Kiedy poznałam Marka, to nie myślałam o przyszłości. Liczyło się tylko tu i teraz. Jednak z czasem zapragnęłam stabilności. I dlatego tak bardzo ucieszyłam się, gdy Marek poprosił mnie o rękę.
Potem pojawiły się dzieci, które jeszcze bardziej scementowały nasz związek. I tak naprawdę brakowało nam tylko jednego. Własnego kąta, które moglibyśmy nazwać naszym miejscem na ziemi. Zaczęliśmy myśleć o własnym mieszkaniu. Jednak koszt tego przedsięwzięcia przewyższał nasze możliwości. I wtedy z pomocą przyszli teściowie. Jednak ich wsparcie okazało się bardzo kosztowne.
Chcieliśmy mieć własny kąt
Nigdy przedtem nie myśleliśmy o własnym mieszkaniu. Przez wiele lat byliśmy wolnymi duchami, które zmieniają nie tylko miejsce pracy, ale też i miejsce zamieszkania. W ciągu kilku lat małżeństwa przeprowadzaliśmy się kilkukrotnie i nigdzie nie zagrzaliśmy miejsca na dłużej. I nawet jak się urodziły nasze dzieci, to nic nie zmieniliśmy w swoim życiu.
– Mieszkanie to forma przywiązania – mówiłam mamie, która kolejny raz pytała mnie, kiedy w końcu osiądziemy gdzieś na stałe.
A nam po prostu było tak wygodnie. Nie musieliśmy się martwić o wszystkie te rzeczy, które są związane z własnym mieszkaniem. I było nam z tym dobrze. Ale do czasu.
– Nie chciałabyś w końcu zamieszkać na swoim? – zapytał mnie któregoś razu mąż.
Właśnie siedzieliśmy na kanapie w wynajmowanym mieszkaniu i układaliśmy budżet na kolejny miesiąc.
Podniosłam wzrok znad rachunków i spojrzałam na Marka.
– Pytasz poważnie? –zapytałam.
Do tej pory to przede wszystkim mój mąż był przeciwnikiem kupna czegoś na własność.
– Pewnie się starzeję – usłyszałam śmiech męża. –A poza tym dobrze by było mieć coś własnego.
Nie było nas stać
Tego wieczoru nie kontynuowaliśmy tematu, ale ja coraz częściej myślałam o tej rozmowie. I tak naprawdę już jakiś czas temu chciałam porozmawiać z Markiem na temat zakupu mieszkania. Chyba w końcu do tego dorośliśmy.
Przez kolejne dni nie wracaliśmy do tej rozmowy. Oboje mieliśmy dużo pracy i nie było po prostu czasu, aby usiąść i w spokoju przedyskutować ten temat. Jednak w końcu podjęliśmy przerwany wątek.
– Czy widzisz to co ja? – zapytał Marek oburzonym głosem.
Właśnie przeglądaliśmy ogłoszenia mieszkaniowe i to co zobaczyliśmy mocno nas zaskoczyło.
– Tyle tysięcy za metr? To chyba jakiś absurd.
Spojrzałam na ogłoszenie wskazane przez Marka. Niewielkie dwupokojowe mieszkanko zostało wycenione na kilkaset tysięcy złotych. A im dalej zagłębialiśmy się w temat, tym było coraz gorzej. Okazało się, że nasze oszczędności nie pozwolą nawet na zakup garażu.
– Zostaje nam tylko kredyt – westchnął Marek.
I doskonale wiedziałam, że wcale nie podoba mu się ten pomysł. Ja zresztą uważałam dokładnie tak jak on. Również nie byłam zwolenniczką kredytów, które wiązały człowieka na długie lata. Ale najwyraźniej nie mieliśmy innego wyjścia.
– Jutro pójdziemy do banku – zadecydowałam.
Nie mieliśmy kasy na wkład własny
Tam jednak okazało się, że nasze wymarzone mieszkanie oddala się od nas coraz bardziej.
– Z państwa zdolnością kredytową trzeba będzie wpłacić 20 procent wkładu własnego – powiedział pracownik banku po przejrzeniu naszych dokumentów.
– 20 procent? Przy dzisiejszych cenach?! – usłyszałam podniesiony głos mojego męża. I trudno było mu się dziwić. Po szybkich obliczeniach doszłam do wniosku, że nigdy nie będzie nas stać na własne mieszkanie.
– Przykro mi – powiedział pracownik.
Nie można było mieć do niego pretensji.
– Złodzieje – denerwował się Marek jeszcze długo po wyjściu z banku. – Kompletnie oszaleli.
– Coś wymyślimy – próbowałam go uspokoić.
Ale w głębi duszy wiedziałam, że nie będzie to prostu. Skąd wziąć brakujące kilkadziesiąt tysięcy złotych?
Teściowie chcieli nam pomóc
Przez kolejne kilka dni Marek przeżywał wysokie ceny mieszkań i zaporowe warunki otrzymania kredytu.
– W ostateczności będziemy dalej wynajmować – powiedziałam.
Mnie też trudno było pogodzić się z sytuacją, ale nie zamierzałam rozpatrywać tego w nieskończoność. Miałam też nadzieję, że być może uda nam się odłożyć potrzebną kwotą.
Z niespodziewaną pomocą przyszli teściowie. Nigdy nie byliśmy w zbyt bliskich relacjach z rodzicami Marka. I to nie dlatego, że były między nami jakieś nieporozumienia. Po prostu różniliśmy się pod wieloma względami i nigdy do tej pory nie było nam po drodze. Dlatego tak bardzo zaskoczyła nas ich propozycja.
– Damy wam brakującą kwotę na wkład własny – powiedziała teściowa, gdy Marek powiedział jej o naszych problemach.
– Pożyczycie – powiedziałam.
Zgodziliśmy się
Nie chciałam mieć długów u kogokolwiek, a już na pewno nie u teściów.
– Damy – teściowa tylko machnęła ręką. – My nie zbiedniejemy, a wam ta kwota bardzo się przyda –powiedziała.
I tu akurat miała rację. Rodzice Marka nie należeli do najbiedniejszych. Ale kiedy już wcześniej chciałam poprosić ich o pomoc, to Marek się nie zgodził.
– Oddamy wszystko co do grosza –stanowczo powiedział Marek.
A teściowa najwidoczniej nie chciała się sprzeczać, bo nie zaprotestowała.
W ciągu kilku kolejnych tygodni znaleźliśmy przytulne mieszkanko, które od razu nam się spodobało. Złożyliśmy wniosek o kredyt i wpłaciliśmy wkład własny. A po kilku miesiącach otrzymaliśmy klucze do własnego mieszkania. I w końcu odetchnęliśmy z ulgą. Niestety nie na długo.
Czuli się jak u siebie
Kilka tygodni zajęło nam wykończenie naszego gniazdka. Ale jak już skończyliśmy, to efekt zachwycił nie tylko nas.
– Jak tu pięknie – powiedziała teściowa, gdy pierwszy raz zobaczyła przestronny salon, jasną kuchnię i nasłoneczniony balkon.
– I tu akurat muszę się z tobą zgodzić – roześmiałam się. – Możecie do nas wpadać, kiedy tylko będziecie chcieli – dodałam.
I nawet przez myśl mi nie przeszło, że za niedługo będę żałować tego lekko wypowiedzianego zaproszenia.
W ciągu kilku kolejnych miesięcy teściowie byli u nas częstymi gośćmi. Wpadali na obiadki, popołudniowe kawki i weekendowe posiedzenia przed telewizorem. I o ile na początku dzielnie to znosiłam, to z czasem zaczęło mi to przeszkadzać.
To było uciążliwe
– Akurat wyjeżdżamy – powiedziałam teściowej, kiedy próbowała wprosić się na niedzielny obiad.
– Gdzie? – usłyszałam obcesowe pytanie. A ja – nie wiedząc co powiedzieć – wymyśliłam kłamstewko o wizycie u przyjaciółki.
– To może wpadnę w przyszłym tygodniu? – zapytała teściowa.
– Ok – odpowiedziałam.
Ale w głębi duszy miałam nadzieję, że teściowa jednak zrezygnuje z tego przyjazdu.
Nic z tego. Kilka dni później teściowie stanęli na progu naszego mieszkania z dwiema walizkami.
– Wyjeżdżacie gdzieś? – zapytałam z nadzieją.
Już myślałam, że pozbędę się ich przynajmniej na kilka dni.
– Wprowadzamy się do was na pewien czas – zakomunikowała matka Marka.
– Jak to? Nic wcześniej nie mówiliście.
– Tak jakoś wyszło – zachichotała teściowa. – Mamy drobny remoncik i musimy przez ten czas gdzieś się podziać.
Co było robić? Umieściłam teściów w pokoju córek, a sami gnieździliśmy się w jednej sypialni. To był jeden z najgorszych okresów w moim życiu. Po kilku tygodniach myślałam, że się pozabijamy.
– Do zobaczenia – wycedziłam przez zęby, gdy teściowie w końcu opuszczali nasz dom.
– A żebyś wiedziała – roześmiała się teściowa.
I faktycznie nie minęło kilka dni, jak ta upiorna dwójka znowu stanęła na progu naszego mieszkania. Tym razem wpadli na niezapowiedzianą imprezę.
Byli jak natrętne muchy
– Przecież Marek ma dzisiaj urodziny – zaszczebiotała teściowa. –Trzeba to uczcić – dodała. I wparowała do mieszkania z pełnymi siatkami. Zajęła kuchnię na kilka godzin, a potem siedziała u nas do rana.
– Muszę położyć dzieci spać – powiedziałam w końcu.
Teściowie spojrzeli na mnie z wyrzutem, ale w końcu zaczęli zbierać się do wyjścia.
– Wpadniemy jutro – usłyszałam na pożegnanie. A kiedy chciałam zaprotestować, to mąż chwycił mnie za rękę. "Nie zaczynaj dzisiaj" –mówił jego wzrok. Dlatego odpuściłam.
Przez kolejne miesiące teściowie traktowali nasze mieszkanie jak swoje. Wpadali na niezapowiedziane wizyty, zostawali na noc i czuli się jak u siebie w domu. To wszystko zaczynało być coraz bardziej irytujące.
Mąż ich bronił
– Zrób coś z tym – powiedziałam do męża, gdy teściowie kolejny raz zasiedzieli się u nas. – Ja tego dłużej nie wytrzymam.
Marek spojrzał na mnie z zamyśloną twarzą.
– Nie zapominaj, że dali nam na wkład własny – powiedział.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Ale to nie znaczy, że są współwłaścicielami tego mieszkania –zaprotestowałam. Jeszcze tego mi brakowało, aby mój mąż przyznał, że część mieszkania należy do jego rodziców.
Tamara, 33 lata
Czytaj także: „Po śmierci ojca dostałem wszystkie pieniądze z jego polisy. Rodzeństwo ma mnie za złodzieja i krętacza”
„Zakochałam się w koledze z pracy. Byłam szczęśliwa, dopóki nie odkryłam, co wyprawia z szefową”
„Mąż traktował mnie i dzieci jak swoją własność. Nie przypuszczał, że wywinę mu taki numer”