Trudno, już jakiś czas temu przyjęłam do wiadomości fakt, że moja dorosła córka sądzi, że jestem zacofana i niezbyt rozgarnięta. Takie jest życie – jajko zawsze sądzi, że jest mądrzejsze od kury, która je zniosła...
Byłam samotną matką
Sama wychowywałam Martynę, ponieważ mój mąż zmarł, gdy nasza córeczka miała zaledwie sześć lat. Obecnie jest już dorosłą kobietą i pracuje jako wykładowca na uniwersytecie. Wszędzie opowiadam z dumą, że uczy języka polskiego. Zdaję sobie sprawę, że oficjalnie to jest filologia polska, ale wolę mówić po prostu "język polski". Szczególnie w rozmowach z osobami w moim wieku, żeby później nie musieć tłumaczyć, co oznacza ta cała filologia. Unikam jednak takiego sformułowania w jej obecności, bo wpada w złość.
Martysia już od wczesnych lat przejawiała niezwykłe zdolności. Nauczyła się czytać w mgnieniu oka. Zaszczepienie w niej pasji do literatury nie było trudne, bo każdego wieczoru siadałam przy jej łóżku i czytałam jakąś opowieść. „Bajkę, bajkę!" – wołała podekscytowana, podskakując na materacu. W kuchni piętrzył się stos brudnych talerzy, na kanapie leżała sterta ubrań do prasowania, a zupa w garnku na kuchence bulgotała pod podskakującą pokrywką. Mimo to nigdy się nie spieszyłam. Zawsze miałam dla niej czas.
Oddaliłyśmy się od siebie
Ona zawsze mi się odwdzięczała, bo nigdy nie było między nami problemów. Sytuacja uległa zmianie, gdy rozpoczęła studia. Bardzo zależało mi na tym, żeby porozmawiać z nią o tym, jakich rzeczy się tam uczy, ale jakoś nie mogłyśmy się dogadać. Nie wszystko było dla mnie zrozumiałe, a ona szybko traciła cierpliwość. Coraz częściej pojawiało się niezręczne milczenie. Wtedy mówiła, że musi już lecieć, bo ma dużo do nauki i roboty. Ja zawsze próbowałam ją zatrzymać. Nie naciskałam, ale kiedy tylko wyczuwałam, że wątek się urywa, to błyskawicznie wymyślałam kolejny, choć przyznaję, że z biegiem czasu robiłam to coraz rzadziej.
Lata leciały, a ja nie robiłam się młodsza. Wszystko robiłam coraz bardziej powoli. Nawet myśli plątały się w głowie. A gdy Martyna została mamą małej Ani, to praktycznie przestałyśmy razem spędzać czas.
Córka dogryzała mi
Podrzucała do mnie dziecko tylko wtedy, gdy zabrakło jej czasu na opiekę.
– To cześć, mamuś! – krzyczała, stojąc w progu i machając ręką na do widzenia.
Odwzajemniałam jej pożegnanie, machając, by uniknąć kolejnych uwag o tym, że muszę wziąć się za siebie, bo za szybko się starzeję. Czy już nie pamiętasz, ile godzin spędziłam, czytając ci książki? Co niby mogłam zrobić? Łatwo gadać, ale za naszych lat nie było tych całych siłowni i zajęć fitness.
Kiedyś to było tak – robiłam gimnastykę podczas prania tetrowych pieluszek, bo przecież nie sprzedawali takich jak w dzisiejszych czasach. A obecnie? Teraz to muszę się nieźle nakombinować, żeby wysiąść z tramwaju – gdzie mi tam do jakichś treningów. Ale nigdy nie powiedziałam tego wprost mojej córce, po co ją ranić. I po co w ogóle się sprzeczać.
Odkryłam, że wcale nie chodzi o to, kto się myli, a kto jest w porządku
Najważniejsze to się porozumieć, bo „nie ja się liczę, tylko my razem". Zawsze powtarzałam to mojej córce, bo mnie z kolei powtarzała to moja własna mama. Ale Martyna, odkąd poszła na studia, to lubiła stawiać na swoim i już nie wchodziłam z nią w dyskusje.
Lubiła mną rządzić
„Mamo, przesuniesz się trochę? Stoisz na środku i blokujesz przejście" – ciągnęła mnie za rękę, kiedy czekałyśmy pod przedszkolem Anusi, aż wpuszczą nas na występ. „Mamo, mówiłam ci tyle razy, żebyś nie kupowała tych obrzydliwych żelków w cukrze. To czysta droga do raka i cukrzycy" – wymachiwała mi przed nosem paczką słodyczy, na których nota bene wykarmiłam ją na szczupłą i zdrową pannę.
– Mamo, po raz kolejny zapomniałaś zgasić światło w toalecie. Masz świadomość, jak droga jest obecnie energia elektryczna i jaki to ma wpływ na naszą planetę? – mówiła, gasząc za mną światło w moim własnym mieszkaniu. – A powiedz, na kogo oddasz swój głos? - dopytywała zaczepnie, tylko po to, by później uświadomić mi, jaką jestem ignorantką w tych sprawach... – Chyba dawno nic nie czytałaś, mamuś, bo trochę się zacinasz – zażartowała pewnego razu, kiedy czytałam Ani bajkę o Jasiu i Małgosi.
Kiedy była mała, panicznie bała się ciemnego lasu i tej okropnej wiedźmy. Nawet jak próbowałam jej tłumaczyć, że to nieprawda, to i tak ciężko było ją przekonać, żeby wyszła spod kołdry. Ale po co miałabym jej to teraz wypominać? Nie ma sensu. Naprawdę nie cierpię się sprzeczać. Choć wiadomo, czasem inaczej się po prostu nie da i trzeba postawić na swoim.
Nakrzyczała na mnie
Pewnego razu Martyna zwróciła się do mnie z prośbą o odebranie małej Ani z przedszkola. Zgodziłam się, ale zapomniałyśmy ustalić, o której godzinie powinnam z nią wrócić do domu. Postanowiłam zabrać wnuczkę na pyszne lody, a potem wybrałyśmy się do takiego fajnego miejsca z dmuchanymi zabawkami dla dzieci. Ania świetnie się bawiła, skacząc po miękkich materacach i zjeżdżając na różnych zjeżdżalniach. Zabawa tak nas wciągnęła, że nawet nie zauważyłyśmy, jak szybko minął czas. Gdy w końcu dotarłyśmy do domu, Martyna była okropnie zła i zdenerwowana naszą długą nieobecnością.
– Czemu nie można się do ciebie dodzwonić!? – wykrzyczała. – Skąd niby mam wiedzieć, gdzie jesteście!? – ruszyła z progu mieszkania i pogoniła córeczkę do pokoju.
Pogrzebałam w torebce. Faktycznie, padła mi bateria w telefonie.
– Nawet nie zauważyłam, przepraszam… – bąknęłam.
– Mamo, ile razy można słuchać tych twoich „przepraszam"! Rusz głową, a nie ciągle przepraszasz!
– Dlaczego tak się denerwujesz? Przecież sama chciałaś, żebym poszła po Anię.
– Owszem, ale miałaś ją zaraz przyprowadzić do domu! – krzyczała.
– Po prostu poszłyśmy na lody, nic więcej.
– Jak zwykle to samo gadasz. Do tego jeszcze wciskałaś jej jakieś słodycze – nigdy nie widziałam jej aż tak wkurzonej na mnie.
– Przecież nie powiedziałaś, żebym od razu wracała do domu – próbowałam się jakoś wytłumaczyć.
– Boże, mamo! Mówiłam ci o tym dwukrotnie. Słyszysz? Dwa razy! - pokazała mi nawet dwa wyprostowane palce, zupełnie jakbym była za głupia, żeby to ogarnąć.
Grzebała w moich rzeczach
Ściągnęłam płaszcz i udałam się do pokoju. Pragnęłam uciec od tej sprzeczki. Bez powodzenia. Ujrzałam pootwierane szafki, a część moich rzeczy leżała na podłodze.
– Co to znaczy? – zdziwiłam się.
– Usiłowałam szukać twojego telefonu, aby upewnić się, czy przypadkiem nie zostawiłaś go w mieszkaniu. Przynajmniej wiedziałabym, czemu nie odbierasz!
– W porządku, ale dlaczego powyjmowałaś wszystko z szafek?
– Ze zdenerwowania… – na moment straciła animusz, ale jedynie na chwilkę, gdyż natychmiast się otrząsnęła i dorzuciła. – Zauważyłaś, jaki masz tutaj nieporządek, jak dużo tych staroci?! Istny koszmar!
– To moje rzeczy! – również zaczęłam krzyczeć, bo miałam już tego dosyć.
– Jasne, że twoje, ale prędzej czy później i tak ja będę musiała to wszystko ogarnąć i wyrzucić! – warknęła Martyna.
Osłupiałam. Tych słów zupełnie się nie spodziewałam. Starałam się nie okazywać, jak mocno mnie to dotknęło. Kontynuowałam układanie swoich rzeczy w szafkach, a Martyna stała nade mną, chyba sama nie wiedząc, co powiedzieć. Pewnie zdawała sobie sprawę, że przegięła. Drżało całe moje ciało, a dłonie najbardziej. Niezdarnie chwyciłam szare pudełko po butach, przez co wszystkie fotografie się z niego wysypały.
Zerwałam się na równe nogi, zasłaniając usta ręką. W oczach czułam napływające łzy. Moja dorosła córka prędko przykucnęła i zaczęła podnosić porozrzucane fotografie.
– Zdjęcia naszej rodziny w pudełku? Powinny być elegancko ułożone w albumie, a nie rozwalone... – mruczała pod nosem.
To ją wzruszyło
Stałam tuż obok niej, obserwując jak w jej rękach przewijają się obrazy z naszych wspólnych chwil. Kilka fotek na sankach, parę z ukochanym pluszakiem, bodajże z czwartych urodzin, jeszcze garść ze zwyczajnego spaceru, a potem jedna z domu, z wieczornego czytania bajek. Przy niej zatrzymała się nieco dłużej. Ja również zerknęłam. Na fotografii widać było ją, małą i przytulającą się do poduszeczki, a ja w fartuchu kuchennym przysiadłam na brzegu łóżeczka i coś jej czytam. Chyba nawet „Jasia i Małgosię" – choć teraz nie mogłam dokładnie dojrzeć.
– Twój ojciec na pewno zrobił to zdjęcie któregoś razu. Wiesz, jak lubił nas fotografować, a potem zawsze się wkurzał, że w domu nie ma ani jednego pustego filmu. Że tak szybko mu schodzą… – ledwo powstrzymałam szloch.
Miałam nadzieję, że jakoś rozładuję napięcie. Ale Martyna nic. Po prostu siedziała nieruchomo, ściskając fotkę. Delikatnie poklepałam ją po ramieniu. Spoglądając na fotografię, nagle dostrzegłam, że coś na nią kapnęło. Początkowo sądziłam, że to moja łza, że to ja się rozklejam. Pochyliłam się zatem, by błyskawicznie ją wytrzeć, żeby córcia nie zauważyła. Lecz kiedy Martynka uniosła twarz, dotarło do mnie. To z jej oczu ciekły łzy.
– Mamo…
Nie trzeba było słowa „przepraszam". Przytuliłam ją bez wahania. Przecież doskonale wiem, że to wciąż moja mała córunia. Żadna inna, tylko ona, moje kochane dziecko. Myśli sobie, że urosła i zmądrzała, ale w głębi duszy to ten sam maluch, który panicznie bał się złej czarownicy z bajek… Ściskałam ją mocno, wiedząc, że między nami znów jest dobrze, przynajmniej na moment.
Za jakiś czas pewnie znowu zacznie mnie pouczać, krytykować i strofować. Cóż, taki los każdej mamy. Ale ten moment bliskości w zupełności mi wystarczył. Myślę, że większości matek to w zupełności wystarcza.
Halina, 55 lat
Czytaj także: „Mąż zabraniał mi pracować i karał, gdy wydawałam za dużo kasy. Czułam, że muszę zerwać się z finansowej smyczy”
„Student za ścianą ciągle imprezował. Przestałam się czepiać, gdy czule przeprosił mnie w łóżku”
„Ta przebrzydła baba wparowała do mojego domu i zniszczyła mi życie. Wyjawiła rodzinna tajemnicę, na która nie byłem gotowy”