Wielkimi krokami nadchodził Dzień Dziecka, a ja nadal wahałam się, jaki prezent sprawić swojemu pięcioletniemu wnukowi. Szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy w ogóle cokolwiek mu dam. Nie wynika to jednak z mojej kiepskiej sytuacji finansowej, czy nie daj Boże ze skąpstwa. Chodzi tutaj bardziej o zachowanie córki, Kariny…
Nic jej nie pasowało
Nie uważam, żeby była jakąś snobką czy zakupoholiczką, która ugania się za topowymi i drogimi markami. Nie sądzę też, żeby to była sprawka mojego zięcia. Mamy zresztą całkiem dobre relacje, to naprawdę sympatyczny facet. Polubiłam też jego rodziców, a oni z kolei bardzo dobrze odnaleźli wspólny język z synową. Niemniej odkąd na świecie zjawił się mały Kubuś, moja córa wręcz obsesyjnie wcieliła w życie hasło „dla mojego syneczka tylko to, co najlepsze”.
Akceptuje tylko parę wybranych marek. Oczywiście, chodzi o te z najwyższej półki. Można by pomyśleć, że w sumie nie ma w tym nic niewłaściwego. Przecież to zupełnie normalne, że każda mama pragnie dać swojemu potomkowi to, co najlepsze.
Jednak to, że moja córka wpada w histerię, gdy Kubuś dostaje prezenty, które ona uważa za „nieodpowiednie”, to już chyba spora przesada. Starałam się ostrożnie poruszyć ten temat, ale doprowadziło to tylko do nieprzyjemnej wymiany zdań między nami.
– Wiesz, mamuś, ja nie sięgam po towary konkretnych producentów tylko dlatego, że są teraz na topie. Po prostu mam świadomość, że te firmy przykładają uwagę do wysokich norm jakościowych – wyjaśniała mi Karina. – Dawniej wystarczyło, że ciuszek miał fajny kolor i ładnie wyglądał, ale obecnie jest bardzo dużo zagrożeń. Słyszałaś pewnie, że niektóre tanie ubrania, zwłaszcza te pochodzące z krajów azjatyckich, są robione z wykorzystaniem toksycznych substancji? Dlatego dla świętego spokoju lepiej ograniczyć się do wybierania rzeczy od sprawdzonych marek.
Pojechaliśmy na wakacje
Od razu po powrocie córki z noworodkiem do domu dałam jej na powitanie prezent dla małego. Pamiętam, że przyjęła go z pewnym oporem. To były typowe ubranka dla niemowlaka, kilka kompletów. Materiał był przyjemny, czysta bawełna. Jednak moja córka z widoczną obawą zerknęła na metkę, po chwili dodając, że nie zna tego producenta, a poza tym nienaturalnie jaskrawe barwy świadczą o tym, że przy ich produkcji użyto szkodliwych barwników.
Poczułam się urażona, ale pomyślałam, że to pewnie przez rozchwianie emocjonalne świeżo upieczonej mamy. Pomyślałam, że jest niewyspana, a do tego szaleją w niej hormony. Wzięłam więc te rzeczy z powrotem i kupiłam inne, tej marki, do której moja córka miała większe zaufanie.
Gdy Kubusiowi „stuknęły” dwa latka, razem z moim mężem zabraliśmy go na tydzień nad Bałtyk. Nasza córka akurat wróciła już wtedy do swoich zawodowych obowiązków. Byłam przeszczęśliwa. Pogoda nam się udała, co nad polskim morzem nie jest wcale takie oczywiste. Całe dni spędzaliśmy, plażując lub spacerując.
Zauważyłam, że Kuba często mrużył oczka. No tak, palące słońce dawało się we znaki. Córka co prawda zapakowała mu parę czapek z daszkiem, ale maluch w ogóle nie chciał ich zakładać. Żeby promienie słoneczne nie raziły go w oczy, sprawiłam mu dziecięce okulary przeciwsłoneczne. I to nie byle jakie, wcale nie kupione u przypadkowego handlarza. Nabyłam je w profesjonalnym sklepie z artykułami dziecięcymi.
Nie chciał tych drogich
Ale gdy wróciliśmy do domu i Karina zobaczyła mój zakup, strasznie się zirytowała.
– Mamusiu, co to za marka? – dociekała.
– Wybacz, ale nie kojarzę – przyznałam. – Wiem tylko, że są ze sklepu z artykułami dziecięcymi. Pani ekspedientka twierdziła, że to naprawdę dobry produkt, który cieszy się sporą renomą wśród klientów. Poza tym inne dzieciaczki na plaży nosiły podobne.
– Ale przecież nie ma pewności, czy rzeczywiście chronią oczy przed promieniami UV – marudziła moja pociecha. – Zdajesz sobie sprawę, że jeżeli jej nie mają, to mogą bardziej zaszkodzić niż pomóc?
– No właśnie dlatego nie kupiłam ich na jakimś ulicznym straganie, skarbie. Informację o filtrze miały na naklejce na soczewce, ale ją zerwałam – tłumaczyłam najlepiej, jak umiałam.
Mimo wszystko moja córa stwierdziła, że Jakub nie powinien zakładać tych okularów. Po tygodniu zaopatrzyła go w niezwykle kosztowną parę oprawek, których on z kolei nie zamierzał zakładać, ponieważ wolał te od babci. Karina upierała się przy swoim zdaniu. Koniec końców, maluch nie nosił ani jednych, ani drugich.
Zrobiła mi listę
Kiedyś, przechodząc obok witryny sklepowej, moją uwagę przykuł prześliczny bordowy ciągnik. Nie zastanawiając się długo, od razu go nabyłam z myślą o wnuku. Kubusiowi prezent niesamowicie przypadł do gustu. W mgnieniu oka zaprzyjaźnił się z autkiem, kompletnie ignorując resztę swoich samochodów.
Moja córka nie podzielała jednak jego entuzjazmu, gdyż producent zabawki był jej całkowicie obcy. Zwróciła mi uwagę, że tanie rzeczy mają skłonność do szybkiego psucia się, łamania czy uszkodzenia, co może skończyć się tragicznie, jeśli maluch połknie jakąś maleńką część.
– Wiesz córuś, w mojej okolicy nie ma sklepów z zabawkami od modnych marek. Są tylko takie zupełnie przeciętne – odparłam.
– Mamuś, jeśli chcesz być skąpa wobec dziecka, to daj sobie spokój z zakupami– oświadczyła Karina. – Moim zdaniem lepiej w ogóle nie kupować zabawek, niż dawać mu byle jakie.
– Skarbie, zaufaj mi, przy wyborze upominku wcale nie patrzę na cenę. Nie chodzi o to, ile dana rzecz kosztuje, ale o to, żeby zabawka była ładna, nie zagrażała dziecku i żeby przypadła mu do gustu. Niestety, mam trochę mniejsze możliwości, bo jak na razie nic z tego, co sprawiłam Kubusiowi, nie podobało się tobie…
Było jej chyba głupio
– Nie przejmuj się tym, mamo. Moi rówieśnicy patrzą na niektóre rzeczy inaczej niż twoi.
– No tak, bo myśmy się cieszyli, że w ogóle stać nas było, żeby dziecku kupić jakąś zabawkę i…
– Jasne, rozumiem to– weszła mi w słowo. – Ale dzisiaj jest trochę inaczej. Nawet nie wiesz, ile teraz przeróżnych trujących badziewi można spotkać w sklepach. Trzeba mieć oczy dookoła głowy.
Efektem naszej konwersacji był pomysł skompletowania spisu zabawek wraz z określeniem producenta. Gdy zbliżają się ważne okazje, jak chociażby Boże Narodzenie, zarówno my jak i drudzy dziadkowie otrzymujemy wykaz upominków, z których możemy sobie wybrać, co kupić wnukowi.
Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku książeczek. Te również podlegają rygorystycznej selekcji naszej córki. Karina preferuje wyłącznie od określonych wydawców, gdyż, jak twierdzi, bardzo zależy jej na tym, by chronić swoje dziecko przed bylejakością i kiepskimi ilustracjami tworzonymi „taśmowo”.
– Marzę o tym, aby mój syn miał dostęp do ślicznie wydanych książek, wydrukowanych na wysokojakościowym papierze. Chciałabym, żeby oglądał ilustracje wykonane w różnych technikach.
Przygotowałam już nawet spis pozycji wraz z preferowanymi wydawnictwami, bo przecież wiadomo, że słynne bajki, takie jak Kopciuszek, Pinokio czy choćby Czerwony Kapturek mogą być opublikowane kiepsko.
Daję tylko pieniądze
Słowa mojej córki naprawdę mnie zabolały. Czy ona myśli, że zamierzam traktować wnuczka jak królika doświadczalnego? Przecież zawsze kieruję się najlepszymi intencjami. Nie mieszkam w Warszawie, tak jak Karina, a w niewielkiej miejscowości pod stolicą, gdzie jest zaledwie jedna księgarnia i tylko dwa sklepiki z ciuszkami i zabawami dla małych dzieci, więc wybór nie jest zbyt duży.
Czy to jednak znaczy, że nie mogę już w ogóle zrobić wnukowi niespodzianki? Mam obowiązek każdorazowo konsultować z córką moje propozycje zakupowe albo weryfikować, czy są zamieszczone w spisie, który mi przedstawiła? Tym bardziej, że znaczną część pozycji z tej listy ciężko jest dostać w okolicznych sklepach.
I nie chodzi mi nawet o kwestie finansowe, a raczej o to, że są to zabawki producentów, których asortyment rzadko pojawia się gdziekolwiek indziej, poza największymi sieciówkami. Zakupów internetowych też wolę unikać, bo zwyczajnie się tego boję.
Wygląda na to, że jedynym wyjściem jest wręczanie wnuczkowi pieniędzy. Tak właśnie postępuję. Moja córka na to nie narzeka, ponieważ może nabyć dla Kubusia to, co jej zdaniem jest odpowiednie. Niby w tej sytuacji takie rozstrzygnięcie wydaje się być chyba najbardziej rozsądne, ale odczuwam smutek. Obdarowywanie bliskiej sercu osoby zawsze sprawia mi ogromną radość.
Tymczasem, w jej przypadku, zamiast czerpać z tego przyjemność, odczuwam niepokój, zastanawiając się, czy podarunek ode mnie przypadnie do gustu mojej Karinie.
Maria, 55 lat
Czytaj także:
„Facet bez prawka był dla mnie nieużyteczny jak stara opona. Nie umiał prowadzić, ale bezbłędnie pokierował mnie do łóżka”
„Te wakacje u babci zmieniły nasze życie. Mieliśmy zaoszczędzić pieniądze, a wywróciliśmy wszystko do góry nogami”
„Wysłałem dzieci na wakacje pod namiot, mimo że zarabiam 10 tysięcy. Teściowa ma pretensje, że żałuję im kasy”