Ciężko mi sobie wyobrazić, jaką osobą bym się stała, gdyby los nie postawił na mojej drodze Joanny. Ona wpoiła mi wiarę we własne możliwości. Lata mojej młodości upłynęły w ponurej okolicy, gdzie alkoholizm, ubóstwo i przestępczość były codziennością. Przemierzając osiedlowe uliczki, zewsząd docierały do mnie krzyki kłótnie dobiegające z pobliskich mieszkań.
Przeżywałam to u siebie
Krzyki i alkohol. Wraz z moim rodzeństwem od najmłodszych lat musieliśmy się do tego przyzwyczajać. Ale to wcale nie oznacza, że to było coś, co nam odpowiadało. W telewizji oglądaliśmy przepiękne mieszkania, a ludzie wyrażali się eleganckim językiem. Zdawaliśmy sobie sprawę, że gdzieś tam jest lepsze i spokojniejsze życie.
Lekarze, prawnicy czy inżynierowie wydawali mi się jak z innej galaktyki. Takie marzenia nawet nie świtały w mojej głowie. Kiedy mama była w dobrym nastroju, powtarzała: „Spójrz tylko na Ewcię, jak sobie wspaniale radzi sobie za granicą. Jak dorośniesz i skończysz zawodówkę, wyjedziesz jak ona, znajdziesz porządny dom do sprzątania i będziesz wiodła życie jak prawdziwa królowa”.
Niestety, mama nie zawsze miała dla nas tyle cierpliwości. Przeważnie darła się w niebogłosy, narzekając, że przez nas jej życie poszło na marne. Tata z kolei lubił przystanąć pod osiedlowym sklepem, żeby pogadać z ojcami moich koleżanek. My, dzieciaki, zamiast wracać prosto do domu po lekcjach, wysiadywaliśmy godzinami na ławeczkach między blokami, aż do zmroku albo i dłużej. Jaraliśmy szlugi, a jak się poszczęściło, to ktoś skombinował butelkę browara. Taka była nasza szara rzeczywistość.
Chcieliśmy ją spławić
Tamtego popołudnia wszystko wyglądało podobnie. Miałam czternaście lat i dopiero co opuściłam mury szkoły po zakończonych lekcjach, nie mogąc się doczekać wakacji. Przysiadłam w towarzystwie kumpli: Badyla, Jerrusia i Angi. Niespecjalnie dużo gadaliśmy, bo akurat skończyły nam się ciekawe wątki, więc tylko tępo wpatrywałam się w obłoki na niebie. Aż tu nagle Badyl wrzasnął wkurzony:
– Spadaj, to nie twoje miejsce!
Obróciłam głowę i ujrzałam młodą kobietę, której uroda przypominała serialowe gwiazdy. Jej rude loki opadały swobodnie, a na nosie miała okulary. Ubrana była w krótką bluzkę i zwiewną, sięgającą kostek spódnicę. Na rękach miała pełno bransoletek, a na szyi korale. W uszach kolczyki zrobione z suszonych plastrów cytryny. Posłała nam przyjazny uśmiech, co sprawiło, że poczułam się niezręcznie z powodu zachowania Badyla. Dziewczyna jednak nie wyglądała na urażoną jego słowami.
– Cześć, bez nerwów – odezwała się. – Chciałam was tylko poinformować, że tutaj, w tej kamienicy, otwiera się takie fajne miejsce. Można tam wpaść, spędzić trochę czasu i pogadać z innymi. No i wypić herbatkę, jeśli ktoś ma ochotę.
Spojrzeliśmy zdziwieni.
– Co to za miejsce? – po chwili milczenia odezwał się Jerry.
– Taka świetlica – odpowiedziała.
Parsknęliśmy śmiechem
– Licz na jakichś małolatów, a nie na nas! – Andżela wykrzywiła usta w pogardliwym grymasie.
– A może jednak dacie się namówić?
– Spadaj stąd i nie zawracaj nam głowy! – Badyl był dziś wyjątkowo nie w sosie, a jego ton nie znosił sprzeciwu. – Świetlica to nie dla mnie, mój stary dzisiaj wychodzi z pudła…
Sądziłam, że dziewczyna spanikuje, jak dzieciaki z bogatych rodzin, ale gdzie tam. Sprawiała wrażenie równie wyluzowanej co przed momentem. To chyba wtedy poczułam do niej sympatię.
– Okej, kumam… Nie wyglądasz na szczęśliwego z tego powodu. Możemy o tym też podyskutować. Możemy pogadać o czymkolwiek. Pewnie kiepsko jest mieć takiego ojca, co?
– No… nieszczególnie – zgodził się Badyl.
Później gadka jakoś sama się potoczyła. Na koniec dała nam namiary na tę całą świetlicę i powiedziała, żeby pytać o Asię.
Prawdę mówiąc największym wyzwaniem nie było odnalezienie drogi, ale przełamanie własnych oporów, żeby w ogóle tam pójść. Wystarczyła jednak jedna wizyta i nawet nie zauważyliśmy, kiedy tych parę pomieszczeń w wieżowcu stało się „naszą przystanią”, a Joasia kimś na kształt starszej siostry albo kumpeli.
Wysłuchiwała naszych zwierzeń, służyła radą, chichotała razem z nami i pomagała w zadaniach domowych. Zresztą tak samo pomagało nam jeszcze kilka osób, które fundacja zatrudniła w charakterze streetworkerów, zajmujących się młodymi ludźmi z nieprzystosowanych środowisk.
Otworzyła mi oczy
Najlepiej zapamiętałam właśnie Asię. Człowiek od razu czuł, że leży jej na sercu nasze dobro. Moja przyjaciółka Ela zadzwoniła do niej jako pierwszej, gdy tylko usłyszała, że chcą ją wraz z całą siódemką rodzeństwa umieścić w placówce opiekuńczej. Poszłam do szkoły średniej, gdzie przydzielono mnie oczywiście do klasy rejonowej – z moimi stopniami nie załapałabym się nigdzie indziej.
– Słuchaj, Kinga, dlaczego właściwie nie bierzesz się za naukę, co? – zagadnęła mnie pewnego razu Asia.
– A na co mi to? – mruknęłam pod nosem. – Żebym została jakimś kujonem? Takich mamy w naszej budzie na pęczki. Chodzą w tych swoich okularach, z głowami w książkach, jak takiemu podstawisz nogę, to się wyłoży jak długi.
– Ja też noszę okulary – przypomniała mi.
Poczułam się trochę niezręcznie, ale tylko uniosłam ramiona w geście obojętności.
– Bzdury. Jak tylko skończę szkołę, zmieniam miejsce zamieszkania.
– Dokąd? – spytała z ciekawością.
– Do Niemiec pojadę.
– Ale tam nie poradzisz sobie bez znajomości języka.
– No to w takim razie Anglia. Tam mieszka tylu naszych rodaków, że miejscowi sami powinni uczyć się polskiego.
– Może masz rację. Ale mimo wszystko dobrze jest poznawać obce języki. Bo trzeba też o intelekt zadbać, rozumiesz? Dbasz o siebie pod każdym względem: farbujesz włosy, malujesz się, masz zrobione pazurki, nie wyjdziesz nigdzie w byle ciuchach, a co z głową? Ją również należy trenować, przykładać się, nie zaniedbywać. Jak ze wszystkim innym.
Coś we mnie przeskoczyło
Dotąd nigdy nie spotkałam się z podobnym przekazem. Belfrzy w szkole non stop powtarzali „zdobywajcie wiedzę dla własnego dobra”, ale kto by ich tam brał na poważnie, kto by im dawał wiarę?
Zawsze sądziłam, że to tylko taka gadka, bo wypada, żeby pedagog tak prawił. Jednak to, co powiedziała Asia, ruszyło coś w moim móżdżku, uchyliło jakąś furtkę, choć tak naprawdę jeszcze wtedy nie zabrałam się do roboty nad sobą. Dopiero gdy Asia przyniosła do świetlicy plik jakichś magazynów, zaczęło się coś dziać. Sprawiały wrażenie dość wiekowych.
– Co to takiego? – zainteresowałam się.
– Czasopismo „Filipinka”. Dawniej takie wydawali – oznajmiła radośnie.
– I dlaczego mi to dajesz?
– Żebyś sobie poczytała. Będziesz to miała za lekturę.
– Co? W życiu! – zaprotestowałam stanowczo.
– No pewnie, masz rację. W tym czasopiśmie jest mnóstwo ciekawych tekstów dotyczących spraw, które powinny interesować każdą nastolatkę. Możesz dowiedzieć się czegoś o okresie, metodach zapobiegania ciąży czy uczuciach. Ale to nie wszystko. Przeczytasz też o paniach opiekujących się maluchami albo tych, które pracują jako wolontariuszki w Afryce. Ludzie mają naprawdę fascynujące pasje i zajęcia. A kiedy już skończysz lekturę, zwołaj całą naszą żeńską ekipę, żebyśmy mogły urządzić babski wieczór. Opowiesz im o tym, co wyczytałaś w piśmie. Pasuje ci?
Totalnie mnie to wciągnęło
Miałam ochotę, ale wiedziałam, że to nie w moim guście, dlatego zawołałam głośno:
– Nie mam zamiaru czytać tych bzdur!
Asia przyjrzała mi się badawczo i opuściła pokój bez żadnego komentarza. Pisma zostawiła na stole. Jakiś czas później, prawdopodobnie nie chcąc jej rozczarować, sięgnęłam po lekturę.
Totalnie wciągnęły mnie te artykuły! Spotkanie z dziewczynami doszło do skutku. Pogadałyśmy na typowo kobiece tematy, nie tylko o mężczyznach, i poczułam, że w moim życiu zachodzi jakaś transformacja. Po zakończeniu wyznałam szczerze:
– Super jest dzielić się wiedzą z innymi ludźmi. Wcześniej o tym nie myślałam. A gdybym chciała edukować innych na temat spraw, o których każda kobieta powinna mieć pojęcie? Ale nie w taki sztywny, szkolny sposób, tylko jakoś inaczej.
– Jasne, rozumiem. Możesz iść na pedagogikę. Albo medycynę. To zależy od ciebie.
– Serio? Mogłabym? Mówisz poważnie?
– No pewnie! Tyle że nie ma zmiłuj, trzeba będzie zakuwać. Najpierw zdać egzamin gimnazjalny, potem maturę, a na koniec dostać się na studia.
Wierzyła we mnie
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że ten pełen barw świat znany mi z telewizora naprawdę gdzieś tam istnieje. Że są ludzie, którzy zarabiają na chleb w inny sposób niż sprzątaczki. I ja również mogłabym tak żyć. Od tamtej pory na poważnie wzięłam się za naukę, choć moi rodzice niezbyt to popierali.
Ojciec uważał, że szkoda czasu na liceum, a studia traktował jako zwykłą zachciankę. Wtedy do akcji wkroczyła Asia. Zaprosiła rodziców na pogawędkę przy herbacie i cierpliwie im wyjaśniała, że mam potencjał i warto byłoby wygospodarować trochę grosza na podręczniki dla mnie. W końcu ulegli jej namowom, choć tata nie skakał z radości.
Mimo dostania się do renomowanego liceum, skutki wieloletnich zaniedbań ciągle dawały o sobie znać. Raz nie kojarzyłam jakiejś lektury albo obrazu, o których rozprawiała cała klasa, innym razem wyszło na jaw, że nauka to również chodzenie do teatru, sali koncertowej czy galerii sztuki – czyli w miejsca, których nigdy nie odwiedzałam. Moje ścieżki z Asią powoli się rozjeżdżały. Na początku brakowało mi wolnego na zajęcia w świetlicy, później Asia zmieniła posadę i przeniosła się do innej miejscowości.
Znalazłam ją
Lata studenckie i cudowny wynalazek mediów społecznościowych pozwolił nam na ponowne nawiązanie relacji. Znalazłam na jej profilu informację, że została szczęśliwą żoną i mamą uroczego chłopczyka. Korzystając z nadarzającej się okazji, postanowiłam ją odwiedzić. Jej radość na mój widok była nie do opisania! Rzuciła mi się na szyję, ściskając i całując. Zasypała mnie gradem pytań o moje studia i to, co planuję robić w przyszłości.
– Na razie to wielka niewiadoma – powiedziałam jej, czując się prawie jak kiedyś. – Kłębi mi się w głowie od tych wszystkich pomysłów…
– Dasz radę, ja to wiem. Nigdy w ciebie nie wątpiłam – Asia szczerze wyznała, a ja doskonale wiedziałam, że nie rzuca słów na wiatr. W końcu to właśnie ona i jej niezachwiana wiara we mnie zupełnie zmieniły moje życie.
– Chyba nigdy nie podziękowałam ci we właściwy sposób. Jak mam ci się odwdzięczyć, za to co dla mnie zrobiłaś?
– Daj spokój, nie ma o czym mówić. Gdy tylko nadarzy się okazja… po prostu zrób to samo dla kogoś innego. Zgoda?
Po drodze do domu rozmyślałam o tym, co mi powiedziała. Kiedy dotarłam na miejsce, od razu włączyłam komputer i zaczęłam szukać kontaktu do pobliskiego ośrodka dla dzieci. Kto wie, może akurat poszukują chętnych do pomocy jako wolontariusze…
Kinga, 25 lat
Czytaj także:
„Cerowałam majtki i jadłam stare bułki, bo mąż żałował mi kasy. Postanowiłam go ukarać za lata skąpstwa”
„Koleżanka zazdrości drugiej kariery i sukcesów. Z plotek, które o niej naopowiadała, można by stworzyć epopeję”
„Po rozwodzie znów zakochałam się w mężu. Miłość wróciła, ale rodzina stanęła nam na drodze”