To prawda, że za to od początku płacił Łukasz, ale jakie to miało znaczenie? Jedyne, co traciłam, to była przyjaźń Lilki. Nie dziwię się, że nasze drogi się rozeszły.

Mój mąż stanął przed widmem mrocznych czasów. Po tym, gdy nasz rozwód stał się oficjalny, niemal zbankrutował. A i Misia jakoś przestała go tak namiętnie kochać i odeszła.

Nie kryłam, że te wieści przyniosły mi satysfakcję. Łukasz nie miał się jak odkuć, bo sprawy związane z marynarką wciąż nie miały się najlepiej. Nie wiodło mu się w finansach i dochodziły do mnie wnioski o obniżenie alimentów z tej racji. Wiadomo jednak, jak działają sądy.

Z drugiej strony ja działałam całkiem szybko – każde opóźnienie przyjścia alimentów od razu zgłaszałam do komornika. Mógł się denerwować, ile chciał. To jego wina, że wylądowaliśmy właśnie w takim miejscu.

Karolina, 40 lat

Czytaj także:
„Ojciec świąteczną magię kupił za pieniądze z kredytu i zataił to przed matką. Do diabła z taką Wigilią na pokaz”
„Na Święta opadł mi nie tylko sernik, ale też ramiona. Wystarczyło, że zobaczyłam, co zrobił mąż”
„Mój syn ma 30 lat i zbiera plastikowe figurki. Nie mam pojęcia jak zmajstrował dziecko, bo chyba nie mieczem świetlnym”

Redakcja poleca

REKLAMA