„Agatę pokochałem od pierwszego wejrzenia. Na drodze do naszego małżeństwa stanęła moja przeszłość”

Para młodych ludzi fot. Getty Images, opolja
„– Słabo mi! – zawołała moja przyszła teściowa, po czym wybiegła z pokoju. Gdy wróciła, sprawiała wrażenie zdecydowanej. Ton jej głosu był stanowczy, kiedy mówiła: – Nikomu ani słowa. To zostaje tylko między nami. To musi być nasz sekret”.
/ 19.04.2024 14:30
Para młodych ludzi fot. Getty Images, opolja

Ja i Agatka jesteśmy szaleńczo w sobie zakochani i chcemy spędzić ze sobą resztę życia. Doskonale się rozumiemy, ale na drodze do naszego szczęścia pojawiają się przeszkody... Brak akceptacji. Albo raczej kurczowe trzymanie się stereotypów, których zupełnie nie pojmuję.

W mojej rodzinie są pewne kwestie, które uważam za oczywiste, ale wśród innych ludzi wzbudzają nie tylko konsternację, ale i spore kontrowersje. Z tego powodu wolimy o nich nie mówić, ale czasem mimo wszystko wychodzą na jaw bez naszego udziału. Tak się niestety stało również w przypadku mojej wybranki. Ciężko było się jednak spodziewać, że da się to zataić przed nią i przed jej najbliższymi, skoro planowałem ją poślubić.

Pochodzimy z różnych światów

Zapewne mielibyśmy miej problemów, gdybyśmy tylko wywodzili się z podobnych kręgów. Moje rodzinne strony to niewielka wioska w okolicach Opola, gdzie tata zajmuje się uprawą roli i hodowlą zwierząt, a mama pracuje w szkole jako nauczycielka. Z kolei Agata to córka zamożnego przedsiębiorcy z centralnej Polski. Jej ojciec jest właścicielem niewielkiej huty zlokalizowanej pod miastem, a oprócz tego ma też firmę z branży metalurgicznej.

Utrzymuje się z wytwarzania ogrodzeń, a w wolnym czasie pasjonuje się wyrabianiem replik dawnej broni białej, tarcz i wszelkiego rodzaju metalowych akcesoriów, stanowiących niegdyś nieodłączny ekwipunek średniowiecznych wojów. W czasach, gdy na polskich ziemiach próżno było szukać przedsiębiorców, osoby trudniące się tego typu zajęciami określano mianem rzemieślników, choć nie osiągali oni dochodów porównywalnych do dzisiejszych biznesmenów, przemierzających ulice luksusowymi limuzynami i dzierżących w dłoniach wizytówki z dumnie wygrawerowanym tytułem „businessman”.

Agatę zobaczyłem na stoiskach z regionalnymi przysmakami. Ojciec wysłał mnie, bym sprzedawał jego wyroby z owczego mleka. Czułem się głupio w fartuchu i czapce kucharza. Ona prezentowała pancerze z dawnych epok po drugiej stronie pawilonu. W aksamitnej szmaragdowej kreacji sięgającej ziemi przypominała władczynię w otoczeniu wiernych wojowników.

Podszedłem, by dokładniej się przyjrzeć. Była zjawiskowa. Idealnie komponowała się z tym stoiskiem. Jasne splecione włosy, zmysłowe wargi, typowa słowiańska uroda. Szlachcianka pośród rycerskich zbroi, hełmów i halabard. Oczywiście, dostrzegła moje maślane spojrzenie i delikatnie się uśmiechnęła. To wystarczyło, żebym oszalał. 

– Przypomina mi pani Danusię z „Krzyżaków” – powiedziałem cicho.

– Oby mój los był lepszy niż jej – odparła z radosnym śmiechem.

Gdybym miał duszę poety, rzekłbym, że nie mam zielonego pojęcia, jak to wszystko się dzieje i nigdy nie byłem w stanie pojąć tej niesamowitej magii, czaru i cudowności, którą emanują te niewiasty, jakie los zsyła na naszej ścieżce życia w idealnym momencie. Choć nie zawsze w najbardziej odpowiedniej lokalizacji. Stałem jak wryty, z nogami jak z waty i czułem, jak każda cząstka mnie drży, a to drganie rozchodzi się z mojej klatki piersiowej niczym z pudła rezonansowego na ściany pomieszczenia, które zaczynają wibrować w tym samym rytmie co ja.

Trudno to określić, ale poczułem się tak, jakby od tych wibracji falowało powietrze, firanki w oknach delikatnie się poruszały, a włosy dziewczyny lekko się kołysały. Nie uważam siebie za poetę, więc powiem otwarcie i po swojemu – momentalnie straciłem dla Agaty głowę i z miejsca się w niej zakochałem. 

Nie chcę przez to powiedzieć, że od razu zapałałem do niej wielkim uczuciem aż po grób. Raczej było to oczarowanie, zachwyt i pewnego rodzaju fizyczne zainteresowanie. Tak czy inaczej, całkiem niezły start. Po trzech dniach wybraliśmy się razem do kina, następnie na przechadzkę, w ciągu tygodnia pojechaliśmy wspólnie na wycieczkę, a po miesiącu pierwszy raz się pocałowaliśmy. W dzisiejszych czasach ciężko w to uwierzyć, ale do łóżka trafiliśmy dopiero po roku. Agata miała w tym temacie jasno określone zasady, które przełamywałem z ogromną trudnością.

Dom i teściowie rodem z baśni

Ona, tak samo jak reszta familii, była niezwykle tradycyjna. Zapewne wynikało to z postawy jej taty, który całe życie funkcjonował, jakby tkwił w epoce średniowiecza. Kiedy pierwszy raz zawitałem do ich domu, odniosłem wrażenie podróży w czasie. Ogromna rezydencja, wzniesiona niczym niewielki gród obronny, w dolnych partiach zbudowana z kamieni i piaskowca, okna zaopatrzone w metalowe kraty. Przedpokój zastąpiony został pokaźnych rozmiarów owalną komnatą z paleniskiem, otoczoną zbrojami.

– To tata zrobił, od czasu do czasu użycza ekipom filmowym – wytłumaczyła Agata.

Mówiąc szczerze, nie czułem się najswobodniej w ich domu. Krępowały mnie obrazy na ścianach, zbiór halabard, mieczy i chorągwi, zwróconych w stronę gości niczym wojenne sztandary. Zupełnie jakbym był w jakiejś galerii. Przez to odnosiłem wrażenie, że ojciec Agaty to zagorzały patriota i dlatego obawiałem się poruszać z nim temat mojej rodziny. On rzecz jasna wypytywał o wszystko, jak to potencjalny teść. A ja za każdym razem schodziłem z tematu.

Kiedyś napomknął o swoim tacie, który trafił do obozu koncentracyjnego. Zrobiło mi się gorąco, policzki mi poczerwieniały. Moja babcia przyszła na świat niedaleko Opola. Niby nic w tym złego, ale przed wybuchem wojny te ziemie należały do Niemiec. Czyli moja babunia miała niemieckie korzenie, co niosło za sobą różne następstwa dla naszej rodziny. Ale o tym za moment.

Moje niemieckie pochodzenie

Przed pierwszą wizytą przyszłych teściów w naszych skromnych progach, postanowiłem porozmawiać z moją mamą na osobności. Poprosiłem ją, żeby uważała na to, co przy nich mówi i przypadkiem nie wypaplała czegoś, co mogłoby zabrzmieć niewłaściwie. Mama tylko wzruszyła ramionami, ale widziałem, że poczuła się trochę urażona moją sugestią.

– Widzę, że trafiłeś na ciekawych teściów – rzuciła z lekką ironią w głosie.

Ale ja przecież przyszłą żonę sobie wybrałem, a nie jej rodziców! Stawili się równo o ósmej wieczorem, wystrojeni, trzymając w rękach bukiet i butelkę szampana. Dało się zauważyć, że są nieco zdziwieni ciasnotą naszego gniazdka, ale przykryli to uśmiechami. Z upływem czasu mój niepokój zaczął topnieć. Nikt nie wspominał o pieniądzach czy sprawach politycznych. Po jakimś czasie atmosfera zrobiła się całkiem przyjemna.

Czas płynął nieubłaganie i nim się obejrzeliśmy, wskazówki zegara przesunęły się o dwie godziny do przodu. Atmosfera była iście wyśmienita, a nasze samopoczucie wprost doskonałe, co zawdzięczaliśmy w dużej mierze procentom krążącym w naszych żyłach. Nagle do salonu wkroczyła mama mojej drugiej połówki i zaczęła zasypywać moją rodzicielkę gradem pytań o czasy, gdy była jeszcze młódką. Widać było, że mamie sprawia to ogromną przyjemność, bo momentalnie na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Zaczęła więc z zapałem grzebać w zakamarkach pamięci i opowiadać o różnych wydarzeniach z przeszłości. W pewnym momencie, zupełnie niespodziewanie, złapała wątek dotyczący słodkiej tyty i całkowicie pochłonęła ją ta historia.

W województwie opolskim, jak też w licznych częściach Śląska, dzieci, które rozpoczynały edukację szkolną, otrzymywały ogromny stożek z kartonu, wypchany po brzegi łakociami. Ale to był doprawdy gigantyczny rożek, nierzadko mierzący ponad pół metra, aby po latach mieć cudowne wspomnienia. Ten niezwykły stożek to właśnie tyta. Od dziesiątków lat nosi taką osobliwą nazwę.

Mama Agaty otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i stwierdziła, że to wspaniała tradycja, mimo iż nigdy wcześniej o niej nie słyszała. Dodała też, że jeszcze nigdy nie widziała takiej tyty. W odpowiedzi moja mama rzekła:

– No to chodź, pokażę ci zdjęcia!

Chwyciła mamę Agaty za rękę i zaprowadziła do swojej sypialni. Ja z kolei pociągnąłem za sobą moją przyszłą żonę, gdyż ona również chciała ujrzeć tytę na własne oczy. Moja mama odsunęła dolną szufladę masywnej komody i wyjęła z niej albumy ze zdjęciami z lat swojej młodości.

– Patrzcie, tu jestem ja z tytą – oznajmiła po chwili, wskazując na stronę albumu, gdzie znajdowały się powojenne fotografie w sepii.

– Ale to fascynujące! – zawołała mama Agaty, chwytając album do rąk i przypatrując się fotografii małej dziewczynki z warkoczami, która dzierżyła w dłoniach ogromny kartonowy róg pełen słodyczy.

Rozradowana mama sięgnęła po kolejny album, żeby pokazać synowej moje zdjęcie, kiedy jako roczne niemowlę leżałem nago na pledzie. Agata parsknęła śmiechem, ponieważ w domu przechowuje album z podobnymi zdjęciami i nagle zrobiło się bardzo radośnie. Chichraliśmy się z tego osobliwego obyczaju, który nakazywał rodzicom układać swoje gołe pociechy na wełnianych kocykach i uwieczniać te chwile na zdjęciach. Śmialiśmy się we trójkę.

A tymczasem matka Agaty przerzuciła kolejne strony w albumie i nagle z jej ust wydobył się stłumiony okrzyk. Policzki pokryły się szkarłatem, a ona sama zawołała „o Boże jedyny” i osunęła się na sofę.

– Co się stało, kochana? – spytała zaniepokojona moja mama.

– Ci... ci w albumie... kim oni są? – wydukała przestraszona teściowa.

Mama sięgnęła po album leżący na podłodze, a na jej twarzy zagościł ciepły uśmiech.

– Oj, kochana, to mój dziadek wraz z braćmi: Richardem, Josephem i Wernerem.

– Dziadek? Bracia? Jak to możliwe? Przecież oni mają na sobie niemieckie mundury. Co to znaczy?

Mama popatrzyła na moją przyszłą teściową, jakby ta przybyła z innej planety.

– A w jakich mieliby być? Przed wojną te tereny należały do Niemiec. Opole było pod władzą niemiecką, Wrocław również, rządziły niemieckie władze, więc i armia była niemiecka. No i chłopi też byli niemieccy. Gdy nadszedł czas poboru do wojska, to oczywiście trafiali do niemieckiego.

– Słabo mi! – zawołała moja przyszła teściowa, po czym szybko udała się w stronę toalety.

Gdy z niej wyszła parę chwil później, sprawiała wrażenie opanowanej i zdecydowanej. Ton jej głosu był stanowczy, kiedy mówiła:

Nikomu ani słowa. To musi zostać tylko między nami. To musi być nasz sekret.

– Jaka tajemnica? O czym ty mówisz? – zdziwiła się moja mama.

– Mamie chodziło o to, że macie niemieckie pochodzenie – Agata starała się załagodzić sytuację.

W pokoju przez kilka chwil panowała grobowa cisza. Następnie na chłodno przedyskutowaliśmy, co jest najważniejsze. Przeszłość to przeszłość, ale obecnie moi bliscy nie mają powodów do dumy. Dlatego nikt nie wspomni ojcu Agaty o tych sprawach.

Kiedy z powrotem znaleźliśmy się w salonie, mój przyszły teść przeglądał jakąś książkę.

– Cudowna książka – skomplementował.

– To przedwojenna edycja, niemiecka – ostrożnie odparła moja mama.

– Aha, zapisana szwabachą. Przecież wasza rodzina pochodzi stąd.

– U nas nie mówimy „szwabacha”, tylko niemiecki gotyk – sprostowała go matka.

– Wybaczcie – uśmiechnął się. – Kilku rzeczy będziemy musieli nauczyć się na nowo, zgadza się? – zapytał, patrząc na małżonkę. Matka Agaty odetchnęła z ulgą. Moja również. Istotnie, wszyscy będziemy zmuszeni poznać od nowa naszą przeszłość.

Czytaj także:
„Odkąd mieszkam z córką, ciągle giną mi pieniądze. Ja kupuję najtańsze parówki, a ona za moje lata po drogerii”
„Wyszłam za Bogdana z rozsądku, bo zazdrościły mi go koleżanki. W łóżku wiało nudą, groszem też nie śmierdział”
„Zostałam starą panną z wyboru. Kiedyś koleżanki mi współczuły, teraz wszystkie mi zazdroszczą. Ale czy jest czego?”

Redakcja poleca

REKLAMA