Amelia od zawsze była moją chlubą. Jej starszy o dwa lata brat nigdy nie przykładał się do nauki. Kamil był przeciętnym uczniem i na co dzień wolał biegać za piłką czy jeździć całymi dniami na rowerze niż siedzieć nad książkami.
Córka od zawsze była moją dumą
Za to córka już od pierwszej klasy przynosiła ze szkoły same piątki i szóstki. Kolejne nauczycielki zachwycały się jej wiedzą, pilnością oraz świetnymi wynikami w nauce. Skończyła doskonałe liceum, do którego dojeżdżała do miasta wojewódzkiego oddalonego od naszego miasteczka o ponad trzydzieści kilometrów.
– Talent Amelki zmarnuje się w naszym lokalnym liceum – doskonale pamiętam jak przekonywałam męża, żebyśmy posłali córcię do szkoły poza naszym miejscem zamieszkania. – Tam jest wysoki poziom, lekcje języków z nauczycielami, którzy na co dzień są lektorami na uczelni, kółka zainteresowań, mnóstwo zajęć dodatkowych – mówiłam.
– Ale to busem niemal godzina drogi od nas. Sama wiesz jak ta komunikacja funkcjonuje. Jeżdżą gdzieś dookoła świata. Jest sens, żeby dziecko zimą zrywało się bladym świtem i biegło z wywieszonym językiem na przystanek? Gdy tutaj szkołę ma niemal pod samym nosem? – Jarek nie był przekonany do mojej decyzji.
Zrobiłam jednak wszystko, żeby posłać córkę do tego dobrego ogólniaka. W końcu okazało się, że lekcje zaczynają się wcale nie o ósmej rano, ale siódmej trzydzieści. W efekcie Amelka wychodziła z domu po szóstej rano i często wracała koło szesnastej czy siedemnastej.
Była najlepszą uczennicą w liceum
Trochę obawiałam się, że wiedza wyniesiona z naszej lokalnej podstawówki i gimnazjum będzie niewystarczająca. W końcu tam trafili najlepsi uczniowie, którzy już od lat mieli wysoki poziom nauczania. Na szczęście Amelka radziła sobie świetnie. Co roku przynosiła do domu świadectwo z czerwonym paskiem i była jedną z najlepszych uczennic w klasie.
– Amelia jest bardzo inteligenta. Do tego angażuje się w życie szkoły. Działa w samorządzie, redaguje kącik w naszej gazetce, zapisała się do szkolnego kółka teatralnego – wychowawczyni nie mogła nachwalić się mojej córci, a ja za każdym razem pękałam z dumy i po powrocie z wywiadówki chwaliłam ją do męża.
Kamil tymczasem skończył technikum mechaniczne i zaczął pracę w miejscowym warsztacie. No cóż, syn nigdy nie miał zapału do nauki. Ważne jednak, ze odnalazł się w swoim zawodzie i powoli odkładał pieniądze na przyszłość. Całą nadzieję pokładałam jednak w córci. To właśnie ona miała być moją dumą. Marzyło mi się, żeby poszła na medycynę lub stomatologię. W maturalnej klasie zaczął się pierwszy zgrzyt. Amelia stanowczo odmówiła zdawania na mój wymarzony kierunek.
– Ja mamo nie widzę się w roli lekarza. Jestem humanistką i raczej w tym kierunku pójdę – stwierdziła. – Talent mam po tobie. Ty też kochasz literaturę – dodała z uśmiechem i mrugnęła do mnie okiem.
– Pewnie dziecko, że kocham książki i lubię swoją pracę. W naszym miasteczku to szanowany zawód. Jestem zapraszana do szkół na zajęcia, na imprezy organizowane przez dom kultury czy urząd gminy. Sama jednak widzisz, że większych pieniędzy z tego nie ma i gdyby nie dobra pensja ojca i dom po dziadkach, wcale by się u nas nie przelewało – próbowałam otworzyć jej oczy na szarą rzeczywistość.
Skończyła filologię germańską
Stanęło na tym, że wybiera się na filologię germańską. Jej wychowawczyni wytłumaczyła mi, że znajomość języków teraz jej cenna i daje szansę na dobrą pracę.
– Po filologii wcale nie trzeba ograniczać się jedynie do nauki w szkole. Sama pracuję w oświacie i wiem, że kokosów z tego nie ma. Zresztą, pani też z budżetówki, więc doskonale wie, o co chodzi. Pasją się człowiek nie naje. Ale dobra znajomość języka obcego teraz otwiera wiele drzwi. W Polsce działa coraz więcej niemieckich firm, potrzebują ludzi znających język. Amelia z powodzeniem będzie mogła zaczepić się w jakiejś korporacji. A tam zarobki często są pięciocyfrowe – przekonywała mnie.
W końcu więc pogodziłam się z tym, że z Amelii dentystki ani chirurga nie będzie. Skończyła licencjat na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dalej miała świetne oceny. Pobierała nawet wysokie stypendium naukowe. Gdy koleżanki narzekały, że studia dzieci tak dużo kosztują, zawsze chwaliłam się, że moja córka dokłada się do budżetu dzięki swoim wynikom w nauce.
Myślałam, że będzie kontynuować naukę na magisterskich, ale wtedy oznajmiła, że wyjeżdża na studia zagraniczne.
– Mamo, doskonale poznałam język, a teraz chcę spróbować czegoś nowego. Znalazłam świetną ofertę w Monachium. Już złożyłam wniosek i udało mi się zdobyć stypendium – oznajmiła.
Amelia wyjechała na zagraniczne studia
Wybrała psychologię i doskonale radziła sobie za granicą. Ten jej wyjazd był dla mnie kolejnym powodem do dumy. Na wszystkich rodzinnych imprezach i spotkaniach chwaliłam się swoją córcią.
– Pilność i ciężka praca popłaca. W naszej rodzinie nikt nie skończył jeszcze zagranicznych studiów – powtarzałam z matczyną dumą.
Widziałam zazdrosne spojrzenia ciotek i kuzynek, których dzieci nie radziły sobie najlepiej. Wiele z nich studiowało zaocznie na jakichś prywatnych uczelniach, albo poprzestało na maturze i teraz pracowało za grosze w sklepach czy knajpach lub wyjeżdżało do Anglii na przysłowiowy zmywak. Ja byłam pewna, że przyszłość mojej Amelki będzie o wiele lepsza.
– Po takich studiach, to najlepsze kliniki będą się o nią bić – powtarzałam mojemu mężowi, który chyba nie do końca rozumiał na jaką karierę ma szanse na dziecko.
– Pożyjemy, zobaczymy – kiwał jedynie głową. – Zresztą, nieważne, co będzie robić. Ważne, żeby była szczęśliwa – dodawał.
Oczywiście, że ja też chciałam jej szczęścia. Ale ona zasłużyła na wszystko, co najlepsze. Przecież nasza prymuska nie może nagle osiąść na laurach, prawda? Nawet złościłam się na tego mojego Jarka, że tak lekko podchodzi do przyszłości córki.
Sama odkładałam dla niej każdy grosz, żeby w Niemczech nie czuła się od nikogo gorsza. W końcu tam studiują ludzie z całej Europy, moje dziecko nie może czuć się niczym ich uboga krewna. Często sama odmówiłam sobie kolejnego zakupu. A to nowych butów czy płaszcza, a to jakichś kosmetyków lub kolejnej książki do kolekcji. Żeby tylko więcej przesłać Amelii.
Dostała staż w dużej korporacji
Opłaciło się. Córka skończyła uniwersytet, zyskała tytuł zawodowy i wróciła do Polski. Nawet znalazła staż w dużej korporacji w dziale HR.
Ja bardziej wyobrażałam sobie, że będzie pracować z pacjentami w gabinecie. Nie byłam jednak rozczarowana. Wiedziałam, że w firmach z zagranicznym kapitałem można naprawę dużo zarobić, dlatego byłam szczęśliwa, że Amelia się tam zaczepiła.
A gdy dowiedziałam się, że córcia spotyka się z Tomaszem i młodzi planują ślub, myślałam, że już niczego więcej nie muszę chcieć od życia. Dopiero po jakimś czasie, dostrzegłam, że mój przyszły zięć unika rozmów o pracy. W końcu nie wytrzymałam i spytałam o to córkę wprost.
– Tomek prowadzi z rodzicami sieć trzech sklepów spożywczych – powiedziała beztrosko, a mnie zapaliła się czerwona lampka.
– Ale przecież mówiłaś, że skończył bankowość i finanse. Myślałam, że pracuje w zawodzie.
– Nie, on nie cierpi mieć kogoś nad sobą i dostosowywać się do schematów. Woli sam sobie być szefem – zakończyła naszą rozmowę i pobiegła na kolejną randkę.
Córka poszła za głosem serca
Gdy już pogodziłam się z zajęciem mojego przyszłego zięcia, wybuchła prawdziwa bomba. Otóż, córce skończył się staż i Amelia doszła do wniosku, że wcale nie chce zostać w tej firmie.
– To nudy. Siedzenie w tabelkach, przeglądanie setek CV, zadawanie kandydatom wciąż tych samych sztampowych pytań, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością – rzuciła pewnej niedzieli przy rodzinnym obiedzie.
– Ale sama przecież mówiłaś, że tam świetnie płacą i można szybko awansować – odpowiedziałam, bo totalnie mnie zaskoczyła.
– No i co z tego? To nie jest coś, co chciałabym robić – uśmiechnęła się do mnie i nałożyła sobie na talerzyk kawałek domowej szarlotki.
– Czyli jednak będziesz pracować jako psycholog? Otwierasz własny gabinet? – nagle pomyślałam, że to może i lepiej.
– Nie, otwieramy z Tomkiem sklep.
I co się okazało? Moja córka po najlepszym liceum, z doskonałą znajomością niemieckiego i angielskiego, po zagranicznych studiach w Monachium marzy o przebieraniu marchewki i ziemniaków. Tak, tak. Młodzi założyli zwyczajny warzywniak. I to do tego jeszcze w naszym miasteczku, bo tutaj znaleźli ponoć najlepszy lokal.
Amelia sama stanęła za ladą. Twierdzi, że na początek nie stać ich na pracowników. Codziennie wstaje więc o piątej i biegnie otwierać ten swój blaszak. Dźwiga ciężkie skrzynki i worki. Robi jakieś wystawy z owoców i ponoć jest… szczęśliwa.
– Ale czemu mamo ty tak cały czas marudzisz? Nie cieszysz się, że twoja córka jest przedsiębiorcą? – powiedziała mi ostatnio ze złością. –Tomek doskonale zna branżę, ma świetne kontakty i sprawdzonych dostawców poleconych przez rodziców. Niedługo rozwiniemy naszą działalność i otworzymy kolejny sklep.
Jasne, kolejny sklep. Tylko po co to wszystko było? Lata nauki, poświęceń i odkładania każdego grosza na edukację córki. Żeby teraz pracowała po dziesięć lub więcej godzin w warzywniaku i twierdziła, że to jest jej przeznaczenie, bo sama jest sobie sterem, żeglarzem i okrętem? Nie tego chciałam dla własnego dziecka. Chciałam, żeby robiła karierę, a nie pakowała banany i sprzedawała natkę pietruszki.
Do tego nie wiem, jak mam spojrzeć ludziom w oczy. Doskonale widzę, że sąsiedzi, znajomi z pracy i dalsza rodzina po cichu się ze mnie podśmiewają. Bo jak to tak? Tyle się wychwalałam tym dobrym liceum, zagranicznymi studiami, stażami. A teraz córka Baśki pracuje w osiedlowym warzywniaku. Nieźle załatwiło mnie to moje dziecko. Oj nieźle. Czuję, że wszystkie moje poświęcenia poszły na marne.
Bożena, 49 lat
Czytaj także:
„W niedziele mąż klęczał w kościele, a w poniedziałki biegł do kochanki. Nie chcę tak żyć, ale przysięgałam przed Bogiem”
„Minęło 20 lat, ale strach po tamtych wydarzeniach pozostał. Jeden incydent sprawił, że już nigdy nie byłam taka sama”
„Wszyscy mnie ostrzegali, że w tym miejscu wszystko może się zdarzyć. Ale moja ciekawość była silniejsza od strachu”