Moje doświadczenia w sferze uczuciowej były raczej kiepskie. Zdałam sobie z tego sprawę już w szkole średniej, gdy zaczęli mnie pociągać chłopcy. Próbowałam zwrócić na siebie uwagę tych, którzy wpadli mi w oko, rzucając im zalotne spojrzenia i urocze uśmiechy. Starałam się kręcić w tych samych kręgach co oni. Jeden z nich trenował kosza, więc regularnie przychodziłam na jego mecze i treningi, by móc go podziwiać. Inny grał na gitarze w rockowej kapeli, więc latałam na wszystkie ich występy organizowane w piwnicy szkoły, by móc go oklaskiwać. Niestety, nic z tego nie wyszło.
Podczas nauki na studiach sytuacja wyglądała podobnie. Czasem udawało mi się pójść na spotkanie z facetem, ewentualnie dwa razy, ale nigdy nie dochodziło do trzeciego. Z jakiego powodu? Chyba nie byłam wystarczająco fascynującą osobą. Cóż, nie będę przecież zadręczać się z powodu tego, że nie ustawiają się do mnie kolejki chłopaków – pocieszałam się w myślach. Jeżeli ktoś wyjątkowy się trafi, to super, a jak nie, to trudno – zawsze mogę przygarnąć kociaki z najbliższego schroniska, oglądać filmy, czytać książki, pracować i podróżować po świecie…
Podczas jednego z moich wyjazdów los postawił na mojej drodze Juliana. Dzieliło nas parę lat, ale imponował mi swoją błyskotliwością, wiedzą i urokiem osobistym. Od razu wyczułam, że spośród całej grupy to właśnie mną jest najbardziej zainteresowany. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, za każdym razem, gdy zasiadaliśmy do posiłków, zajmowaliśmy miejsca tuż obok siebie. Kiedy nastał trzeci dzień wycieczki, nie było już mowy o żadnych zbiegach okoliczności – w autokarze celowo zajęliśmy sąsiadujące fotele. Czuliśmy, że przyciągamy się niczym magnesy.
Potrafiliśmy spędzać całe godziny na gadaniu, dowcipkowaniu i flirtowaniu, a przebywanie na upalnych greckich wyspach tylko zwiększało temperaturę relacji. Wróciliśmy z wakacji jako para. Zupełnie straciłam głowę dla Juliana, mimo że dzieliła nas spora odległość – na całe szczęście nie aż tak duża. Czy pokonanie 60 kilometrów w jedną stronę to jakiś wyczyn? Czasami przebijanie się przez korki w mieście zajmuje więcej czasu. Widywaliśmy się przy każdej nadarzającej się okazji, kombinowaliśmy z dniami wolnymi, długimi weekendami, a ja czułam się przeszczęśliwa. W końcu spotkałam swoją drugą połówkę. Warto było uzbroić się w cierpliwość i poczekać.
Od pamiętnego urlopu minęło już 12 miesięcy, a ja w tym czasie regularnie sprawdzałam, co ciekawego oferują jubilerzy w kwestii pierścionków zaręczynowych i zaglądałam na strony internetowe z kreacjami ślubnymi od różnych projektantów. Przecież to zupełnie normalny etap – dumałam. Julian też jasno sygnalizował, że chciałby pchnąć nasz związek do przodu. No to wygląda na to, że lada moment będę mogła pochwalić się pierścionkiem na palcu. Hurra! Nareszcie będę miała konkretną odpowiedź na dociekania znajomych, kiedy w końcu mnie też spotka ten matrymonialny splendor.
Nawet jeśli do tej pory robiłam dobrą minę do złej gry i udawałam, że mnie specjalnie nie obchodzi to ciągłe poganianie, to tak naprawdę ja także marzyłam o mężu, gromadce dzieci i sielankowym życiu rodzinnym, choć zdawałam sobie sprawę, że ono bywa słodko-gorzkie, bo tak naprawdę codzienność to… oprócz płatków róż, także kolce i nudnawe łodygi.
Podczas gdy ja przeglądałam kreacje ślubne, on...
Zastanawiałam się nad tym, jak połączyć nasze życie w dwóch różnych miastach. Czy powinnam rozejrzeć się za pracą tam, gdzie mieszkał mój przyszły małżonek, czy może lepiej poszukać czegoś dla niego w mojej okolicy? To było istotne pytanie, ponieważ związek na odległość na dłuższy czas raczej się nie sprawdza.
W końcu nadszedł moment, aby przedstawić mojego prawie-narzeczonego mamie. Julian był starszy ode mnie o dziewięć lat, a moja mama urodziła mnie, gdy miała osiemnaście, więc mimo moich obaw – w końcu od zawsze byłyśmy z mamą tylko we dwie i mogła być trochę zaborczą osobą – dość szybko znaleźli nić porozumienia.
Momentalnie zaczęli mówić sobie po imieniu, a ja byłam zadowolona, że bez trudu znajdują wspólny język. Zależało mi na tym, aby relacja między moją mamą a mężem układała się bezproblemowo. Julian sam z siebie zaproponował, abyśmy wpadli do niej w niedzielę na obiad. Mama nie tylko nie miała nic przeciwko temu pomysłowi, ale i przygotowała się do naszej wizyty z jeszcze większym zaangażowaniem niż wtedy, gdy przyjeżdżałam sama. Nie czułam jednak z tego powodu zazdrości. Ani wobec mojej mamy, ani wobec Juliana...
Coś mnie tknęło, kiedy Julian zaczął unikać naszych randek. Początkowo nie wzbudziło to moich podejrzeń, bo codziennie gadaliśmy przez komórkę i kamerki internetowe. Każdemu może się trafić gorętszy czas w pracy, szczególnie gdy się pracuje w sprzedaży. Targety, zadania do wykonania, kontrahenci, prezentacje... Zupełnie inaczej niż u mnie, zwykłego urzędasa na niezbyt wysokim stołku. Ja po prostu stawiałam się w biurze, ogarniałam swoje tematy i spadałam do domu. On nierzadko musiał jechać w delegację, zostawać po godzinach, rozwiązywać problemy z klientami… Ale bez przesady! Coraz rzadziej udawało nam się zobaczyć. Zupełnie jakby w ogóle za mną nie tęsknił.
– Sama nie wiem, co o tym sądzić. Myślisz, że już nie jestem dla niego atrakcyjna? – pewnego dnia opowiadałam o tym mamie przez komórkę.
– Skarbie, mieszkacie w dwóch odległych miejscowościach, więc to zupełnie zrozumiałe, że czasem jest trudno, bo musi jakoś podzielić swój czas pomiędzy ciebie a resztę swoich spraw. Ty przecież również wpadasz czasem do mnie albo do swoich koleżanek, prawda?
Może i nie była jakąś specjalistką od relacji damsko-męskich – w końcu zaszła w ciążę jeszcze w szkole średniej, a mój tata po prostu zwiał, gdy tylko się o tym dowiedział, przez co ona tak zraziła się do mężczyzn, że z nikim innym nie udało jej się na stałe związać – ale faktycznie, jej słowa mnie uspokoiły. Miała rację. Gdy zamieszkamy z Julianem pod jednym dachem, na pewno będzie dużo lepiej.
Pożegnałam się z mamą w bardziej optymistycznym tonie niż zazwyczaj. W gruncie rzeczy od dłuższego czasu nie składałam jej samotnych wizyt. Może uda nam się wyrwać na popołudniowy shopping? A gdyby tak udało się ją namówić na jakiś szalony relaks w spa? Jej urodziny są tuż tuż, niespodzianka na pewno by ją ucieszyła…
Zaparkowawszy pod jej blokiem, otworzyłam drzwi dorobionymi kluczami. No i rzeczywiście, niespodzianka wyszła przednia… Tyle że głównie dla mnie, gdy ujrzałam swoją matkę roznegliżowaną w moim dawnym łóżku, i to bynajmniej nie samą, a w towarzystwie mojego prawie-narzeczonego. Przez parę chwil stałam tam niczym posąg, nie dowierzając temu, co widzę na własne, wytrzeszczone oczy. Aż w końcu pierwsze, co mi ślina na język przyniosła, to:
– Przynajmniej wszystko zostanie w rodzinie…
Trudno mi znaleźć słowa, by opisać ich miny w tamtym momencie. Gdyby nie ogromny ból, który przenikał każdą komórkę mojego ciała, chyba parsknęłabym śmiechem. Zamiast tego po prostu opuściłam mieszkanie. Boże, a więc o to chodziło z tymi wszystkimi podróżami służbowymi. Ale żeby… z moją własną matką?! I jeszcze wciskała mi kit, czemu Julian jest tak zajęty i nie może mi poświęcić uwagi. Broniła go, a tak naprawdę to ona pozbawiała mnie jego obecności i miłości! Na dodatek pewnie siedział obok, kiedy go kryła! Normalnie mowę mi odebrało.
Byłam kompletnie odrętwiała
Ta cała historia wydawała się tak absurdalna, nienormalna i pozbawiona jakichkolwiek zasad moralnych, że gdy tylko przekroczyłam próg domu, od razu sięgnęłam po butelkę wina i jednym haustem opróżniłam ją do połowy. Nie miałam nawet ochoty płakać. Zbyt wielki szok sprawił, że wciąż nie mogłam w to uwierzyć, choć moje serce pękło w drobny mak. Kucałam na podłodze w sypialni, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Przecież to moja własna matka… Oddała mi swoją młodość, za co byłam jej ogromnie wdzięczna, ale mimo tego wszystkiego… Jakim cudem mogła stać się moją konkurentką? Moja rodzona matka…
Dzwoniła do mnie jak szalona, setki prób. Pojawiała się w mojej firmie i pod klatką, ale za nic nie chciałam jej widzieć. Nadal nie dam rady, nie mam pojęcia, od czego zacząć. Julian zasypywał mnie wiadomościami, w których żałował i przepraszał, prosił o przebaczenie, tłumacząc się, że nie umiał oprzeć się emocjom. Jak miałam to rozumieć? Ze wszystkich ludzi na świecie, akurat… z moją własną matką?! Jakim cudem przyszło mu do głowy, by myśleć o niej w taki sposób? A ona?! Dlaczego nie ucięła z nim kontaktów, kiedy tylko to do niej dotarło?
Moja mama od zawsze traktowała mnie priorytetowo. Ilekroć jakiś facet próbował ją poderwać, dawała mu kosza, mimo że często powtarzałam jej, że niepotrzebnie się ogranicza. Jest przecież taka młoda i śliczna, a ja nie miałabym nic przeciwko, gdyby znalazła mi nowego tatę. Ale dlaczego, kiedy w końcu postanowiła to zrobić, musiała zakochać się akurat w moim chłopaku, w mojej jedynej szansie na miłość?!
Czemu jej radość musiała być wynikiem mojego cierpienia?! Wiem, że serce nie sługa, ale człowiek sam decyduje, czy pójść za jego głosem, czy nie. Powinna była z niego zrezygnować albo wyjawić mi prawdę o Julianie, zanim sprawy zajdą za daleko. Być może wtedy żadna z nas by go nie dostała, ale przynajmniej nadal miałybyśmy siebie nawzajem, a teraz...
Wieść o ich związku nie powinna dotrzeć do mnie w tak bolesny sposób. Kiedy mówiłam, że ta sprawa pozostanie w rodzinie, nie zdawałam sobie sprawy, jak trafne okażą się te słowa. W skrzynce znalazłam zaproszenie na ślub mojej mamy i mężczyzny, którego kocham całym sercem – tego uczucia nie da się wymazać w jednej chwili.
Nie pojawiłam się na ich ślubie. Brakowało mi śmiałości, aby udawać obojętność. Nie miałam też w sobie tyle determinacji, by zepsuć im tę uroczystość, zadając niezręczne pytania o to, która z nas wypada lepiej w jego oczach – matka czy córka? Co bardziej go pociąga: świeżość młodości czy bogactwo doświadczenia?
Zdecydowałam się pozostać w domu, topiąc samotność i smutek w najlepszym winie, na które mogłam sobie pozwolić. Przytulałam dwa koty, które zawitały do mnie kilka dni temu, szukając pocieszenia. Z tego, co mi wiadomo, moja matka wiedzie szczęśliwe życie, na tyle, na ile to możliwe beze mnie. Takie informacje otrzymuję od życzliwych ciotek i kuzynek, które wciąż utrzymują z nią kontakt. Ja odcięłam się zupełnie.
Wciąż nie potrafię znaleźć siły na rozmowę z nią, na spotkanie bez żalu, gniewu i rozczarowania. Jako córka kocham ją i cieszę się jej późno odnalezionym szczęściem. Jako kobieta jednak czuję do niej nienawiść, obwiniając ją za moje nieszczęście, za to, że straciłam wiarę w miłość i w to, że na nią zasługuję. Zdrada dwóch najbliższych mi osób sprawiła, że samo oddychanie stało się trudne, a oddanie komuś serca ponownie wydaje się niemożliwe.
Czytaj także:
„Koleżanka męża to wyrachowana krętaczka. Wymyśliła, że mam kochanka, bo chciała wślizgnąć mu się do łóżka”
„Przyjaciółka porzuciła męża dla bogatego kochanka. Myślała, że wyciśnie z obu trochę grosza, ale srogo się przeliczyła”
„Gdy przyszły mąż przedstawił mnie swojej matce, to ta wyśmiała mnie w twarz. Powiedziała, że nie odda syna fryzjerce”