Jak to się tak pięknie mówi? Trafiło się jak ślepej kurze ziarno? No, to mnie się tak właśnie trafiło. Tyle że nie wiedziałam wtedy, że ta niby świetlana przyszłość zmieni się w bolesną drogę najeżoną kolcami, z której nie będę mieć ucieczki. I że sprzedam swoje życie.
– A ten naszyjnik mogę zobaczyć? – z zainteresowaniem pochyliłam się nad wystawioną biżuterią.
– Szmaragdy pasują do pani oczu – powiedziała przymilnie sprzedawczyni, podając mi cacko. – Tylko że on jest dość drogi… Kosztuje… – zerknęła na metkę i przez moment nawet jej, profesjonalistce, nie udało się ukryć zdumienia. – Ponad sześć tysięcy złotych.
– To nie stanowi dla mnie problemu – odpowiedziałam, wyciągając rękę po błyskotkę. – Wezmę go.
Domyślałam się, że sprzedawczynię musiała zdziwić moja szybka decyzja, ale nie zawracałam sobie tym dłużej głowy. Co mnie obchodziło jej zdanie?
Tak, w dzisiejszych ciężkich czasach, kiedy wiele osób z trudem wiąże koniec z końcem, mnie wiedzie się doskonale. Ale o tym, jaką cenę za to płacę, wiem tylko ja.
Chciałam mieć dobre życie
Zawsze miałam przekonanie, że nie chcę być kimś zwyczajnym. Wychowałam się na osiedlu z wielkiej płyty. Moje koleżanki śniły o tym, żeby wyjść za mąż i mieć dzieci. Ale moje marzenia sięgały o wiele dalej.
– Wyjadę stąd i będę prowadziła życie jak w telewizji – powtarzałam wszystkim, nie zwracając uwagi na kpiące uśmiechy otoczenia.
Szybko zrozumiałam, że samą nauką niewiele osiągnę. Gdy moje starsze siostry ślęczały nad pracami domowymi i wypracowaniami, ja godzinami ćwiczyłam, żeby zbliżyć sylwetkę do tej, jaką miały ukochane przeze mnie modelki. Kremy, kosmetyki, ciuchy… To był cały mój świat. Okazja wyrwania się z szarej rzeczywistości nadarzyła się szybciej, niż się spodziewałam.
Po maturze odezwała się ciotka od lat mieszkająca w Niemczech.
– Masz teraz przed sobą cztery miesiące wakacji. Przyjedź, popilnujesz mi dzieci – kusiła. – Kilka euro zarobisz.
Nie cierpiałam dzieci i nie wyobrażałam sobie spędzenia całego dnia w ich krzykliwym towarzystwie, ale propozycja ciotki wydawała mi się jedyną szansą na wyrwanie się z paskudnego i ciasnego mieszkanka na trzecim piętrze. W czerwcu wyjechałam do Hanoweru, a już w lipcu poznałam Krzysztofa.
Od razu zrobił na mnie wrażenie
Siedziałam właśnie z dzieciakami ciotki na pustawym placu zabaw, gdy dostrzegłam jego. Mężczyznę, który mógł stanowić trampolinę do spełnienia moich wszystkich marzeń. Elegancko ubrany, gładko ogolony. Stał przy jakimś luksusowym samochodzie i podniesionym głosem, po niemiecku, rozmawiał z kimś przez telefon. No nie. Takiej okazji nie mogłam przepuścić.
– Nie ruszajcie się stąd – powiedziałam surowo do dzieci i niczym polująca na ofiarę hiena szybkim krokiem przeszłam przez plac zabaw i zbliżyłam się do stolika przy sklepie, o który oparty był mężczyzna.
Wzrok błyskawicznie uciekł mi w stronę trzymanej przez niego w jednej ręce kawy. Działałam jak na autopilocie. Przecież tyle razy widziałam tę scenę w filmach… Wystarczyło lekko trącić podstawkę, sprawiając wrażenie, że to nieznajomy był niezdarny, by gorący płyn spłynął po mojej cienkiej koszulce.
– Co ja wyprawiam! – krzyknął tym razem po polsku Krzysztof, najwyraźniej zaskoczony całą sytuacją. – Oblałem panią! Najmocniej przepraszam!
– Proszę – uśmiechnęłam się wyrozumiale, rzucając bluzce niedbałe spojrzenie, jakby jej stan był w tej chwili dla mnie bez znaczenia. – Że też w dalekim świecie akurat rodak musiał oblać mnie kawą!
– O, pani też jest Polką? – bąknął Krzysztof i zaczerwienił się, jakby jeszcze bardziej zawstydzony całą sytuacją. – Naprawdę bardzo mi przykro. Prowadziłem rozmowę, musiałem nie zauważyć… Oczywiście zwrócę pani za bluzkę. Sięgnął po portfel, a mojej uwadze nie umknął fakt, że wykonano go z bardzo eleganckiej skóry. Pewnie kosztował ze dwadzieścia razy więcej, niż wynosiła moja miesięczna pensja u ciotki.
– Nie ma takiej potrzeby – uśmiechnęłam się najłagodniej, jak potrafiłam. – To tylko bluzka. Nie przywiązuję wagi do rzeczy. Nie są najważniejsze.
Krzysztof z bliska wyglądał dokładnie tak, jak go oceniłam na pierwszy rzut oka. Był ode mnie dużo starszy, miał zmęczoną twarz biznesmena, który za dużo pracuje i nie potrafi korzystać z życia. Ubranie, samochód.
Był zamożnym facetem
To była moja szansa.
– W takim razie jak mogę panią przeprosić? – uśmiechnął się „mój łup”, nie zdając sobie sprawy, że w tym momencie wpada w starannie przygotowaną pułapkę.
– Pyszna kawa załatwi sprawę – znowu uśmiechnęłam się niewinnie. – Umieram z pragnienia! Tylko niestety nie mogę się z panem spotkać teraz. Ciocia poprosiła mnie o pilnowanie dzieci – spojrzałam ciepło w stronę siostrzeńców, choć zwykle byłam bliska zamordowania łobuziaków.
– Ale jeśli naprawdę chce się pan zrewanżować… Proszę, to jest mój numer telefonu – wyciągnęłam w jego stronę kartkę z wykaligrafowanym numerem.
Zawsze byłam przygotowana na taką okazję. Pierwsze spotkanie przebiegło dokładnie tak, jak to sobie zaplanowałam. Krzysztof okazał się nudnym, spragnionym wrażeń pięćdziesięcioparolatkiem. Opowiadał o nieudanym małżeństwie i pracy na dwa etaty, żeby utrzymać mieszkania w Polsce i w Niemczech.
Jego użalanie się nad sobą nie interesowało mnie w najmniejszym stopniu i z trudem ukrywałam ziewanie, ale z drugiej strony wiedziałam, że to być może jest szansa, na którą czekałam całe życie. Udawałam więc zainteresowanie, uśmiechałam się zalotnie i tylko czekałam, aż stanie się to, co zaplanowałam. I stało się dokładnie tak, jak to sobie ułożyłam w głowie. Krzysztof poprosił mnie o kolejne i kolejne spotkanie.
Zostaliśmy parą
Później wyjechaliśmy razem na weekend. Nie minęły dwa miesiące, a zostaliśmy parą. Nasz związek nie wyglądał niestety dokładnie tak, jak to sobie wymarzyłam. Krzysztof wprawdzie wynajął mi kawalerkę i płacił regularną „pensję”, ale mój standard życia daleki był od tego, jaki mi się marzył. Tym bardziej denerwowałam się, że ukochany często wspominał o wydatkach, jakie ponosił na prawowitą małżonkę.
Odnosiłam wrażenie, że dla Krzyśka nic nie było zbyt drogie dla tej kobiety. Jak ja jej w takich momentach nie cierpiałam! Zrozumiałam, że muszę zrobić jedno. Zostać żoną Krzysztofa. Ale jak, skoro mój ukochany powtarzał, że nie planuje rozwodu, bo za wiele interesów łączy go z żoną?
Sposób był jeden
Krzysztof mówił mi, że szczególny żal żywi do żony z powodu braku potomstwa.
– Co za wyrachowana baba – powtarzał. – Najpierw mówiła, że musimy zrobić karierę, ustawić się jakoś w życiu. A później było już po prostu za późno na dziecko.
To była moja szansa. Byłam młoda, zdrowa. Liczyłam, że wystarczy chcieć… Bez konsultacji z Krzyśkiem odstawiłam antykoncepcję i liczyłam na upragnione dwie kreski na teście ciążowym. Ale te się nie pojawiały. Nie potrafię wyrazić, jakie to było rozczarowujące. Za każdym razem miałam nadzieję, że to już teraz, że jestem w ciąży…
A potem znowu widziałam negatywny wynik testu. Teraz myślę, że po prostu chciałam za bardzo. Ale to z tej desperacji zrodził się pomysł, który doprowadził mnie tu, gdzie jestem dziś – do złotej klatki.
– A może po prostu powiem Krzysztofowi, że jestem w ciąży? – pomyślałam. – Zyskam trochę czasu, może wtedy się uda…
Nie miałam odwagi, żeby tak po prostu skłamać, ale od tego momentu zaczęłam symulować typowo ciążowe dolegliwości. Skarżyłam się, że jestem senna, że jest mi niedobrze. Nie musiałam długo czekać na reakcję ukochanego.
– Marta, a może ty jesteś w ciąży? – spytał mnie pewnego dnia. Opuściłam głowę, żeby nie wyczytał z moich oczu, co naprawdę myślę.
– Nie śmiałam ci mówić… – szepnęłam.
Wiedziałam, że Krzysiek się ucieszy, ale takiej radości nie potrafiłam przewidzieć. On dosłownie oszalał.
– Będziemy mieli dziecko. Jak się cieszę! Cudownie! – krzyczał.
Moje kłamstwo podziałało
Nie wiem, czy gdybym wiedziała, że Krzysiek tak się ucieszy, zdecydowałabym się na to… Ale w tej sytuacji nie miałam wyjścia. Musiałam brnąć w kłamstwo. Sytuacja potoczyła się błyskawicznie. Krzysztof od razu na wieść o ciąży zdecydował, że rozwodzi się z żoną.
– Nie ma sensu dłużej ciągnąć fikcji. Maleństwo jest najważniejsze. Weźmy ślub najszybciej, jak to będzie możliwe i wprowadzisz się do mnie. Chcę, żeby dziecko urodziło się w komfortowych warunkach – mówił podekscytowany.
– Ale… co będzie, jak coś pójdzie nie tak? – ośmieliłam się szepnąć, ale Krzysztof nie chciał mnie słuchać.
– Co mogłoby pójść nie tak? – roześmiał się. – Będziesz miała najlepszą opiekę lekarską w tym kraju. Moje dziecko przyjdzie na świat jak książę! I tak będzie żyło!
Oby – pomyślałam, a po krzyżu przeszedł mi zimny dreszcz. Trzeba mi było posłuchać ostrzeżenia intuicji! Niestety.
Byłam zaślepiona chciwością
Nie wiem, jakie kontakty uruchomił mój narzeczony, ale rozwód został załatwiony w jakimś przedziwnym ekspresowym tempie. Gdy tylko formalnościom stało się zadość, wzięliśmy ślub. Marzyła mi się wystawna uroczystość, ale Krzysztof zdecydowanie stwierdził, że to byłoby zbyt niebezpieczne dla dziecka.
To był pierwszy moment, w którym poznałam jego inną twarz. Nie zawaham się użyć tego słowa. To była twarz tyrana. To on o wszystkim decydował. Ja mogłam tylko pokornie przyjmować jego słowa. Krzysztof zadecydował, żeby urządzić pokoik dla dziecka od razu po ślubie. Usiłowałam go przekonywać, że to nierozsądne, że za wcześnie, że możemy zapeszyć, ale mąż mnie wyśmiał.
– Wiedziałem, że poślubiłem głupią gęś, ale nie sądziłem, że tak głupią – powiedział pobłażliwie i dodał: – Gdyby nie dziecko w twoim brzuchu, nigdy nie zdecydowałbym się na to małżeństwo, to oczywiste.
Moje życie stało się piekłem
Czy zapaliła mi się wtedy czerwona lampka? Tak. Na sekundę. Ale zdusiłam obawy w zarodku, powtarzając sobie, że musi się udać, że w końcu będę w ciąży… Ale upragnione dwie kreski nie przychodziły. A Krzysztof był nie w ciemię bity. Po dwóch miesiącach, podczas których zwodziłam go, nosząc luźniejsze ubrania i unikając zbliżeń, uparł się iść ze mną na badanie USG.
– A może ty masz coś do ukrycia? – warknął, kiedy kolejny raz powtórzyłam, że wolałabym iść sama.
– Nie, oczywiście że nie – pisnęłam, modląc się o jakiś cud.
Już wtedy zauważyłam, że Krzysiek jest zupełnie innym człowiekiem niż ten, którego znałam przed ślubem. Tak naprawdę był brutalny, gwałtowny i porywczy. A to był dopiero początek. Cud nie nadszedł. Lekarka, do której poszliśmy, zamrugała ze zdziwienia oczami, przejeżdżając głowicą aparatu po moim brzuchu:
– Ale pani nie jest w ciąży – powiedziała. – I nie była. Tu w ogóle nie było ciąży. Nie wiem, jak mogło dojść do takiej pomyłki.
Bałam się spojrzeć Krzysztofowi w oczy. Ale on w gabinecie się opanował. Potem nauczyłam się, że zawsze opanowywał się przy ludziach. Uderzył mnie dopiero wtedy, gdy weszliśmy do mieszkania i zamknął drzwi.
– Nie ma ciąży i nigdy nie było? Ty głupia gąsko! Co ty sobie myślałaś?
Ciosy spadały jeden po drugim, znienacka i z ogromną siłą. Cudem zdołałam przed nimi ochronić twarz.
– Ja byłam pewna… Ja nie chciałam… – szeptałam, ale Krzysiek nie słuchał, był jak oszalały, jak w transie.
To moja kara
Jeśli miałam nadzieję, że następnego dnia jednak za wszystko mnie przeprosi, to bardzo się myliłam. Kolejnego ranka nie zastałam go w domu. Wrócił po trzech dniach i miał dla mnie tylko jeden komunikat:
– Przemyślałem to sobie. Podstępem doprowadziłaś do naszego małżeństwa. To zostaniesz. Ale to nie będzie raj. Mam dużo pieniędzy i nie mam czasu, żeby się z tobą sądzić, więc gotówki ci nie zabraknie. Ale zadbam o to, żebyś przekonała się, że pieniądze to nie wszystko.
Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak ciężkie czasy dla mnie właśnie nadeszły. Cieszyłam się, że Krzysiek nie wyrzucił mnie z domu i nie zażądał rozwodu…
O, ja naiwna! Teraz, po trzech latach, patrzę zupełnie inaczej na swoje życie. Owszem, mąż nie wydziela mi gotówki. Mogę sobie pozwolić na to, co tylko zechcę – ale moje życie to piekło. Krzysztof, który przy ludziach stwarza pozory opanowanego, uprzejmego biznesmena, zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni w momencie, kiedy przekracza próg domu.
Nie ukrywa, że mnie nienawidzi
Codziennie powtarza, że zniszczyłam mu życie. Słyszałam to już tyle razy, że uwierzyłam, że to prawda. Najgorsze jest to, że Krzysiek dużo pije. Z kimś się umawia po nocy, gdzieś jeździ…
Kiedy wraca z tych swoich eskapad, ma przekrwione, pełne nienawiści oczy. Potrafi rzucić się na mnie z pięściami. Ma tyle przytomności, żeby nie zostawiać śladów, ale i tak nigdy nie wiem, gdzie mnie uderzy. Coraz bardziej się go boję.
Wiem, że ludzie mi zazdroszczą. Sprzedawczynie, sąsiadki… Codziennie widzę ich pełen zawiści wzrok, który mówi: „Ale się ustawiła!”.
Co miałabym im powiedzieć? Że moje życie to piekło? Kto w to uwierzy?! A wiecie, co jest najgorsze? To, że niedawno czułam się gorzej niż zwykle. Zrobiłam test ciążowy. Wynik wyszedł pozytywny. Jeśli powiem o tym Krzysztofowi, nigdy się od niego nie uwolnię.
Z drugiej strony – gdzie ja zarobię tyle pieniędzy, żeby uniezależnić się od męża? Sprzedałam swoje życie i cokolwiek postanowię, nigdy nie przestanę żałować, że to się stało. Tylko nie wiem, co dalej.
Marta, 29 lat
Czytaj także: „Kiedy zaszłam w ciążę, mój facet się rozpłynął bez słowa. Po 7 latach przypomniał sobie, że jest ojcem i ma obowiązki”
„Ściągnęliśmy do pracy na Wyspy szwagierkę z mężem. Zamiast ciężko harować, liczyli na darmowe mieszkanie i luksusy”
„Udało mi się wynająć mieszkanie w wyjątkowo atrakcyjnej cenie. Z czasem dotarło do mnie, jak bardzo dałem się nabrać”