„Chciałam godnej starości, a odliczam dni do śmierci. Żyję samotnie, bo dzieci wybrały karierę i kasę”

smutna kobieta fot. Getty Images, Johner Images
„Aga i Adrian zaczęli traktować mnie jak obcą. Przestali mnie odwiedzać. Nawet gdy prosiłam, by przyszli na kawę i obiad, odmawiali. Zawsze mieli jedno i to samo wytłumaczenie: >>Mam dużo pracy<< Właśnie tak mi podziękowali za lata poświęceń i wyrzeczeń – wybierając złote góry zamiast matki”.
/ 23.04.2024 13:15
smutna kobieta fot. Getty Images, Johner Images

Samotność jest najgorszym, co może spotkać człowieka. Nikt nie chce być pozostawiony samemu sobie, zwłaszcza ludzie, którzy dożyli jesieni życia. My, seniorzy, bardzo liczymy na wsparcie dzieci. Taka kolej rzeczy – najpierw my robimy wszystko, by wychować nasze pociechy na porządnych ludzi, później one odwdzięczają się nam swoją opieką.

Potraktowali mnie jak natręta

Niestety, w przypadku moich dzieci to tak nie działa. Dla nich stara matka jest tylko problemem, który można zignorować. Czasami myślę sobie, że lepsza byłaby dla mnie śmierć niż życie w samotności.

– Witaj, Adrianku. Pamiętasz, że jutro muszę jechać do szpitala na badania? Powiedziałeś, że mnie zawieziesz – przypomniałam synowi o złożonej obietnicy.

– Rany, mamo... zapomniałem ci powiedzieć. Coś mi wypadło w pracy. Jutro z samego rana muszę jechać do Poznania.

– Ale przecież powiedziałeś, że specjalnie weźmiesz urlop na ten dzień.

– Wiem, ale gdybym to zrobił, ktoś inny podpisałby kontrakt z nowym klientem i straciłbym niezłą prowizję.

– I co ja teraz zrobię?

– Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Zadzwoń do Agnieszki. Może ona znajdzie chwilę. Nie mogę dłużej rozmawiać. Pa – pożegnał się i odłożył słuchawkę.

Szpital, w którym miałam mieć wykonywane badania, jest oddalony od mojego domu o jakieś dwadzieścia kilometrów. Nie stać mnie na taksówkę. Z moją emeryturą ledwo wystarcza mi na życie. Dojazd autobusem nie wchodził w grę. Musiałabym jechać z trzema przesiadkami, a podróż zajęłaby ze dwie godziny. To już nie na moje zdrowie. Wybrałam numer córki z nadzieją, że mi nie odmówi, choć przeczuwałam, jak będzie brzmieć jej odpowiedź.

– Cześć, córciu – przywitałam się.

– O co chodzi, mamo? Mam tylko minutę – poinformowała mnie oschle.

– Zastanawiałam się, czy jutro mogłabyś podwieźć mnie na badania? Mam być w szpitalu na dziesiątą.

– To niemożliwe. Przecież ja mam pracę. Nie możesz żądać ode mnie, żebym wszystko rzuciła.

– Agusiu, ja niczego nie żądam. Po prostu myślałam...

– Może gdybyś powiedziała mi wcześniej – przerwała mi, jakby w ogóle nie słuchała, co mówię. – Ale z tak z dnia na dzień... nie, nie dam rady. Zadzwoń do Adriana. On na pewno znajdzie czas.

– W porządku. Nie przejmuj się tym. Pa, skarbie.

Obcych obchodziłam bardziej

Zajrzałam do portmonetki. Do końca miesiąca zostało mi mniej niż 200 zł. Nie mogłam pozwolić sobie na taksówkę, a musiałam dostać się do lekarza. Nie miałam innego wyjścia, jak tylko poprosić o pomoc obcych ludzi. Udałam się do mieszkania Joli i Staszka, młodego małżeństwa, które niecały rok temu wprowadziło się na to samo piętro, na którym mieszkam.

– Dzień dobry, pani Leokadio. Miło panią widzieć – przywitała mnie Jola.

– Dzień dobry, miła sąsiadko. Czy nie przeszkadzam?

– Ależ skąd. Proszę wejść.

To bardzo mili ludzie i choć znaliśmy się od niedawna, nie wstydziłam się iść do nich po pożyczkę.

– Jolu, mam prośbę. Do ciebie i twojego męża.

– Czy coś się stało? – zapytała z troską.

– Jutro muszę wykonać ważne badania, a nie mam jak dostać się do szpitala. Na emeryturę muszę jeszcze poczekać, więc z pieniędzmi u mnie krucho. Czy mogłabym was prosić o drobną pożyczkę na taksówkę? Obiecuję, że oddam od razu, jak wpłyną mi pieniądze.

– A po co ma pani jechać taksówką? Przecież ja mogę panią zawieźć – zaproponował Staszek, który chwilę wcześniej wszedł do salonu.

– Staszku, ale przecież wy oboje pracujecie.

– Mogę przecież wziąć urlop na żądanie – wzruszył ramionami.

– Ale ja nie chcę robić ci kłopotu.

– To żaden kłopot. Szkoda wydawać pieniądze, skoro można mieć transport za darmo. Zawiozę panią, a po badaniach odwiozę do domu. Proszę tylko powiedzieć, na którą godzinę musi pani być na miejscu.

To nie był pierwszy raz, kiedy moi sąsiedzi ratowali mi skórę. Gdy moje dzieci zawodziły, na nich zawsze mogłam liczyć. To tacy dobrzy i uczynni ludzie. Dlaczego Agnieszka i Adrian nie mogą tacy być?

Nie wiem, gdzie popełniłam błąd

W swoim życiu wszystko robiłam z myślą o dzieciach. Mój mąż zmarł, gdy Adrian miał sześć, a Agnieszka pięć lat. Wówczas sama musiałam zająć się ich wychowaniem i utrzymaniem. Nie było mi łatwo. Zdarzało się, że odejmowałam sobie od ust, żeby moje skarby chodziły syte i schludnie ubrane. Bywały takie lata, że musiałam imać się dwóch zajęć jednocześnie, żeby choć prowizorycznie związać koniec z końcem. Wracałam z przetwórni owoców i szłam sprzątać biura, żeby dzieci miały co jeść.

Pracowałam dużo, ale zawsze starałam się znaleźć czas dla moich pociech. W końcu dzieci potrzebują nie tylko jedzenia i dachu nad głową, ale także matki. Zawsze wpajałam im, że obowiązkiem młodych jest okazywać szacunek starszym i w ogóle innym ludziom. Chciałam, by jako dorośli, byli empatycznymi osobami, które rozumieją, że w drodze na szczyt nie można deptać innych. Moje starania procentowały. Nigdy nie miałam z nimi żadnych problemów, nawet w okresie nastoletniego buntu. Adrian i Agnieszka zaczęli się zmieniać dopiero na studiach.

Nie sądzę, żeby był to wpływ towarzystwa. Jestem przekonana, że każdy rozumny człowiek potrafi oprzeć się wpływom i presji. Co więc stało się z nimi? Nie wiem, ale gdy Adrian był na trzecim roku, a Agnieszka na drugim, zaczęłam dostrzegać zachodzącą w nich zmianę. Stali się pyszałkowaci i samolubni. Często wypowiadali się o innych z pogardą, zwłaszcza o mniej zdolnych (bo muszę przyznać, że moje dzieci uczyły się świetnie). Zaczęli mieć na uwadze wyłącznie swoje potrzeby, całkowicie ignorując znajomych, przyjaciół i mnie.

Gdy dzieci wyprowadziły się z domu, zapomniały, że mają matkę
Koniec studiów ugruntował tę przemianę. Oboje znaleźli dobrą pracę i zaczęli zarabiać poważne pieniądze. Ze swoimi wypłatami spokojnie mogli się usamodzielnić, więc szybko opuścili rodzinny dom. Wtedy straciłam z nimi kontakt. No, może nie tak całkowicie, ale jeden czy dwa telefony w miesiącu nie mogę nazwać utrzymywaniem kontaktu.

Aga i Adrian zaczęli traktować mnie jak obcą. Przestali mnie odwiedzać. Nawet gdy prosiłam, by przyszli na kawę i obiad, odmawiali. Zawsze mieli jedno i to samo wytłumaczenie: „Mam dużo pracy”. Właśnie tak mi podziękowali za lata poświęceń i wyrzeczeń – wybierając złote góry zamiast matki.

Nie chcę wyjść na roszczeniową babę. Wcale nie oczekuję, że dzieci rzucą dla mnie pracę. Ale do diaska, doskonale wiem, że nie harują po dwanaście godzin na dobę. Przy odrobinie chęci, na pewno znalazłyby czas dla starej, schorowanej matki.

Badania, na które zawiózł mnie młody sąsiad, nie wypadły pomyślnie. Czeka mnie poważna operacja. Nie mówiłam o tym dzieciom. Po co? Gdybym teraz zadzwoniła, na pewno usłyszałabym, że nie mogą rozmawiać. Lekarz wyznaczył mi termin, ale zastanawiam się, czy nie zrezygnować z leczenia. Zwolniłabym miejsce na sali operacyjnej komuś, kto ma dla kogo żyć. Bo słowo daję, życie w samotności, gdy najbliżsi ignorują człowieka na każdym kroku, to żadne życie. 

Leokadia, 68 lat

Czytaj także:
„Teściowie mieli moje dzieci za wnuki drugiego sortu. Dzieci szwagra spały na kasie, moje od dziadków dostawały ochłapy”
„Agatę pokochałem od pierwszego wejrzenia. Na drodze do naszego małżeństwa stanęła moja przeszłość”
„Ja mierzyłam suknie ślubne, a on zdradzał mnie z moją własną matką. Nakryłam ich na gorącym uczynku w mojej sypialni”

Redakcja poleca

REKLAMA