„Całe dnie spędzam w kościele, albo wisząc nad grobem żony. Odliczam dni i godziny, by dołączyć do ukochanej”

załamany mężczyzna fot. iStock, urbazon
„Od kiedy zmarła moja kochana żona, traktowały mnie jak małe dziecko, któremu mówi się, co ma robić, dokąd iść i jak nie odmrozić sobie uszu”.
/ 27.05.2024 14:14
załamany mężczyzna fot. iStock, urbazon

Z popołudniowej drzemki wyrwał mnie świdrujący dzwonek. Zwlokłem się z wersalki i poczłapałem w stronę telefonu. Moje córki od lat namawiały mnie na telefon komórkowy, który mógłbym trzymać zawsze przy sobie, ale po co mi taki wynalazek. Szczerze mówiąc, nie chciałem go nie dlatego, że boję się nowoczesności, ale dlatego, że wtedy dziewczyny nie dałyby mi już zupełnie spokoju. Z telefonem przy boku czułbym się jak na smyczy.

A ja jeszcze chciałbym się z niej czasem urwać – zachichotałem do siebie na taką myśl. Moje córki – Joasia i Elżbietka – były kochane, ale ostatnio zdecydowanie zbyt nadopiekuńcze. Od kiedy zmarła moja kochana żona, traktowały mnie jak małe dziecko, któremu mówi się, co ma robić, dokąd iść i jak nie odmrozić sobie uszu.

– Halo! I co tak długo nie odbierasz? Coś się stało? – starsza córka wystrzeliła jak z karabinu, kiedy tylko podniosłem słuchawkę.

– Joasiu, wszystko u mnie dobrze, o ile dobrze może być u takiego starego zgreda jak ja. Po prostu tylko się trochę zdrzemnąłem, bo…

Ugryzłem się szybko w język, żeby nie wygadać się córce. Prawda była taka, że byłem zmęczony, bo całe przedpołudnie spędziłem na grzybach. Gdybym się do tego przyznał, zaraz byłaby afera, po co się tak męczę. Zrobiłem to jednak za późno.

– Tato, ale co się stało, że śpisz w ciągu dnia tak, że nie słyszysz telefonu? Na pewno dobrze się czujesz?

– Tak, kochana, zwykła popołudniowa drzemka, starsi ludzie potrzebują więcej snu. Czytałem o tym…

– Ale tato – wtrąciła się znów moja córka. – Mam nadzieję, że nie czytasz wieczorem przy lampce, nie męcz już tak wzroku. Mówiłyśmy ci przecież. Czytaj tylko w ciągu dnia i koniecznie w okularach, które ci kupiłyśmy.

Chciałem ją uspokoić, że czytam tylko za dnia, bo wieczorami oglądam programy przyrodnicze w telewizji, ale znowu byłaby afera, że mnie rozpraszają i nie mogę potem zasnąć, a jak się nie wyśpię, to…

– Czy ty mnie tato słyszysz? – wyrwał mnie z rozmyślań głos córki. – Jesteś taki rozkojarzony... Czy na pewno dobrze się odżywiasz? Nie, nie możesz się przemęczać, żadnych zakupów, podrzucę ci coś jutro.

Udało mi się wtrącić, że jutro przecież niedziela i idę do kościoła, a potem na cmentarz – akurat tych moich aktywności córki nigdy nie negowały – ale Joasia była nieprzejednana:

– Jak cię nie zastanę, zostawię prowiant u sąsiadki albo pod drzwiami. Przecież wszyscy się znacie i będą wiedzieć, że to dla ciebie.

Na progu czekał koszyk

Nazajutrz, jak w każdą niedzielę od wielu lat, włożyłem odświętną koszulę i poszedłem na mszę, a potem na cmentarz posiedzieć z moją Alinką i opowiedzieć jej, co się wydarzyło przez ostatni tydzień. W sumie to nie za wiele. Największą przygodą był pomysł Joasi z podrzuceniem prowiantu. Pewnie same warzywa i owoce, jogurty naturalne i jakaś chuda wędlinka, bo przecież córki ustaliły, jak mam się odżywiać.

– Ech, muszę się wyrwać do sklepu kupić trochę kiełbaski. Dziewczyny krzyczą na mnie, że niezdrowa. Ale za to jaka dobra! Co się stanie, jak zjem kawałeczek? Zresztą nawet gdyby się stało, mam to trochę w nosie. W końcu nikt nie jest wieczny, mnie też nie zostało już wiele życia i chcę jeszcze nim się nacieszyć, a nie tylko wegetować – zwierzałem się głośno żonie.

Żeby jeszcze nasze córki zrozumiały, że nie jestem ubezwłasnowolniony i chcę ostatnie lata spędzić po swojemu, a nie tylko uważać, odpoczywać, zdrowo jeść. Dobrze mi się gadało z Alinką i nie zauważyłem, że czas szybko zleciał. Dotarłem do domu dwie godziny później, niż zamierzałem. Pod drzwiami czekał wielki koszyk przykryty lnianą ściereczką.

Nie było w nim niespodzianek: dwa słoiki zmiksowanej zupy warzywnej, udka kurczaka zgrillowane, a może upieczone na parze – kto wie, co zdrowego wymyśliły tym razem dziewczyny. Do tego jakaś na pewno bogata w składniki odżywcze potrawka z kaszy, szpinak, buraczki, jabłek jak dla pułku wojska, a na osłodę chudy jogurt i mus owocowy. No, trzeba przyznać, że same pyszności. Miałem nadzieję na jakieś lekkie ciasto biszkoptowe – co prawda to żadna to czekolada ani sernik, ale zawsze coś – lecz nic takiego nie było.

Wykręciłem jednak numer do Joasi, żeby jej podziękować za troskę. Rozszczebiotała się zadowolona, dziś bez pretensji, że tak się włóczyłem.

– Wiemy przecież, tatku, że ci ciężko samemu. I doszłyśmy do wniosku, że nie możesz się tyko umartwiać, należy ci się coś od życia…

O, jak miło córeczko, że to zauważyłaś – pomyślałem zgryźliwie, ale nie powiedziałem nic, czekając, co chce mi zakomunikować.

– Rozpakowałeś już koszyk? – zapytała ona tymczasem.

– Oczywiście, co do okruszka, i za wszystko wam dziękuję. Naprawdę jestem wdzięczny – powiedziałem. Joasia milczała jednak niepokojąco długo. Po czym zapytała.

– Nie no, znowu coś przed nami ukrywasz – zdenerwowała się córka. – A może masz kłopoty z pamięcią?

Ponieważ nic nie odpowiedziałem, po chwili westchnęła i dodała:

Upiekłyśmy dla ciebie sernik według przepisu mamy, uznając, że czasem należy ci się jakiś drobny grzeszek. Nie wiem, jak mogłeś o nim nie wspomnieć. Czy go nie zauważyłeś? – zapytała oskarżycielsko.

Postanowiłem zastawić pułapkę na złodzieja

Przez chwilę zacząłem się zastanawiać, czy córki nie mają racji, że ze mną coś nie tak, bo byłem pewny, że w koszyku nie było nawet okruszka sernika. Bojąc się jednak dodatkowych pytań i nie mogąc na szybko rozwiązać tego fenomenu, na wszelki wypadek skłamałem:

– Ależ tak, oczywiście, że widziałem, bardzo wam dziękuję, kochane. Specjalnie o nim nie wspominałem, żeby potrzymać cię w niepewności. Taki głupi plan – śmiałem się.

Robiłem to może zbyt gorliwe, ale Joasia na szczęście uwierzyła.

– No dobrze, bo to znaczy, że z tobą nie tak źle, skoro trzymają się ciebie żarty. Może należą ci się częstsze grzeszki. Pa, tato, za tydzień spodziewaj się następnej dostawy!

Podreptałem do koszyka i podniosłem do góry dnem, żeby wytrząsnąć to, co mogło w nim zostać. Na stół spadło kilka sporych grudek. Nachyliłem się nad nimi pociągając nosem i… Przecież ja doskonale znam ten zapach! Tak właśnie pachniał świeży sernik mojej żony!

Rozglądałem się bezradnie, nie rozumiejąc, co się stało z ciastem, ale mój siódmy zmysł podpowiadał mi, żeby nie mówić o tym córkom. W końcu przez całe życie byłem dzielnicowym i nie takie tajemnice rozwiązywałem. Zastawię zasadzkę jak za starych czasów – pomyślałem. Oddając w tygodniu koszyk Joasi, umówiłem się z nią, że tak jak poprzednio podrzuci mi go pod drzwi.

– Lubię sobie dłużej posiedzieć z mamą – skłamałem. – Zamiast na mnie czekać, lepiej zjedz spokojnie obiad ze swoją rodziną.

Kiedy nadeszła niedziela, wyszedłem głośno, żeby sąsiedzi słyszeli, ale potem cichcem wróciłem do mieszkania. Koło południa usłyszałem szuranie pod drzwiami, które oznaczało, że Joasia zostawiła koszyk. Ledwie zdążyłem zaczaić się przy judaszu, uchyliły się drzwi mieszkania naprzeciwko.

Wyjrzał z niego może ośmioletni chłopiec, rozejrzał się i hyc – podbiegł do mojego koszyka. Wiedział już, czego w nim szukać, bo szybko uciekł z sernikiem. Moim sernikiem! Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłem zareagować. Niezły gagatek – pomyślałem.

Jego rodzina wprowadziła się do naszego bloku niedawno, do tej pory widywałem czasami tylko matkę wracającą z siatami wieczorem, nie zdążyliśmy się jeszcze poznać. Mój policyjny węch mówił jednak, żeby nie spisywać chłopca na straty i nie donosić od razu o jego występku matce, tylko się dowiedzieć, czemu tak postępuje. Żeby wszystko wyglądało normalnie, zadzwoniłem oczywiście do córki.

– Dziękuję wam, dziewczyny, sernik jest dokładnie taki jak od mamy, strasznie mi go brakowało – powiedziałem. – Poza tym jem zdrowo, wysypiam się, chodzę na spacery. Może zasłużyłem na kawałek ciasta czekoladowego za tydzień? – łasiłem się.

Joasia zaśmiała się, słyszałem w jej głosie, że jest zadowolona. Kolejny tydzień wlókł się niemiłosiernie wolno. Chciałem, żeby już się skończył i żebym mógł złapać łobuziaka na gorącym uczynku. W niedzielę powtórzyłem zasadzkę z wychodzeniem, a potem czuwałem przy judaszu. Usłyszałem znajome szuranie, po nim uchyliły się drzwi od mieszkania sąsiadów i młody człowiek zanurzył dłoń w moim koszu.

Dzieciak się przestraszył, musiałem go pocieszyć

Uśmiech wywołany znalezieniem czekoladowca zamarł mu jednak na ustach, kiedy zobaczył mnie.

– Co…. co pan tu robi? Przecież widziałem, jak pan wychodził do kościoła – pytał zdezorientowany.

– To ja pytam, co ty tu robisz? Zachciało ci się ciasta? Wiem, że jest pyszne, ale mogłeś poprosić.

Chłopiec spuścił oczy, uleciała z niego cała para. Stał jak zmokły kurczak, który nie ma gdzie uciec.

– Powie pan mojej mamie? – zapytał, a właściwie stwierdził cichutko.

– Oczywiście, że powiem, najlepiej od razu – wiedziałem, że w takich sytuacjach trzeba być stanowczym.

Nie ma jej. Wraca z pracy późnym wieczorem i od razu kładzie się spać.

Najpierw pomyślałem, że chce mnie wziąć na litość, ale potem przypomniałem sobie, że kobietę zawsze widywałem wieczorem i zawsze wyglądała na przeraźliwie zmęczoną. Co to za praca w niedzielę do nocy…

– A tata? – zapytałem. Młody skulił się jeszcze bardziej.

– Nigdy go nie miałem. Od zawsze jesteśmy tylko we dwoje – ja i mama.

– Wiesz co – powiedziałem w końcu. – Sam nie dam rady zjeść tego ciasta, a szkoda, żeby leżało, bo najlepsze jest świeże. Zapraszam, żebyś do mnie dołączył, ale stawiam jeden warunek.

Chłopiec podniósł głowę wciąż węsząc, że chcę go ukarać.

– Ty robisz herbatę – dodałem. – Mam nadzieję, że umiesz?

– Mowa! Robię najlepszą herbatę pod słońcem – wreszcie się ożywił, pobiegł zamknąć drzwi i nie pozwolił, żebym wnosił koszyk do mieszkania.

Miał na imię Kuba. Kiedy usiedliśmy przy stoliku nad herbatą i czekoladowcem, rozanielił mu się wzrok.

– Lepszy niż ten sernik sprzed tygodnia – powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język, że przecież przyznaje się do kradzieży. Znowu spojrzał na mnie zalękniony, ale ja zareagowałem tylko:

– Mowa! I obaj śmialiśmy się jak starzy znajomi.

Kuba był bardzo rezolutnym chłopcem i widać, że nie za bardzo miał z kim rozmawiać. Przy drugim kawałku ciasta opowiedział, że musieli się wyprowadzić ze starego mieszkania, bo nie było ich na nie stać, a teraz mama pracuje jeszcze więcej, żeby sytuacja się nie powtórzyła. On właściwie wychowuje się sam. Mama jest kochana, ale co wieczór pada z nóg. Biedny chłopiec. Po prostu nie ma się kto nim zająć ani pokazać jak żyć – pomyślałem. Kiedy nieśmiało patrzył na trzeci kawałek a ja zachęcająco kiwnąłem głową, zaczął opowiadać o dzieciństwie.

– Nie znam ojca ani nikogo z jego rodziny. Mama była jedynaczką i miała tylko rodziców, dziadka nie pamiętam, ale babcię jak najbardziej. Czytała mi przed snem i piekła w niedzielę serniki – rozmarzył się. – Pachniały tak samo jak ten, no wie pan… To ten zapach mnie zwabił…

Ha, kogo by ten zapach nie zwabił, widać nie tylko moja Alinka miała magiczną moc tworzenia go. Tego popołudnia zjedliśmy jeszcze razem obiad, a wieczorem zagraliśmy w Chińczyka. Chłopiec był zachwycony, widać jak bardzo brakowało mu towarzystwa. Złożyłem propozycję. To była świetna decyzja! Następnego ranka znowu zaczaiłem się przy drzwiach, ale tym razem polowałem nie na Kubę, tylko na jego mamę. Nie zamierzałem jednak się skarżyć.

Przedstawiłem się, powiedziałem, że ma bardzo mądrego synka i chętnie spędzałbym z nim trochę czasu, o ile ona mi pozwoli.

– Wie pani, jestem sam, brakuje mi towarzystwa. Ja bym się tak nie nudził, a przy okazji mógłbym pomóc Kubie w lekcjach. Skorzystamy na tym obaj, proszę mi wierzyć.

Kiedy nazwałem jej synka „mądrym chłopcem”, kobieta rosła w oczach. Po chwili rozmowy i namysłu, wreszcie zgodziła się, żeby mnie odwiedzał. Widzicie – mój policyjny nos nie zawiódł i znowu wyśledziłem prawdę. Przecież ta historia wyglądała fatalnie, a skończyła się dobrze. Dziś ja i Kuba jesteśmy najlepszymi – jak on to mówi – „kumplami” i wolę, że nazywa mnie tak niż „dziadkiem”.

Ja mu tłumaczę zawiłości matematyki, a on mnie uczy obsługi komputera. Już teraz pęka z dumy, kiedy zamiast „przeglądać” mówię „surfować”. Umówiliśmy się, że dam mu kredyt zaufania i nie opowiem jego mamie, co się wydarzyło, a on w zamian będzie sprzątał grób mojej Alinki.

W końcu zadowolone są też moje córki. Poznały Kubę i mają go za odpowiedzialnego chłopca. Uważają, że to nie ja opiekuję się nim, ale on mną. Teraz codziennie gadamy przez telefon. Tak, dałem się w końcu namówić na komórkę. Ale jest fajnie!

Henryk, 80 lat

Czytaj także:
„Chciałam poderwać jurnego młodzika w autobusie, a zrobiłam z siebie pośmiewisko roku. Zachciało mi się na starość amorów”
„Przyłapałam męża koleżanki na zdradzie. Zrobiłam błąd, że trzymałam gębę na kłódkę”
„Wydałam fortunę na wesele, bo liczyłam, że jeszcze na tym zarobię. Z kopert nie zwróciło się nawet za rosół”

Redakcja poleca

REKLAMA