„Odbiłam swojego byłego męża jego 18-letniej kochance. Pokazałam jej, że ze mną nie ma co zadzierać”

Kobieta porzucona przez męża fot. Adobe Stock
„Sandra, wściekła jak diabli, zadzwoniła do mnie na początku września. –Ty żmijo! – wrzasnęła do słuchawki. – On jest mój. Mam z nim dziecko. – A ja troje – powiedziałam spokojnie”.
/ 17.12.2021 13:49
Kobieta porzucona przez męża fot. Adobe Stock

Wiktor, mój były mąż, a obecnie… narzeczony, lubi postawić na swoim. Dziś rano po raz piąty w tym miesiącu spytał, czy nie urządzilibyśmy sobie drugiego wesela.
– Jeszcze się nie zdecydowałam – odpowiedziałam, usiłując zrobić niepewną minę, żeby to zabrzmiało wiarygodnie. – Potrzebuję więcej czasu do namysłu. Kiedy, gdzie, no i czy w ogóle.
Spojrzałam na niego ukradkiem, a potem szybko przygryzłam wargi, żeby się nie roześmiać. W środku piałam z radości, ale na zewnątrz starałam się pozostać poważna. Dlaczego? Bo po tym, co Wiktor mi zrobił, po prostu MUSZĘ go trochę podręczyć. Gdybym się roześmiała, byłoby po mnie: natychmiast zaczęłabym wszystko planować z detalami. Jaka suknia, jakie menu weselne. Oczywiście kocham tego mojego drania i chcę z nim być na dobre i złe, jednak z obwieszczaniem tego całemu światu na razie wolę się jednak powstrzymać.

Kiedy Wiktor wreszcie wyszedł do pracy, mogłam się śmiać do woli. Brzuch mnie rozbolał, a ja wciąż głośno śmiałam się ze swego – choć zezowatego, to jednak – szczęścia. W końcu spróbowałam się opanować. Przywołałam w pamięci smutne obrazy przeszłości: naszą gosposię w ciąży z moim mężem, rozprawę rozwodową, zapłakane twarzyczki córek patrzących, jak ich tata pakuje samochód i odjeżdża, puste łóżko, samotne święta… Jednak wciąż było mi wesoło jak, nie przymierzając, po kilku głębszych. W końcu duszkiem wypiłam szklankę lodowatej kranówki. Zmroziła mnie. Poczułam ulgę, zdusiłam śmiech i dałam się ponieść wspomnieniom.

Zakochaliśmy się w sobie od razu

Wiktora poznałam u koleżanki na parapetówce. Był czerwiec 1993 roku. Pamiętam, weszłam do nowego mieszkania Iwony i mnie zamurowało. Po pierwsze w środku nie było absolutnie żadnych mebli, tylko gołe ściany, a po drugie – w niewielkim pokoiku bawiło się chyba ze 20 osób.
– Jak wy się tu wszyscy mieścicie? – spytałam zdumiona.
– Na śledzika! – odpowiedział wesoło jakiś chłopak, porywając mnie do tańca.
Spojrzałam na niego i… z miejsca się zakochałam. Naprawdę. Przebalowałam wtedy z Wiktorem dosłownie całą noc. Impreza się skończyła, a my dalej ociągaliśmy się z powrotem do naszych domów. W końcu gospodyni musiała nas ze swoich włości wyprosić.
– Dochodzi szósta, za pięć minut zamykamy lokal – zażartowała na początek, ale nie zareagowaliśmy. – Hej, zakochani, idźcie już sobie, bo mi się chce spać! – zawyła więc rozpaczliwie, po czym wręczyła nam nasze torby i bez ceregieli wypchnęła za drzwi.

Poszliśmy do parku. Na ławeczce ukrytej przed wzrokiem ciekawskich całowaliśmy się do dziesiątej jak szaleni. Kilka tygodni później wynajęliśmy wspólny pokój. Przeżyliśmy w nim chwile pełne miłosnych uniesień, przyrzeczeń szeptanych bez zastanowienia, marzeń, których większość nigdy nie miała się spełnić. Jakiś czas potem, kiedy łuski choć w części opadły mi z oczu, wspomnienie początków naszej wspólnej drogi trzymało mnie przy Wiktorze wbrew zdrowemu rozsądkowi.

Problem polegał na tym, że Wiktor lubił podobać się dziewczynom. Robił wszystko, żeby go zauważyły i oczywiście adorowały. Pojawiała się jakaś nowa panna, on rzucał jej zabójcze spojrzenie, bajerował przez chwilę albo dwie, a potem pozwalał się zdobywać. Byliśmy razem, jednak jemu bynajmniej to nie przeszkadzało.
– Przecież wiesz, że tylko ciebie kocham– tłumaczył mi. – Żadna z tych babek nie zajmie nigdy twojego miejsca – zapewniał.
Ja też go kochałam, dlatego starałam się wierzyć w to, co mówił. Czasami jednak nie wytrzymywałam i urządzałam mu sceny zazdrości. Jak rodowita Sycylijka krzyczałam, rwałam włosy z głowy, tłukłam talerze i groziłam samobójstwem. A on stał i spokojnie na mnie patrzył. Ledwo zaczynałam wytracać impet, podchodził, brał mnie w ramiona, po czym nieuchronnie… lądowaliśmy w łóżku.
– Lubię, Kasiu, gdy się na mnie gniewasz – wyznał mi pewnego razu.
– Dlaczego? – spytałam zaskoczona, bo dla mnie każda nasza awantura była niczym zejście na dno piekła.
– Bo kiedy się wściekasz z zazdrości, czuję, że naprawdę mnie kochasz – wyjaśnił niefrasobliwie. – Poza tym fajnie jest, kiedy się potem godzimy…
„Ty draniu! – pomyślałam. – Ja umieram, a tobie jest fajnie?!”

Postanowiłam, że odtąd będę wykazywać zimną krew i zacznę przechodzić nad flirtami Wiktora do porządku dziennego. Nie było łatwo, ale w końcu udało mi się – przynajmniej w pewnym stopniu – zobojętnieć. Romansowa natura mojego ukochanego powstrzymywała mnie jednak przed krokiem ostatecznym: nie spieszyłam się z doprowadzeniem Wiktora przed ołtarz. Dopiero gdy zaszłam w ciążę, zapowiedziałam, że czas wyprawić wesele.

W 1997 roku urodziłam Julię, dwanaście miesięcy później Lilę, a po kolejnych dwóch latach Emilkę. Nasze dziewczynki to dowód, jak namiętnie się wtedy z mężem kochaliśmy. Wśród znajomych uchodziliśmy za parę wręcz idealną. Po przyjściu na świat dziewczynek podzieliliśmy się obowiązkami. On działał, zarabiał pieniądze, utrzymywał nas wszystkich, ja zaś z poświęceniem wychowywałam córki. Kiedy jednak najmłodsza poszła do zerówki, zapragnęłam wrócić do pracy.
– Tęsknię za dawnym życiem – tłumaczyłam mężowi. – Chciałabym ubrać się elegancko, umalować i wyjść do biura. Po prostu być wśród ludzi.
Wiktor miał własną firmę, dobrze zarabiał, więc stać go było na umożliwienie mi ponownego startu w zawodzie.

Zdradził mnie z gosposią

Zatrudniliśmy gosposię. Młodą, energiczną i sympatyczną dziewczynę z wielodzietnej rodziny. Nasze dzieci z miejsca ją pokochały. Niestety, jak się później okazało, mąż również zapałał do niej gorącym afektem. Nie wiem dokładnie, jak długo trwał romans Wiktora z Sandrą. Dziś mogę się tylko domyślać. Mogłabym też spytać, ale nie chcę, bo po co? W każdym razie przez kilka miesięcy niczego nie zauważałam. Zajęta byłam sobą – odnawianiem starych przyjaźni, nawiązywaniem nowych, pracą, nowymi zadaniami, walką o uznanie.

Nie byłam jednak ślepa i z czasem różne sygnały zaczęły do mnie dochodzić. Głuche telefony, SMS-y czytane przez mojego ukochanego męża ukradkiem pod stołem, ślady szminki na koszuli, obcy zapach jego ubrań, nieprzytomne spojrzenie. Było jasne, że coś ukrywa. Że w jego życiu pojawiła się druga kobieta. Nie przypuszczałam tylko, że jest nią nasza 18-letnia gosposia.
– Wiktor – nie wytrzymałam pewnego razu – albo skończysz swoją miłostkę, albo ja wkroczę do akcji! – zagroziłam.
– Skończę – westchnął ciężko.
Jak mi potem tłumaczył, po tej krótkiej wymianie zdań chciał odprawić Sandrę, ale było już za późno. Dziewczyna się na niego wściekła, przyszła do mnie i oświadczyła, że jest z moim mężem w ciąży.
Dostałam szału. Najpierw wyrzuciłam z domu Sandrę, a potem Wiktora. Zażądałam rozwodu. Mąż się nie zgadzał, prosił o wybaczenie. Mówił, że stało się. Że płacić będzie alimenty, ale zostanie z nami. Argumentował, że Julia, Lila i Emilka potrzebują go równie mocno jak to jeszcze nienarodzone dziecko, którego on nigdy nie miał w planach. Byłam głucha na jego słowa.
– Mogłeś o naszych córkach wcześniej pomyśleć, teraz jest już po ptakach! – wrzeszczałam jak opętana.
W końcu ustąpił.

Z Sandrą ożenił się, gdy ich dzidzia miała już 1,5 roku. Ta historia na pewien czas mnie kompletnie zdruzgotała. Zraniona do żywego, zerwałam  z Wiktorem wszelkie kontakty. Z czasem jednak przestałam rzucać słuchawką, kiedy tylko do mnie zadzwonił, i łaskawie godziłam się na przyjęcie jego pomocy, jeśli miałam jakiś problem, zwłaszcza gdy kran mi kapał albo oberwały się drzwiczki od szafek.

Po dwóch latach sytuacja unormowała się na tyle, że pozwoliłam mu podczas weekendów odwiedzać nasze córki w domu. Wcześniej nie wpuszczałam go nawet do ogrodu i musiał zabierać dzieci do siebie albo organizować im czas w mieście. W ubiegłoroczne wakacje wysłaliśmy nasze dziewczyny na obóz językowy. Odwieźliśmy je samochodem Wiktora. Dziwne to było uczucie. Ja, on, a z tyłu nasze roześmiane piękne córki. Jak prawdziwa, zżyta ze sobą rodzina – słowem, my sprzed rozwodu.

Powrót wielkiej miłości

W drodze powrotnej w samochodzie byliśmy już tylko ja i on. Jak małżeństwo z wieloletnim stażem. Para kochająca się mimo przeżytych zawodów.
– Kurczę! – westchnęłam, gdy zatrzymał się przed naszym domem. – Miesiąc bez dzieci. Wyobrażasz sobie? Odkąd je urodziłam, nigdy jeszcze nie rozstawałam się z nimi na tak długi czas.
Nagle ogarnął mnie smutek.
– Pomyśl, co będzie, gdy dorosną? Zostanę sama jak palec!
– Niekoniecznie – powiedział Wiktor. – Zawsze możesz sobie kogoś znaleźć.
– Po co? – spojrzałam na niego z wyrzutem. – Już raz sobie kogoś znalazłam. Z tragicznym skutkiem. Drań zostawił mnie dla młodszej.
– Mówisz o mnie? – roześmiał się Wiktor.
– A o kim innym mogłabym mówić? – również się roześmiałam.
– Zaraz, zaraz. Sprostujmy jeden mały, lecz bardzo ważny szczegół – nie zostawiłem cię, tylko zdradziłem. Błagałem o wybaczenie, ale nie chciałaś słuchać. Nie dałaś mi szansy, wyrzuciłaś jak psa…
– Oj, moja biedna psina! – weszłam Wiktorowi w słowo. – Może jesteś głodny po podróży? Chodź, zapraszam cię na kolację. Mam gołąbki i butelkę czerwonego wina. Zjemy, napijemy się, będzie fajnie. Jeszcze zdążysz wrócić do tej swojej pa… panny. Chciałam powiedzieć „paskudy”, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język.

Wiktor został u mnie na noc. Kochaliśmy się jak przed laty. Rano rozstaliśmy się, obiecując sobie, że to tylko incydent, który już się nie powtórzy.
– Pa, fajnie było w tej wyprawie do przeszłości – buziakiem pożegnałam mojego eks.
Czułam się taka szczęśliwa. Gdy zniknął, poleciałam do piwnicy i wyciągnęłam jego stare rzeczy. Dresy, kurtkę sportową, piżamy, których nie zabrał. Wrzuciłam je do pralki. „Na wszelki wypadek” – pomyślałam z radosną nadzieją w sercu.

Wiktor wrócił następnego dnia – i tak było codziennie przez całe ubiegłoroczne lato.
Jak ty się tłumaczysz przed małżonką? – spytałam zaraz na początku.
– Wcale się nie tłumaczę, bo tydzień temu wyjechała do swoich rodziców – wyjaśnił zadowolony z siebie.
Sandra, wściekła jak diabli, zadzwoniła do mnie na początku września.
–Ty żmijo! – wrzasnęła do słuchawki. – On jest mój. Mam z nim dziecko.
– A ja troje – powiedziałam spokojnie. – A tak w ogóle nie wiem, o czym mówisz.
Tak, wyparłam się wszystkiego. I oschle skończyłam rozmowę. Jeszcze tego brakowało, żebym tłumaczyła się przed Sandrą.

Mój romans z Wiktorem trwa od ponad roku, choć nie wiem, czy „romans” to dobre określenie dla uczucia, które nas na nowo połączyło. W końcu przed Bogiem, w którego wierzymy obydwoje mimo życiowych potknięć, nigdy nie przestaliśmy być mężem i żoną. A i córki, widząc rano ojca w piżamie wychodzącego z mojej sypialni, też niczemu się nie dziwią. Kiedy im powiedział, że rozwodzi się z Sandrą, tańczyły ze szczęścia przez cały weekend. Cieszą się, że choć na raty, to jednak ich tata do nas powraca. Jego pierwsze oficjalne oświadczyny przyjęły z euforią i nie rozumieją mojego wahania.

Ja tymczasem zamierzam się jeszcze mieć wątpliwości. Ot tak, dla zasady. Potem jednak zamówię sukienkę, wyciągnę z szuflady nasze stare obrączki, pomyślę o przyjęciu w ogrodzie. Tak, Wiktor ma rację: czas wyprawić drugie wesele.

Więcej prawdziwych historii:„Chciał mnie zeswatać ze swoim bratem tylko po to, bym była bliżej. Gnojek od początku planował zdradzić żonę!”„Od 4 lat mam romans, ale od męża odejdę dopiero, gdy nasze dzieci skończą liceum”„Moja córka ma ADHD. Wszyscy mówią, że jest po prostu rozpuszczona, a ona naprawdę wymaga specjalnej uwagi”„Na mieście mówią, że moja 15-letnia córka prowadza się ze starym dziadem. Muszę zareagować, zanim stanie się tragedia”

Redakcja poleca

REKLAMA