„Chciałam faceta z kasą i klasą, nie robotnika z łopatą. Przez marzenia o wypchanym portfelu, prawie straciłam miłość”

załamana kobieta fot. iStock, elenaleonova
„Wszystkie moje poprzednie próby znalezienia partnera kończyły się fiaskiem, a raz nawet żenującą sytuacją. Cóż, mężczyzna, w którym się zakochałam, chciał ode mnie tylko jednego...”.
/ 19.09.2024 14:49
załamana kobieta fot. iStock, elenaleonova

Pracuję w korporacji, której siedziba znajduje się w centrum dużego miasta, za to moje ówcześnie mieszkanie było usytuowana na obrzeżach. Na wynajem czegoś bliżej miejsca pracy nie było mnie zwyczajnie stać.

Miałam swój ukochany, mały samochód, ale jazda nim w tych godzinach przez miasto nie miała najmniejszego sensu. Zbyt wiele paliwa spaliłabym, stojąc w korkach. Dlatego też codziennie zmuszona byłam znosić „uroki” komunikacji miejskiej.

Tamtego dnia jak co dzień w godzinach szczytu siedziałam w autobusie znudzona, wsłuchana w wycie klaksonów i pojedyncze słowa rzucane przez współpasażerów. W pewnej chwili ludzie zaczęli się wiercić, łapać za kieszenie i grzebać w torebkach.

Moje życie toczyło się jak zawsze, czyli nudno

W oczywisty sposób zbliżała się kontrola biletów. Mechanicznie wyciągnęłam miesięczny i czekałam na swoją kolej. Podałam go kontrolerowi, nawet nie zaszczycając kanara spojrzeniem. Miałam za sobą wyjątkowo parszywy dzień. Nagle usłyszałam:

– Przykro mi, ale bilet jest nieaktualny.

Momentalnie zrobiło mi się gorąco. W myślach już odliczałam cenę mandatu od mojej miesięcznej wypłaty i żałowałam pary eleganckich szpilek, które planowałam sobie kupić. Spojrzałam na kontrolera.

– Ja… ja bardzo przepraszam. Byłam pewna, że jeszcze jest sporo czasu do końca biletu. Musiałam to przeoczyć i… – zaczęłam się nerwowo tłumaczyć.

– Spokojnie, niech się pani nie denerwuje, ja tylko żartowałem – usłyszałam.

– Jak to pan żartował?! – wykrzyknęłam z oburzeniem, podskakując na siedzeniu.

– Siedziała pani taka smutna, że chciałem panią rozbawić. Ale chyba… Przepraszam. Miłego dnia – powiedział, przecisnął się przez tłum i zniknął z mojego pola widzenia, najpewniej wysiadając na przystanku.

„Żart? Ładny mi żart! – parsknęłam jeszcze w myślach. – Świetny sposób na rozbawienie niewinnej ofiary, nie ma co!”.

Oczywiście szybko zapomniałam o tej sytuacji. Moje życie toczyło się jak zawsze, czyli nudno. Mieszkałam sama. Miałam kilka przyjaciółek, czasem odwiedzałam rodzinę. Ale nie miałam faceta.
Nie dlatego, że nie chciałam czy odstraszałam mężczyzn wyglądem lub charakterem. Właściwie nie wiem, czemu nikogo nie mogłam znaleźć. Byłam młoda, ładna, niegłupia. I jakoś mi się nie układało.

Wszystkie moje poprzednie próby znalezienia partnera kończyły się fiaskiem, a raz nawet żenującą sytuacją. Cóż, mężczyzna, w którym się zakochałam, chciał ode mnie tylko jednego... Wtedy przestałam chodzić na randki. Może miałam za małe wymagania? Tamten palant na przykład skończył jedynie zawodówkę i nie miał manier za grosz. Obiecałam więc sobie, że mój mężczyzna musi być po studiach.

Dzisiaj wiele osób kończy studia, więc wybór powinnam mieć szeroki. Mimo to w moim otoczeniu nie znalazł się nikt interesujący z tytułem magistra. Ot, chłystki, wcale nie mądrzejsi od tamtego drania.

Wymyśliłam też sobie, że facet musi być ode mnie wyższy (a nie jest to wcale takie proste, bo wzrost mam spory), podobnie jak ja musi lubić podróżować, no i być zaradny. Wszystkich, którzy na pierwszej randce wykazywali brak którejś z wymienionych cech, zazwyczaj skreślałam. W oczekiwaniu na pojawienie się w moim życiu tego jedynego postanowiłam sprawić sobie psa, żeby mieć się chociaż do kogo odezwać.

Kiedy z moim nowym szczeniakiem przemierzałam park koło domu, nagle straciłam go z oczu. Zrozpaczona nawoływałam, rozglądając się dookoła, aż w końcu zobaczyłam go, jak  Miluś gania się po trawie z jakimś obcym, o wiele większym psem,

Bałam się, że ten drugi może zrobić krzywdę mojemu pupilowi, więc rzuciłam mu się na ratunek. Wtedy zobaczyłam... tego dziwnego kontrolera biletów! Tak, to z pewnością był on. W sumie nie wiem czemu, ale jego twarz zapadła mi w pamięć. Okazało się, że mój szczeniak bawi się z jego psem. Nie mogliśmy ich rozdzielić.

– To już drugie nasze spotkanie – zagadnął mnie kanar, kiedy wreszcie ujarzmiliśmy zwierzaki.

– Taa… – burknęłam pod nosem.

– Jest pani zła za tamto? – spytał i zrobił smutną minę. – No tak, czasem mam dziwne poczucie humoru. Ale nasze psy chyba się lubią. Mieszka pani w pobliżu?

– Tak, niedaleko, ale teraz przepraszam, bardzo się spieszę – rzuciłam i odeszłam, gdy tylko udało mi się zapiąć psa na smycz.

Zachowałam się tak, jakbym nie chciała faceta poznać. Ale w domu, kiedy trochę ochłonęłam, uświadomiłam sobie, że żałuję tego. Nieznajomy był całkiem przystojny… Patrzył na mnie pięknymi niebieskimi oczami, miał łobuzerski uśmiech, górował nade mną wzrostem. „No tak, ale o kim ja tu rozmyślałam?… O jakimś zwykłym kanarze?! Co to w ogóle za zawód? Da się z tego żyć?” – zastanawiałam się.

Wstydziłam się przyznać przed samą sobą, jednak na kolejne spacery z psem coraz uważniej dobierałam strój czy fryzurę. Skrycie miałam nadzieję, że go spotkam. Po kilku dniach już z daleka zobaczyłam jego sylwetkę.

Zdziwiłam się, kiedy serce zaczęło mi szybciej bić i w całym ciele poczułam przypływ ciepła. Udając, że robię to od niechcenia, powoli ruszyłam w jego stronę. Zauważył mnie i uśmiechnął się szeroko.

– Miło znów panią widzieć. Jak piesek?

– Świetnie, dziękuję. Ostatnio już coraz grzeczniej chodzi na smyczy. I w ogóle szybko się uczy. A pana pies to jaka rasa?

Toczyliśmy miłą, chociaż dość stereotypową pogawędkę – jak przystało na ludzi wychodzących z psami na tym samym osiedlu. Niby gadka-szmatka i nic takiego, zdążyłam jednak zarejestrować fakt, że mój nowy znajomy nie ma na palcu obrączki.

Byłam kobietą sukcesu, która gardzi chłystkami

Z tygodnia na tydzień nasze pogawędki robiły się coraz ciekawsze, jednak Olek (zdążyliśmy przejść na „ty”) nie wykonał żadnego gestu, aby między nami wydarzyło się coś więcej. Ja zaś coraz wyraźniej zdawałam sobie sprawę z tego, że ten facet mnie intryguje i po prostu mi się podoba.

Próbowałam doprowadzić się do pionu. Mówiłam sobie, że przecież normalnie nie umówiłabym się ze zwykłym kontrolerem biletów, ale i tak ciągle o nim myślałam.  Bałam się jednak, że mu się nie podobam, skoro tak długo nie zaprasza mnie na randkę.

W końcu postanowiłam, że sama zrobię pierwszy krok. Najwyżej się zbłaźnię. Obmyślałam właśnie jakiś plan, siedząc w autobusie, kiedy usłyszałam nad głową głos Olka:

– Poproszę bilet do kontroli.

Zaskoczona podałam mu bilet.

– Dziękuję – odpowiedział i wsunął mi go z powrotem do ręki, a wtedy ja zauważyłam, że do biletu jest dołączona mała karteczka z napisem. „Umówisz się ze mną?”, a na odwrocie widniał numer jego telefonu.

Podniosłam głowę, chcąc mu odpowiedzieć, ale jego już nie było. Uciekł! Uradowana wróciłam do domu, odczekałam trochę, żeby nie pokazać mu jak bardzo mi zależy, i zadzwoniłam. Umówiliśmy się na kawę, później do kina, na kolację…

I tak jest do teraz. Okazało się, że kontrolowanie biletów w komunikacji miejskiej to dla Olka praca dodatkowa. Studiuje romanistykę i z kilku zleceń w miesiącu na tłumaczenia nie mógłby się utrzymać.

Późno zaczął studia, ponieważ zaraz po maturze musiał opiekować się chorą mamą. Olek opowiadał mi, jak bardzo bał się wykonać ten pierwszy krok. Myślał, że jestem pewną siebie kobietą sukcesu, która nie spojrzy na takiego mężczyznę jak on. Cóż… Wstyd się przyznać, wcześniej faktycznie taka byłam. Na szczęście spotkałam Olka.

Anna, 34 lata

Czytaj także:
„Na szkolnym zebraniu córki poznałam gorącego tatuśka. Bałam się jej reakcji, ale mam dość samotności”
„Facet mnie podrywał, bo chciał tylko zapomnieć o zmarłej żonie. Miałam być chusteczką na otarcie łez po jej stracie”
„Mąż wydaje polecenia i przestawia mnie z kąta w kąt. Dla niego małżeństwo to same obowiązki, a nie uczucia i czułości”

Redakcja poleca

REKLAMA