„Ciągle drżałam o moją chorą córkę. Dzieciaki potrafią być okrutne, a ona jest taka wrażliwa"

mama i córka fot. Adobe Stock, New Africa
„Stresowałam się, jak sobie poradzi, kiedy spotka inne dzieciaki, dostanie nową panią, zacznie przebywać w zupełnie innym otoczeniu – w miejsce niewielkiego przedszkola pojawi się wielka szkolna fabryka wiedzy, do której chodzą zarówno pierwszaki, jak i starsze nastolatki".
/ 20.06.2024 11:15
mama i córka fot. Adobe Stock, New Africa

Regularnie docierają do mnie głosy, że niepotrzebnie się przejmuję. W takich sytuacjach mówię, że jako Rak z horoskopu, zamartwianie się mam w genach. To szczera prawda. Od zawsze przejmowałam się bliskimi, kiedy chorowali, albo gdy przytrafiało się coś, na co nie miałam żadnego wpływu i nie byłam w stanie im pomóc. Przejmowałam się też własnymi kłopotami, które wyrastały jak grzyby po deszczu czy kałuże na ulicy.

Strasznie dołowało mnie to, że cały czas pojawiały się nowe sprawy, o których nie miałam bladego pojęcia, a mimo wszystko i tak chciałam je ogarnąć. No i do tego dochodziły te rzeczy, których nadejścia nie dało się w żaden sposób powstrzymać. Zupełnie jak to, że wakacje kiedyś muszą dobiec końca. No ale kto by się przejmował czymś takim? No ja, a kto by inny.

Tegoroczne wczasy były ostatnimi przed pójściem mojej córeczki do podstawówki. Równocześnie był to początkowy wyjazd po tym, jak stwierdzono u niej pewną chorobę. Specjalista, pod którego opiekę trafiła, zapewniał, że to nic poważnego ani przerażającego. Moja córeczka zwyczajnie wymaga odrobiny pomocy, by móc bez przeszkód normalnie żyć i się rozwijać. 

Nie dostrzegał przesłanek do obaw

Rzeczywiście, mało co sugerowało, że nasza córkę odrobinę odbiega od swoich rówieśników. Miała lepszą pamięć. Była najlepsza w grze w skojarzenia. Przyswajała ciągi znaków i obcojęzyczne słówka sprawniej od innych. Sprawniej nawet od dorosłych. Jednak nie potrafiła znosić porażek, momentalnie wpadała w gniew.

Gdy kubki nie stały w takiej kolejności, jak powinna być według niej, to je przestawiała. Kiedy cokolwiek działo się inaczej niż zazwyczaj, miała problem z opanowaniem emocji. Pójście do prawdziwej szkoły, a nie tylko zerówki przy przedszkolu, gdzie otaczały ją dobrze znane panie, miejsca i zabawki, gdzie każdy ją kojarzył – to była naprawdę spora zmiana dla niej.

Stresowałam się, jak sobie poradzi, kiedy spotka inne dzieciaki, dostanie nową panią, zacznie przebywać w zupełnie innym otoczeniu – w miejsce niewielkiego przedszkola pojawi się wielka szkolna fabryka wiedzy, do której chodzą zarówno pierwszaki, jak i starsze nastolatki

– Jak zwykle szukasz dziury w całym – westchnął mój małżonek.

Nie było dla niego żadnych podstaw do zmartwień. Jeżeli inne dzieciaki sobie radzą w szkole, to dla Majki też nie będzie to żadna przeszkoda. Bęc, kłopot rozwiązany. Ale nie w moim odczuciu. Zdawałam sobie sprawę, że głównie na moją głowę spadnie ciężar edukacji Mai, ponieważ ja pracowałam na 3/4 etatu i dysponowałam większą ilością tak zwanego „czasu wolnego". To ja będę się stawiać na wezwania w szkole i wysłuchiwać narzekań rodziców, że Maja nie zachowała się tak, jak oczekiwano.

– Daj spokój. Terapeuta stwierdził, że wszystko będzie w porządku.

Zgadza się, to jego słowa. Wspomniał też, że wszystko ułoży się pomyślnie, pod warunkiem że zarówno grono pedagogiczne, jak i podopieczni okażą sobie odrobinę empatii i zaczną ze sobą kooperować. Ale co jeśli tak się nie stanie? Co w przypadku, gdy natkniemy się na nauczyciela ze starej szkoły, który będzie stawiał wyśrubowane wymagania, nie przejawiając przy tym nawet krzty zrozumienia wobec „uczniów borykających się z kłopotami", traktując to jako jakieś współczesne widzimisię?

Niepotrzebnie się przejmuję

– Mamusiu, kiedy zacznę szkołę, to skończy się zabawa i zacznie nauka, no nie? – Majka spytała ze smętną miną.

– Och, na pewno znajdzie się jeszcze trochę czasu na zabawę. Przecież szkoła, szczególnie w pierwszej klasie, to nie tylko wkuwanie, skarbie – wyjaśniłam jej, mimo że sama do końca nie wiedziałam, jak to wszystko będzie wyglądać.

Gdy rozpoczynałam edukację w szkole podstawowej, wszystko kręciło się wokół zajęć i sygnałów dźwiękowych informujących o przerwach. Obecnie to wygląda nieco inaczej– plan dnia jest elastyczny i dopasowany do danej klasy. O częstotliwości i długości przerw decyduje prowadzący, biorąc pod uwagę, czego potrzebują jego podopieczni.

Liczyłam na to, że zniknęła ta surowość, z którą sama musiałam się mierzyć jako uczennica. Lekcje według dzwonka, siusiu według dzwonka, posiłki według dzwonka. Masakra!

– A moi przyjaciele i przyjaciółki tam nie pójdą? – usłyszałam kolejne pytanie.

– Trudno powiedzieć, skarbie, może na kogoś znanego trafisz, a jak nie, to przecież poznasz masę nowych koleżanek i kolegów – zapewniałam, zdając sobie sprawę, że to raczej myślenie życzeniowe.

Zdawałam sobie sprawę, że niepotrzebnie się przejmuję i zamartwiam na przyszłość. Moja córka nie potrzebowała uczęszczać do oddziału, w którym są dzieci pełnosprawne i z niepełnosprawnościami. Nie była też zmuszona dojeżdżać przez połowę miasta do placówki przeznaczonej tylko dla uczniów z dysfunkcjami, jak to kiedyś bywało w przypadku maluchów, które miały papier stwierdzający jakieś schorzenie czy inność.

Zamiast uczęszczać do pobliskiej szkoły podstawowej wraz z dziećmi w jej wieku, miałam zupełnie inne obawy. Najbardziej niepokoiło mnie to, że moja pociecha tak bardzo różni się od pozostałych maluchów. Z każdym dniem, gdy wakacyjne miesiące mijały jeden po drugim, przybliżając nieuchronnie dzień rozpoczęcia roku szkolnego, mój niepokój narastał. Choćby kwestia kupna niezbędnych przyborów szkolnych.

Zdecydowałyśmy się iść na zakupy, żeby skompletować dla Majki cały ten asortyment, bez którego dzieciak spokojnie poradziłby sobie z nauką liter, cyfr i bazgrania w zeszycie, ale bez których podobno żaden pierwszak nie może się obejść w szkole.

Nie mieliśmy nawet zamiaru stawiać oporu

Majka wpadła w totalną euforię. Na widok plecaków w niezliczonych wariacjach – przeróżne desenie i barwy, tradycyjne i takie z kółeczkami, które można za sobą ciągnąć niczym bagaż podróżny, przyozdobione wizerunkami szczeniaczków, kucyków, motylków czy bohaterów bajek – zachowywała się jak młody piesek, który raptem dostał zbyt wiele miseczek z żarciem.

Przemierzała alejki sklepowe, przeglądając asortyment, testując i podziwiając swoje odbicie w lustrze w sekcji z odzieżą, zastanawiając się, który plecak najlepiej współgra z jej urodą. Następnie przyszedł moment na pozostałe elementy. Worek przeznaczony na obuwie zmienne, będący odzwierciedleniem jej wyjątkowej osobowości. No i pojemnik na drugie śniadanie, obowiązkowo z postacią z bajki, na którą ostatnio wybraliśmy się całą rodziną do kina.

Tata odważnie zanurzał się w ogromnej skrzyni, przetrząsając jej zawartość w poszukiwaniu tego wyjątkowego kartonu, na którym tak bardzo jej zależało. Prawdziwy bohater! To dzięki jego staraniom Maja mogła wreszcie przytulić swój skarb, ściskając go w ramionach tak mocno, jakby miała go już nigdy nie puścić.

Identyczna sytuacja miała miejsce w przypadku szukania bidonu na napoje. Nawet nie mieliśmy zamiaru stawiać oporu. Wytrwale przeglądaliśmy kolejne miejsca, aż w końcu udało się go wypatrzeć. Był schowany na tyłach sklepu. Dokładnie w trzecim kartonie, który przeszukała sympatyczna ekspedientka.

Później Maja zaczęła szaleć w dziale z artykułami szkolnymi. Przez bite 60 minut zastanawiała się, który ołówek wybrać do notowania, jak będą wyglądać zeszyty, w których będzie sporządzać notatki z najistotniejszych zagadnień do przyswojenia. No a potem… O Boże drogi, nadszedł czas na selekcję przyborów plastycznych - farb, kredek, pisaków, plasteliny i papieru kolorowego.

Buzia naszej córeczki trajkotała jak najęta

Dzieciakowi z Aspergerem da się zrujnować dzień, jeśli dostanie mleczko w nieodpowiednim kubeczku, dlatego z niewyczerpaną cierpliwością armii aniołów staliśmy i czekaliśmy, aż nasza pociecha zdecyduje się na temperówkę.

Po długich poszukiwaniach doszliśmy do wniosku, że nasz koszyk jest już pełny po brzegi i pora ruszyć do kasy. Ale zaraz, zaraz! Musieliśmy się cofnąć, bo zapomnieliśmy o piórniczku! Ku naszemu zdziwieniu, całe zakupy zajęły nam jedynie pół godzinki. Rekordowe tempo! Majka aż skakała z radości, gdy pakowaliśmy te wszystkie skarby do toreb. Kasjerka sumiennie nabijała kolejne artykuły, a gdy w końcu zobaczyliśmy sumę na wyświetlaczu, oniemieliśmy z wrażenia.

– Radość maluchów jest bezcenna, czyż nie? – skomentowała sprzedawczyni, obserwując Majkę wciąż podskakującą niczym sprężynka.

– A podobno szkolnictwo u nas jest darmowe… – wzdychnęłam, sięgając po kartę płatniczą, żeby uiścić opłatę za te wszystkie rzeczy.

Skoro już wariować, to na całego, dlatego wybraliśmy się dodatkowo na lodowe szaleństwo, żeby zwieńczyć ten pracowity dzień wyborów. Majeczka trajkotała bez ustanku. Była niepocieszona, że do powrotu do szkoły zostało jej jeszcze taaaak dużo czasu.

Moja córeczka nie mogła się doczekać, aż przetestuje swój nowiutki, przepiękny plecak. Marzyła o tym, by próbować pysznych kanapek, które jej mama schowa do tego cudnego pudełeczka. Chciała jak najszybciej zacząć pisać w nowiuteńkich zeszytach nowym ołówkiem! Nie mogła się doczekać, by pochwalić się koleżankom jej fantastyczną temperówką. Cieszyła się na myśl, że będzie mogła pożyczać gumkę czy kredki, jeśli jej sąsiadka z ławki nie będzie miała takich odcieni, jakie ona ma. 

Nigdy nie przestanę się martwić

Entuzjazm córki nie opuścił jej nawet wtedy, gdy wróciła do naszego mieszkania. Z każdym dniem można było zauważyć, że wprost nie może doczekać się rozpoczęcia zupełnie nowego rozdziału swojego życia. Jej terapeutę również zaskoczył ten ogromny zapał i stwierdził, że trzeba go pielęgnować tak długo, jak to tylko możliwe.

– Przecież ci mówiłem, że niepotrzebnie się zamartwiasz… – mój mąż objął mnie ramieniem i złożył czuły pocałunek na moim czole. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.

– Tak, tak, wiem że musi być dobrze – przytaknęłam, choć zdawałam sobie sprawę, że czeka nas jeszcze sporo niełatwych momentów.

Jednak żywiłam nadzieję, że ponieważ jeden z problemów został rozwiązany z nawiązką, jako rodzicielka będę w stanie nieco mniej się zamartwiać. Nie sądziłam jednak, że całkowicie przestanę się przejmować. Zawsze będę się troszczyć. O to, czy moje dziecko odnajdzie szczęście, czy będzie cieszyło się dobrym zdrowiem. O to, czy za dwanaście miesięcy uda nam się odłożyć wystarczającą sumę na szkolne zakupy, jeżeli moja córa zaszaleje tak samo jak obecnie…

Mimo to moje lęki nie za każdym razem stają się rzeczywistością. Przeważnie pozostają jedynie w sferze moich myśli. Tym bardziej, że we troje dołożymy wszelkich starań, żeby nie wyszły poza nią.

Marta, 32 lata

Czytaj także:
„Przez 20 lat ojciec kłamał, że nie mam innej rodziny oprócz niego. Prawdy dowiedziałam się od obcych kobiet”
„Wnuczka liczyła, że na 18-stkę sypnę jej od serca kasą. Obraziła się, bo tylko upiekłam jej tort”
„Syn w domu nie robi kompletnie nic. U babci za to zasuwa za dwóch. Myślałam, że to tylko dla kasy”

Redakcja poleca

REKLAMA