Tata stawał na głowie, żeby Wigilia była „idealna”. Mama, choć nie mówiła tego głośno, na pewno gotowała się w środku. Wiedziałem, ile kosztuje to wszystko – i nie mówię tylko o pieniądzach.
– Ciekawe, co tata wymyśli w tym roku – powiedziała Hania, moja młodsza siostra, gdy jechaliśmy razem samochodem do rodzinnego domu.
– Pewnie znów przesadzi – mruknąłem, zaciskając ręce na kierownicy.
Nie odpowiedziała
Patrzyła przez okno, jakby gdzieś wśród mijanych drzew szukała czegoś więcej. Zawsze chciała, żeby te święta były... no, prawdziwe. Nie takie, jakbyśmy grali w reklamie czekolady.
Gdy wjechaliśmy na podjazd, od razu rzuciły się w oczy białe lampki oplatające każdy krzak i drzewo. W domu pachniało świeżo pieczonym ciastem, choinka błyszczała od ozdób, a stół w jadalni uginał się pod ciężarem potraw. Tata przywitał nas z szerokim uśmiechem i kieliszkiem wina w ręku.
– No, dzieciaki! Jak dobrze, że jesteście! – zawołał.
Hania uśmiechnęła się lekko, choć widziałem, że coś ją gryzło. A ja? Czułem, że coś jest nie tak. Wszystko było zbyt idealne. A w tej rodzinie nic nigdy nie było tak proste.
– To tylko trzy dni – powiedziałem do siebie w duchu. – Wytrzymaj. Dla mamy. Dla Hani. Jak co roku.
Pierwszy sygnał, że coś jest nie tak, pojawił się, zanim jeszcze usiedliśmy do stołu. Zawsze staram się trzymać z dala od chaosu, który tata tworzy wokół świąt. Wszedłem do swojego starego pokoju, żeby odsapnąć, ale coś mnie tknęło. Zawsze zostawiam płaszcz w szafie na korytarzu, a tym razem postanowiłem powiesić go w gabinecie ojca, bo było tam więcej miejsca.
W mojej głowie huczały pytania
Wtedy zobaczyłem coś, czego nie powinno tam być. Na biurku leżała koperta z banku. Moje palce same ją otworzyły. W środku była umowa kredytowa. Kiedy zobaczyłem kwotę, zaschło mi w ustach. Na co on to wziął? W mojej głowie huczały pytania.
– Musimy pogadać – rzuciłem, starając się nie brzmieć zbyt oskarżycielsko.
– O czym? – zapytał, unosząc brew.
Nie odpowiedziałem. Wyciągnąłem kopertę z kieszeni i położyłem ją na stole. Tata wyraźnie pobladł. Chyba nie spodziewał się, że znajdę ten papier.
– To nie tak, jak myślisz – zaczął.
– Serio? To wyjaśnij mi, co to jest! Kredyt na ponad 20 tysięcy złotych? Po co?
– Synu, chciałem, żeby te święta były niezapomniane – westchnął.
– Niezapomniane? Ty chyba oszalałeś. Po co ci tyle pieniędzy? Na dekoracje? Na prezenty?
– To tylko chwilowe, Piotrek – próbował się tłumaczyć, gestykulując nerwowo. – Wszystko się ułoży, zobaczysz.
– Wszystko się ułoży? – powtórzyłem, czując, jak gotuje się we mnie gniew. – Jak? Z czego zamierzasz to spłacić?
Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa, jakby szukał odpowiedzi, której nie miał.
– Nie chciałem, żeby mama o tym wiedziała – powiedział w końcu cicho.
– Nie powiedziałeś jej? – parsknąłem.
Tata rzucił za mną:
– Nie mów nic Hani, proszę. I nie rób scen przy stole.
Wiedziałem, że miał rację – święta to nie był czas na kłótnie. Ale czułem się bezsilny. Jak zawsze, gdy musiałem sprzątać bałagan, który sam zrobił.
Kolacja wigilijna rozpoczęła się w niemal idealnej atmosferze. Talerze były perfekcyjnie ustawione na śnieżnobiałym obrusie, w tle cicho grały kolędy, a tata w swoim najlepszym swetrze rozlewał barszcz, żartując z Hani, że jak zwykle nałoży sobie za dużo uszek. Mama co chwilę zerkała na niego z wyraźną rezerwą, jakby przeczuwała, że coś się święci, ale starała się nie psuć nastroju.
– Tato, czy ty przypadkiem nie wynająłeś elfa do dekorowania domu? – spytała Hania, podnosząc brew. – Przecież to wygląda jak z filmu o świętach.
– Wszystko własnymi rękami! – zaśmiał się tata, choć wiedziałem, że kłamie.
– Jasne, własnymi rękami. I za własne pieniądze – mruknęła mama, ale wystarczająco cicho, żeby reszta stołu mogła udać, że tego nie usłyszała.
Spojrzałem na nią i czułem, że zaraz zacznie zadawać pytania. Nie miała w zwyczaju milczeć, kiedy coś ją dręczyło. Wiedziałem, że prędzej czy później wybuchnie, a tata – jak zawsze – będzie próbował wykręcić się jakimś żartem.
– Wiesz, Adam – powiedziała nagle, odstawiając łyżkę barszczu. – Ciekawi mnie, jak udało ci się na to wszystko zarobić. Takie wystawne dekoracje, takie jedzenie, takie prezenty… Zakupy były po twojej stronie, nie przedstawiłeś mi paragonów. Dostałeś jakąś premię?
Tata spojrzał na nią, udając zdziwienie
– O czym ty mówisz? Wszystko w ramach rozsądku, jak zawsze.
– Jak zawsze? – powtórzyła, mrużąc oczy. –
W pokoju zapadła niezręczna cisza. Hania spojrzała na mnie pytająco, ale szybko uciekłem wzrokiem.
– Marta, proszę cię, to są święta – próbował się wykręcić tata. – Po prostu chciałem, żeby były wyjątkowe.
– Wyjątkowe? – Mama oparła się o stół, pochylając się lekko w jego stronę. – Skąd wziąłeś pieniądze na te wszystkie „wyjątkowe” rzeczy?
Czułem, jak moje serce bije coraz szybciej. Tata próbował jeszcze raz się wykręcić, ale mama była nieugięta. W końcu, pod presją jej spojrzenia, rzucił:
– Wziąłem kredyt, ale to nic wielkiego.
Hania zamarła, a ja poczułem, jak moje ręce mimowolnie zaciskają się na serwetce.
Mama zbladła
– Kredyt? – powtórzyła, jakby chciała upewnić się, że dobrze usłyszała.
– Mówiłem, to tylko chwilowe – dodał tata, machając ręką. – W nowym roku wszystko się wyrówna.
– Chwilowe? – Mama podniosła głos, a ja widziałem, że ledwo powstrzymuje się od wybuchu. – Chcesz mi powiedzieć, że zaciągnąłeś kredyt, żeby zapłacić za święta?!
– Mamo, spokojnie – wtrąciła się Hania, ale mama już nie słuchała.
– Adam, ty kompletnie oszalałeś – powiedziała zimnym tonem. – Zamiast pomyśleć, jak wyjść z problemów, pakujesz nas w jeszcze większe.
Tata próbował coś powiedzieć, ale mama wstała od stołu. Jej ręce drżały, gdy zaczęła zbierać naczynia.
– Powinieneś to był ze mną omówić.
– Marta… – zaczął tata, ale nie dokończył.
Mama nie wytrzymała, rzuciła talerze na stół i spojrzała na tatę takim wzrokiem, że nawet ja poczułem się nieswojo.
– Powinnam cię była powstrzymać lata temu, kiedy kupowałeś ten cholerny telewizor na raty, którego nawet nie potrzebowaliśmy – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Ale wtedy myślałam: „To drobiazg. Przecież sobie poradzimy”.
– Przecież sobie poradziliśmy! – wybuchnął tata, nagle się prostując. – I tym razem też sobie poradzimy. Dlaczego zawsze zakładasz najgorsze?
– Dlaczego? – Mama roześmiała się krótko, ale w jej śmiechu nie było nic wesołego. – Może dlatego, że od dziesięciu lat łatałam dziury, które ty zostawiałeś. Może dlatego, że siedziałam po nocach, kombinując, jak zapłacić rachunki, podczas gdy ty snułeś wielkie plany, jak poprawić wszystkim nastrój.
Czułem, jak napięcie przy stole rośnie
– Nie rób ze mnie potwora – syknął tata. – To nie tak, że nie dbam o rodzinę. Chciałem tylko, żebyśmy mieli piękne święta, jak kiedyś.
– Jak kiedyś? – Mama spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Czyli kiedy? Kiedy były piękne? Kiedy ty nie myślałeś, czym zapłacimy za prąd, bo zawsze ktoś inny musiał się tym martwić?
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Tata opuścił wzrok na stół, a mama odwróciła się plecami, udając, że zaczyna sprzątać.
– Może przestaniecie się kłócić? – rzuciłem w końcu.
Oboje spojrzeli na mnie, jakby nagle przypomnieli sobie, że jestem w pokoju.
– Piotr ma rację – powiedział tata, podnosząc ręce w geście kapitulacji. – To nie jest czas na kłótnie.
– Nie, Adam – powiedziała mama, odwracając się do niego. – To właśnie jest czas na kłótnie. To jedyny czas, kiedy w ogóle rozmawiamy o czymkolwiek. Bo na co dzień wolisz udawać, że wszystko jest w porządku.
Siedziałem przy stole, wpatrując się w świecę, która dogasała powoli, jak nasze próby ratowania tej Wigilii. Mama zamknęła się w kuchni, udając, że sprząta.
Hania w końcu westchnęła i wstała.
– Idę zapalić – rzuciła w moją stronę.
– Hania, serio? – jęknąłem.
– Potrzebuję przerwy od tej „świątecznej magii” – mruknęła, wkładając płaszcz.
– Poczekaj, pójdę z tobą – powiedziałem, wstając.
Na balkonie było zimno. Gwiazdy ledwo widoczne przez delikatną mgłę. Hania zaciągnęła się dymem i spojrzała na mnie z boku.
– Powinniśmy coś zrobić – powiedziała nagle. – Myślisz, że możemy pozwolić, żeby to wszystko poszło na dno?
– Myślisz, że to zależy od nas? – westchnąłem, chowając ręce do kieszeni.
– A od kogo? Mama nie zmieni taty, a tata nie przestanie być sobą. To już dawno powinno być jasne.
– Masz jakiś plan? – spytałem.
Zaciągnęła się ponownie i przez chwilę milczała.
– Musimy im to uświadomić – powiedziała w końcu. – Że dalej tak się nie da. Że jeśli mają przetrwać, muszą w końcu usiąść i porozmawiać o wszystkim: o pieniądzach, o kredytach, o sprzedaży domu.
– Sprzedaży domu? – spytałem ostro, patrząc na nią zaskoczony.
– A co myślisz, że to wszystko tak po prostu się rozwiąże? – odpowiedziała, patrząc na mnie jak na dziecko. – Ten dom to dla nich kotwica. Muszą odpuścić.
Nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że Hania ma rację, ale sam pomysł sprzedaży domu wydawał się absurdalny. To było miejsce, w którym dorastaliśmy, nasze wspomnienia.
– Co, Piotrek? Zaczynasz być sentymentalny? – Hania zaśmiała się cicho, jakby czytała mi w myślach.
– Po prostu… to wszystko jest bardziej skomplikowane, niż mówisz – mruknąłem.
– Nie jest – odpowiedziała. – Po prostu oni zawsze robią wszystko naokoło, zamiast stawić czoła problemowi. Będzie dobrze – powiedziała Hania, kładąc mi rękę na ramieniu. – Ale tylko jeśli razem coś z tym zrobimy.
Wiedziałem, że Hania się nie podda
Kiedy tata w końcu wrócił do salonu, wyglądał na zmęczonego, jakby przegrał jakąś bitwę. Choć w sumie, może tak właśnie było – z samym sobą. Usiadł na fotelu, z dala od stołu, z kieliszkiem wina, ale zamiast wypić, kręcił go w dłoni, wpatrując się w czerwony płyn jak w kryształową kulę.
Hania usiadła na podłodze obok choinki. Jej głos, choć cichy, przebił ciszę jak ostrze:
– Musimy porozmawiać. Wszyscy.
Mama uniosła brew, a tata spojrzał na nią z niepokojem. Ja nie ruszyłem się z miejsca, wiedząc, że Hania i tak zacznie mówić. I nie myliłem się.
– Tato, mamo, tak dalej się nie da. Możemy udawać, że jest w porządku, ale to kłamstwo. I wszyscy o tym wiemy – powiedziała, patrząc raz na jednego, raz na drugiego.
– Hania, teraz nie czas na takie rzeczy – próbował wtrącić tata.
– A kiedy będzie czas? – przerwała mu. – Kiedy kredyty urosną do poziomu, z którego nie da się już wyjść? Kiedy będziecie na siebie patrzeć z jeszcze większą wściekłością? Kiedy to wszystko się rozpadnie?
Mama westchnęła, a tata spuścił wzrok.
– O co ci chodzi, Hania? – zapytała mama zmęczonym głosem. – Powiedz wprost, skoro już zaczęłaś.
– Chodzi o to, że oboje gracie w jakąś dziwną grę.
– I co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? – zapytał tata, z wyraźną rezygnacją w głosie.
– Przestać grać – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Przestać robić z tego domu coś więcej, niż jest. Jeśli to jedyny sposób, żeby wyjść z problemów, musicie to przemyśleć. Razem.
Mama otworzyła usta, jakby chciała zaprotestować, ale zamilkła. Jej twarz złagodniała, a spojrzenie przesunęło się na tatę.
– Wiesz, że nigdy nie chciałam tego domu? – powiedziała cicho. – To ty na niego nalegałeś. Ale przez lata... przez lata nauczyłam się myśleć, że to jedyna rzecz, która nas trzyma razem.
Tata spuścił głowę.
– Może się myliłem – powiedział po chwili. – Może nie potrafię...
Przerwał, a jego głos zadrżał
– To nie jest kwestia twojego „potrafienia”. Nie chodzi o to, żebyś wszystko naprawiał sam. Ale musimy zacząć naprawiać to razem. Bo jeśli mamy stracić dom, wolę to zrobić wspólnie, niż udawać, że wszystko jest dobrze.
– Nie chcę, żebyście myśleli, że to była tylko moja decyzja – powiedział, patrząc na mnie i na Hanię. – Jeśli mamy coś zmienić, musimy to zrobić razem.
Siedzieliśmy tak w ciszy, aż Hania w końcu wstała.
– Może to nie będą najlepsze święta – powiedziała, uśmiechając się smutno. – Ale może w końcu będą prawdziwe.
I tak oto Wigilia, która zaczęła się jako kolejny teatr pozorów, skończyła się jak... początek czegoś nowego. Czegoś trudnego, ale koniecznego.
Piotrek, 30 lat
Czytaj także:
„Siostra zażyczyła sobie dla dzieci prezenty za fortunę, a moim kupiła najtańszą tandetę. Nie pozwolę się tak traktować”
„Rodzice próbowali przejąć kontrolę nad moim życiem. Chcieli wiedzieć, z czym jem kanapki i z kim chodzę do łóżka”
„Troska siostrzenicy skończyła się tak szybko, jak tylko złożyłam podpis na testamencie. Wykorzystała mnie i oszukała”