Pamiętam, że kiedy pierwszy raz spotkałam Zbyszka, nie zwróciłam na niego uwagi. Była pora obiadowa, w stołówce studenckiej panował spory ruch, a on podszedł do stolika, przy którym siedziałam z koleżankami, i wskazując wzrokiem jedyne wolne krzesło, mruknął:
– Wolne?
– Jasne, siadaj – odpowiedziała któraś z dziewczyn.
– Cześć, jestem Zbyszek – przywitał się, po czym usiadł i w ogromnym pośpiechu pochłonął skromny obiad.
– Dzięki. Muszę lecieć – mruknął na koniec i gdzieś pobiegł.
Byłam wówczas studentką pierwszego roku. Mieszkałam w akademiku, z dala od rodzinnego, nadopiekuńczego domu. Wszystko było dla mnie nowe i ekscytujące. Już sam fakt, że studiowałam na prestiżowej uczelni, w dodatku na wymarzonym kierunku, przyprawiał mnie o poczucie niemalże wszechmocy. Czułam się bardzo dorosła i szczęśliwa. Upajałam się wolnością i samodzielnością w podejmowaniu własnych decyzji.
Znów go spotkałam
W takim stanie ducha spotkałam Zbyszka po raz drugi… Jakiś czas po tamtym obiedzie w stołówce bawiłam się z przyjaciółmi w klubie studenckim. W połowie wieczoru Monika wypatrzyła go w tłumie i zaprosiła do naszego stolika. Jak się później przyznała, wpadł jej w oko już wtedy, w studenckiej stołówce…
Tym razem Zbyszek nie był ani milczący, ani zaaferowany. Przeciwnie, okazał się prawdziwą duszą towarzystwa. Zabawny, wesoły, wobec dziewcząt niesłychanie szarmancki – znakomicie tańczył i jeszcze lepiej opowiadał dowcipy. Monika na różne sposoby sygnalizowała, że jest nim zainteresowana, lecz Zbyszek zdawał się tego nie dostrzegać. Gdy wyszliśmy z klubu, a ja lekko zadrżałam z zimna, bo noc była dość chłodna, bez chwili namysłu zdjął marynarkę i zarzuciwszy ją na moje ramiona, objął mnie mocno, oznajmiając z udawaną obojętnością:
– Teraz będzie ci cieplej.
Ten gest mówił wszystko, więc Monika zrozumiała, że nie ma szans. Choć z żalem – odpuściła.
Wzięliśmy ślub dość szybko
Od tego wieczoru Zbyszek konsekwentnie udowadniał mi, że bardzo mu na mnie zależy, aż w końcu rozkochał mnie w sobie i wówczas oboje przyznaliśmy, że nie możemy bez siebie żyć. Wkrótce podjęliśmy ważną życiową decyzję: pobierzemy się w czasie wakacji, gdy zaliczymy drugi rok studiów. Rodzice nie byli zachwyceni naszym pomysłem.
– Po co ten pośpiech? – z wyrzutem pytała moja mama. – To mi się nie podoba. Najpierw skończ studia, podejmij pracę, potem zakładaj rodzinę!
Ale rodzice nie mieli już wpływu na moje decyzje. Pobraliśmy się tuż po zakończeniu sesji i rozpoczęliśmy piękne, wspólne i beztroskie życie, które jednak trwało krótko. Pod koniec semestru zimowego zorientowałam się, że jestem w ciąży, i to wszystko zmieniło. Staliśmy się rodziną ze wszystkimi konsekwencjami, więc nie było mowy o aborcji.
Jakiś czas jeszcze studiowałam. Kiedy jednak okazało się, że ciąża jest zagrożona i niezbędna będzie hospitalizacja, moja studencka przyszłość, tak świetnie rozpoczęta, stanęła pod znakiem zapytania. Jedynym rozwiązaniem wydawał się urlop dziekański.
Sami byliśmy jeszcze dzieciakami, gdy w naszym życiu pojawiło się dziecko. Michałek był wcześniakiem z wrodzoną astmą oskrzelową. Wymagał więc szczególnej troski. Jednak pomimo tej troski ciągle chorował. Łapał każdą infekcję. W takiej sytuacji nie było mowy o oddaniu go do żłobka.
Życie się skomplikowało
Pamiętam, że byłam załamana diagnozą, która bardzo komplikowała moje plany. Jednak nawet wtedy nie dopuszczałam do siebie myśli o całkowitej rezygnacji ze studiów. Znalazłam opiekunkę do Michałka i wróciłam na uczelnię. Byłam taka szczęśliwa, gdy znów siedziałam w auli, słuchając wykładów ulubionych profesorów! Gdy w sali ćwiczeń wykonywałam czynności, które innych przyprawiały o nerwowe grymasy… I gdy miałam do opanowania opasły tom, a czasu niewiele. To się wydaje niewiarygodne, ale mnie dodawało skrzydeł!
Jednak życie nie było proste. Mieliśmy gigantyczne problemy finansowe. Studenckie małżeństwo bez własnych dochodów, nie licząc skromnego stypendium Zbyszka oraz niewielkiej pomocy rodziców, mieszkające w dziesięciometrowym pokoju w akademiku, z ciągle chorującym i potrzebującym leków dzieckiem – to sytuacja trudna. Próbowałam na różne sposoby dorobić trochę pieniędzy.
Nocą dziergałam na drutach swetry, szaliki, krawaty i sprzedawałam je w komisach, które wówczas jeszcze istniały, a w dodatku cieszyły się sporymi obrotami. Trochę dorabiałam korepetycjami. To wszystko jednak nie wystarczało. Pomimo problemów byliśmy szczęśliwą rodziną. Zbyszek rozumiał mnie i pomagał mi, ile tylko mógł. Wciąż był dla mnie tym samym cudownym facetem, którego poznałam w klubie.
Jego troska dodawała mi sił i pozwalała przetrwać trudny okres. Ale choć nie mogłam Zbyszkowi nic zarzucić jako mężowi i ojcu, to jednak na co dzień był on trochę poza problemami, ponieważ nie chciałam go o wszystkim informować. „Niech przynajmniej on spokojnie studiuje” – myślałam i z większością codziennych bolączek zmagałam się sama.
Nieustanny brak pieniędzy, chorujące dziecko i ja ze swoją pasją studiowania – bo nie wyobrażałam sobie nawet, że mogłabym nie studiować.
Czy to się mogło udać?
W końcu zabrakło mi sił. Po roku odpuściłam. Podjęłam bardzo trudną decyzję. Decyzję, która kosztowała mnie wiele łez i sporo życiowej odwagi.
– Zbyszku – zaczęłam drżącym głosem któregoś dnia – życie mnie przerosło. Dłużej tak nie dam rady. Jestem bardzo zmęczona brakiem snu, pieniędzy, a przede wszystkim problemami zdrowotnymi Michałka. I wcale nie jestem pewna, czy w tych warunkach znajdę siły, żeby przygotować się do sesji…
– Jest nas dwoje, poradzimy sobie – pocieszał mnie mąż. – Muszę ci tylko więcej pomagać.
– Wówczas oboje zawalimy studia – odparłam. – Dokładnie to przemyślałam i podjęłam już decyzję. Poszukam jakiejś pracy, żeby utrzymać nas i dziecko, a gdy Michałek podrośnie, skończę studia zaocznie.
Zbyszek zasępił się. Potem objął mnie i powiedział:
– Kurczę! Nie tak miało być! Miało być pięknie, a są tylko problemy. Ale obiecuję, kochanie, że wynagrodzę ci twoje poświęcenie. Jak wrócisz na studia, ja zajmę się domem.
Mąż się wykształcił
Dostałam pracę sekretarki. Nie zarabiałam dużo, ale nam wystarczało. Popołudnia i wieczory miałam wolne, więc mogłam ten czas poświęcić rodzinie. Już nie byłam beztroską studentką, zafascynowaną nauką. Powoli zamieniałam się w kucharkę, sprzątaczkę, praczkę i… coraz gorzej z tym się czułam. Zbyszek natomiast, zwolniony przeze mnie z obowiązków domowych, spokojnie sobie studiował.
Mijały lata. W moim życiu nic się nie zmieniało. Byłam kurą domową i sekretarką. Pracowałam, a Michałek chorował i wciąż potrzebował mojej opieki. Natomiast Zbyszek skończył swoje studia medyczne, potem odbył staże, a gdy otrzymał etat w szpitalu klinicznym, na którym bardzo mu zależało, znów dużo się uczył i jeszcze więcej pracował, żeby zauważono jego zaangażowanie i wiedzę. Najpierw robił specjalizacje, potem doktorat.
Całkowicie pochłonięty pracą nadal był daleko od problemów domowych, ponieważ prawie nie bywał w domu. I tak oto jego ambicje oraz kariera zawodowa znów stały się ważniejsze ode mnie i moich marzeń. Michałek miał dwanaście lat, gdy po raz pierwszy usłyszałam od alergologa, że wyniki wszystkich badań są prawidłowe. Mój synek nareszcie był zdrowy. Pamiętam, jak poczułam ogromną ulgę. I niemal natychmiast pomyślałam o sobie, swoich planach, marzeniach, ambicjach i aspiracjach, które dawno temu odłożyłam „na później”. Teraz kolej na mnie! – stwierdziłam, jednocześnie uświadamiając sobie, że na razie mogę liczyć tylko na siebie, ponieważ Zbyszek ciągle pracuje, zwłaszcza odkąd awansował na zastępcę ordynatora oddziału.
„Ale będzie musiał trochę zwolnić, żeby mi pomóc, kiedy zacznę studiować – pomyślałam. – Przecież obiecał mi to kiedyś”.
Kochająca, ambitna żona, wiarołomny mąż
Studia zaoczne nie były szczytem moich marzeń i musiałam zmienić kierunek, jednak tylko one mi pozostały, jeśli chciałam coś w życiu zmienić. A chciałam. Nie obchodziło mnie, że zakres materiału do opanowania jest dość okrojony, postanowiłam zdobywać wiedzę samodzielnie i być lepiej wykształconą niż niejeden absolwent kierunku stacjonarnego. Uczyłam się dużo i rzetelnie, w każdej wolnej chwili, i jak zwykle kosztem snu oraz wypoczynku, cierpliwie oczekując obiecanej pomocy ze strony męża. Ale Zbyszek nie miał dla mnie czasu. Bo pracował.
Nawet gdy w jakiejś ważnej sprawie telefonowałam do niego na oddział (wówczas telefony komórkowe nie były jeszcze tak popularne), zawsze słyszałam, że nie może odebrać, bo właśnie operuje. Z kolei do domu wracał potwornie zmęczony, więc zalegał na kanapie i tkwił tam, dopóki nie zmorzył go sen. Aż pewnego dnia doznałam olśnienia.
Wszystko było na mojej głowie
Byłam już wówczas niewyobrażalnie zmęczona nie tylko studiowaniem i pracą zawodową jednocześnie, ale również wychowywaniem zbuntowanego nastolatka i prowadzeniem domu. Zbyszek zjawiał się w domu tylko po to, żeby się wyspać przed kolejnym dyżurem, więc wszystko było na mojej głowie. Mówiąc szczerze, miałam już dość. Moja empatia dla zapracowanego męża znacznie zmalała. Pewnej niedzieli, kiedy przypadkiem był w domu, postanowiłam coś sprawdzić. Przygotowałam wyjątkowy obiad i gdy już mieliśmy siadać do stołu, chwyciłam słuchawkę telefonu i wykręciłam numer dyżurki lekarskiej Zbyszka.
– Czy mogę prosić do telefonu doktora Zbigniewa… Mówi żona – przedstawiłam się.
– Pan doktor operuje – usłyszałam jak zawsze.
– Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć? – jeszcze raz zapytałam, przystawiając Zbyszkowi słuchawkę do ucha.
– Pan doktor operuje – odpowiedział głos w słuchawce.
Wszystko stało się jasne, a komentarz zbędny. Mój mąż był świetnie kryty przez swoich kolegów. W pokoju zapadła nieprzyjemna cisza, a pyszny obiad smakował tylko Michałowi. „Ależ ja jestem idiotką! – wyrzucałam sobie. – Tyle lat poświęcenia, rezygnacji z marzeń i ze wszystkiego, co dla mnie ważne! Tyle wiary w drugiego człowieka, który na nią nie zasłużył… A teraz tylko rozczarowanie”. Co z tego, że mój mąż był kiedyś cudownym facetem, że mnie oczarował? Ale zmienił się! A ja tego nawet nie zauważyłam. Zapracowana ponad siły nadal mu ufałam, usługiwałam i kochałam go jak przed laty.
Mąż mnie zdradzał
W tym kieracie, jaki sobie stworzyłam, nie zauważyłam, że mnie zdradza. Że ma stałą kochankę, piękną, młodą pielęgniarkę – do czego mi się przyznał, przyciśnięty do muru – z którą spędza rzekome dyżury. Że wykorzystał moją miłość i naiwność, i świetnie się w życiu ustawił, podczas gdy ja zostałam z niczym.
Przygnębiająca konstatacja, która, co tu dużo mówić, powaliła mnie z nóg. Mnie – kobietę tak zahartowaną przez życie i odporną na ciosy zwyczajnie zwaliło z nóg. Wciąż płakałam. Nie mogłam uwolnić się od żalu, który mnie dławił, ani pogodzić się z krzywdą, jaką mi Zbyszek wyrządził. Dopóki nie wypłakałam z siebie całego smutku.
Zbyszek, uświadomiwszy sobie, że poważnie nawalił, a przede wszystkim, że sprawa się wydała, próbował dość niezdarnie się tłumaczyć, by załagodzić konflikt. Kajał się i błagał o przebaczenie, składając obietnice, których z całą pewnością by nie dotrzymał. Liczył zapewne na to, że jak zwykle jego wyrozumiała i naiwna żona w końcu puści wszystko w niepamięć. Był tak zdeterminowany, że nagle w cudowny sposób ubyła mu prawie połowa dyżurów. Ale przeliczył się. Bo obudził się we mnie bunt. Po raz pierwszy myślałam wyłącznie o sobie.
– Dość tego! – oświadczyłam mu pewnego dnia. – Zmarnowałam wystarczająco dużo lat, poświęcając się dla ciebie, twojej kariery i dla naszej rodziny. I co z tego mam? – spytałam ze złością. – Tylko rozczarowanie!
Kazałam mu się wynosić
Najwyższy czas pomyśleć o sobie – zdecydowałam po dniach skrajnej rozpaczy. Przede mną obrona pracy magisterskiej i to jest teraz najważniejsze, a mój wiarołomny mąż na pewno mi tego nie zepsuje. Muszę tylko mieć wolny od złości umysł. Był jeden sposób, żeby to osiągnąć, i dobrze wiedziałam jaki. Spakowałam jego rzeczy do dużej torby podróżnej i postawiłam ją przy drzwiach. Gdy Zbyszek się w nich pojawił, oświadczyłam spokojnie, żeby się wynosił.
Widok jego miny, gdy wreszcie do niego dotarło, o co mi naprawdę chodzi, to było coś! Wspaniały ekwiwalent za krzywdę, jakiej przez niego doznałam. Tylko ślepa miłość wszystko wybacza. Gdy zamknęły się za Zbyszkiem drzwi, uświadomiłam sobie, że taką właśnie miłością darzyłam go przez wszystkie lata. Lecz wreszcie przejrzałam na oczy, dostrzegłam marność mego związku ze Zbyszkiem i… nie potrafiłam wybaczyć. Mimo że wciąż go kochałam. Mimo że byłam wówczas najbardziej nieszczęśliwą istotą na świecie.
Dziś, po latach, wiem, że dobrze postąpiłam. Zostałam dyplomowanym lekarzem, ale po stażu zrezygnowałam. Byłam już za stara na ściganie się z młodszym pokoleniem. Mam jednak satysfakcję, że zrobiłam coś dla siebie. Nadal jestem częściowo kurą domową, ale teraz na własnych zasadach.
Dorota, 40 lat
Czytaj także: „Mój ukochany pracuje na statku. Gdy ominął moment narodzin naszego dziecka, coś we mnie pękło”
„Wzięliśmy ślub, bo była w ciąży. Dla żony koleżanki były ważniejsze niż nasze dziecko. Po 2 latach miałem dość”
„Wzięliśmy pod swój dach schorowaną babcię męża. Od tej pory jego rodzina traktuje nas jak darmową jadłodajnię”