Zawsze byłam ambitna. Nigdy nie chciałam żyć tak jak moi rodzice. Z dnia na dzień, od pierwszego do pierwszego. Wciąż tylko praca, dom, sprzątanie, zakupy i drżenie, żeby czasami nie wypadł jakiś nieprzewidziany wypadek, który zrujnowałby domowy budżet.
Nigdy nie chciałam żyć jak moi rodzice
Ojciec pracował jako kierowca w piekarni i zarabiał niewiele. Matka od lat pracuje w miejscowym markecie na stoisku mięsnym. I nic się nie zmienia w tym temacie.
Z dzieciństwa pamiętam, że wiecznie nie było jej w domu, a jak już była, to odsypiała. Wtedy wszystkie niedziele były handlowe, a w weekendy brała dyżury. Nie wiem, chyba jej za to coś dopłacali, bo cały czas narzekała ogromny tłok, kolejki i marudzących klientów.
– Człowiek nadźwiga się tych skrzynek z mięsem i wędlinami, naukłada tych parówek, kaszanek, baleronów, żeby lada ładnie wyglądała. A szefowa i tak zawsze znajdzie powód do niezadowolenia. Do tego te klientki wiecznie wybrzydzają. A to za dużo tłuszczu, a to ten kawałek za duży, inny znowu za mały albo obeschnięty – do dzisiaj pamiętam jak powtarzała swoje sklepowe żale przy każdej możliwej okazji.
Już wtedy postanowiłam, że będę żyć inaczej. Nie w ciasnym mieszkanku w starym budownictwie, na niecałych czterdziestu metrach kwadratowych razem z dziećmi. Mieliśmy dwa pokoje. Jeden robił za salon i sypialnię rodziców, drugi należał do mnie i brata. Odkąd pamiętam marzyłam o własnym kąciku, ale u nas to było niemożliwe.
Chciałam dostać się na medycynę
Uczyłam się jak szalona, żeby dostać się do dobrego ogólniaka w mieście wojewódzkim oddalonym od mojego domu o nieco ponad trzydzieści kilometrów.
– Dziecko, ale po co ci to? – powtarzała matka, zupełnie nie rozumiejąc mojej decyzji. – Niemal pod domem mamy technikum fryzjerskie. To dobry zawód dla kobiety. Włosy ludziom zawsze będą rosnąć, panie będą się czesać i farbować. Na tym naprawdę można zarobić dobre pieniądze. Nie to, co w tym sklepie – zakończyła po swojemu.
– Nie chcę być fryzjerką. Chcę skończyć liceum biologiczno-chemiczne i iść na studia. Może uda mi się dostać na stomatologię albo nawet medycynę – miałam naprawdę dobre oceny z biologii, a moja wychowawczyni zachęcała mnie, żebym poszła w tym kierunku.
– Dziecko, co ty opowiadasz? Lekarzami zostają dzieci lekarzy, dyrektorów, a nie prostej sprzedawczyni. Nas nie będzie stać, żeby utrzymać cię na studiach dziennych. A medycyny zaocznie robić przecież nie będziesz – marudziła, próbując zniechęcić mnie do podjętej decyzji.
Nie ustąpiłam i złożyłam papiery do tego ogólniaka. W efekcie musiałam codziennie dojeżdżać busem prawie godzinę w jedną stronę. Z domu wychodziłam po szóstej, żeby zdążyć na siódmą trzydzieści do szkoły. Zawzięłam się jednak i nie narzekałam.
Zobaczyłam, że znajomi żyją zupełnie inaczej
Trafiłam jednak do dość specyficznej klasy. Ludzie tutaj mieli dobrą średnią, ale i dobrze ustawionych rodziców. Szybko zauważyłam, że moje koleżanki nie chodzą w butach czy spodniach kupionych na bazarku, wydają mnóstwo kasy na kosmetyki i zawsze mają wolną gotówkę na wyjście na miasto. Ja dostawałam jakieś symboliczne kieszonkowe i wyraźnie odstawałam od grupy.
Owszem, rodzice kupowali mi podręczniki, zeszyty i całe szkolne wyposażenie. Wiedzieli także, że do szkoły trzeba się jakoś ubrać. Ale dla mojej matki metki nie miały znaczenia.
– Ponad trzysta złotych za trampki? Czyś ty dziecko już zupełnie upadła na głowę? Ty wiesz, ile ja muszę się napracować na takie pieniądze? Zresztą, widziałam całkiem ładne w promocji u nas w markecie. Kosztowały niecałe pięćdziesiąt złotych – matka zupełnie nie rozumiała, że chcę jakoś wyglądać.
W efekcie zaczęłam czuć się gorsza od moich nowych koleżanek. Nie stać mnie było nie tylko na porządne rzeczy, ale także na wspólne wyjścia. Przecież nie mogłam pozwolić sobie, żeby codziennie po szkole umawiać się na pizzę, kawę w ich ulubionym lokalu czy wspólne buszowanie po butikach zakończone wyjście na burgera w modnej knajpce w centrum.
Nie miałam też przecież prawa jazdy i samochodu, dlatego byłam uzależniona od godzin odjazdów busów do naszego miasteczka. Zaczęłam żyć więc niejako na uboczu klasowego życia.
Zaimponowało mi bogactwo koleżanki
Na szczęście w ławce siedziałam z Kamilą, z którą złapałam niezły kontakt. Ona jednak pochodziła z bogatej rodziny. Jej ojciec prowadził hurtownię budowlaną, matka miała elegancki butik z odzieżą damską w miejscowej galerii. Mieszkali w ładnym domu jednorodzinnym, a Kama mogła sobie na wiele pozwolić.
To cud, że taka dziewczyna w ogóle chciała się ze mną zadawać. Chyba jednak mnie polubiła, bo czasami zapraszała na jakąś imprezę i proponowała nocleg u siebie w domu. Tam zobaczyłam, że ludzie żyją zupełnie inaczej niż my. Kamila miała duży pokój z własną łazienką, jeździła na zagraniczne wakacje, spędzała ferie z rodzicami na wypadach do Zakopanego, Szczyrku czy nawet w Alpy. Dla mnie to był jakiś kosmos. Moi rodzice nie mieli kasy na takie fanaberie jak wyjazdy.
Szczerze mówiąc to rodzina Kamili bardzo mi imponowała. Postanowiłam, że kiedyś będę miała życie podobne do niej. Uświadomiłam sobie jednak, że bez korepetycji i wsparcia finansowego z domu, mam niewielkie szanse na medycynę.
– Chyba będę musiała nieco zmienić plany – żaliłam się swojej przyjaciółce. – Ty to masz dobrze, bo wiesz, że idziesz na ekonomię i zawsze będzie czekać na ciebie posada w firmie ojca. Ja zupełnie nie wiem, co zrobić ze swoim życiem.
– Ale przecież pieniądze zarabia się nie tylko po medycynie – Kama trzeźwo patrzyła na otaczającą nas rzeczywistość. – A może informatyka? Albo zrobisz sobie rok przerwy po liceum i wyjedziesz gdzieś za granicę, żeby odłożyć kasę na późniejsze studiowanie? – koleżanka próbowała znaleźć jakieś rozsądne rozwiązanie.
W pubie poznałam Artura
Doszłam do wniosku, że taki pomysł nie jest najgorszy. Złożyłam papiery na zaoczną informatykę i zaczepiłam się do pracy w pubie. Dzięki temu miałam szansę utrzymać się sama w dużym mieście. W pracy poznałam Artura – przystojniaka, który często spotykał się w kumplami w naszym lokalu.
Mówią, że miłość jest ślepa i chyba w tym starym powiedzeniu jest coś z prawdy. Artur wydał mi się spełnieniem marzeń każdej dziewczyny. Wysoki brunet z niebieskimi oczami, pewny siebie i wygadany. Sypał żartami jak z rękawa i zawsze otaczał go wianuszek ludzi. W tym pięknych dziewczyn. Postanowiłam, że uda mi się go poderwać i pokazać tym laskom, że jestem od nich lepsza.
Swój plan zrealizowałam, ale zupełnie nie spodziewałam się, że będzie miał takie konsekwencje. Szybko okazało się, że jestem w ciąży. Na rodziców nie mogłam liczyć. Dalsze studiowanie i samodzielne utrzymanie się w mieście z dzieckiem też nie wchodziło w grę. Wynajmowałam jedynie pokój w mieszkaniu studenckim dzielonym z czterema innymi dziewczynami. Nie miałam żadnych oszczędności, a w pubie nikt nie będzie trzymał barmanki w ciąży.
Artur jednak nie zwiał na wieść o moim problemie, czym mnie naprawdę zaskoczył. Już wtedy doskonale bowiem wiedziałam, że mój chłopak nie jest poważnym kandydatem na życiowego partnera.
– Z nim można świetnie się bawić, ale nie myśleć o przyszłości – tłumaczyłam swojej współlokatorce Kasi zaledwie na tydzień przed tym, gdy zorientowałam się, że jestem w ciąży.
– Tak, to taki bawidamek i typowy imprezowicz. Nie chciałam ci wcześniej tego mówić, bo widziałam, że jesteś nim oczarowana. Ale ja mu nie wróżę większej kariery. Ponoć już z trzeciego kierunku studiów go wyrzucili, bo nie przychodził na zajęcia i oblewał egzaminy.
Wylądowałam na wsi pod Radomiem
No i co miałam zrobić w takiej sytuacji? Na szczęście na wysokości zadania stanęli rodzice mojego chłopaka. To oni przymusili Artura, żeby mi się oświadczył i postanowili, że na razie zamieszkamy z nimi.
– Góra stoi pusta, bo Klaudia wyprowadziła się do swojego męża. Odświeżymy wam to mieszkanko – tłumaczyła mi pani Leokadia, matka Artura. – Na razie będziecie mieć tam duży pokój i łazienkę, a z kuchni możecie korzystać u nas na dole. Przy dziecku postaram ci się pomóc, żebyś kiedyś mogła wrócić na studia – dodała.
Zgodziłam się na jej propozycję i zostałam. Bo co niby miałam zrobić? W ciąży, bez mieszkania, pewnej pracy i wsparcia własnych rodziców? Ale czy to była dobra decyzja? Nie jestem tego taka pewna. Kiedyś marzyło mi się zupełnie inne życie niż to, które miałam w domu. Chciałam studiować, a w wakacje podróżować, zwiedzać świat, poznawać nowe kultury. Teraz zamiast na plaży w słonecznej Hiszpanii czy wyprawie po Azji, o której marzyłam, wylądowałam na wsi pod Radomiem.
Rodzice mojego narzeczonego (tak, narzeczonego, bo ślub odłożyliśmy na jakieś bliżej nieokreślone później) prowadzą duże gospodarstwo rolne. Hodują bydło mleczne, mają kilkadziesiąt hektarów pola uprawnego. Z zewnątrz to wszystko wygląda całkiem dobrze. Dom jest ładny, zadbamy i przestronny, obora nowoczesna. Na podwórku wyłożonym kostką stoją ogromne ciągniki, nowoczesne maszyny, kombajny warte więcej niż mieszkanie moich rodziców.
No ale, po pierwsze to wszystko na razie jest własnością teściów. A ci, oprócz Artura, mają jeszcze dwie córki – starszą, która już wyszła za mąż i rozpieszczoną licealistkę mieszkającą razem z nami. Pod drugie, oni tak naprawdę toną w kredytach. Teraz ponoć na wsi wszyscy tak żyją. I co z tego, że przelewy za mleko oddawane do skupu są naprawdę imponujące? Skoro miesięczne raty wpłacane do banku są tutaj ogromne i wystarczy drobne potknięcie, żeby szybko mieć na głowie komornika.
Narzeczony mnie drażni, teściowa wydziela kasę
Do tego mój narzeczony wcale nie garnie się do pracy. Coś tam niby pomaga w gospodarstwie, planuje też kolejne studia. Ale myślę, że to tylko wielkie plany, a jemu chodzi głównie o wyrwanie się z domu i powrót do szalonego życia w mieście za pieniądze przesyłane mu przez matkę i ojca.
I tak siedzę z dzieckiem w domu teściów. Artur coraz częściej gdzieś znika, a ja zamiast o egzotycznej plaży, marzę o świętym spokoju i tym, żeby móc się wreszcie wyspać, bo Kacperek cały czas płacze. To wszystko nie tak miało wyglądać.
Marzyło mi się życie jak w Madrycie, a tymczasem wylądowałam w gorszej sytuacji niż moja matka, która przynajmniej pracowała i zawsze miała własną wypłatę. Ja muszę prosić się o każdą złotówkę teściowej, bo to ona tutaj trzyma kasę. I zupełne nie wiem, co mam dalej robić. Ktoś mi coś doradzi?
Justyna, 21 lat
Czytaj także:
„Marzyła mi się kariera szefowej kuchni, a tu klops. Zamiast prowadzić restaurację przewracam mielone w barze mlecznym”
„Nie wierzyłam w to, że mąż jest ze mną tylko dla pieniędzy. Ocknęłam się dopiero, gdy rozbił moje serce jak filiżankę”
„Mój mąż udaje twardziela i kłamie jak z nut. Ściemnia, że zakochał się w moich nogach, ale prawda jest zupełnie inna”