Dla mnie priorytetem zawsze była najbliższa rodzina. Dbałem o to, aby w naszych czterech kątach niczego nie zabrakło, dlatego harowałem od świtu do zmierzchu, a czasem nawet do nocy. Podczas zimy, kiedy opuszczałem mieszkanie, na dworze wciąż panowały ciemności, a gdy z powrotem przekraczałem próg domu, znów było ciemno.
Poświęcałem się dla rodziny
Mimo to nie kładłem się na kanapie i nie spędzałem czasu przed telewizorem, ale starałem się pomóc żonie. Zasiadałem z naszymi pociechami do gier planszowych, budowałem z nimi konstrukcje z klocków, pomagałem w zadaniach domowych czy cierpliwie odpowiadałem na ich niezliczone pytania. Zależało mi bowiem na tym, aby nasze maluchy miały we mnie nie tylko osobę zapewniającą byt, ale przede wszystkim tatę.
Jasne, że mi się zdarzało zasnąć w trakcie czytania bajeczki dzieciakom, bo byłem wykończony. Ale cóż, koniec końców jestem tylko ludzką istotą. Taką, która pragnie każdą spędzić chwilę z najbliższymi osobami.
Nie spędzałem czasu z kumplami pod sklepem. A jeśli gdzieś wychodziłem, to zazwyczaj z żoną i dzieciakami. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że to istny kołowrotek, ale ja uwielbiałem swoje życie i czułem się spełniony. Miałem cudowną rodzinę i dom, do którego zawsze wracałem z uśmiechem na ustach.
Zdrowie zaczęło mi szwankować
Teraz, po wielu latach, zdaję sobie sprawę, że powinienem bardziej troszczyć się o własne dobro. Od czasu do czasu warto być samolubnym, bo to po prostu korzystne dla zdrowia. Należało udać się do doktora, gdy moje nogi pierwszy raz przestały mnie słuchać, a nie zwlekać. Myśleć o innych, ale nie o sobie.
Objawy minęły po chwili, dlatego nie przywiązywałem do nich większej wagi. Jednak z czasem takie momenty osłabienia powtarzały się coraz częściej. Na szczęście byłem już na emeryturze, więc nie musiałem się codziennie rano zrywać do roboty.
Nie było też potrzeby, żebym się komukolwiek tłumaczył. Emeryt może sobie pozwolić na wylegiwanie się w łóżku przez pół dnia i nie musi mieć ochoty na jedzenie. Nie chciałem nikomu zawracać gitary moim samopoczuciem, bo nigdy nie miałem w zwyczaju tego robić.
Bałem się, że to koniec
W pewnym momencie straciłem apetyt i byłem tak osłabiony, że nie miałem sił wstać z łóżka, a do tego mój wzrok zaczął się pogarszać. Nie dało się już dłużej ukrywać mojego stanu. Moja żona zdecydowała się wezwać pogotowie. Trafiłem do szpitala, gdzie czekała mnie seria wyczerpujących i nieprzyjemnych badań. I długi pobyt.
Miałem przeczucie, że to już mój kres. Myśl o śmierci stała się moją codziennością, starałem się ją oswoić. Jednak nie perspektywa odejścia z tego świata była dla mnie najbardziej przygnębiająca. Najtrudniejsze było to, że na tym finalnym etapie życia poczułem się zupełnie osamotniony.
Nie troszczyli się o mnie
Małżonka wpadała do mnie co drugi bądź trzeci dzień, a dzieci nie widywałem częściej niż raz w tygodniu. O wnukach mogłem zapomnieć. Każdy zaglądał na 5 minut i znikał. Ja natomiast leżałem na szpitalnym łóżku, nieogolony i nieświeży. Jakby mało było choroby, dochodziło jeszcze poczucie totalnego niechlujstwa. Liczyłem na to, że chociaż do trumny mnie wyszorują i zgolą zarost.
– Dzień dobry wujku! – nagle dobiegł mnie kobiecy głos.
Wydawał się znajomy, ale za nic nie umiałem przypisać go do żadnej konkretnej osoby.
– Kto to mówi? – odparłem, bo twarze gości zlewały mi się przed oczami. Majaczyły przede mną jedynie dwie sylwetki.
– To ja, Marzenka. Jestem z Danielem, moim mężem.
To moja chrześniaczka, córeczka mojego brata, który odszedł za wcześnie. Zawsze kiedy tylko miałem możliwość i czas, starałem się jej pomóc. Swego czasu nawet ułożyłem kafelki w jej łazience i kuchni. Nie liczyłem na żadne wyrazy wdzięczności czy wynagrodzenie, ale było mi bardzo miło, że postanowiła mnie odwiedzić.
– Co tam u wujka? Wszystko w porządku?
– No wiesz, jakoś się trzymam – odparłem, siląc się na dowcip. – Ale do ideału sporo brakuje…
– Da się coś z tym zrobić.
Bratanica pomogła mi wrócić do formy
Daniel i Marzenka zaczęli krzątać się wokół mojego łóżka. Unieśli wezgłowie, bym mógł usiąść, a na kolanach ułożyli mi jakąś rzecz.
– Wujku, pomogę ci się umyć, ogolę cię i podetnę ci włosy – oznajmił Daniel. – Postaram się to załatwić najszybciej, jak tylko będę w stanie.
– No ale... – rzuciłem okiem w kierunku Marzenki. – Chyba nie będzie w porządku, jeśli...
– Spokojnie, ja w tym czasie skoczę do doktora – uspokoiła mnie.
Chwilę później byłem odświeżony – umyty, ogolony i w czystej piżamie. Te czynności dały mi nieźle popalić, ale jednocześnie pozwoliły odzyskać szacunek do samego siebie. Nie czułem się już jak bezdomny kundel.
A co najlepsze, wstawiennictwo Marzenki poskutkowało tym, że lekarze wzięli się ostro do roboty. Zrobili mi jeszcze parę badań i wreszcie wiedzieli, co mi jest. Nazwa choroby brzmiała, jakby oznaczała wyrok, ale lepsza taka informacja niż całkowity brak wiadomości.
– Ile mi jeszcze zostało, panie doktorze? – zadałem pytanie.
– Choroba jest poważna, ale istnieją szanse na wyzdrowienie. Za jakiś czas, powiedzmy mniej więcej rok, powinien pan móc swobodnie jeździć na rowerze.
Potrzebowałem tego wsparcia
Miałem spore wątpliwości, ale bez szemrania zabrałem się za kurację. Apetyt zaczął mi powoli wracać. Marzenka lub Daniel wpadali do mnie do szpitala każdego dnia, nawet jeśli mogli zostać tylko na chwilę. Daniel przynosił mi świeże ubrania i pomagał w goleniu, a Marzenka czytała na głos fragmenty powieści lub po prostu opowiadała o różnych sprawach.
Dowozili mi posiłki przygotowane w domu i podawali je, ponieważ samodzielne podniesienie łyżki było ponad moje siły.
– Wujku, to na pewno przejdzie – przekonywała Marzenka. – Ważne, abyś jadł i odzyskiwał energię.
Trafiła w sedno. Stan mojego zdrowia stopniowo się poprawiał. Nie miałem pewności, czy uda mi się całkowicie wyzdrowieć, ale po paru tygodniach dałem radę sięgnąć po butelkę z wodą stojącą na szafce, samodzielnie coś przegryźć, a nawet przebrać się w świeżą koszulę. Nie podnosiłem się z łóżka, więc byłem skazany na pomoc innych osób, ale zacząłem uczęszczać na rehabilitację, która powinna pomóc mi w powrocie do sprawności.
Rodzina mnie rozczarowała
Żona i dzieci odwiedzali mnie sporadycznie i na krótko. Przynosili wodę, czasami jogurt, bo w końcu dostawałem posiłki w szpitalu. Problem w tym, że te porcje były malutkie, a ja musiałem jeść więcej, żeby dojść do siebie. Plułem sobie w brodę, że dopóki hojnym gestem dawałem kasę na wszystko, kręcili się koło mnie non stop. Teraz jestem dla nich nikim.
Bez pomocy Marzeny i Daniela całkiem przestałbym pamiętać, jaki smak mają owoce, mięso czy warzywa. No i chyba nadal byłbym niedomyty i z brodą po pas. Zastanawiałem się, dlaczego tak się mną zajmują, ale nie miałem śmiałości spytać wprost. Może po prostu się nade mną litowali albo czuli się w obowiązku odwdzięczyć za ten remont i za to, że jak zmarł brat, to dla Marzeny byłem trochę jak drugi ojciec.
Nie mam pojęcia. Podobnie jak nie mogłem ogarnąć, czemu moja własna rodzina, dzieci i żona, traktują mnie jak piąte koło u wozu.
Nagle coś zrozumiałem
– Wujcio jest po prostu zbyt łagodny i wyrozumiały – stwierdził Daniel, gdy zwierzyłem mu się podczas porannego golenia.
W środku aż kipiałem od nagromadzonego żalu, który w końcu musiał znaleźć ujście.
– Zabierają wujkowi całą emeryturę, więc choćby z przyzwoitości powinni o niego zadbać, robić zakupy, dostarczać ciepłe posiłki. Nie chcę tu nic sugerować, jeśli nam wystarcza na jedzenie, to i dla wujka wystarczy. Ale gdybyś tylko zakręcił im kurek z emeryturą, to momentalnie zaczęliby się inaczej zachowywać, mówię ci.
Daniel powiedział coś, co nie dawało mi spokoju. Nie mogłem przestać o tym rozmyślać, bo ten spryciarz trafił w sedno. Kasę brali, a na mnie zupełnie nie zwracali uwagi. Przecież te pieniądze miały iść na moje potrzeby, na opiekę medyczną.
– Wujku, a chciałbyś dostawać emeryturę na konto bankowe? – spytała Marzenka.
– No jasne, przecież mam otwarte! Takie, co nim można zarządzać przez internet.
– W takim razie należy się udać do ZUS-u i tam wypełnić odpowiednie dokumenty.
Na szczęście, pomogła mi to załatwić online.
Zakręciłem kurek z kasą
Tak jak się spodziewał Daniel, kiedy emerytura nie dotarła razem z listonoszem, w szpitalu zjawiła się małżonka. Próbowała wyjaśnić, że skoro pieniądze nie przyszły, pewnie coś poszło nie tak. Potem w szpitalu pojawił się również syn, który chciał uzyskać upoważnienie do załatwienia sprawy w ZUS-ie, by dowiedzieć się, z jakiego powodu emerytura nie została wypłacona.
– Ależ pieniądze są. Tyle że na moim rachunku bankowym.
– Jak to? Przecież mamy rachunki do zapłacenia – stwierdził syn.
– Skoro tam mieszkacie, to sami je opłacajcie. Ja przebywam tutaj i też muszę mieć, co do ust włożyć.
– A kto zadba o tatę po wyjściu ze szpitala, no kto? – niemalże krzyknął.
– Z pewnością nie ty – odparłem bez ogródek. – Właśnie dlatego potrzebuję kasy, żeby opłacić kogoś do opieki.
– Ależ tato, co ty wygadujesz!
– Proszę nie podnosić głosu, to jest placówka medyczna – skarciła go pielęgniarka. – Jakby pan tu zaglądał częściej, to by pan wiedział, jak należy się tu zachowywać – dodała uszczypliwie.
Walczyłem o siebie
Po trzech miesiącach leczenia przetransportowano mnie do innej lecznicy na rehabilitację. Nie chodziłem o własnych siłach, poruszałem się wyłącznie na wózku, ale doktorzy zapewniali, że uda mi się z niego podnieść. Nie pozostało mi nic innego, jak podjąć walkę. Dla samego siebie.
Żona zaczęła wpadać do mnie częściej, przywoziła mi różne smakołyki i owoce. Tak jakby nagle dotarło do niej, że nie jestem niezniszczalny, że o mnie również należy zadbać. Przecież to ja zawsze troszczyłem się o bliskich, pilnowałem, aby niczego im nie brakowało.
Wprowadziłem zasady
Nigdy nie liczyłem na nic w zamian i to chyba był mój największy błąd. Zdecydowałem, że w końcu zacznę żyć tak, jak chcę, aby być zadowolonym z życia, a nie tylko sprawiać radość innym. Opuściłem szpital w stosunkowo dobrej formie. Chodziłem o kulach, ale byłem w stanie sam wszystko wokół ogarnąć. Poza tym nadal uczęszczałem na rehabilitację i miało być tylko lepiej.
Teraz partycypuję w opłatach za mieszkanie, ale nie przeznaczam na to całej emerytury. W końcu mogłem nadrobić zaległości w lekturach, na które zawsze brakowało mi czasu, odświeżyłem stare znajomości i opanowałem zasady gry w szachy. Z przyjemnością wpadam też do Marzenki i Daniela. Robię to, bo mam na to ochotę, bo ich cenię i jestem im wdzięczny za wsparcie i uświadomienie mi pewnych rzeczy.
Moi bliscy nadal mają dla mnie duże znaczenie, ale już nie są priorytetem w moim życiu. Przebaczyłem żonie i naszym pociechom to, że mnie zostawili, kiedy było mi najtrudniej, ale nie wymazałem tego z pamięci.
Mikołaj, 67 lat
Czytaj także: „W pakiecie z facetem maminsynkiem dostałam teściową zołzę. Urządza nasze życie jakby meblowała swój dom”
„Bliscy zrobili ze mnie telefon zaufania. Obarczali mnie swoimi problemami, jakbym mogła naprawić zło całego świata”
„Żona pomiatała mną jak sługusem, a ja tańczyłem, jak zagrała. Gdy kazała mi rzucić robotę uznałem, że dość tej farsy”