„Sprzedaliśmy dom na wsi, by starość spędzić w mieście. Miało być lepiej, a czujemy się jak w więzieniu”

staruszek fot. iStock, PixelsEffect
„Razem z Haliną wylegiwaliśmy się w łóżku, nie musieliśmy dorzucać do pieca ani karmić kur. Gorąca woda płynęła z kranu bez żadnych niespodzianek, a wszystko było na wyciągnięcie ręki. Niby dobrze, ale w kółko to samo”.
/ 05.06.2024 13:15
staruszek fot. iStock, PixelsEffect

Słowa Haliny do dziś brzmią mi w uszach, jakby to było wczoraj. Gdy ja ciężko pracowałem, rąbiąc drwa na zimę, ona krzątała się po kuchni, przygotowując przetwory ze śliwek.

Nie mamy już siły na to wszystko – odezwała się z rezygnacją, wycierając spocone czoło. – Pora sprzedać tę chałupę i przenieść się do jakiegoś niewielkiego mieszkania w mieście.

Byliśmy zmęczeni

Opadłem zmęczony na krzesło i nagle dotarło do mnie, że całe moje ciało pulsuje bólem. Na dodatek czekało mnie jeszcze porąbanie drewna z dwóch przyczep! To jeszcze nie koniec, bo po ostatnim silnym wietrze muszę poprawić dachówki. Ach, żeby tylko o tym nie zapomnieć. Trzeba też zerknąć do pieca w kotłowni, bo ostatnio znowu zaczął dymić…

– Co z tym zrobię? – moja żona pokazała palcem na słoiki. – Nasze dzieci już się krzywią, kiedy podsuwam im domowe wyroby. Alicja, stwierdziła niedawno, że mają zapasy, które starczą do końca świata. Pojęcia nie mam, jak to możliwe, że oni nie mogą tego wszystkiego zjeść. Dawniej takie zapasy znikały w ciągu jednej zimy! Być może dlatego, że w sklepach brakowało wszystkiego?

– Halinko, ale co my byśmy tam porabiali, w tym całym mieście? – wyrzuciłem z siebie. – Postarzyłoby nas to w okamgnieniu!

– No tak – wymamrotała. – A tutaj zapracujemy się na śmierć. I po co to wszystko?

Wreszcie stwierdziliśmy, że poradzimy sobie. Od zawsze marzyliśmy o tym, by spędzić tu starość. Mimo wszystko, ta rozmowa jakoś ciągle siedziała mi z tyłu głowy i irytowała mnie, zupełnie jak kamyczek uwierający w bucie.

Martwiłem się

Przypomniała mi się, kiedy wyszło na jaw, że Hala ma cukrzycę. Nie dość, że musi zapomnieć o słodkich przetworach, to jeszcze świeże owoce są dozwolone tylko w niewielkich ilościach. A ja, gdy usłyszałem diagnozę lekarza, że mam problemy z sercem, wiedziałem, że muszę porzucić rąbanie drewna. To zbyt duży wysiłek.

Na domiar złego, moi bliscy znajomi, Marek i Alinka, powiedzieli mi o swoich planach przeprowadzki na stałe do Belgii, gdyż dostrzegli w tym ogromną szansę na rozwój kariery zawodowej. Wtedy olśniło mnie, że dalsze obstawanie przy pomyśle dożycia swoich dni na wsi jest zwyczajnie nieracjonalne, nieopłacalne, a przede wszystkim niekorzystne dla naszego zdrowia.

Chwyciłem za długopis i kawałek papieru, po czym zacząłem sumować wydatki związane z czynnościami, które niegdyś robiłem samodzielnie, a teraz musiałem za nie komuś zapłacić: od piłowania i rąbania drewna, przez koszenie trawnika, aż po wiosenną opiekę nad drzewkami i krzakami…

Uzbierało się tego całkiem sporo. I jaki to ma sens, jeśli nawet nasze wnuczęta nie będą nas tu odwiedzać? Nie zdołamy rozbudzić w nich zamiłowania do natury ani pokazać zmieniających się pór roku.

Biłem się z myślami

Powiedziałem to Halince, a ona tylko wzruszyła ramionami:

– Słuchaj, Władek, sąsiad zrobił dziwną minę, gdy mu wspomniałam, że może sobie śliwki z naszego sadu pozbierać. Stwierdził, że nie ma pewności, czy znajdzie wolną chwilę!

– Jeśli myśli, że mu za to zapłacę, to grubo się myli! – prychnąłem.

Zacząłem podliczać, czy pieniędzy ze sprzedaży domu na wsi starczyłoby na zakup mieszkania. No i dokąd tak naprawdę byśmy się przenieśli? Moja małżonka marzyła o czymś w pobliżu.

– Wiesz co, jesteśmy obeznani w tym terenie, orientujemy się, w których miejscach rosną grzyby…

– A także pływają ryby – wtrąciłem.

– Poza tym mamy w okolicy znajomych. Po co zaczynać całą zabawę od zera?

Nie spodziewałem się, że dzieci będą za tym szalonym planem, a chyba nawet poczuły ulgę. Leciwi staruszkowie w centrum, rzut beretem od lecznicy i kostnicy, to zdecydowanie lepiej niż para niedomagających dziadków w lesie. I w ten sposób kwestia relokacji i zmiany życia została przesądzona.

Trudno było to zostawić

Gdy dopadała mnie choroba albo padałem ze zmęczenia po całym dniu harówki w domu, marzyłem o mieszkaniu w bloku, gdzie nie trzeba palić w piecu. Wyobrażałem sobie, że tuż pod oknem mam sklepy i aptekę na wyciągnięcie ręki.

Ale kiedy wracały mi siły, lubiłem przechadzać się po podwórku i wtedy wydawało mi się, że za nic w świecie nie mógłbym tego wszystkiego porzucić: jabłonki, którą sam szczepiłem, brzoskwiń wyhodowanych z pestki, psich grobów pod krzakiem bzu. A gdzieś tam, pośród konarów klonu, wciąż można było dostrzec pozostałości domku na drzewie, który własnoręcznie skleciłem dla Marka, gdy był dzieckiem!

Szukaliśmy mieszkania

Ogłoszenie było dostępne w sieci, od czasu do czasu ktoś się odzywał, a niekiedy nawet zjawiał się osobiście, żeby rzucić okiem, ale wszystko toczyło się w ślimaczym tempie. Aż do pewnego momentu.

Gdzieś w środku zimy kolega z sąsiedniej miejscowości dał nam znać, że jego dzieci planują wyjazd za granicę, w związku z czym będzie chciał sprzedać ich dwupokojowe mieszkanie w samym sercu miasta: w przystępnej cenie, z opcją uiszczenia należności w paru ratach.

Fantastyczna lokalizacja – skwitowała moja małżonka podczas oględzin. – Supermarket, przychodnia, apteka – dosłownie rzut beretem! A do tego kino tuż obok.

Mieliśmy kupca na dom

Nagle zjawili się zainteresowani, całkowicie oczarowani naszym gniazdkiem i już, od ręki, gotowi do zakupu.

– Wymarzona rodzina! Młode małżeństwo z dzieckiem i dziadkowie. Pełen komplet! – rozpływała się Halina.

Niby tak, ale coś mi tu zgrzytało. Ten dom miał być naszą przystanią, to my mieliśmy tu żyć. Tyle energii i uczuć zainwestowaliśmy, by postawić te mury i o nie dbać, a nasze dzieci kompletnie to zlekceważyły – burczałem pod nosem.

W końcu jednak musiałem przyznać mojej połowicy rację – trafiliśmy w dziesiątkę. Porządni, sympatyczni ludzie, których marzeniem było mieszkanie na wsi. Nie wybetonują mi podwórka, nie zetną jabłonki, a może nawet odświeżą domek na drzewie dla swojego szkraba?

– Słuchaj, Wiesiu – spostrzegła moja żona. – Oni są jak my dawniej. Zobaczysz, będą tu równie szczęśliwi.

Rzeczywiście, przypominali nas samych sprzed lat: identyczny entuzjazm, ambitne zamierzenia… Nie miałem specjalnych rozterek, jak postąpić z przedmiotami, których nie udało mi się spieniężyć przed przeprowadzką do miejskiej klitki – po prostu im je przekażemy. Lata upłyną, zanim będzie ich stać na potężną lodówkę, elektryczną kosiarkę albo piec grzewczy na prąd.

Zamieszkaliśmy w mieście

Przecież wiadomo, że młodym, startującym w dorosłość, zawsze jest najtrudniej! Kiedy podjęliśmy decyzję, wszystko potoczyło się błyskawicznie i nawet nie zauważyłem, gdy zamiast kosów na krzaku jaśminu zaczęły mnie budzić dźwięki klaksonów.

Razem z Haliną wylegiwaliśmy się w łóżku, nie musieliśmy dorzucać do pieca ani karmić kur. Gorąca woda płynęła z kranu bez żadnych niespodzianek, a wszystko było na wyciągnięcie ręki. Niby dobrze, ale w kółko to samo. No bo ile można włóczyć się po mieście? A to ciągłe szykowanie się za każdym razem, gdy się gdzieś wychodzi! Kiedyś w dresie można było wyskoczyć przed dom pogrzebać trochę w ogródku i być szczęśliwym.

Miałem dość 

Halinka wpadła na pomysł, że kupi kijki i będziemy uprawiać nordic walking, bo podobno to modne i ma dobry wpływ na zdrowie, a poza tym mnóstwo osób w naszym wieku to robi… Może poznamy jakichś nowych ludzi?

– Sama sobie chodź – mruknąłem tylko pod nosem. – Przecież to bez sensu! Jak już mam gdzieś łazić, to wolę z psiakiem, a nie z jakimiś głupimi kijami jak ostatni dureń.

Niestety, posiadanie czworonoga w naszym budynku było zakazane. Taki był regulamin mieszkańców. To jakiś absurd! Teoretycznie mieszkanie należy do nas, a mimo to ktoś ogranicza mi możliwość posiadania pupila?!

Skończ z tym dziecinnym zachowaniem – zganiła mnie małżonka. – Postanowiliśmy się wyprowadzić i nie ma od tego odwrotu, czy naprawdę muszę ci to wyjaśniać?

Byłem w szoku

Byłem tak przygnębiony, że gdy nowi gospodarze zadzwonili, żeby nas zaprosić na grilla, powiedziałem, że na pewno wpadniemy. Chciałem jeszcze raz przejść się po podwórku, rzucić okiem na cały dom, może coś poradzić jak stary gospodarz… Kto się na tym zna lepiej ode mnie?

– Dobrze – westchnęła Halina bez entuzjazmu. – Czemu nie.

Postanowiliśmy się tam wybrać i to był gwóźdź do trumny. Niby sympatycznie, niby właściciele gościnni, ale nic nie było takie jak dawniej.

W miejscu mojej ulubionej rabaty pojawiła się altana, choć wspominałem, żeby tego nie robić! Zamrażarkę przenieśli do szopy, świetnie, niech niszczeje od wilgoci, w końcu to ja za nią zapłaciłem, a nie oni. I jeszcze sprzedali niektóre sprzęty. Byłem głupi, że przystałem na tę przeprowadzkę i podwójnie głupi, bo myślałem, że ktokolwiek doceni mój wysiłek!

Haruje się przez całe życie, a kiedy nadchodzi trudny czas, dzieci porzucają cię na pastwę losu, nieznajomi cynicznie wykorzystują, a żona sądzi, że jakieś durne zabawy sprawią, że poczujesz znów, że żyjesz pełnią życia. Chyba pozwoliłem, żeby każdy zrobił ze mnie balona.

Tadeusz, 73 lata

Czytaj także:
„W młodości byliśmy z bratem nierozłączni. Gdy dostaliśmy spadek, nasze żony skłóciły nas ze sobą na 20 lat”
„Myślałem, że mam idealną żonę. Okazało się, że w naszym łóżku była już cała pielgrzymka kochanków”
„Uciekłem ze wsi, bo nie chciałem całe życie harować w polu. Sąsiadka sprawiła, że szybko zmieniłem plany”

Redakcja poleca

REKLAMA