„Chciałam mieć dziecko, ale nie faceta. Chwila uniesienia z przypadkowym gościem mi wystarczyła”

Kobieta a małym dzieckiem fot. iStock by Getty Images, FreshSplash
„Wieczorem, w trakcie kolacji, zdecydowałam się go poderwać. On z kolei dał się uwieść i skończyliśmy w sypialni. Następnego dnia bladym świtem opuściłam ośrodek szkoleniowy jako pierwsza. Po trzech tygodniach byłam już pewna, że plan się powiódł”.
/ 18.07.2024 21:15
Kobieta a małym dzieckiem fot. iStock by Getty Images, FreshSplash

– Mamo, spójrz na tego hipcia! Jest tam, o! – mój trzylatek przepadał za wyprawami do ogrodu zoologicznego. Niemalże w każdą niedzielę chodziliśmy oglądać zwierzęta: tygrysy, żyrafy oraz inne stworzenia. Jednak największe zainteresowanie Krzysia budził wybieg ze zwierzakami domowymi.

No tak, tak to już bywa, gdy maluch dorasta w centrum miasta. Doskonale pamiętam sytuację sprzed roku, gdy wybraliśmy się na urlop. Krzyś, spoglądając przez szybę auta, dostrzegł na łące pasące się krówki. Nagle wrzasnął na cały regulator:

Mamo, mamo, popatrz tam! Krówka! Żywa krówka!

Zaskoczył mnie tak mocno, że w ostatniej chwili złapałam kierownicę, by nie zjechać z trasy.

Zawsze się cieszę, gdy wspominam tamtą sytuację. Odżywa to wspomnienie za każdym razem, gdy odwiedzamy ogród zoologiczny. Niedzielne wyprawy do zoo wpisały się na stałe w nasz cotygodniowy obyczaj. Po pewnym czasie zauważyłam, że wyczekuję tych momentów równie mocno, co mój malutki wielbiciel przyrody. Wtedy czuję radość. Rozczula mnie obraz Krzysia pędzącego do następnego stworzenia czy pakującego w domu „trochę płatków owsianych dla wróbelków”. Ponieważ po drodze do zoo, wpadamy dodatkowo do parku, żeby dać jeść kaczkom i gołębiom.

Kiedyś wpadłam na taki pomysł, żeby adoptować pieska lub kotka, ale dość prędko doszłam do wniosku, że to nie jest dobry plan. W końcu ja i Krzyś przez większość dnia przebywamy poza mieszkaniem. No a przecież wszystkie zwierzaki wymagają pieszczot, zabaw i wyjścia na świeże powietrze.

Moje życie wypełnione jest miłą rutyną

W dni powszednie nasze życie toczy się według podobnego schematu. Z samego rana budzimy się, jemy śniadanie w swoim towarzystwie, zakładamy ubrania, a następnie razem idziemy do przedszkola, do którego uczęszcza Krzyś. Te momenty, gdy mam okazję pobyć sam na sam z moim synkiem, są dla mnie bardzo cenne. W drodze możemy pogadać o tym, jakie zajęcia czekają go w przedszkolu albo zastanawiać się nad tym, z jakiego powodu ptaszki tak pięknie wyśpiewują, a liście opadają z drzew. Te krótkie, wspólne chwile w ciągu dnia są wyjątkowe i należą wyłącznie do nas dwojga.

Po dojechaniu do pracy, a konkretnie do banku, mój dzień nabiera tempa. Tymczasem moja mama odbiera Krzysia z przedszkola. Dzięki temu, że babcia z dziadkiem przeprowadzili się w nasze okolice, maluch spędza popołudnia pod ich czułą opieką. U dziadków Krzysio ma okazję zjeść pyszny obiadek, a następnie oddać się beztroskiej zabawie – czytaniu bajek, hasaniu po placu zabaw, a ostatnimi czasy nawet nauce jazdy na dwóch kółkach pod okiem dziadka. Mój powrót do domu niestety często się opóźnia. Niby punktualnie o 17.00 powinnam być wolna, ale niemal za każdym razem tuż przed wyjściem okazuje się, że szef wpadł na genialny pomysł zadania mi czegoś „na wczoraj”.

Zdarza mi się rozmyślać nad tym, czy takie osoby zastanawiają się choć przez chwilę, że pozostali też mają bliskich i niekoniecznie marzą o spędzaniu całych dni w pracy. No ale dobra... W dzisiejszych czasach znalezienie dobrej pracy to nie bułka z masłem, a już zwłaszcza dla kobiety samotnie wychowującej dziecko. Pracodawcy patrzą spode łba i ciągle dopytują, czy maluch nie choruje i co by się stało, gdyby... Ale nie będę narzekać.

Sąsiedzi mnie obgadują

Dużo bardziej doskwierają mi nieufne spojrzenia sąsiadek i przechodniów, których spotykam na drodze. Niby mieszkam w sporej miejscowości, a mimo to... Tutejsi mieszkańcy nie słyną z otwartości. Na widok samotnej matki z dzieckiem, od razu zaczynają plotkować. Jeszcze pół biedy, gdy te pomruki uderzają tylko w rodzica. Gorzej, kiedy maluch dorasta i zaczyna więcej pojmować, uświadamia sobie swoją odmienność z powodu nieobecności ojca.

Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy mój synek z płaczem wrócił z placu zabaw. Przez dłuższy czas wtulał się we mnie, a ja za nic nie potrafiłam go pocieszyć. Gdy w końcu zmorzony szlochem zasnął, chwyciłam go w ramiona i podniosłam się z ławeczki, by wrócić do mieszkania. Wtem dosłyszałam za plecami głosy „wzorowych” matek, baraszkujących z pociechami w piaskownicy: „od razu czuć, że chłopczyk nie ma w domu ojcowskiej dyscypliny, wyrośnie z niego maminsynek”.

Ten dzień uświadomił mi, że w końcu nadejdzie moment, kiedy będę zmuszona wyznać mojemu dziecku całą prawdę na temat jego taty. Przeszedł mnie dreszcz, gdy o tym pomyślałam. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że prędzej czy później to się wydarzy, jednak wciąż to odkładałam. Ciągle mi się zdawało, że mam jeszcze sporo czasu.

Los jedynego dziecka nie jest lekki

Być może z racji tego, iż dorastałam jako jedyne dziecko, zdawałam sobie sprawę z tego, jak ciężko jest, kiedy nie masz nikogo, komu mogłabyś opowiedzieć o swoich radościach i smutkach. Mimo że rodzice bardzo mnie kochali, choć nie rozpieszczali przesadnie, to jednak nie jest to to samo, co posiadanie siostry lub brata, z którymi można dzielić się szkolnymi przygodami, wspólnie budować piaskowe zamki podczas wakacji czy jeździć razem na kolonie.

Może dlatego, że nie miałam lepszych pomysłów na to, co robić po lekcjach, non stop się uczyłam. W rezultacie należałam do grona prymusów w mojej klasie. Mama i tata pękali z dumy, a ja zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo we mnie wierzą, nie chciałam ich rozczarować. Rodzice marzyli, żebym skończyła porządną szkołę, ponieważ sami byli prostymi ludźmi i wiedzieli z własnego doświadczenia, jak trudno jest iść przez życie bez wykształcenia.

Trafiłam do renomowanego ogólniaka w naszym mieście, a następnie wybrałam się na studia. Z każdego egzaminu wychodziłam z najwyższą notą, a tuż po obronieniu magisterki otrzymałam ofertę zatrudnienia w firmie, w której odbywałam wcześniej praktyki. Byłam przeszczęśliwa! Moja pierwsza wypłata okazała się dwa razy większa od tej, którą dostawała moja mama. Zasuwałam jak szalona, chcąc zarobić jak najwięcej kasy. Marzyłam o kupnie własnego lokum, wyjeździe na wyśnione wczasy i wsparciu rodziców w spłacie ich mieszkania.

Plany na posiadanie dzieci ciągle odkładałam na bliżej nieokreśloną przyszłość, mówiąc sobie „jeszcze nie teraz, może za jakiś czas”. Ten moment zwlekania trwał i trwał, aż pewnego razu, dokładnie w moje trzydzieste urodziny, zdałam sobie sprawę, że ten czas, który miał nadejść, już dawno minął. Wszystkie moje przyjaciółki zdążyły już założyć własne rodziny, zostać mamami jednego, a niektóre nawet dwójki pociech. A co ze mną? Moja kariera zawodowa nie powalała na kolana. Owszem, zarabiałam całkiem przyzwoite pieniądze, mogłam pozwolić sobie na zakup własnego lokum i zagraniczne podróże, ale poza tym? To by było na tyle.

Odkładałam macierzyństwo z powodu partnerów

W chwili, gdy skończyłam trzydziestkę, zdałam sobie sprawę, że moje życie jest właściwie przygnębiające i jałowe. Nie ma żywej duszy, która tęskniłaby za mną, gdy wracam z pracy. Nie mam towarzysza, z którym mogłabym jadać posiłki. Wieczorami brakuje mi ramienia, w które mogłabym się wtulić.

Przez lata umawiałam się z facetami, jednak żaden z tych romansów nie przetrwał próby czasu. W niektórych sytuacjach to partner kończył nasz związek, a kiedy indziej ja podejmowałam decyzję o rozstaniu. Trudno mi wskazać konkretny powód takiego obrotu spraw. Być może po prostu nie spotkałam jeszcze tego jedynego – taka myśl przychodziła mi do głowy po każdym zakończonym związku.

– Kochanie, czas szybko mija, pomyśl o założeniu rodziny. Nie marzysz czasem o dzieciach? – mama zagadywała mnie podczas rodzinnych obiadów w niedzielę, przyglądając mi się z troską.

– Daj spokój, mamo, nie przesadzaj. Nie jestem aż tak stara, mam jeszcze sporo czasu – odpowiadałam z uśmiechem, starając się rozluźnić atmosferę i nie przywiązywać do tego wagi.

W pewnym momencie zjawił się Jarek. Przystojny, szykowny, bystry… Krótko mówiąc, marzenie każdej dziewczyny. Spotkaliśmy się w dość niecodziennych okolicznościach – zagadnął mnie w sklepie, prosząc o radę, jaki krawat pasowałby do jego garnituru. W zamian zaproponował wspólną kawę. Od razu się zgodziłam, chociaż przez chwilę pomyślałam sobie, że pewnie szykuje się do oświadczyn i stąd zakup nowego garnituru i krawata.

Pomyślałam sobie – a co mi szkodzi? Spotkaliśmy się jeszcze parę razy, a jakiś czas później wybraliśmy się razem do wykwintnej restauracji. Wtedy zaskoczył mnie, pytając czy zostanę jego partnerką. Dokładnie tak to ujął. Nie chciał, żebym była jego dziewczyną, a właśnie życiową partnerką.

Myślałam, że założymy rodzinę, ale...

Czułam się wspaniale. Zaczęliśmy dzielić wspólne mieszkanie i wtedy pierwszy raz przyszła mi do głowy myśl o dziecku. Nie stanowiło dla mnie problemu, że nie mamy ślubu, a Jarek nie oświadczył mi się do tej pory. Sądziłam, że to tylko kwestia czasu. Jednak upływały kolejne tygodnie, a potem miesiące i nic się nie zmieniało. Byliśmy razem, układało nam się dobrze, ale skupialiśmy się na teraźniejszości. W pewnym momencie zauważyłam, że nigdy nie poruszamy tematu przyszłości, liczy się tylko to, co jest tu i teraz. Owszem, zastanawialiśmy się nad tym, gdzie wyjedziemy na urlop albo jak spędzimy święta, ale nigdy nie padały w tych rozmowach słowa związane z przyszłością, ślubem czy dziećmi.

Pewnego dnia, gdy byliśmy na działce u Jarka, nadszedł odpowiedni moment, by poruszyć ten temat. Zapytałam go wprost, co sądzi o posiadaniu dzieci i czy widzi siebie w roli ojca. Reakcja Jarka totalnie mnie zaskoczyła. Popatrzył na mnie tak, jakbym właśnie przekazała mu wiadomość, że wybieram się w podróż na Marsa. Poczułam się dotknięta. Przeszło mi przez myśl, że on w ogóle nie planuje brać ze mną ślubu.

Czemu tak nagle o to pytasz? Skąd ci to przyszło do głowy? – w jego tonie dało się wyczuć nie tyle zdumienie, co irytację.

– Wiesz, myślę o zostaniu mamą w przyszłości. Mój biologiczny zegar tyka – odpowiedziałam delikatnie, aby wybadać jego reakcję.

Nie potrzebujemy dzieci. Przecież jest nam tak dobrze we dwoje. Pogadajmy o tym kiedy indziej, okej? – dotarło do mnie, że Jarek woli przełożyć tę rozmowę na później.

Jednak za każdym kolejnym podejściem, gdy chciałam poruszyć temat potomstwa, on wymigiwał się twierdząc, że „pogadamy o tym kiedy indziej”. Ostatecznie dotarło do mnie, że to „kiedy indziej” nigdy nie nadejdzie i zdecydowałam się go zostawić. Nawet nie silił się na to, żeby mnie przed tym powstrzymać albo przekonać do pozostania. Najwyraźniej faktycznie przeraziła go perspektywa, że pragnę zostać matką, a on – o zgrozo – zostałby tatą wbrew swojej woli.

Czas mijał, a ja chciałam zostać mamą

Ponownie zostałam sama. Pragnienie posiadania dziecka stawało się coraz silniejsze. Przystawałam przy każdym placu zabaw i zerkałam do wnętrza każdego wózka. W pewnym momencie stwierdziłam, że mam serdecznie dosyć tej wewnętrznej pustki. Podjęłam wówczas decyzję, która nie należała do najłatwiejszych. Jeśli ktokolwiek sądzi, że kobiety decydujące się zajść w ciążę z przypadkowym mężczyzną to jakieś rozwiązłe egoistki, traktujące dziecko jak przelotną zachciankę czy nową błyskotkę, to grubo się myli.

Marzyłam o tym, aby zostać mamą, obdarzyć dziecko uczuciem i stworzyć mu ciepły, rodzinny dom. Brałam pod uwagę także adopcję, jednak samotna kobieta nie ma w Polsce szans na zaadoptowanie dziecka – taką możliwość mają wyłącznie małżeństwa, co jest zapisane w przepisach. Szperałam w gazetach, sieci i pytałam bliskich osób, poszukując historii o paniach znajdujących się w analogicznej do mojej sytuacji życiowej.

Pewnego razu dowiedziałam się od swojej znajomej, że jej kumpela po prostu zaszła w ciążę z kolegą z pracy. Facet nawet nie był świadomy faktu, iż został tatą, bo dziewczyna odeszła z pracy, gdy tylko odkryła, że spodziewa się dziecka.

„Strasznie niesprawiedliwe” – przyszło mi do głowy w tamtej chwili. Jak można skazać malucha na dorastanie bez taty? Ale ta opowieść ciągle chodziła mi po głowie. Pragnęłam odbyć rozmowę z tą panią. Z każdą minutą rozmyślania, coraz mniej ją krytykowałam. Naturalnie, zdawałam sobie sprawę, że to nie jest całkiem w porządku, ale być może stanowiło to jedyne wyjście z sytuacji – usiłowałam w głębi duszy znaleźć dla niej wytłumaczenie, a pewnie też trochę dla siebie samej.

Sukces za pierwszym podejściem

W mojej głowie zaczął kiełkować pomysł, aby pójść w jej ślady. Kilka miesięcy później nadarzyła się ku temu doskonała sposobność. Mój pracodawca organizował ogólnopolskie szkolenie, na które zjechali się ludzie z różnych zakątków kraju. Choć nie znałam osobiście większości uczestników, wiedziałam, że to porządni faceci z klasą, wykształceni i na poziomie. Tamtego wieczoru wypiłam nieco więcej niż zazwyczaj, ale nie byłam zalana w trupa. Po prostu chciałam dodać sobie trochę odwagi.

Już od dłuższego czasu obserwowałam Marka. Nosił na palcu obrączkę, co uznałam za dobry znak – najprawdopodobniej nie będzie chciał potem utrzymywać ze mną kontaktu. Kiedy wieczorem poszłam na firmowe przyjęcie, po prostu zaczęłam go podrywać. On z kolei dał się ponieść chwili i skończyliśmy razem w łóżku. Następnego dnia z samego rana, jako pierwsza opuściłam konferencję. A ledwie trzy tygodnie później byłam już pewna, że mój plan się powiódł.

„Niemożliwe” – przemknęło mi przez myśl. „Sukces już na samym początku. Najwyraźniej tak musiało się stać” – byłam szczęśliwa, ale jednocześnie odczuwałam lęk. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób przekazać tę wiadomość rodzicom. Do tego jeszcze praca – jak oni zareagują? A jeśli on się dowie? – w mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Obmyśliłam dokładnie cały plan działania. Miałam odłożone trochę pieniędzy. Zdecyduję się złożyć wypowiedzenie i odejdę z firmy. Rodzicom wyznam prawdę. Jak postanowiłam, tak właśnie zrobiłam.

Przyznaję, że nie miałam lekko. Wiele nocy spędziłam na płaczu, ale nowe życie, które się we mnie rozwijało, utwierdzało mnie w słuszności podjętej decyzji. Wkrótce na świat przyszedł mój synek Krzyś. To była jedna z najcudowniejszych chwil w całym moim życiu. Moi rodzice stopniowo pogodzili się z tym, co zrobiłam, a mały Krzyś błyskawicznie stał się ich oczkiem w głowie i całym światem.

Jedna rzecz nie daje mi spokoju – ciekawskie babki z sąsiedztwa, które po cichu gadają, że jestem samotną matką. Ale wiecie co? I tak czuję się spełniona. Jedyne, co mnie martwi, to moment, gdy będę zmuszona wyjawić mojemu małemu, czemu nie wie, kim jest jego ojciec.

Karolina, 36 lat

Czytaj także:
„Teściowa miała pretensje, że ciągle nie doczekała się wnuków. Jak chce bawić dzieci, to niech sama je sobie zrobi”
„Mój mąż oczekuje braw, gdy posprząta nasz dom. Za chwilę dam królewiczowi szczotkę do wc i powiem, że to jego berło”
„Nudziłam się w łóżku, więc poderwałam przystojnego sąsiada. Mąż był zadowolony, że przestałam narzekać”

Redakcja poleca

REKLAMA