„Byłem karierowiczem i igrałem z losem. Moja była zostawiła mi taką niespodziankę, że w sekundę wydoroślałem”

wypalony mężczyzna fot. Adobe Stock, qunica.com
„Michał był ode mnie niemal 20 lat młodszy, a mimo to uderzająco do mnie podobny. To wzbudzało moją ciekawość. Ostatni raz widziałem jego matkę dekadę temu, więc coś tu się nie zgadzało. Czułem, że czeka mnie poważna rozmowa z Elwirą”.
/ 25.10.2024 20:30
wypalony mężczyzna fot. Adobe Stock, qunica.com

Zakończyłem swoją zmianę w standardowych godzinach, czyli około dziewiątej wieczorem. Podjechałem pod apartamentowiec, w którym mieszkam i wjechałem samochodem do podziemnego garażu. Podszedłem do windy i przyłożyłem palec do czytnika. Komputer zidentyfikowała mój odcisk i momentalnie wybrał jedenaste piętro, na którym znajduje się moje mieszkanie.

Drzwi mieszkania otworzyłem za pomocą karty z czipem. Pomieszczenia rozbłysły przytulnym blaskiem, a z głośników zaczęła lecieć muzyka Mozarta. Na wyświetlaczu lodówki pojawiła się lista zgromadzonych w środku artykułów spożywczych. Bezwładnie zapadłem się w miękki fotel. Mój wzrok powędrował ku przeszklonej ścianie, za którą rozciągała się panorama rozświetlonej w mroku metropolii. Widok ten zawsze sprawiał mi przyjemność. Obserwując z góry sznury sunących w dole pojazdów, błyskające szyldy i ludzi przypominających mrówki, miałem poczucie, że jestem panem tego podporządkowanego mi świata. Przecież to był cel, do którego dążyłem przez całe życie, to było moje największe pragnienie.

Zawsze mierzyłem wysoko

Od momentu, gdy trafiłem do gimnazjum w mieście powiatowym, a następnie do szkoły średniej w sąsiedztwie budynku samorządowego, zdawałem sobie sprawę, że pragnę coś w życiu osiągnąć. Marzyłem o wyrwaniu się z zapadłej dziury niedaleko Krakowa, gdzie przyszedłem na świat. Chciałem zdobyć pieniądze, poważanie i wpływy. Udało mi się, trafiłem do ścisłego kierownictwa oddziału dużej zagranicznej firmy w naszym kraju. Nieźle zarabiałem, mieszkałem w przestronnym apartamencie w Warszawie. Lecz tamtej chwili, wpatrując się w ciemne okno, uświadomiłem sobie, że jestem stary i wypalony.

Doktor stwierdził, że sporadyczne problemy z oddychaniem oraz ataki lęku to następstwo postępującej choroby wieńcowej. Mój stan nie był jednak taki zły: korekta diety, mniejsze spożycie procentów i zwiększenie aktywności fizycznej powinny przynieść poprawę. Dlaczego zatem ogarniają mnie myśli samobójcze? Być może przygnębienie, uczucie wewnętrznej pustki i beznadziejności narastały we mnie po cichu od dłuższego czasu i dopiero teraz przedarły się do mojej świadomości? Zastanawiałem się nad własnym życiem i dokonaniami patrząc na rozświetloną panoramę miasta rozpościerającą się pode mną.

W zwykłych okolicznościach stwierdziłbym coś w stylu: „Zaliczam się do grona dobrze sytuowanych ludzi sukcesu z perspektywiczną przyszłością, których droga zawodowa nabrała zawrotnego tempa”.

Ostatnimi czasy takie wyjaśnienie przestało mi wystarczać. W mojej głowie kłębiły się przygnębiające przemyślenia, których za nic nie potrafiłem się wyzbyć. Czułem się osamotniony, bez bliskich, potomstwa. Nawet bez przyjaciół. Na co mi to wszystko, jeśli pewnego dnia dopadnie mnie zawał serca i będę zmuszony porzucić robotę? Kto mnie będzie pamiętał? Komu będzie mnie brakować? Przybity spuściłem wzrok. Zupełnie niespodziewanie przyszła mi na myśl Elwira.

Doskwierała mi samotność

Od momentu, gdy ją poznałem na studiach w Krakowie, cały czas chodzi mi po głowie. Byłem w niej szaleńczo zakochany, w pewnym momencie nawet dzieliliśmy wspólne cztery kąty. Niestety, w końcu doszedłem do wniosku, że uczucie – nawet to, które daje mnóstwo szczęścia i satysfakcji – stanowi przeszkodę w rozwijaniu mojej ścieżki zawodowej.

W tamtym okresie skupiałem się na karierze, próbowałem zdobyć posadę w dużych firmach. Nie miałem głowy do romansów. „Ciekawe, co u niej?” – zastanawiałem się. Od czasu ukończenia studiów, jakieś 10 lat temu, nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Zastanawiałem się, co u niej słychać. Czy jest z kimś w związku? A może już założyła rodzinę, ma męża i dzieci? Szybko podjąłem decyzję i usiadłem przed laptopem. Zalogowałem się na Facebooku i wstukałem jej dane w wyszukiwarkę. Nie liczyłem zbytnio na to, że uda mi się ją odnaleźć. Istniało duże prawdopodobieństwo, że wyszła za mąż i nosi teraz inne nazwisko.

Pojawiło się parę trafień – pań o takich samych danych osobowych. Przejrzałem zatem datę przyjścia na świat i uczelnię. Ku mojemu zdumieniu, któraś z nich była kropka w kropkę jak Elwira. Nacisnąłem na jej profil, zastanawiając się, czego lada chwila się dowiedzieć. Użytkownicy przeważnie sporo zdradzają w mediach społecznościowych. Udostępniają fotki z urlopów, weekendowych wypadów, pracy… Publikują wizerunki bliskich i dzieci, psów, kotów, aut.

Profil Elwiry prezentował się niezwykle skromnie, wręcz surowo. Próżno było szukać tam barwnych opowieści czy efektownych grafik w tle. Miniaturowa fotografia nie pozostawiała jednak wątpliwości co do jej tożsamości. Mogłem przysiąc, że to zdjęcie z okresu naszego związku lub zaraz po tym, jak się rozstaliśmy. Delikatny uśmiech na ustach, zwiewna blondynka o prostych, sięgających poniżej ramion włosach – tak ją zapamiętałem.

Zastanowiłem się przez moment i postanowiłem zerknąć na jej posty. Ku mojemu zaskoczeniu, znalazłem tylko jeden, jedyny wpis. Przez cały ten czas udostępniła zaledwie jedno zdjęcie z podpisem. Co więcej, sądząc po dacie, zrobiła to dokładnie tego dnia! Ze zdjęcia spoglądała na mnie lekko pulchna, nadąsana twarz małego brzdąca. Mój synek, Michaś. To moje całe życie. Poszukaj go przy kopcu – taki widniał opis pod fotką. Hmm, dziwna treść. O co chodzi z tym: Poszukaj go? Kto niby ma go szukać? Każdy, kto trafi na jej fejsa? I czemu akurat przy jakimś kopcu? Czy nie łatwiej po prostu zadzwonić do mamy chłopca?

Trafiłem na dziwne zdjęcie chłopca

Niedługo później puściłem zdjęcie Michałka na kolorową drukarkę. Ale… w jakim celu to zrobiłem? Na cholerę mi wizerunek tego dziecka?! Kurcze, nie miałem zielonego pojęcia. Zachowywałem się kompletnie odruchowo, zupełnie jakby moje palce postanowiły coś naklikać bez konsultacji z mózgownicą.

Trochę skrępowany całą sytuacją, wyłączyłem komputer i powlokłem się do łazienki. W ostatni dzień tygodnia wpadła do mnie mama. Pojawiała się tak co cztery tygodnie i od wejścia marudziła. Mówiła, że zamiast we własnym domu przyjmować syna, który powinien odwiedzać samotnie żyjącą matkę z bukietem w garści, to ona musi taszczyć do niego swój wiekowy szkielet (chociaż nie stuknęła jej jeszcze sześćdziesiątka!).

Moja mama ciągle narzekała, że cała ta ochrona, monitoring i zabezpieczenia w bloku, w którym mieszkam, pewnego dnia doprowadzą ją do szaleństwa. Marudziła też, że znów nie chcę zjeść u niej obiadu, tylko proponuję wyjście do jakiejś restauracji w centrum. Tak zrzędziła, że ja w tym czasie zrobiłem w kuchni herbatę. Zdążyłem już przywyknąć do tych wiecznych pretensji i znosiłem je ze spokojem. Faktycznie, miałem tyle na głowie, że trochę ją zaniedbywałem. Nagle dotarło do mnie, że w mieszkaniu zapanowała zupełna cisza. To było dość dziwne. Trzymając dwa kubki w dłoniach, ruszyłem w stronę salonu.

Wchodząc do pokoju, zobaczyłem mamę, która stała obok drukarki, umieszczonej w rogu pomieszczenia. Jej twarz wyrażała ogromne zdziwienie, gdy przyglądała się barwnemu wydrukowi fotografii przedstawiającej Michasia.

– To przecież twoje zdjęcie! – wykrzyknęła. – Choć nie mogę sobie przypomnieć, kiedy zostało zrobione. Masz na nim tylko jakieś inne włosy. Króciutkie…

– To nie ja, tylko syn mojej znajomej. Być może ją kojarzysz, to… – zacząłem wyjaśniać, ale mi przerwała.

– Nonsens! – zaprotestowała stanowczo. – To ty! Wyglądałeś identycznie, gdy miałeś 9 lat.

Ta rozmowa wyprowadziła mnie z równowagi

Do tego stopnia, że gdy moja kochana mamusia w końcu odjechała taksówką do domu, ponownie odpaliłem Facebooka. Wstukałem imię i nazwisko Elwiry, ale… tym razem nic nie wyskoczyło. Strona, którą widziałem parę dni wcześniej, jakby wyparowała z sieci! Było to na tyle dziwaczne, że następnego dnia poprosiłem moją asystentkę, żeby wyszukała adres i numer telefonu do Elwiry. Koniec tej zabawy w kotka i myszkę!

Postanowiłem wreszcie zorientować się, co u niego słychać i jak mu się wiedzie. Ale to nie wszystko… Miałem jeszcze jeden powód, którego nie chciałem do końca przed sobą przyznać. Michał był ode mnie niemal 20 lat młodszy, a mimo to uderzająco do mnie podobny. To wzbudzało moją ciekawość. Ostatni raz widziałem jego matkę dekadę temu, więc coś tu się nie zgadzało. Czułem, że czeka mnie poważna rozmowa z Elwirą.

– No i jak tam? – zapytałem moją asystentkę pod koniec dnia. – Masz już ten adres?

Rzuciła mi wystraszone spojrzenie.

– Zgadza się – potwierdziła.

– No to jak?

– Elwira H. mieszka teraz przy ulicy Powstańców w Krakowie.

– Powstańców? O ile mnie pamięć nie myli, znajduje się tam cmentarz Prądnik Czerwony. Ma tam dom w pobliżu?

– Nie obok. Dokładnie na cmentarzu. Elwira H. od roku nie żyje. Chyba rak.

Oniemiałem. Zimne dreszcze przebiegły mi po plecach.

Jak to możliwe, że Elwira opublikowała niedawno fotkę dziecka na mediach społecznościowych, skoro już nie żyje?!

– Nie mam pewności, czy to ważne – ponownie zabrała głos moja pomocnica – ale posprawdzałam, czy zmarła miała jakąś rodzinę.

Posłałem jej zdziwione spojrzenie.

– No więc… – zrobiła krótką pauzę – ta kobieta zostawiła 9–letniego synka. Nie było prosto ustalić, gdzie ten chłopczyk trafił, takie dane podlegają dyskrecji. Niemniej wykorzystałam swoje dojścia i…

Po krótkiej chwili milczenia kontynuowała opowieść. W tamtym momencie ogarniały mnie tak silne emocje, że gdyby urwała w pół zdania to chyba nie powstrzymałbym się przed zrobieniem jej krzywdy.

– Chłopca umieszczono w domu dziecka, który mieścił się gdzieś na alei Pod Kopcem.

Zaraz po wyjściu z pociągu na dworcu Kraków Główny, złapałem taksówkę. Wcześniej skontaktowałem się telefonicznie z kierowniczką domu dziecka i ustaliłem termin spotkania. Zdawałem sobie sprawę, że potwierdzenie, że jestem biologicznym tatą chłopca i zabranie go z ośrodka, to długi proces, ale zależało mi, by jak najszybciej nawiązać z Michasiem kontakt.

Wcześniejszy smutek, osamotnienie i frustracja stały się dla mnie odległą przeszłością. Nie było już po nich najmniejszego znaku. Przepełniało mnie wesołe podekscytowanie. Czułem, że w końcu podążam we właściwym kierunku.

Do diabła! Za pół godziny czekało mnie spotkanie z moim synem! Czy mnie zaakceptuje? Przebaczy mi? Pokocha mnie? Nie miałem pojęcia. Wiedziałem jednak, że muszę podjąć próbę naprawienia tego, co dawno temu nieumyślnie zniszczyłem.

Norbert, 35 lat

Czytaj także:
„Mąż ciągle krytykował moje zapędy malarskie. Miał jednak duszę artysty, bo szybko docenił wdzięki mojej nauczycielki”
„Laska z portalu randkowego rozpalała mnie do czerwoności. Na spotkaniu liczyłem na zbliżenie, ale nie z własną żoną”
„Nastoletnia córka zachowuje się w domu jak na plaży nudystów. Paraduje jak dzika naguska nawet przy moim partnerze”

Redakcja poleca

REKLAMA