„Dla adopcyjnych rodziców stałam się ciężarem, gdy urodziło im się dziecko. Nawet w bidulu nie czułam się tak źle”

smutna dziewczyna fot. Getty Images, Israel Sebastian
„Próbowałam mu pomagać, ale tak bardzo pragnęłam, aby chociaż od czasu do czasu o cokolwiek mnie zagadnął, zamiast wiecznie przelatywać obok albo prosić, żebym mu nie zawracała głowy”.
/ 13.08.2024 21:15
smutna dziewczyna fot. Getty Images, Israel Sebastian

Większość mojego życia upłynęła w domu dziecka  aż jedenaście długich lat. Powszechnie wiadomo, że adopcja starszych dzieci stanowi spore wyzwanie. Potencjalni rodzice często wolą maluchy, które łatwiej ukształtować według własnych wartości i które w mniejszym stopniu zapamiętają pobyt w domu dziecka. Miałam tego świadomość, ale nie przestawałam wierzyć, że któregoś dnia zjawi się sympatyczne małżeństwo, które zabierze mnie do siebie, a ja od tej chwili będę mogła mówić do nich mamo i tato.

Wszystko potoczyło się nieoczekiwanie

Nigdy nie dowiedziałam się, dlaczego padło akurat na mnie. Małżeństwo z piętnastoletnim stażem, które od dawna pragnęło potomstwa. Zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia, mimo że dzieci z domu dziecka raczej nie ufają łatwo. Straciłam rodziców jako niemowlę  zginęli w wypadku samochodowym. Przez chwilę trafiłam pod skrzydła babci, ale niedługo potem odeszła z tego świata. Nie mam nawet pojęcia, czy miałam jeszcze jakąś rodzinę, a może po prostu nikt nie był gotowy zaopiekować się bobasem. Wiem tylko tyle, że mama miała siostrę, a tata dwóch braci. Nigdy jednak nie było mi dane ich poznać.

Sierociniec nie był wymarzonym miejscem do życia, ale przez lata pobytu nie doświadczyłam tam żadnej niesprawiedliwości. Rzecz jasna, wszystkie maluchy chciałyby dorastać we własnych czterech ścianach, otoczone troskliwą rodziną, jednak opiekunki wkładały serce w swoją pracę i darzyły nas ogromnym uczuciem. Ze względu na rozmiar ośrodka, panujące tam warunki też nie należały do najgorszych. Nigdy nie byłam też świadkiem szykan czy dokuczania – szefowa placówki błyskawicznie gasiła w zarodku jakiekolwiek przejawy znęcania się, więc nikt nie wyśmiewał słabeuszy.

Kiedy wprowadziłam się do nowych rodziców, czułam się, jakbym znalazła się w niebie. W naszych czterech kątach zawsze panowała zgoda. Rodzice traktowali mnie z serdecznością, a na dodatek miałam dziadków! A dokładniej dwie kochane babcie i jednego dziadziusia, gdyż dziadek od strony taty odszedł dawno temu.

Miałam również swój własny kąt i regał zapełniony po brzegi książkami – mama i tata wiedzieli, że kocham czytać. Zapisali mnie na upragnione lekcje gry na gitarze. Mogłam także uczęszczać na dodatkowe zajęcia z angielskiego. Czułam, że rozkwitam i że spotkało mnie niebywałe szczęście.

Wszystko się zmieniło

Beztroska trwała dokładnie 2 lata. Wiem to, gdyż poza dniem, w którym przyszłam na świat, moi opiekunowie zdecydowali się celebrować każdego roku także datę, kiedy zamieszkałam razem z nimi – jakby to były moje dodatkowe urodziny. Właśnie podczas drugiego takiego świętowania, nad ciastem udekorowanym dwiema świeczkami i dumnym napisem „Cieszymy się, że z nami mieszkasz!”, kiedy dziadkowie wręczyli mi upominki, mama i tata oznajmili, że muszą mi przekazać istotną wiadomość.

Kiedy dowiedziałam się, że moja mama spodziewa się dziecka i niedługo będę miała rodzeństwo, ogarnęła mnie wielka radość. Jako trzynastolatka nawet przez chwilę nie pomyślałam, że moje miejsce w rodzinie może być zagrożone – rodzice przecież darzyli mnie bezgraniczną miłością, więc taki scenariusz był dla mnie abstrakcją. Zamiast czuć zazdrość, w głowie już malowałam sobie obrazy, jak pomagam w kąpieli i przewijaniu maleństwa otoczonego różowymi dodatkami.

Pierwsze lata życia Leona upłynęły w placówkach medycznych. Przyszedł na świat z nieprawidłowo funkcjonującym sercem. To był poważny problem. Nie w pełni pojmowałam, jak duże jest to wyzwanie, aż do momentu, gdy usłyszałam słowa taty kierowane do kolegi z pracy podczas rozmowy telefonicznej:

– Ani USG, ani żadne inne badania niczego nie wykazały. Niestety taka jest prawda. Jest szansa, że wytrzyma kwartał, może rok, a może nawet parę lat. Każdy dzień musimy celebrować jak najlepiej potrafimy. Jasne, że operacja daje jakąś nadzieję. Ale takich zabiegów w naszym kraju było do tej pory zaledwie kilka... Ciężko powiedzieć, czy w ogóle się powiedzie. Na ten moment Kaśka zostanie z nim na oddziale. Zabranie go do mieszkania nie wchodzi w grę. Jeszcze nie wiem, jak to wszystko ogarnąć. Chyba będzie zmuszona porzucić robotę.

Długo szlochałam wtulona w poduszkę, ale kiedy zwróciłam się do ojca o wsparcie, był zbyt zajęty. Zdawałam sobie sprawę, że zapewne będzie zmuszony pracować po godzinach, aby starczyło nam na życie, skoro mamusia nie jest w stanie zarabiać. Obawiałam się, co przyniesie przyszłość. Wówczas po raz pierwszy pomyślałam, że być może rodzice zdecydują się mnie porzucić.

Nasze życie przeszło totalną rewolucję

Koniec z lekcjami gitary i dodatkowymi zajęciami z angielskiego – brak czasu, a być może również funduszy sprawił, że poszły w zapomnienie. Mamę spotykałam jedynie w niedzielę, kiedy wraz z tatą odwiedzaliśmy szpital. Jej świat kręcił się wyłącznie wokół Leona, niezliczonych rurek, cewników i ciągle nowych porcji medykamentów. Do naszego domu zaglądała od wielkiego dzwonu. Nie chciała opuszczać synka, twierdziła, że może się umyć w szpitalnej łazience.

Pamiętam, jak piorąc jej ubrania w domu (tata nie potrafił obsługiwać pralki), najpierw się w nie wtulałam, by choć przez moment poczuć jej woń. Od wielu miesięcy nie czułam jej uścisku – i tylko z pozoru można by sądzić, że nastolatce wcale nie jest to potrzebne.

Mama próbowała się ze mną kontaktować. Mniej więcej co drugi dzień Jednak za każdym razem przerywał nam szloch braciszka lub nadejście jakiejś pielęgniarki. Odniosłam też wrażenie, iż jej pytania stają się coraz bardziej lakoniczne. Po pewnym czasie gubiłam się, co mam jej odpowiadać na tak ogólne „Jak leci?”, za którym wcale nie kryło się autentyczne zaciekawienie tym, co u mnie.

Ojciec sprawiał wrażenie nieobecnego. Musiał harować jak wół, jeździć do szpitala i zajmować się domowymi obowiązkami, o których przedtem nie miał zielonego pojęcia. Próbowałam mu pomagać, ale tak bardzo pragnęłam, aby chociaż od czasu do czasu o cokolwiek mnie zagadnął, zamiast wiecznie przelatywać obok albo prosić, żebym mu nie zawracała głowy.

Zaczęłam spędzać coraz więcej czasu w samotności w naszym mieszkaniu. To doprowadziło do tego, że wpadałam na coraz głupsze pomysły – kupowałam papierosy i potajemnie je popalałam. Ojciec na bank czuł zapach dymu w pokoju, ale nigdy nie poruszał tego tematu. Później zaczęłam podkradać mu procentowe trunki z barku, licząc na to, że zwróci to jego uwagę.

Pamiętam sytuację, kiedy specjalnie weszłam chwiejnym krokiem do sypialni, gdy szykował się do spania. Liczyłam na to, że na mnie nawrzeszczy, że wyczuje ode mnie alkohol i w końcu weźmie sprawy w swoje ręce. Ale on tylko poprosił mnie, żebym poszła już spać, bo jest bardzo zmęczony.

Na szczęście z tego wyszedł

Jako małolata łaknęłam uwagi rodziców. Zdarzało się, że po kryjomu życzyłam Leonowi nagłego zejścia i miałam ochotę błagać Stwórcę, by go zabrał. Całe szczęście do tego nie doszło, bo sumienie pewnie później zżerałoby mnie od środka.

Raz przypadkiem usłyszałam fragment rozmowy babci Krysi przez telefon:

– A jak tam Jola? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Mieszka z nami już trzy dni. Rozumiesz, Darkowi ciężko ją czymś zająć. Trochę dziwne, że młoda dziewczyna przesiaduje całymi dniami sama. Wspomniała, że w nadchodzącym tygodniu będę musiała pójść na zebranie z rodzicami. Czasami głowię się nad tym, czy on aby nie żałuje tej szybkiej decyzji o adopcji.

Słowa wypowiedziane przez moją babcię wciąż rozbrzmiewały w mojej głowie.

Leon, mając zaledwie 3 latka, poddany został trudnemu zabiegowi chirurgicznemu. Operacja zakończyła się sukcesem, jednak chłopiec opuścił szpital dopiero w wieku 5 lat. Już niedługo skończy 12 lat, ale nie jest w stanie wieść życia jak inne dzieci w jego wieku  jakakolwiek aktywność fizyczna jest zabroniona, a silniejsze emocje mogłyby stanowić zagrożenie dla jego życia.

W wieku dwudziestu lat podjęłam decyzję o wyprowadzce z rodzinnego gniazda. Zależało mi na niezależności finansowej, więc postanowiłam nie korzystać z pomocy mamy i taty. Razem z przyjaciółką znalazłyśmy niedużą kawalerkę do wynajęcia i zamieszkałyśmy tam we dwie. Zatrudniłam się jako kelnerka w jednej z restauracji. Dzięki hojnym napiwkom od gości miałam całkiem przyzwoite zarobki. Do rodziców i Leona zaglądałam sporadycznie, za to znacznie częściej odwiedzałam dziadka i babcię.

Trudno mi darować rodzicom chłód i to, że nie poświęcali mi uwagi. Regularnie zadaję sobie pytanie, czy sprawy potoczyłyby się inaczej, gdybym przyszła na świat jako ich rodzone dziecko. Odkąd pojawił się Leon, ani razu nie poczułam ich objęć. Stałam się jedynie zbytecznym sprzętem, przesuwanym z jednego miejsca w drugie. Doceniam, że starali się dać mi dobre warunki na początku życia, ale przez deficyt uczucia nie potrafię obdarzyć zaufaniem żadnego mężczyzny i do tej pory nie zaznałam miłości...

Jola, 25 lat

Czytaj także:
„Zdradzałam jej swoje sekrety, a mój mąż uskuteczniał z nią umizgi w naszej sypialni. Nie tak powinna wyglądać przyjaźń”
„Wczasy w Mielnie były gorętsze niż piasek w Egipcie. Z babskiego wyjazdu zrobił się romans mojego życia”
„Zaciągnąłem kredyt na podróż do Japonii, by tam rozkręcić swój biznes. Kraj kwitnącej wiśni mnie zweryfikował”

Redakcja poleca

REKLAMA