Zawsze chciałam mieć kilkoro dzieci, tak się jednak złożyło, że mogłam urodzić tylko jedno. Błażej był więc dla mnie i męża oczkiem w głowie, ale zawsze czuliśmy ten niedosyt, to pragnienie posiadania dużej rodziny.
– Nie martw się, kochana, przecież będziemy mieć wnuki – mawiał Kazik, mój mąż. – Nimi się nacieszymy!
Niestety Kazikowi niedane było długo cieszyć się nawet własnym synem, zmarł, kiedy Błażej był nastolatkiem. Syn dorósł, skończył studia, potem znalazł pracę w mieście, nawet przez chwilę mieszkał za granicą. Byłam dumna z jego osiągnięć, jednak najbardziej chciałam, żeby wreszcie znalazł sobie dziewczynę, założył rodzinę i obdarował mnie wnukami. Błażej jednak nie zamierzał się ustatkować.
Kiedy skończył dwadzieścia osiem lat, zaczęłam się obawiać o jego przyszłość. Bałam się, że skończy jak mój siostrzeniec, który miał czterdziestkę na karku i był starym kawalerem. Ilekroć więc Błażej przyjeżdżał z nową dziewczyną, starałam się być dla niej miła, mając nadzieję, że może to moja przyszła synowa. Pamiętam, jak po raz pierwszy usłyszałam o Magdzie.
– Synuś, przyjedziesz na święta z Joasią? – zapytałam, bo poprzednim razem ją właśnie przedstawił mi jako nową dziewczynę.
– Wiesz, mamo… – zaczął się jąkać i już wiedziałam, co będzie dalej. – Joasia to właściwie przeszłość…
– Czyli będziesz sam? – usłyszałam w swoim głosie rezygnację.
– Chyba tak. Ale wiesz, poznałem ostatnio sympatyczną dziewczynę. Zapytałam o imię. Magda. Asystentka w dużej firmie.
Brzmiało świetnie, ale zbyt wiele razy musiałam pożegnać się z nadzieją, by ekscytować się kolejnym związkiem syna. Kilka tygodni później oznajmił, że przyjedzie z Magdą, bym mogła ją poznać. Niestety okazało się, że dziewczyna ma jakieś zobowiązania rodzinne i nic z tego nie wyszło. Byłam trochę rozczarowana, ale pocieszało mnie to, że Błażej mówi o nowej dziewczynie z widocznym podziwem i czułością. Co chwila wtrącał też coś na temat ich wspólnych planów na przyszłość, więc zrozumiałam, że traktuje ją naprawdę poważnie.
– Jak tam Magda? Wszystko w porządku? – dopytywałam się, więc kiedy dzwonił do domu i zawsze z ulgą przyjmowałam wiadomość, że dziewczyna wciąż jest w jego życiu obecna.
Zamierza z nią zamieszkać
Ucieszyłam się. To był wielki krok naprzód w jego życiu miłosnym.
– Koniecznie musisz nas sobie przedstawić! – zażądałam. – Widzę, że to poważna sprawa i chcę poznać dziewczynę, która tak ci zawróciła w głowie. Ku mojemu zdumieniu, Błażej zaczął się wykręcać. Zupełnie jakby nie chciał, żebyśmy się spotkały. W końcu otwarcie spytałam, co chce ukryć.
– Nic nie ukrywam! – żachnął się. – Magda jest świetna i może rzeczywiście z nią przyjadę. Tylko jest jeden szczegół, mamo. No, w zasadzie to nie taki szczegół… Chodzi o to, że przyjechalibyśmy we trójkę. Ja, Magda i jej syn, Oskar. Ma pięć lat.
Zabrakło mi tchu i słów. A więc mój syn związał się z panną z dzieckiem? Ale jak to? Nie wątpiłam, że Magda była wspaniałą, mądrą i dobrą kobietą, ale czy zabrakło na tym świecie wartościowych dziewczyn bez takich obciążeń? Zapytałam ostrożnie, czy Magda jest może wdową, ale nie. Była po prostu kobietą, która została porzucona, gdy okazało się, że jest w ciąży.
Mijały godziny, a ich nie było
Niby wiedziałam, że takie rzeczy się zdarzają, kobiety rodzą dzieci, rozstają się z ich ojcami, no i przecież potem nie wpadają w jakiś niebyt. Poznają nowych mężczyzn i wchodzą w nowe związki. Ale ja nie byłam na to gotowa! Zawsze marzyłam o wnukach, ale własnych! Kiedy przyjechali, kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować. Ze wszystkich sił starałam się być miła dla Magdy i Oskara, ale bałam się, że wszyscy dokładnie wiedzą, co myślę.
– Nie sądzisz, że Błażej powinien znaleźć sobie kobietę bez dziecka? – zapytałam siostrę. Tylko z nią odważyłam się być szczera.
– A co jest nie tak z tą Magdą? – odpowiedziała pytaniem. – Bo jeśli on ją kocha, a ona jego, a do tego do siebie pasują i myślą o wspólnej przyszłości, to naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. Ty wiesz, co ja bym dała, żeby mój Maciek wreszcie się ożenił?
Myślałam o tym, co powiedziała Marta, ale nie potrafiłam pozbyć się wątpliwości. Zwłaszcza kiedy syn po raz kolejny przywiózł do mnie Magdę i jej dziecko, i zostałam na długą chwilę sama z Oskarem. Nie wiedziałam, o czym z nim rozmawiać ani jak go traktować. Byłam sztywna, spięta i przez cały czas kołatała mi się po głowie myśl, że gdyby był moim prawdziwym wnukiem, wszystko układałoby się naturalnie.
Ale nie mogło tak się układać, bo to obce dziecko. Mimo obiekcji nie powiedziałam nic synowi i udawałam zadowolenie, kiedy oznajmił, że poprosił Magdę o rękę, a ona się zgodziła. Powinnam się cieszyć, przecież zawsze marzyłam, że Błażej się ożeni, tymczasem wpadłam w panikę na myśl, że będę musiała do końca życia odgrywać rolę babci wobec obcego dziecka. Syn zapowiedział się na kolejny weekend, oczywiście z narzeczoną i Oskarem.
Tym razem mieli zostać na noc
Magda z małym jechali z drugiego końca Polski, od jej rodziców, syn przyjechał nieco wcześniej. Koło dwudziestej pierwszej Błażej zaczął się niepokoić.
–Gdzie oni są?! Powinni już być.
– Może zadzwoń…
– Ma wyłączony telefon.
O dwudziestej drugiej zdenerwowanie udzieliło się i mnie. Magda miała stary samochód, do tego była kiepska pogoda, mżawka i przymrozek. Mimowolnie śledziłam wzrokiem czerwony pasek na kanale informacyjnym, cała w strachu, że zaraz przeczytam informację o wypadku na drodze, którą jechała Magda. O północy oboje byliśmy na skraju paniki.
Magda wciąż nie dawała znaku życia
Z domu wyjechała na tyle dawno, że powinna była dojechać do nas kilka godzin temu. Błażej zaczął dzwonić na policję i do szpitali.
– Kobieta, dwadzieścia sześć lat, blondynka, i dziecko, pięć lat… Dobrze, zaczekam – docierały do mnie urywki jego rozmów telefonicznych prowadzonych z podjazdu, gdzie stał w kurtce, wypatrując na drodze świateł samochodu Magdy.
– Moja narzeczona i syn… Tak, dziękuję.
Czułam, że gardło zaciska mi się coraz bardziej. Słuchając, jak Błażej rozpaczliwie poszukuje dwojga ludzi, których kochał, czułam się okropnie. Ten jego łamiący się głos, kiedy mówił „syn…”. Nie „jej syn”, nie „syn mojej narzeczonej”. Po prostu „syn”.
O drugiej w nocy wciąż byliśmy na nogach. Błażej dzwonił, gdzie się dało, ja modliłam się półgłosem. Nagle syn wpadł do kuchni biały na twarzy.
– Był wypadek, w szpitalu mają ranną kobietę i dziecko… Mamo, jadę tam, to mogą być oni! Zerwałam się i oznajmiłam, że jadę z nim. Byłam tak samo przerażona i tak samo ze wszystkich sił pragnęłam, żeby to jednak była pomyłka. „Boże, niech to nie będzie Magda i Oskarek” – modliłam się, w pośpiechu, wciągając buty. – Tylko nie oni, nie oni, nie oni…
Wybiegliśmy do samochodu, Błażej z nerwów omal nie staranował śmietnika. W końcu wyjechaliśmy na drogę. Z miejsca oślepiły nas światła samochodu zjeżdżającego z górki. Błażej zahamował gwałtownie i wtem…
– To oni! – krzyknął i wyskoczył z auta jak z procy. Okazało się, że Magda miała po drodze awarię i musiała wzywać pomoc drogową. W tym czasie padła jej bateria w telefonie i nie miała jak skontaktować się z Błażejem. Jej samochód odholowano do najbliższego warsztatu, gdzie usterkę obiecano naprawić „od ręki”, ale trwało to kilka godzin.
Normalna sprawa, zdarza się.
Wróciliśmy we czwórkę do domu, Błażej przeniósł śpiącego Oskara do łóżka, a sam jeszcze długo rozmawiał z Magdą. Ja nie mogłam zasnąć, dopóki nie upewniłam się, że chłopiec jest wygodnie umoszczony, przykryty, i że nie wieje mu przez szpary w oknie. Chciałam sprawdzić, czy ma ciepłą buzię, nachyliłam się więc i dotknęłam jego policzka, jak robiłam to kiedyś, kiedy Błażej zasypiał.
To chyba w tamtym momencie uświadomiłam sobie, że coś się zmieniło. Ten mały, równo oddychający chłopczyk, śpiący na wznak z rączkami nad głową, nie był już dla mnie „obcym dzieckiem”. Był dzieckiem, o którego życie się modliłam przez kilka godzin. Dzieckiem, którego straty sobie nie wyobrażałam. Miał niedługo zostać częścią mojej rodziny.
Tęsknię za nim każdego dnia
Rano wszystko było niby takie samo, a jednak inne. Zdałam sobie sprawę, że patrzę na Magdę i Oskara inaczej niż wcześniej. Byli mi bliżsi. I tak bardzo cieszyłam się, że nic im się nie stało! Spędziliśmy miły weekend we czwórkę. Już nie czułam się spięta przy Oskarze.
Grałam z nim w „Grzybki” i słuchałam jak z przejęciem opowiada o przedszkolu, ulubionej pani i przygodach z samochodem. Jego dziecięca paplanina sprawiała mi radość, a kiedy usiadł mi na kolanach podczas oglądania bajki, poczułam, że gdy wyjedzie, będę za nim tęsknić, i to chyba bardziej niż za własnym synem.
Czekam teraz na przyjazd syna, synowej i wnuka. I co tu kryć, najbardziej cieszę się, że będę miała kogo zaprowadzić do Marty, gdzie urodziły się szczeniaczki, a potem komu poczytać „Piotrusia Pana”. Może kiedyś doczekam się kolejnych wnuków, ale na razie cieszę się, że mam Oskarka. I zerwałabym znajomość z każdym, kto by spróbował powiedzieć, że to nie jest mój prawdziwy wnuk!
Agnieszka, 54 lata
Czytaj także:
„Córka mnie dręczy, bo chce znać biologicznego ojca. Trudno mi się przyznać, że potraktował mnie jak worek na śmieci”
„Gdy ja opiekowałam się dziećmi, mąż ciężko pracował. Tak bardzo, że po 16 latach zapukał do drzwi owoc jego harówki”
„Zamiast zajmować się wnukami, karmię gołębie w domu starców. Tak po latach poświęceń odpłacili mi się synowie”