„Teściowa syna brzydzi się własnych wnuków. Ja robię za pełnoetatową nianię, a ona zbija bąki”

traktowali mnie jak służącą fot. Adobe Stock, fizkes
„Młodych zatrzymał korek, a ja przez to nie wyrobiłam się do kina. Mało tego, dzieciaki jeszcze chciały, żebym im cały jutrzejszy dzień poświęciła. Szczerze mówiąc, miałam już tego serdecznie dosyć! Czy Hance coś się stanie, jak jeden dzień przejmie opiekę nad Jasiem? Korona jej z głowy nie spadnie. Niech po prostu do niej zadzwonią...”.
/ 20.06.2024 19:00
traktowali mnie jak służącą fot. Adobe Stock, fizkes

Kiedy mój wnuk miał rok, jego mama, Ala, zdecydowała się na powrót do pracy. Wspólnie doszliśmy do porozumienia, że ja zajmę się brzdącem aż do chwili, gdy maluch rozpocznie swoją przygodę z przedszkolem. Nie chcieliśmy oddawać szkraba do żłobka, bo wciąż pamiętałam te czasy, gdy sama musiałam bladym świtem zrywać z łóżka moich synów.

Aż serce bolało, gdy widziałam płaczące maluchy, które marzyły o dłuższej drzemce, ale cóż - czy padało, czy sypał śnieg, nie było zmiłuj, musiały opuścić ciepłe pielesze. Postanowiłam więc zaoszczędzić tych przeżyć wnusiowi i przyjęłam na swoje barki kolejną życiową powinność. To było wspaniałe zadanie, które przynosiło mi wyłącznie uśmiech na twarzy i poczucie spełnienia.

Nie mogłam wyjść nawet do kina

Stasio to cudowne dziecko, wcale nie jest kłopotliwy, a chwile spędzone razem każdego dnia sprawiały mi ogromną radość. Dlatego nie marudziłam na poranne wstawanie, długie podróże komunikacją miejską na przeciwległy kraniec miasta czy stanie na przystankach. Czas z wnuczkiem wynagradzał mi wszelkie niedogodności.

Przyznaję, że w momentach ogromnego zmęczenia lub gorszego samopoczucia, miałam do dzieci lekki żal, że nie angażują w opiekę nad Stasiem mamy żony mojego syna. Podobnie jak ja także była na rencie i nie pracowała zawodowo, więc od czasu do czasu mogłaby mnie zastąpić. Mój syn jednak z jakichś powodów nie kwapił się, by ją o to poprosić, dlatego ja również odpuściłam, cierpliwie wyczekując momentu, aż mój wnuczek osiągnie wiek trzech lat i rozpocznie przedszkole.

Niestety, miejsce w przedszkolu nie było dostępne dla Stasia nawet po złożeniu odwołania. Jakby tego było mało, synowa dostała awans i zaczęła pracę na pełny etat, często także w soboty i niedziele. Moja opieka nad wnukiem, którą żartobliwie określałam jako służbę, nie tylko przedłużyła się o kolejny rok, ale również o parę godzin każdego dnia.

Zdawałam sobie sprawę z sytuacji młodych, więc starałam się mocno nie narzekać. Co prawda, delikatnie zasugerowałam, aby druga babcia poświęcała chociaż jeden dzień w tygodniu na opiekę nad Stasiem, ale nic z tego nie wyszło. W końcu pomyślałam sobie „co ma być, to będzie”; skoro zobowiązałam się do tego zadania, to je wykonam, nawet z zaciśniętymi zębami.

Nie da się ukryć, że czas leci, a ja nie jestem już taka młoda jak kiedyś. Siły też jakby mniej, no i ta cierpliwość... Coraz częściej bywało, że po prostu jej nie miałam. Wiadomo, Stasiu to taki energiczny, wesoły brzdąc, ciągle w ruchu. Często miałam problem, żeby za nim nadążyć. Do tego dochodziło jeszcze poczucie zmęczenia, a i na własne sprawy zwyczajnie mi brakowało czasu, niewiele zostało z mojego życia prywatnego. Nie było to dziwne, bowiem po kilkunastu godzinach spędzonych w mieszkaniu syna, kiedy docierałam do swojego gniazdka o zmierzchu albo jeszcze później, czułam się totalnie wyczerpana i na nic kompletnie nie miałam już werwy ani chęci…

A może lepiej by było, gdybyś u nas zanocowała?

– Pozwalasz im się wyzyskiwać! Samotność nie oznacza, że nie masz prawa do prywatności – zaczęła mi prawić kazania moja przyjaciółka.

Elka się zdenerwowała, bo znowu wykręciłam się od wspólnego wyjścia do kina na film, który ona uważała za genialny.

– Codziennie biegasz do Stasia, ale przecież do pomocy jest jeszcze jedna babcia, prawda? – przypominała mi przyjaciółka.

– No teoretycznie tak, ale sama wiesz, jak to wygląda w praktyce – odpowiedziałam jej. – Mały jest do mnie bardzo przywiązany, ja znam jego kulinarne gusta i wiem, co mu dać, żeby w ogóle coś przełknął na śniadanie czy obiad, bo to strasznie wybredny chłopiec… – pokręciłam głową z rezygnacją. – A poza tym jego druga babcia chyba niespecjalnie garnie się do pomocy, bo słyszałam kiedyś, jak znacząco wspominała, że swoje pociechy wychowywała samodzielnie i nikt jej w tym nie wyręczał.

– Zrób z tym coś! Jak będzie już późno, to daj im znać, że źle się czujesz albo masz jakieś ważne sprawy do załatwienia, no wiesz, wizytę u lekarza czy coś w tym stylu – nie dawała za wygraną Elka.

– Daj spokój, przecież nie mogę ich tak wystawić – stanowczo zaprzeczyłam.

– Słuchaj, ja już mam kupione wejściówki na piątek, zaczynamy o szóstej po południu i koniec gadania, idziemy razem! – postawiła sprawę jasno. – Przecież do tego czasu już chyba wrócą z pracy, prawda?

Przytaknęłam, ponieważ zwykle moja synowa zjawiała się w domu około 17:00, więc miałam jeszcze sporo czasu, żeby dotrzeć do kina. Naprawdę nie mogłam się doczekać seansu, bo w tym filmie grał mój ulubiony aktor!

W końcu nadszedł piątek, wybiła 17:00, a po synowej ani śladu. Moja niecierpliwość przerodziła się we wściekłość i kiedy tylko Ala pojawiła się w progu mieszkania, zupełnie straciłam nad sobą kontrolę.

– Przecież miałaś być ponad godzinę temu! – naskoczyłam na nią.

– Wybacz mi mamo, ale sam wiesz jak jest w piątek wieczorem, wszędzie straszne korki, to nic nadzwyczajnego. Wiesz co, a może lepiej by było, gdybyś u nas zanocowała... –  wyszła z propozycją.

– A tobie się wydaje, że ja nie mam własnych spraw do załatwienia? – zerknęłam w stronę zegarka. – A co, gdy ja również muszę gdzieś pędzić, z kimś byłam umówiona, nie jesteście jedynymi ludźmi na świecie! – wykrzyczałam z wściekłością w głosie i bez słowa pożegnania wypadłam z ich mieszkania.

Niestety, seans rozpoczął się już dawno temu, więc wyprawa do kina straciła sens. Przez całą podróż do domu dosłownie wrzałam z wściekłości, byłam niesamowicie poirytowana i zła na młodych. Ledwo przekroczyłam próg mieszkania, kiedy usłyszałam dźwięk telefonu – to był mój syn..

– Mamuś, dlaczego nie skorzystałaś z naszej propozycji i nie przenocowałaś u nas? – dopytywał się Jurek. – Ala zasugerowała ci to, żebyś rano mogła sobie dłużej pospać, a nie zrywać się bladym świtem – tłumaczył. – Ona pracuje, a ja mam jakieś szkolenie służbowe...

To ona nie zrobi klusek lanych?

Westchnęłam głośno i usiadłam na szafce na obuwie. Kompletnie wyleciało mi z głowy to jego szkolenie! Wspominał mi o tym jakiś czas temu, ale ani on, ani Ala nie przypomnieli mi o tym. A ja w weekend planowałam sobie pospać do późna, spokojnie pochodzić po mieszkaniu w szlafroku, poczytać książkę, jednym słowem trochę poleniuchować. I oto znów będę zmuszona zrywać się bladym świtem i podróżować się tramwajem przez pół miasta... W końcu nie wytrzymałam.

– Wybacz, ale niestety mam już plany na najbliższy weekend. Gdybyś dał mi znać trochę wcześniej, to może dałabym radę to jakoś pogodzić – powiedziałam z irytacją w głosie. – Wiesz dobrze, że nie jestem już najmłodsza i pamięci nie mam już tej, co kiedyś. Poza tym, przypominam ci, że macie jeszcze drugą babcię. Ja nie jestem jedyną osobą, która może zająć się waszą pociechą – sama byłam zaskoczona, że zareagowałam tak ostro na prośbę syna. – Nic jej się nie stanie, jak przez jeden dzionek poświęci swój czas własnemu wnuczkowi! – nie czekając na to co odpowie mój syn, po prostu się rozłączyłam.

Wszystko wskazywało na to, że dali sobie radę, ponieważ przez cały weekend moja komórka ani razu nie zadzwoniła. Dopiero w niedzielę pod wieczór odezwał się syn.

– Mamo, jutro nie musisz do nas przyjeżdżać, zawieźliśmy Stasia do teściowej, pobędzie u niej przez pewien czas – oznajmił. – A ty odpocznij sobie, może mały nie będzie za bardzo tęsknił za swoim domem…

– Ale to ona nie może dojeżdżać do was, tak jak ja to robię? – zaciekawiłam się.

– Otóż, nie – rzucił Jurek i migiem się rozłączył.

Na początku bardzo się ucieszyłam, po prostu nie mogłam inaczej. Nareszcie znajdę chwilę tylko dla siebie, porządnie się wyśpię, pogadam z przyjaciółkami, wybiorę się z Elką do kina, tak jak od dawna to planowałyśmy! Zaczęłam sobie nawet podśpiewywać pod nosem, poczułam taką lekkość w sercu.

Po upływie trzech dni mój entuzjazm nieco opadł. Odczuwałam pewien niedosyt, pomimo włączonego radia w mieszkaniu było cicho i pusto. Nawet nie miałam ochoty gotować, bo dla samej siebie to jaki to ma sens… Kiedy spędzałam czas u Jurka, przygotowywałam tam posiłki dla całej rodziny, wymyślałam różne pyszności dla Stasia, żeby jadł z apetytem. Zdałam sobie sprawę, że zaczynam popadać w melancholię, i w tym momencie odezwał się telefon.

– Jula, jaki rodzaj makaronu dajesz Stasiowi do rosołu? – Hanka, teściowa mojego syna, brzmiała dość nerwowo. – Zrobiłam mu nitki, ale on nie chce ich tknąć, upiera się, że chce kluski, takie jakie robi babcia Julcia!

Czułam ścisk w gardle. Ojej, ten mój wnuczuś kochaniutki, ten mój maluszek najdroższy!

– Ugotuj mu po prostu kluski lane, on za nimi przepada i zje je do każdego rosołu – powiedziałam lekko łamiącym się głosem.

– Chyba ci na mózg padło! – wrzasnęła Hanka. – Od kiedy moje dzieci poszły do podstawówki, ani razu nie przygotowałam takich kluseczek.

– Rozbij jajko, dodaj ze dwie kopiate łyżki mąki, wymieszaj razem i wlej do wrzącego rosołu – przetarłam oczy wierzchnią częścią dłoni. – Ale kluseczki muszą być malutkie.

– Rozpieściłaś go, że hej – wysyczała z irytacją. – Śniadanie też musi składać się z jajecznych okrętów i trzeba urządzać konkursy – dodała z ciężkim westchnieniem. – O co tu chodzi?

– Ach, to nasze śniadaniowe wyścigi łódek – wyszeptałam i nagle ogarnął mnie przeraźliwy smutek. – Ugotujesz jajka, przekroisz je na pół, z żółtego sera zrobisz żagiel, możesz dodać fragmenty pomidora lub ogórka jako sternika i kapitana – czułam, jak wzruszenie ściska mi gardło. – I koniecznie pozwól mu wygrać te regaty, wtedy zje wszystko do ostatniego okruszka.

– Ty chyba oszalałaś do reszty – ponownie warknęła. – Zrobię mu zwykłą jajecznicę. Jak zgłodnieje, to ją zje, nie będę bawić się w jakieś durnoty.

Nawet nie próbujcie!

Odłożyłam telefon i nagle poczułam w sercu pustkę, zupełnie jakby coś ważnego mi umknęło niemal na zawsze. Zatęskniłam za moim brzdącem, za tą kruszynką, która obecnie stanowi centrum mojego świata i nadaje mu ogromne znaczenie.

Ech tam, dziewczyny, wszelkie nowinki i ploteczki schodzą teraz na dalszy plan, bo Stasiu jest dla mnie numerem jeden! Kiedy maluch we wrześniu ruszy do przedszkola (podobno mają wolne miejsca i tym razem już się dostanie), to pewnie będzie koniec naszych wyścigów stateczków z jajek i sera. To już będzie koniec naszego wspólnego czasu... Cóż to była za cudowna pora, te chwile, kiedy na własne oczy widziałam, jak poznawał świat, kiedy czytałam mu na głos, a on powtarzał za mną całe fragmenty opowieści, kiedy bawiliśmy się w zbieranie grzybów albo graliśmy w warcaby. A jego radosny chichot i błękitne, bystre oczy, gdy się nad czymś zastanawiał. Ten maluch dostarczał mi tylu pozytywnych wrażeń!

Ja to chyba zgłupiałam na stare lata. Denerwowałam się na moje dzieciaki, gdy zatrzymywały je te cholerne korki i nie mogły na czas dojechać. Naprawdę, chyba mnie coś naszło, bo przecież te momenty spędzone z moim małym Stasiuniem, to była istna poezja, najcudowniejsze chwile, jakie miałam okazję przeżyć.

Wytarłam oczy rękawem, chwyciłam za komórkę i wybrałam numer Jurka.

– Słuchaj, ile czasu Staś zostanie jeszcze u teściowej? – zapytałam.

W słuchawce przez chwilę słychać było jedynie ciszę.

Ciężko powiedzieć – odpowiedział ostrożnym tonem. – Znalezienie porządnej niani to nie taka prosta sprawa.

Poczułam bolesne ukłucie w sercu.

– O jakiej opiekunce ty mi tu opowiadasz?! – wydarłam się na cały głos.

– Mama mogła zająć się małym tylko kilka dni, więc Ala poszukuje jakiejś firmy, która znajdzie nam nianię – zaczął tłumaczyć, ale nie dałam mu skończyć.

– Co ty bredzisz, człowieku, jaka agencja, nawet nie próbujcie! – zezłościłam się nie na żarty. – Dzisiaj zabierz Stasia od Hanki, a jutro z samego rana będę u was jak zawsze.

Poczułam, że młodnieję

Doskonale słyszałam przez głośnik telefonu, jak syn odetchnął z ulgą. Ja z kolei zaczęłam znów cicho podśpiewywać, a wszelkie niedogodności związane z dojazdem do moich pociech oraz zmęczenie zniknęły jak ręką odjął. Ich mieszkanie było na tyle przestronne, że mogłam u nich od czasu do czasu przenocować, gdy zbyt późno wracali z pracy. Dzięki temu nie irytowały mnie już korki, które zawsze tworzą się w mieście, gdy zaczyna się weekend.

No cóż, rzeczywiście w życiu powinno się rozróżniać, co jest istotne, a co jest najistotniejsze. Te nasze wyścigi jajecznych statków na blacie stołu z całą pewnością były ważniejsze od oglądania filmów, nawet jeśli występowały w nich najbardziej wspaniałe gwiazdy kina. Po co szukać kłopotów na siłę w miejscu, gdzie ich nie ma?

Ale jak będę naprawdę padnięta, to przecież zawsze mogę wziąć sobie kilkudniowe wolne, wtedy Stasiem zajmie się babcia Hania. Na jakiś dzionek lub dwa. Niech ona poćwiczy przyrządzanie kluseczek i innych smakołyków dla małego, niech sobie powspomina czasy, kiedy sama przygotowywała je dla swoich pociech.

Co może być lepszego niż powrót do tych beztroskich czasów, kiedy spędza się czas z ukochanymi wnukami? To świetna okazja, by znów poczuć się jak dziecko. Dlatego myślę, że opłaca się niekiedy trochę się postarać i zrobić coś wyjątkowego, np. zainscenizować przy kuchennym blacie wielką bitwę morską, używając do tego po prostu jajek po to, by wnuczek zjadł ze smakiem.

Julia, lat 61

Czytaj także: „Syn opiekował się mieszkaniem, gdy byliśmy na wczasach. Zrobił takie pobojowisko, że nie poznałam własnych 4 ścian”„Zarabiamy w euro, więc ludzie traktują nas jak bogaczy. Gdy odmawiamy pożyczek, rozsiewają okropne plotki”„W delegacji puściły mi hamulce i strzeliłem gola przypadkowej lasce. Teraz ta jędza nie daje mi żyć”

 

Redakcja poleca

REKLAMA