„Mąż ciągle krytykował moje zapędy malarskie. Miał jednak duszę artysty, bo szybko docenił wdzięki mojej nauczycielki”

malarka fot. iStock by Getty Images, Betsie Van Der Meer
„Mirka trochę zatkało, spodziewał się zobaczyć ją w zupełnie innej odsłonie. Na miejscu byliśmy jako pierwsi, ludzie z prowincji, a reszta gości wyraźnie się spóźniła. Mirek z Martą bez przerwy się przekomarzali, rzucali żarcikami i wygłupiali”.
/ 02.08.2024 11:15
malarka fot. iStock by Getty Images, Betsie Van Der Meer

W niedzielę spędziłam cały dzień na malowaniu, a niezadowolenie sprawiało, że kartka za kartką lądowała w śmietniku. Mirek kilka razy usiłował przekonać mnie, żebym zrobiła sobie przerwę od tych rozbryzganych farb, ale za każdym razem byłam nieugięta.

Malowanie nie wychodziło mi najlepiej. Z każdą minutą ogarniało mnie coraz większe zniechęcenie i frustracja. Pomimo energicznego wymachiwania pędzlem, nie udawało mi się osiągnąć pożądanego rezultatu.

Uważał to za fanaberię

– Jeśli będziesz wciąż zaczynać od zera, to nigdy nie skończysz – usłyszałam.

– Dam radę. Muszę to namalować tak, aby móc z dumą zaprezentować pracę Marcie.

– Widzę, że bardzo ci na tym zależy.

– No jasne – wyczułam ten ironiczny ton w głosie. – Ona faktycznie się mną interesuje. Twierdzi, że mam spory talent.

– Tak, na pewno wmawia to wszystkim swoim uczennicom i słodzi im tak do ucha – podsumował Mirek z przekąsem. – W końcu na tym zarabia. Musi was jakoś zachęcać, żebyście nie traciły zapału i dalej u niej się uczyły.

– No to teraz przynajmniej wiem, co sądzisz o moim malowaniu.

– Sądzę to, co sądzę. Jasne, że od czasu do czasu możesz sobie popluskać farbami, czemu nie, w końcu to fajna odskocznia. Ale żeby marnować jedyny dzień, kiedy możemy pobyć ze sobą? Nie przesadzaj, Monia. Daj sobie z tym spokój i chodź, zjemy coś.

– Nie chce mi się jeść. Odgrzej pierogi w mikrofalówce i przestań mi zawracać gitarę, bardzo cię proszę.

Dał spokój. Obraził się, wyszedł i tyle go widziałam, a ja dalej męczyłam się z pędzlem. Wizja, którą miałam w głowie, za cholerę nie chciała wyjść na płótno.

Stała się mi bliska

Moja ciężka praca już dawno powinna przynieść lepsze rezultaty. Jednak z drugiej strony od samego początku bardziej zależało mi na samym uczęszczaniu na zajęcia z Martą, niż na tym, czego się na nich nauczę.

To niesamowita kobieta: śliczna, uzdolniona, błyskotliwa, a na dodatek obdarzona świetnym poczuciem humoru. Jak przystało na artystkę, wiedzie szalone życie, bywa na wernisażach, zna mnóstwo ludzi. Robiło to na mnie ogromne wrażenie, a to, że wyróżniała mnie spośród innych swoich uczennic, niesamowicie mi schlebiało.

Z każdą lekcją nasze relacje stawały się coraz bliższe. Rozmawiałyśmy o różnych sprawach, ale głównie skupiałyśmy się na moim życiu. Zero pustej gadki. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam przed nią otwierać swoje serce. Rozumiała mnie jak żadna inna osoba.

Potrafiłam zwierzyć się jej z takich spraw, o których nie wspomniałabym nawet słowem Mirkowi czy komukolwiek spośród moich znajomych. Miałam parę koleżanek, ale słowo „przyjaźń” straciło dla mnie swój blask. Nasze spotkania sprowadzały się w gruncie rzeczy do obgadywania nieobecnych dziewczyn. Zdawałam sobie sprawę, że kiedy mnie przy nich nie ma, pewnie równie bezwzględnie biorą na języki również i mnie.

Otworzyłam się przed nią

Wywodzę się z niewielkiej miejscowości i trochę czuję z tego powodu zażenowanie, dlatego podziwiam kobiety, które emanują pewnością siebie. Moje kumpele właśnie takie są i za to je cenię, ale mimo wszystko po spotkaniach z nimi zostawał jakiś niesmak.

Marta zapełniła tę pustkę. Różniła się od innych, była dojrzalsza, rozsądniejsza i bardziej doświadczona. Nie znosiła udawania, popisywania się czy zabiegania o poklask. Jej bezpośredniość i serdeczność wobec innych wprost mnie urzekły.

– Mirkowi nie podoba się, gdy rysujesz?

Długo to ukrywałam, ale w końcu musiałam jej powiedzieć prawdę.

– W gruncie rzeczy akceptuje to, chociaż czasami… – przyznałam po chwili wahania, urwałam, szukając odpowiedniego określenia.

– Czasami co? Z tego, co opowiadasz, wynika, że to mądry gość. Kocha cię przecież. Powinien wspierać twoje cele i marzenia. Kiedy osiągniesz sukces jako malarka…

– …daj spokój, jaka tam ze mnie malarka, Marta, przecież jestem totalną amatorką w tej dziedzinie.

– Słuchaj, wiem, co mówię. Jest w tobie pewien pierwiastek, który sprawia, że człowiek sięga po farby, zaczyna pisać albo brzdąka na gitarze czy robi inne takie rzeczy. Ogromna wrażliwość, pomysłowość i takie drżenie w środku, taki niepokój ducha.

– I to ze mnie robi artystkę? – bąknęłam z niedowierzaniem.

Podniosła mnie na duchu

– No jasne. Jeżeli uda ci się osiągnąć pewną biegłość, ogarnąć technikę, to namalujesz genialne obrazy. Nie mówię, że trafią one do galerii, ale i tak warto je stworzyć. Poczujesz się wtedy bardziej spełniona, lepsza dla siebie, a co za tym idzie, także dla innych. Również dla tego twojego Mirka. Z tego powodu nie powinien ci w tym przeszkadzać.

– Dobra, to mu powiem, co mi przekazałaś.

– No to działaj.

Faktycznie mu o tym wspomniałam, ale jakoś nie udało mi się go do tego przekonać.

– Gadaj sobie, co tylko chcesz, ale ja i tak widzę, że ona po prostu szuka w tym swojego interesu. Przecież jej obrazów też nikt w galeriach nie wystawia. Fajnie, że sprawia jej to frajdę, ale oprócz tego musi się jeszcze czymś najeść, opłacić rachunki i jakoś dom ogarnąć. Was na każdym kroku chwali, a wy jak te naiwne we wszystko wierzycie.

– Wcale nie nas, tylko ze mną się kumpluje.

– No jasne, wielka mi przyjaźń!

Mirek zawsze się irytował, gdy tylko padało imię Marty w naszych pogadankach. Nie darzył jej sympatią, mimo że nigdy nie doszło do ich spotkania twarzą w twarz. Nie miałabym z tym problemu, gdyby przy okazji nie torpedował moich planów. Robił to z premedytacją. Bez przerwy wpadał na jakieś pomysły, żebym po prostu nie mogła wygospodarować ani chwili na moje ukochane malowanie.

Ciągle szukał wymówki

Czasem były to zakupy, innym razem grill u znajomych, a jeszcze kiedy indziej odwiedziny u rodziców, tych czy tamtych. Cierpiałam, kiedy próbowałam mu odmówić, ale ostatecznie ulegałam dla dobra naszej relacji. Marta tylko wzdychała.

– Przykro mi, bo inne kobiety naprawdę się starają i idą do przodu, a ty odpuszczasz. Ale co zrobić, jak ci z nim tak fajnie i go kochasz… Sama decydujesz.

– Kocham go. Fajnie byłoby jakoś to wszystko połączyć, tylko że to nie takie proste… – przyznawałam.

– Dałoby radę. Nie chcę wtrącać się w twoje osobiste sprawy, ale na litość boską, postaw się. Twój mąż traktuje cię jak swoją własność, jak jakiegoś pluszaka, którego chce trzymać przy sobie non stop. Kompromis jest super, jak pasuje obu stronom, a nie ciągle tylko jednej. Zawsze tobie – rzuciła.

Często dyskutowałyśmy na ten temat, ale poruszałyśmy też inne wątki. Po jakimś czasie nasze relacje ułożyły się w taki sposób, że choć już nie byłam jej „prymuską”, to zaczęła traktować mnie jak swoją najbliższą przyjaciółkę. Z każdym tygodniem coraz później wracałam po zajęciach do mieszkania, czasami jadłyśmy wspólnie wieczorny posiłek i popijałyśmy wino. Mirek tylko przewracał oczami.

Krytykował ją

– Ona przykleiła się do ciebie jak pleśń do chleba.

– My po prostu dobrze się dogadujemy, rozumiemy się nawzajem. Lepiej ciesz się, że przebywam z nią, a nie tymi zwariowanymi dziewczynami, które negatywnie na mnie wpływają.

– Tamte zwariowane dziewczyny to twoje wypróbowane koleżanki. A przy niej nigdy nie wiadomo, o co biega. Moim zdaniem machnij ręką na te wszystkie obrazy. A co myślisz na temat dziecka? Jak urodzisz, to wtedy ci wywietrzeją z głowy zwariowane pomysły.

Macierzyństwo? Na samą myśl o tym poczułam dreszcz. Oczywiście, pragnę kiedyś zostać mamą, ale czy już w tej chwili? Nie czuję, że jestem na to przygotowana.

– Słuchaj, Monia, mam pewien pomysł – Marta sprawiała wrażenie wprost rozentuzjazmowanej – skoro twój facet tak mnie nie trawi, to może nareszcie uda nam się lepiej poznać, przełamać tę barierę między nami? W weekend organizuję u siebie małe przyjęcie. Naprawdę kameralne, z oczywistych względów. Musicie koniecznie wpaść.

– Jasne, bardzo chętnie, ale nie mam pewności, czy Mirek się zgodzi.

– Trochę go okręć wokół palca. Coś mi się wydaje, że taką funkcję będziesz w życiu pełnić.

Może to zabrzmiało trochę uszczypliwie, ale olałam to. W sumie coś w tym było. Pogadałam z Mirkiem…

Nie odrywał od niej oczu

– Impreza u tej jędzy? Daj spokój. Zlecą się jakieś zgrzybiałe babsztyle i ich zramolali faceci, co my tam będziemy robić, zdechniemy z nudy.

– Pojawią się sami artyści. Marta to rewelacyjna babka, a jej kumple również, czasem mi o nich opowiadała. Sam się przekonasz!

– Czasem się zastanawiam, czy ty w ogóle myślisz. Taka z ciebie łatwowierna i naiwna dziewucha. Sam nie wiem, czemu jeszcze z tobą jestem.

– No to proszę bardzo, znajdź sobie inną.

Objął mnie ramieniem.

– Daj spokój, głuptasku. Nie potrzebuję nikogo innego, wystarczy tylko, że przestaniesz wpadać na te kretyńskie pomysły. No dobra, chodźmy tam. Ale kolejny weekend spędzamy u Roberta i Ewy, jasne?

– Jasne, niech będzie.

Marta wyglądała wprost zjawiskowo – zazwyczaj chodziła nieuczesana, w poplamionych po malowaniu dżinsach, a tego dnia włożyła buty na wysokim obcasie i lekką sukienkę, która idealnie uwydatniała jej figurę. Mirka trochę zatkało, spodziewał się zobaczyć ją w zupełnie innej odsłonie.

Na miejscu byliśmy jako pierwsi, ludzie z prowincji, a reszta gości wyraźnie się spóźniła. Mirek z Martą bez przerwy się przekomarzali, rzucali żarcikami i wygłupiali. Chyba szczerze ją polubił i to od razu. Praktycznie ani na chwilę nie odrywał od niej oczu.

W trakcie zabawy zniknęli mi z pola widzenia. Impreza dobiegała końca, byłam już trochę wstawiona i dałam się podrywać jednemu starszawemu facetowi, chyba jakiemuś rzeźbiarzowi. Było całkiem przyjemnie, ale w pewnej chwili zaczęłam odczuwać zniecierpliwienie i znudzenie. Najchętniej bym już wróciła do siebie. Gdzie się ten Mirek podział?

Cały mój świat legł w gruzach

Zaciekawiona przechadzałam się po pomieszczeniach, aż w końcu trafiłam do atelier. Byli tam, ledwo widoczni zza sztalug malarskich. Zupełnie mnie nie dostrzegli. Wykonałam nagły, niezdarny obrót i jakiś obraz z hukiem runął na podłogę. Stanęłam jak wryta. Marta wyprostowała plecy, a Mirek odskoczył od niej jak oparzony. Twarze obojga pokrywała gruba warstwa czerwonej pomadki. Marta odezwała się zupełnie opanowanym tonem.

– Choć pewnie ciężko ci w to uwierzyć, ja go nie uwiodłam.

Nadal trwałam w bezruchu, jakbym wrosła w ziemię.

– On cały wieczór biegał za mną jak pies za suką, nie na odwrót. No i w końcu mnie dopadł, sama widzisz.

Nie potrafiłam przetrawić tego, co zobaczyłam i usłyszałam. Głos uwiązł mi w gardle. Stałam jak sparaliżowana, niezdolna się ruszyć.

– Nie słuchaj tej jędzy – mój mąż, który miał zostać ojcem mojego dziecka, próbował zapiąć rozporek, ale dłonie mu drżały.

Marta wybuchła sarkastycznym śmiechem.

– Twój facet to niezłe ziółko. Doskonale wiedział, od czego zacząć. Trzymaj się od niego z daleka. Już chyba widzisz, ile jest wart – teatralnie wskazała palcem na Mirka, który wciąż mocował się z rozporkiem.

Monika, 29 lat

Czytaj także:
„Narzeczona naciskała na ślub, a potem sama uciekła sprzed ołtarza. Okazało się, że cały czas ukrywała brzydką prawdę”
„Chwaliłam się córką, bo wyrwała się z naszej mieściny. Do czasu, aż dowiedziałam się, w jaki sposób opłaca czynsz”
„Po śmierci ojca nie liczyliśmy na spadek, bo nic nie miał. Ale to, co nam zostawił, przeszło najśmielsze oczekiwania”

Redakcja poleca

REKLAMA