„Dałam wnuczce 100 zł na urodziny, a ona mnie wyśmiała. Nie wie, że oddałam jej resztę emerytury”

smutna starsza kobieta fot. iStock by Getty Images, Ian Ross Pettigrew
„Przez zamknięte drzwi, usłyszałam, co Alicja myśli o takich pieniądzach. Dla niej sto złotych to jakieś grosze, za które nawet nie kupi sobie ulubionej szminki. No tak, jak mogłam zapomnieć, że rodzinie mojej córki na nic nie brakuje, dlatego rozpieszczają tę pannicę”.
/ 27.06.2024 22:00
smutna starsza kobieta fot. iStock by Getty Images, Ian Ross Pettigrew

Emeryturę listonosz przynosi mi dziesiątego każdego miesiąca. Syn od dawna przekonuje, żebym założyła konto i pieniądze będą wpływać prosto na mój rachunek. Ja jednak tak nie chcę.

Wolałam mieć pieniądze w domu

Nie lubię elektroniki, z komputerem nie za bardzo sobie radzę. A płacenie kartą jakoś nie za bardzo mi leży. Co gotówka w kieszeni, to jednak gotówka. A jakie licho wie, czy nagle z bankiem coś się nie stanie i czy nie zostanę bez grosza przy duszy?

– Słyszałam kiedyś o takiej sytuacji w telewizji. Bank upadł, pieniądze zostały zablokowane, a ludzie nie mieli, za co nawet chleba kupić – powiedziałam Piotrkowi, gdy kolejny raz męczył mnie z tym kontem.

– Oj mamo, mamo, co ty w ogóle gadasz? To może była jakaś niewielka placówka. Ja bym ci pomógł założyć tam, gdzie my z Mariolką mamy rachunki, to jest pewna instytucja – przekonywał.

– Daj spokój, gdzie tam te moje parę groszy po bankach upychać. Wy to co innego, was może ktoś okraść. A mnie zupełnie nie ma z czego – zakończyłam naszą rozmowę ze zniecierpliwieniem i zostało tak jak dotychczas.

Mam niewielką emeryturę 

Pieniądze listonosz zawsze przynosi mi prosto do domu. Pan Waldek to taki miły człowiek. Zawsze chwilę z człowiekiem pogada, o zdrówko zapyta. Dla mnie, samotnej emerytki odwiedzanej przez dzieci i wnuki wyłącznie od święta, to zawsze jakaś rozrywka. I miałabym niby z tego na własne życzenie zrezygnować? O nie, taka głupia to ja jeszcze nie jestem.

Swoją drogą, ta moja emerytura to mizerniutka. Gdy jeszcze żył Janek, zawsze to było łatwiej. On też nie dostawał dużo więcej, ale gdy połączyliśmy te pieniądze razem, było się czym rządzić. Mąż odszedł już prawie cztery lata temu, a ja od tego czasu muszę radzić sobie sama.

Od razu dzielę pieniądze na kupki. Najpierw opłacam czynsz za mieszkanie, wodę, śmieci, gaz, telefon. Co dwa miesiące jest też prąd i wtedy mam trudniej. Dopiero potem wykupuję leki i to, co mi zostaję dzielę na cały miesiąc na jedzenie. Zostaje już niewiele, dlatego gotówkę mam zawsze dokładnie wyliczoną.

Żyję skromnie, ale nie narzekam

Ważne, że jeszcze sama daję sobie radę. I do sklepu, i do apteki, i na pocztę dojdę bez przeszkód. Kupuję raptem po kilka rzeczy, dlatego daję radę donieść siatkę do domu. Nawet lubię te moje wyprawy, bo wtedy zawsze wyjdę nieco z domu. Pogadam z zaprzyjaźnionymi ekspedientkami, uśmiechnę się do tej miłej pani na poczcie. Niedaleko bloku mam też niewielki bazarek.

To moje zbawienie. Gdzie kupiłabym przecenione warzywa czy kilka owoców – opowiadam Krysi, mojej sąsiadce, która jako jedna z niewielu osób rozumie, ile muszę się nakombinować, żeby wszystko popłacić i żeby wystarczyło mi do kolejnego dziesiątego.

– Tak, ja też często kupię tam jakąś przecenioną marchewkę na zupę czy kilka jabłek. Ostatnio nawet ta miła pani Bożenka dała mi za darmo kalafior. Mówiła, że trochę poobijany, więc i tak go nie sprzeda. Ale ja go ładnie okroiłam i niczym się nie różnił od tego z warzywniaka, który kosztuje ponad siedem złotych – sąsiadka borykała się z podobnymi problemami co ja.

Żyję skromnie, ale nie narzekam, bo daję radę. Wiosną i latem dużo czasu spędzam na swoim balkonie, czasami siadamy z Krysią na ławce na pobliskim skwerku i obserwujemy przechodzących ludzi.– Teraz wszyscy tacy zabiegani, wciąż się gdzieś spieszą – często powtarzamy, ale rozumiemy, że młodzi mają swoje obowiązki, wciąż brakuje im czasu.

Dzieci wpadają tylko od święta

Moje dzieci mają podobnie. Piotrek z żoną i wnukami również wpadają do mnie jak po ogień. Ledwie wypiją herbatę, zjedzą kruche ciasteczko, które trzymam w kuchennej szafce specjalnie na ich odwiedziny. I biegną do swoich spraw. To dobre dzieci, tylko po prostu nie mają dla mnie czasu.

Córka mieszka na drugim końcu miasta z mężem i wnuczką. Oboje jednak robią karierę – jak to nazywają. I mnie odwiedzają jeszcze rzadziej. Teraz budują dom na przedmieściach i w przyszłym roku planują przeprowadzkę. Cieszę się, że mojej Agnieszce ułożyło się życie i niczego jej nie brakuje. Niech ma dziewczyna w życiu łatwiej niż niegdyś my z Jankiem. W końcu po to całe życie ciężko pracowaliśmy, żeby ona mogła się uczyć i dostać dobrą pracę.

Córka zapowiedziała odwiedziny

– Wpadniemy do ciebie mamo po obiedzie. Akurat będziemy mieć do załatwienia ważne sprawy w pobliżu twojego osiedla, to zajrzymy. Przy okazji wezmę te swoje książki, które u ciebie zostały. Bartek twierdzi, że teraz takie ozdobne drobiazgi są w modzie, to ułożymy je w biblioteczce w nowym domu – zaskoczyła mnie telefonem.

– Pewnie, przyjedźcie, będę czekała – odpowiedziałam uradowana ich wizytą.

Zawsze to jakaś odmiana. Wnuczki to już nie widziałam od Bożego Narodzenia. A i wtedy wpadła tylko na chwilę złożyć życzenia, bo później wyjeżdżali całą rodziną na narty i mieli wrócić dopiero po Nowym Roku.

Nie miałam pieniędzy na obiad

Dobrze, że przyjadą dopiero po obiedzie, bo przypomniałam sobie, że nie bardzo miałabym czym ich ugościć. W tym miesiącu akurat wypadło mi kilka wydatków i z pieniędzmi było u mnie krucho. Musiałam wykupić recepty, a jeden z moich leków na cukrzycę strasznie podrożał. Teraz musiałam więc oszczędzać do kolejnej emerytury. Ale dawałam radę. Zrobiłam zakupy i oszczędnie nimi dysponowałam.

No ale, nie uraczę córki, zięcia i wnuczki tą zupą jarzynową, która w lodówce stoi już od trzech dni. Przecież tak to nawet nie wypada. W pośpiechu zajrzałam do kuchennej szafki i znalazłam dyżurne kruche ciastka z marmoladą, która trzymam dla gości.

„Będę mogła poczęstować ich kawą i słodkościami” – pomyślałam zadowolona i z radością czekałam na sobotę.

Myślałam, że się ucieszy

Tego dnia obudziłam się już przed piątą, tak byłam podekscytowana.  Jednak dopiero po śniadaniu przypomniało mi się, że już za cztery dni wnusia ma urodziny, dlatego wypada dać jej jakiś prezent.

„Tylko co ucieszy szesnastolatkę? Teraz akurat jest najgorszy możliwy moment, bo mój portfel świeci pustkami. A może wyskoczę do tego sklepiku pod blokiem i kupię jej czekoladę? Ale czy to nie za mało?” – głowiłam się.

W końcu zdecydowałam, że tak zrobię. Wysupłałam z portmonetki drobne, założyłam buty i poszłam na dół. Do koszyka zgarnęłam dużą czekoladę z całymi orzechami, bo przypomniałam sobie, że Ala właśnie ją zawsze lubiła. Gdy była młodsza, chętniej mnie odwiedzała i podczas wspólnych spacerów kupowałyśmy słodkości właśnie w tym charakterystycznym czerwonym opakowaniu.

Zadowolona wróciłam do domu. Po drodze nawet spotkałam Krysię, która właśnie wychodziła z klatki, ciągnąc za sobą torbę na kółkach. Wybierała się na sobotnie zakupy. Pochwaliłam się sąsiadce, że dzisiaj mam gości i poszłam posprzątać mieszkanie.

Spóźnili się

Dzieci zjawiły się dopiero po siedemnastej. Już myślałam, że z wizyty nici.

– Przepraszam mamuś, ale poszliśmy do tej nowej knajpki w galerii handlowej na obiad. Przy okazji trochę pochodziłam po sklepach i kupiłam trochę drobiazgów. Znalazłam świetne buty dla mnie i Alicji. Chcesz zobaczyć? – córka już miała wracać do samochodu, żeby pokazać mi swoje zakupy, ale grzecznie jej podziękowałam.

– Ja i tak nie znam się na tej dzisiejszej modzie. Lepiej usiądźcie, a ja wstawię czajnik na kawę i herbatę.

Wnuczka zadrwiła z prezentu

Gdy na stole wszystko już było gotowe, przyniosłam tę czekoladę dla wnuczki. Ładnie zawinęłam ją w złotą wstążeczkę, którą znalazłam w komodzie w sypialni. Wręczyłam Ali prezent i złożyłam życzenia. Widziałam jednak, że wnuczka patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami, mieszając głośno herbatę.

– Coś nie tak? – zapytałam, zaskoczona jej reakcją.

Widziałam, że córka robi dziwną minę i chyba próbuje kopnąć Alę pod stołem. Ta jednak wypaliła:

– Babciu, czekolada na urodziny? Naprawdę? A co ja jestem jakąś trzylatką? – słowa wnusi wprawiły mnie w osłupienie.

Zięć podniósł się na krześle i chyba chciał przerwać jej ten wykład, ale ona, nie zwracając na nikogo uwagi, kontynuowała:

– Babciu, moje koleżanki z klasy dostają wypasione prezenty. A nie jakieś tanie słodycze z przeceny. Wiktoria ostatnio na urodziny dostała od dziadków pieniądze. Wiesz, kasa zawsze się przyda – zakończyła zadowolona z siebie.

Dałam jej ostatnie pieniądze

Wtedy szybko poszłam do sypialni, otworzyłam portfel i wyjęłam z niego stówę. Po powrocie wręczyłam banknot wnusi. Może i ma rację, teraz najlepiej dawać pieniądze, bo młodzi mogą kupić sobie za nie, co chcą.

Jednak Alicja zaczęła się śmiać, zerkając na ten banknot. Zięć kazał jej przestać. I dopiero pod jego ostrzegawczym spojrzeniem uspokoiła się. Cała trójka szybko się pożegnała i poszła, dziękując za kawę.

Jednak, już przez zamknięte drzwi, usłyszałam, co Alicja myśli o takich pieniądzach. Dla niej sto złotych to jakieś grosze, za które nawet nie kupi sobie ulubionej szminki. No tak, jak mogłam zapomnieć, że rodzinie mojej córki na nic nie brakuje, dlatego rozpieszczają tę pannicę. A nastolatki mają zupełnie inne potrzeby niż my, starzy ludzie.

Zrobiło mi się jednak bardzo przykro. To dziecko nawet nie wie, że oddałam jest resztę swojej emerytury. Ta wyśmiana przez nią stówka, to ostatnie pieniądze, które miałam w portfelu. A do wizyty listonosza jeszcze dość długo. Ale to nic. Może pożyczę z pięćdziesiąt złotych od Krysi. W końcu kto lepiej zrozumie emerytkę niż druga samotna emerytka?

Halina, 69 lat

Czytaj także: „Żona leży w śpiączce, a mi jest to bardzo na rękę. Może nikt się nigdy nie dowie, że to moja wina”
„Córka zazdrości koleżance życia. Nie wie, że za granicą uwiodła bogatego dziadka dla kasy i dostała bilet w jedną stronę”
„Żałuję, że nie wrobiłam męża w dziecko. Gdy on dorósł do bycia ojcem, dla mnie było już za późno na bycie matką”

Redakcja poleca

REKLAMA