Właśnie kończyłam swoją zmianę i zamierzałam iść do domu, kiedy Waldek wskazał ruchem głowy na jednego klienta, który podobno dość długo siedział i czekał na obsługę.
– Załatw jeszcze jego. Chce zapłacić.
Podeszłam z bloczkiem rachunków.
– Kończę zmianę. Czy mogę przyjąć pieniądze? – spytałam go.
Nie podnosząc nawet głowy znad swojego portfela, zaczął narzekać: – Skąd wytrzasnęliście tego faceta przy fortepianie? Nigdy nie słyszałem nikogo gorzej grającego. Przecież to…
Co to za dziwne podchody!
W tym momencie uniósł głowę i spojrzawszy na mnie, urwał w pół zdania. Przyglądał mi się przez moment, jakbym była nie z tej planety, chrząknął i zaraz potem, zamiast zapłacić, zamówił jeszcze jeden kieliszek brandy. Wkurzył mnie, bo chciałam już iść do domu, a tak musiałam jeszcze odczekać te parę minut.
Kiedy niosłam alkohol do jego stolika, przyglądał mi się na tyle bezczelnie, że prawie mnie speszył, co zdarzało mi się dość rzadko. Wiedziałam, że robię wrażenie na mężczyznach, ale żeby aż tak się gapić? Bez przesady! A może wyszedł z więzienia i kobiety przez parę lat nie widział? Takim bardzo się chce... no, sami wiecie czego. Chociaż ten nie wyglądał mi na takiego, co by więzienie widział choćby z daleka. Był za bardzo elegancki.
Postawiłam kieliszek na stoliku i odeszłam. Kątem oka widziałam, że wypił go jednym haustem, spojrzał na zegarek i podszedł do baru, nie czekając, aż sama podejdę. Podałam mu rachunek. Odbierając go, przytrzymał chwilę dłużej moją rękę i pocałował jak w starym kinie. No proszę, co za facet...
– Czy mogę wyrazić swój zachwyt? – zapytał wielkopańskim tonem.
– Takie świetne brandy? – zakpiłam.
– Nie. Panią jestem zachwycony – odparł najpoważniej na świecie.
Spojrzałam na niego zdumiona i mimo woli się uśmiechnęłam, chociaż ostatnio dawno tego nie robiłam.
– Proszę to powiedzieć kierownikowi – odparłam z przekąsem i dopiero chwilę później zdałam sobie sprawę, że wyszłam na idiotkę, bo skąd mógł wiedzieć o wszystkich moich perypetiach. A niech tam! Bez przesady. Przyszedł sobie i poszedł. Pewnie już tu nigdy nie wróci. Nie będę sobie zawracać głowy, za kogo ktoś mnie bierze.
Gdzieś w internecie przeczytałam, że największą głupotą na świecie jest przywiązywanie wagi do tego, co o tobie myślą inni ludzie. I całkiem się z tym zgadzam. Myliłam się jednak, że nigdy go już nie spotkam. Następnego dnia siedział przy tym samym stoliku co wcześniej. Na blacie zaś leżała piękna, czerwona róża. Pewnie umówił się z jakąś kobietą.
Po babsku poczułam zazdrość, ale zaraz się zreflektowałam: „O nieznajomego faceta? Majka, zwariowałaś do reszty?!”. Podeszłam do stolika.
– Czy podać wazonik do kwiatka?
– Nie, dziękuję. To dla pani.
No, teraz to naprawdę mnie zaskoczył! Chyba musiałam mieć głupią minę, ale z resztką refleksu odpowiedziałam:
–To miłe. Dziękuję. A co dla pana?
– Małe brandy.
Minęły trzy dni, zanim pojawił się znowu. Nie wiem, dlaczego nie byłam zdziwiona, kiedy znowu przyniósł różę. Czyżbym się tego spodziewała? Na jakiej podstawie? Bo facet raz czy dwa był miły? Takich barowych podrywaczy spotkać można niemalże codziennie. No, może nie do końca takich...
Tym razem byłam jednak bardziej konkretna i zapytałam prosto z mostu:
– To naprawdę bardzo miły gest, ale czego pan ode mnie oczekuje?
– Chciałbym chociaż móc zaprosić panią na kawę. Ale nie tu, oczywiście – odparł, uśmiechając się lekko.
Obchodziło mnie, co sobie o mnie pomyśli
Może was to zdziwi, ale nie wahałam się. W końcu facet był przystojny i sympatyczny, a ja byłam już dużą dziewczynką i mogłam robić, co chciałam. Zwłaszcza po nieudanym związku, kiedy człowiek przepełniony jest żalem i pragnieniem bliskości. No, powiedzmy to sobie wprost. Miałam ochotę przespać się z tym mężczyzną, kimkolwiek by był. Fascynował mnie i już.
– Zgoda – odparłam. – Gdzie i kiedy?
– Lubi pani chińszczyznę?
– Owszem, nawet bardzo – uśmiechnęłam się, widząc, że zamierza to wszystko przeprowadzić delikatnie.
– W takim razie będę czekał jutro o ósmej w Lua Moi – zapowiedział.
Nazajutrz poszłam na to spotkanie pełna nadziei, chociaż po wczorajszych nocnych przemyśleniach, prawdę mówiąc, sama się sobie trochę dziwiłam. Nie byłam pewna, czy ten facet w ogóle się pojawi. Przecież tę moją szybką zgodę mógł przyjąć jako zgodę kobiety łatwej, lekkiej i przyjemnej. A przecież to nieprawda! Moja sytuacja była dużo bardziej skomplikowana...
Tylko skąd mógł o tym wiedzieć? A może wcale tak o mnie nie pomyślał? Może był przyzwyczajony do tego, że żadna mu nie odmawia? Był cholernie przystojny i najwyraźniej przy forsie, bo przecież nie każdy zamawia w lokalu najdroższą brandy. Tak czy inaczej, powtórzyłam internetową mądrość jak mantrę i dałam sobie spokój ze skrupułami. Weszłam do restauracji i rozejrzałam się: siedział w rogu sali. Wyglądał elegancko. Przywitał się ze mną i pomógł mi zdjąć płaszcz jak prawdziwy dżentelmen.
Przy stoliku, do którego mnie zaprowadził, stał wielki wazon, a w nim znów kilka czerwonych róż.
– Te też są dla mnie? – spytałam.
– Oczywiście.
– I czy dzisiaj także wyrazi pan swój zachwyt? – uśmiechnęłam się.
– A pani każe to powtórzyć kierownikowi? – spojrzał na mnie uważnie.
Roześmiałam się, choć nie było mi do śmiechu. Czyli zapamiętał ten tekst.
– Wie pan... – zaczęłam. – Dopiero później zdałam sobie sprawę, że musiał mnie pan wziąć za idiotkę, która wygaduje jakieś głupoty. Już wyjaśniam. Kierownikiem jest mój były mąż, łączą nas tylko interesy. Dawno bym odeszła z tej roboty, żeby nie musieć na niego patrzeć, ale dopóki jest forsa – jakoś to wytrzymuję. Z przyjemnością jednak robię mu na złość i flirtuję z klientami, żeby wiedział, co stracił. I dlatego kazałam mu powtórzyć to, co pan powiedział. Skąd pan mógł wiedzieć? Pomyślał pan na pewno: „Co ona wygaduje?”
Po prostu mnie odrzucił
Facet zrobił zakłopotaną minę, a mnie nagle naszła dziwna ochota, żeby zwierzyć mu się ze swojego życia. Zaczęłam więc gadać jak najęta, nie przejmując się, czy nadąża, czy nie.
– Tak w skrócie: skończyłam slawistykę, grałam w teatrzyku studenckim, jakiś czas byłam modelką, potem szukałam pracy, ale wszyscy chcieli mnie tylko do parzenia kawy i reprezentacji. Doszłam do wniosku, że jak mam parzyć kawę, to równie dobrze mogę na swoim. Wyszłam za mąż, potem się rozeszłam. I już. Taka moja historia…
Opowiedziałam mu ją, żeby nie miał mnie za kompletną idiotkę. Może chciałam się z nim przespać, ale nie byłam jakąś durną dziunią, tylko kobietą po przejściach. Jednak człowiekowi wciąż zależy na tym, co inni o nim pomyślą...
Po obiedzie, przy brandy (widać było, że to jego ulubiony trunek) poprosił, żebym podała mu swoje ręce. Zdziwiłam się. Jakiś wróżbita czy jak? Ale nie. Przez chwilę trzymał je w swoich dłoniach, po czym, całując je, powiedział:
– Są równie piękne jak pani.
– Chodźmy już – powiedziałam trochę zakłopotana, zastanawiając się, dlaczego tak przeciąga te podchody. Zamówił taksówkę i odwiózł mnie do domu. Kiedy podeszliśmy pod klatkę schodową, zaproponowałam z pełną świadomością konsekwencji:
– Wejdź na kawę. Przecież chciałeś ją wypić gdzieś indziej niż u mnie w pracy.
– Nie, dziękuję. Pójdę już – odparł, a mnie dosłownie zamurowało.
Tego się po nim nie spodziewałam! Czyżby jednak uznał mnie za idiotkę? No ale nawet jeśli, to co ma mój intelekt do mojego ciała? Zdenerwował mnie. Odrzucił moją propozycję!
– Rany boskie, to czego ty chcesz? – westchnęłam zniecierpliwiona. – Przecież nie zamierzam cię zaciągnąć przed ołtarz... Więc jak, idziesz?
– Nie lubię się spieszyć – odparł.
Kiedy wróciłam do domu, byłam na siebie wściekła i miałam ochotę tłuc głową o ścianę. Co mi strzeliło do głowy, żeby robić takie rzeczy? Facet jest naprawdę fajny, a ja robię z siebie...!
Przed rozwodem nigdy nie zaciągałam mężczyzn do łóżka. Wręcz przeciwnie, zgrywałam niedostępną. I co mi z tego przyszło? Mąż mnie rzucił dla jakiejś laluni, która nie waha się przed niczym. Może dlatego teraz tak szaleję. Ten rozwód zdecydowanie źle na mnie podziałał. No i odstraszyłam porządnego gościa. Brawo, Majka. Jesteś super!
Nie chcę się zestarzeć
Na drugi dzień czekał przed moją kawiarnią późnym wieczorem. Akurat mój były razem z chłopakami po zamknięciu lokalu popili nieco z jakiejś tam okazji i wychodziliśmy dość hałaśliwą grupą. Padał wiosenny deszczyk. Mój adorator stał z otwartym parasolem, nie rzucając się w oczy, czekając pewnie, aż go zauważę. Łaskawie zauważyłam.
– O, co za spotkanie! – powiedziałam. – Przechodziłeś przypadkiem?
– Czekam na ciebie – odparł. Przyjrzałam mu się uważnie, czując, że mówi poważnie. Czyli jednak nie zawaliłam sprawy tak całkowicie.
– Idę z tobą – powiedziałam po krótkim namyśle. – Masz parasol.
Wzięłam go pod ramię.
– Wezmę taksówkę – zaproponował.
– Przejdźmy się – poprosiłam. – Cały czas mam uczucie, że się duszę w tej robocie, więc kiedy stamtąd wychodzę, zawszę muszę głęboko odetchnąć.
Złożył parasol. Szliśmy w ciepłym deszczu, trzymając się za ręce, głęboko wdychając powietrze wolne od spalin.
– Za tydzień długi weekend. Co robisz? – zapytał nieoczekiwanie.
– Odpoczywam.
– Ja też. Należy mi się. Jadę na trzy dni do Zaborowa. Pojedź ze mną – dodał szybko, jakby się bał, że się nie zgodzę albo go wyśmieję.
– Pomyślę... – odparłam, chociaż doskonale wiedziałam, że pojadę.
Do domu doszliśmy zupełnie przemoczeni. Zrzuciłam z siebie szybko mokre ubranie i zarzuciłam mu ręce na szyję.
– Chodź ze mną...
– Wolniej, wolniej! – zaśmiał się.
– Szybciej, szybciej – powiedziałam, chcąc nadrobić tamten dzień, w którym mnie odrzucił. – Życie ucieka, szkoda każdej chwili. Na studiach wystawialiśmy taką sztukę. Grałam cnotliwą panienkę, która cały czas czeka na swojego królewicza i odrzuca wszystkich konkurentów. Na koniec się starzeje i wtedy przyjeżdża ten wyśniony, ale ona ma już siedemdziesiąt lat...
Ten argument chyba go przekonał. Objął mnie mocno i przyciągnął do siebie. Utonęliśmy w namiętności. Pojechałam z nim do Zaborowa. To były zwariowane trzy dni. Na miejscu czekał na nas cudowny pałacyk, w którym chciałoby się zamieszkać na zawsze, żeby oddychać powietrzem ubiegłego stulecia, pośród przepięknych obrazów, kryształowych luster, marmurów i wspaniałych gipsowych stiuków.
Łaziliśmy po okolicy dalekiej od zgiełku miasta, cichej i czystej. W lesie szalała wiosna: drzewa w soczystej zieleni liści, stokrotki i mlecze kwitnące w trawie, ciepły wiaterek. Nawet jakieś grzyby zauważyłam… Takie miejsca jak tamto zostają w pamięci na długo.
– Wiesz, że tutaj kręcili „Lalkę”? – zapytałam. – Właśnie w tej okolicy.
– Nie wiedziałem.
– Zawsze lubiłam Wokulskiego. Było mi go żal. Nie zdążył na pociąg do nowej epoki. Zawsze muszą być tacy.
– Ty zdążyłaś...
– Co ty wiesz? Nie znasz mnie.
– Ale kiedyś poznam.
Gdy jego palce dotknęły klawiszy
Przystanęłam gwałtownie, odwróciłam się i zaczęłam go całować. Mocno, drapieżnie, jakbym chciała sprawić mu ból, wyrzucić z siebie to coś, co mnie gryzło, uwierało, przeszkadzało żyć tak, jak zawsze chciałam. Przycisnął mnie mocno, jakby wiedział, co się ze mną dzieje, jakby chciał pomóc mi się wyzwolić, ulecieć prosto w jego ramiona.
Nagle, nie wiadomo skąd, odezwał się wiosenny grzmot. Lunęło. Zerwaliśmy się do biegu. Kiedy dotarliśmy do naszego pokoju w pałacyku, byliśmy przemoknięci do suchej nitki. Wśliznęliśmy się do łóżka w samej bieliźnie, a kiedy tylko ogarnęło nas błogie ciepło, wtuleni w siebie i zmęczeni dniem pełnym wrażeń usnęliśmy jak małe dzieci.
Wieczorem, gdy zeszliśmy na kolację, mój dżentelmen zamówił szampana.
– Za to, że jesteś tak piękna – uniósł w górę kieliszek z toastem.
– Za to, że jesteś... – odparłam.
– Jaki? – chciał wiedzieć.
– Nie ma nic dalej. Za to, że jesteś...
Po kolacji wracaliśmy do pokoju przez salon. Stał w nim koncertowy Steinway. Usiadł przy instrumencie, ja usiadłam z tyłu w stylowym fotelu, otoczona lustrami. Patrzyłam na jego odbicie w tych lustrach: był przede mną, za mną, obok mnie, wszędzie. Dotknął klawiszy i zagrał niczym prawdziwy mistrz fortepianu...
Rozbiegane nuty usiłowały znaleźć sobie przytulne miejsce na klawiaturze i przycupnąć choć na chwilę pod klawiszami. Na próżno: wydobywał je stamtąd, z każdego zakamarka; wyciągał na zewnątrz, kazał biegać, brzmieć i dźwięczeć tak długo, jak wymagał tego zamysł artysty. Wstałam i podeszłam do niego. Stanęłam tuż za jego plecami, oparłam brodę o jego głowę, opuściłam ręce wzdłuż silnej piersi i przymknęłam oczy.
– Zagraj to jeszcze raz – poprosiłam.
Majka, 32 lata
Czytaj także:
„Syn zamiast jędrnej niewiasty wziął sobie rozwódkę ze zbędnym balastem. Nie akceptuję wnuków z drugiego obiegu”
„W delegacji puściły mi hamulce i strzeliłem gola przypadkowej lasce. Teraz ta jędza nie daje mi żyć”
„Poprosiłam znajomego, żeby zatrudnił mojego zięcia, a ten oszust nie chciał mu płacić. Już ja go ustawię do pionu”