„Chciałam być kimś w życiu, więc robiłam karierę. Teraz mam 50 lat, puste łóżko i kota zamiast rodziny”

rozczarowana kobieta fot. Getty Images, ingwervanille
„Po Albercie był Szymon. Tym razem to ja odpuściłam. Uznałam, że związek z nim za bardzo odciąga mnie od obowiązków służbowych. Chyba wtedy postanowiłam, że rodzina musi zaczekać, aż wejdę na ostatni szczebel służbowej drabiny”.
/ 31.05.2024 13:15
rozczarowana kobieta fot. Getty Images, ingwervanille

„Mam jeszcze dużo czasu” – te słowa powtarzałam jak mantrę, aż w końcu zorientowałam się, że nie mam już czasu na nic.

Myślałam, że najważniejsza jest kariera. Że rodzinny dom trzeba stawiać na solidnym fundamencie. Poświęciłam się pracy i dziś mogę powiedzieć, że czegoś się dorobiłam. Tylko na co mi piękna willa, wygodny samochód i pieniądze na koncie, skoro nie mam z kim tego wszystkiego dzielić? Po co były te wszystkie lata wyrzeczeń, skoro w progu wita mnie tylko stary kocur?

W domu czeka na mnie tylko kot

Chwila refleksji naszła mnie w dniu moich pięćdziesiątych urodzin. Wróciłam z pracy, a pod drzwiami jak zwykle czekał na mnie Farciarz – kot, który dziesięć lat temu przybłąkał się do mnie. „I jak ci minął dzień, skarbeńku? Czekałeś grzecznie na mamusię?” – zapytałam, a futrzak odpowiedział mi radosnym miauknięciem. „Zaraz dostaniesz obiadek, tylko zdejmę buty”.

Udałam się do kuchni i wyjęłam z szafki kocią karmę. Gdy przekładałam zawartość puszki do miski Farciarza, naszła mnie myśl, że zmarnowałam całe swoje życie. „Powinnam teraz przygotowywać obiad dla rodziny, tymczasem sama siebie nazywam kocią mamą.

W mojej willi nie ma życia

Rozejrzałam się po domu. Piętrowa willa na zamkniętym osiedlu jest moją największą dumą. Sama urządziłam każde pomieszczenie. Sama zaaranżowałam ogród. Tylko co z tego, skoro nigdy nie wybierałam tapety do pokoju dziecięcego? Skoro tej wielkiej przestrzeni nigdy nie wypełnił płacz niemowlęcia ani radosny śmiech dorastającego szkraba? Na co mi piękny ogród, skoro nigdy nie bawiły się w nim dzieci? Co mi po własnej siłowni, saunie i gabinecie, skoro każdego wieczora zasypiam sama i budzę się sama?

Stałam tak z miską w ręce i rozmyślałam. Dopiero miauczenie domagającego się posiłku Farciarza wyrwało mnie z zadumy. Spojrzałam na niego i spostrzegłam, że wpatruje się we mnie pełnymi wyrzutu oczami, jakby mówił: „Niedobra mamusia! Miałaś nakarmić swojego koteczka”. Dostał porcję kocich frykasów i swoim zwyczajem zaczął mnie ignorować, aż do pory następnego karmienia.

Poczułam się staro

Nie chciałam dalej pogrążać się w melancholii. Nie miałam na to czasu. Za godzinę miałam stawić się na umówioną wizytę u ginekologa, więc w pośpiechu wzięłam prysznic i założyłam świeże ubranie. Trochę niepokoiłam się o siebie. W ciągu ostatnich cykli miałam skąpe, nieregularne krwawienia, co wcześniej mi się nie zdarzało.

Mam już wyniki badań, pani Małgorzato – poinformował mnie lekarz.

– I co? To zaburzenia hormonalne, czy coś poważniejszego?

– To są zaburzenia hormonalne, ale nie powinna pani się tym niepokoić.

– Jak to?

– Wkroczyła pani w okres premenopauzalny.

– Czy to oznacza, że... – słowa uwięzły mi w gardle.

– Że jedna z kolejnych miesiączek będzie tą ostatnią. Proszę się nie martwić. Terapia hormonalna pozwoli pani przejść przez ten okres bez większych dolegliwości.

Nie będę już matką

Podświadomie czułam, że to już ten czas, ale starałam się nie dopuszczać tej myśli. Powtarzałam sobie, że to na pewno jakaś niegroźna infekcja, ale słowa lekarza pozbawiły mnie wszelkich złudzeń. Gdy wracałam do domu, w głowie kotłowała mi się jedna myśl: „Z jałowej ziemi nic nie wykiełkuje”. Zresztą, to nie miało już znaczenia.

Nawet gdybym mogła zajść w ciążę, decyzja o poczęciu dziecka w moim wieku byłaby wyjątkowo nieodpowiedzialna. Jasne, jest szansa, że maleństwo urodziło by się zdrowe, ale to nie zmienia niczego. Gdy moje dziecko pisałoby maturę, ja miałabym sześćdziesiąt osiem lat. Czas na założenie rodziny minął już dawno temu. Zmarnowałam go na własne życzenie.

Moim priorytetem była kariera

Już w liceum miałam jasno sprecyzowany plan na życie. Po szkole chciałam studiować marketing, a po studiach – zrobić karierę. Mąż? Dzieci? Tak, to też uwzględniłam na swojej liście priorytetów, ale rodzinę zamierzałam założyć dopiero, gdy będę stała na pewnym gruncie. „Najpierw zdobądź stabilną posadę i zabezpiecz się finansowo” – powtarzałam sobie.

Realizowałam swój plan punkt po punkcie. Po szkole dostałam się na marketing i zarządzanie. Obroniłam dyplom z wyróżnieniem i zatrudniłam się w jednej z największych agencji reklamowych, w tej samej, w której wcześniej odbyłam staż.

Zaczynałam od najniższego szczebla w korporacyjnej hierarchii. Tyrałam jak wół, żeby piąć się po drabinie kariery. Niestety, świat dużych korporacji nie zna litości. Ci, którzy nie są w stanie poświęcić się pracy bez reszty, odpadają w przedbiegach. Ja zamierzałam biec w tym maratonie do samej mety i muszę przyznać, że szłam jak burza.

Nie potrafiłam zbudować stabilnego związku

Zaczynałam jako młodsza specjalistka ds. marketingu. W wieku trzydziestu sześciu lat byłam już koordynatorem marketingu. Zarabiałam naprawdę dobre pieniądze i miałam swoje mieszkanie. Uznałam, że to najwyższy czas, by zorganizować sobie życie rodzinne.

Przekonałam się jednak, że to nie takie łatwe, jak mi się wydawało. Randkowałam z wieloma facetami. Większość tych znajomości nie rokowała na przyszłość. Dopiero po jakimś czasie poznałam faceta, z którym mogłabym założyć rodzinę.

Faceci mi przeszkadzali

Miał na imię Albert. Byliśmy razem przez półtora roku. To on podjął decyzję, że ode mnie odchodzi. „Nie mogę już dłużej konkurować z twoją pracą” – powiedział pewnego dnia. Po Albercie był Szymon. Tym razem to ja odpuściłam. Uznałam, że związek z nim za bardzo odciąga mnie od obowiązków służbowych. Chyba wtedy postanowiłam, że rodzina musi zaczekać, aż wejdę na ostatni szczebel służbowej drabiny.

W wieku czterdziestu siedmiu lat byłam już dyrektorem marketingu. Z wygodnego mieszkania przeprowadziłam się do jeszcze wygodniejszego domu. Względnie młodą hondę wymieniłam na nowiutkie audi. Dotarłam do punktu, w którym chciałam się znaleźć. Nie myślałam już o rodzinie. Miałam wszystko, czego potrzebowałam. Tak mi się wydawało.

Pięćdziesiątka to dobry czas na podsumowania. Ja takiego dokonałam i co mi wyszło? Że przez całe życie modliłam się do fałszywego bożka. Że hołdowałam wartościom, które tak naprawdę mają drugo- albo nawet trzeciorzędne znaczenie. W życiu zawodowym jestem kimś. Dorobiłam się majątku, ale ani pieniądze, ani stanowisko nie są w stanie zapełnić pustki, którą czuję wewnątrz.

Małgorzata, 50 lat

Czytaj także: „Wybaczyłam mężowi zdradę, bo skomlał pod drzwiami. Tylko ja wierzyłam, że się wyszalał i zmądrzał”
„Teść wylewał siódme poty na naszym placu budowy. Za późno odkryłam, że to nie jest bezinteresowna pomoc”
„Całe dnie spędzam w kościele, albo wisząc nad grobem żony. Odliczam dni i godziny, by dołączyć do ukochanej”


 

Redakcja poleca

REKLAMA