Przez całe swoje życie byłam osobą ułożoną i uległą, dlatego mój niespodziewany protest mocno zaskoczył małżonka. Sądził, że skoro traktował mnie jak głupią przez tyle lat naszego związku, to przy rozwodzie będzie tak samo. Ale się przeliczył… Jednak ja nie byłam jedyną, która go rozczarowała.
Kiedy przed wejściem na salę rozpraw dostrzegłam Marcina z tą jego tajemniczą twarzą, poczułam, że mój stres osiąga szczyt. Dał mi znak głową z pewnej odległości, a ja machinalnie odwzajemniłam to powitanie, czując jak robię się czerwona niczym nastolatka.
Poczułam się dotknięta
Po czole zaczęły mi spływać krople potu. „Cały make–up mi się rozpuści. Co sobie o mnie pomyślą, jak mnie zobaczą?” – przemknęło mi przez głowę z przerażeniem.
Moje samopoczucie wcale się nie polepszyło. Wręcz odwrotnie, stres jeszcze bardziej mnie dopadł. Kątem oka zauważyłam, jak mój małżonek podszedł do Marcina i wylewnie go powitał. Na mnie nawet nie raczył zerknąć. Poczułam się dotknięta, chociaż tak na dobrą sprawę nie liczyłam, że zachowa się inaczej.
Kiedy w końcu zebrałam się na odwagę i zaczęłam dbać o własne interesy, mój mąż wpadł w furię. Przez lata naszego związku zawsze robiłam to, czego ode mnie oczekiwał – byłam potulna niczym baranek. Nic więc dziwnego, że kiedy znienacka oznajmił, że chce się rozwieść, był przekonany, iż z wdzięcznością przyjmę marne ochłapy, które mi wielkodusznie zaproponował.
Karmił mnie obietnicami, że zadba o moją przyszłość i los naszych dzieci. Dzieci? I co niby więcej mógłby im zaoferować? Stoją u bram sukcesu, a przyszłość wita ich z szeroko rozpostartymi ramionami. Za sobą mają świetne licea, studia... Chłopak został inżynierem po polibudzie, a dziewczyna poszła na prawo, zupełnie jak ja i mój mąż, który lada chwila przestanie nim być.
Sławek i ja spotkaliśmy się po raz pierwszy na uczelni. Zabawne, ale ja radziłam sobie z nauką lepiej od niego. Pamiętam doskonale, jak podczas wyjątkowo wymagającego sprawdzianu z kodeksu karnego rozsiadł się tuż obok mnie i zupełnie bezwstydnie ściągał ode mnie odpowiedzi.
Był na tyle przystojny i uroczy, że przymknęłam na to oko. Gdy potem okazało się, że obydwoje zdobyliśmy najwyższe noty, zaprosił mnie do kawiarni. Zdecydowałam się na galaretkę, której wprost nie cierpię – najwyraźniej już wtedy kompletnie straciłam dla niego głowę.
Wykorzystywał moje pomysły
Zaczęliśmy ze sobą chodzić, co wprawiło naszych kumpli ze studiów w osłupienie. W końcu nie należałam do tych lasek, na które taki ciacho jak Sławek powinien zwracać uwagę. Nie wyróżniałam się z tłumu wyglądem, ale błyskotliwością.
Czas leciał nieubłaganie, a my wciąż trwaliśmy u swojego boku. Po ukończeniu nauki na uczelni, Sławek oświadczył mi się. Rzecz jasna powiedziałam „tak” – byłam wniebowzięta! Oboje dostaliśmy pracę w renomowanej kancelarii prawnej. Sądziłam, że tak jak w czasach studenckich, znów będziemy spędzać ze sobą praktycznie całe dnie. W mojej naiwności uważałam, że tworzymy świetnie dobraną parę. Tak jak dawniej na studiach, wspólnymi siłami radziliśmy sobie z rozmaitymi trudnościami.
Bardzo cieszyło mnie, że Sławek tak ceni moje opinie. Sprawiało mi to ogromną satysfakcję. Minęło sporo czasu zanim zaczęłam analizować tamte wydarzenia z dystansem. Wtedy zdałam sobie sprawę, że mój mąż używał moich pomysłów, aby zabłysnąć przed naszym przełożonym. Przeważnie to on przedstawiał nasze koncepcje szefowi. Ja skromnie stałam obok, wpatrując się w niego jak zaczarowana.
Nie ma się co dziwić, że w ekspresowym tempie piął się po szczeblach kariery, a ja, naiwna, cieszyłam się z jego osiągnięć, będąc przekonaną, że posiadanie u swego boku zrealizowanego i pewnego siebie faceta to klucz do prawdziwego szczęścia.
Niedługo potem zaszłam w ciążę, powitałam na świecie nasze maleństwo i poszłam na urlop macierzyński. Siedziałam w mieszkaniu z naszym synkiem i dokładałam wszelkich starań, żeby Sławek czuł się dobrze, wracając do domu po pracy w kancelarii. Przecież tak ciężko tam harował! Nasze mieszkanie błyszczało czystością, każdego dnia na stole gościł świeżo przyrządzony obiad, a Krzyś otrzymywał ode mnie pełnię troski i czułości.
Gdy nasz synek Krzyś skończył dwa lata, zaczęłam nieśmiało sugerować mężowi, że fajnie byłoby powoli wracać do pracy. Sławek próbował mnie jednak przekonać, że o wiele lepiej będzie, jak urodzę jeszcze jedno dziecko.
– Wiesz, dla Krzysia to byłoby super mieć braciszka albo siostrzyczkę. Poza tym, zawsze marzyliśmy o dwójce maluchów – tłumaczył mi.
– No tak, ale wiesz, powoli zaczynam zapominać rzeczy ze studiów! – starałam się oponować, niby żartobliwie, ale gdzieś w środku czułam niepokój.
– Daj spokój, szybko sobie wszystko przypomnisz, w końcu zawsze byłaś najlepsza na roku – uspokajał mnie całusami. – A jakbyś miała jakieś wątpliwości, to ci pomogę – teraz to on przejmował rolę eksperta, który wie lepiej i zna się na wszystkim.
Niczego nie podejrzewałam
Gdy ponownie spodziewałam się dziecka i na świat przyszła Zuzia, czułam się spełniona. Nie broniłam się również zbytnio, gdy Sławomir tłumaczył mi, że powrót do pracy to jeszcze nie jest odpowiedni moment, argumentując to tym, iż nasze dzieci są wciąż bardzo malutkie, a on sam zarabia wystarczająco dużo, by zapewnić byt całej naszej rodzinie. I tak upływał czas...
Nie wiem nawet kiedy moje życie tak bardzo się zmieniło. Jeszcze niedawno byłam pełną energii studentką, potem ambitną prawniczką, a teraz? Stałam się typową panią domu, bez własnego zdania. Długo zajęło mi zrozumienie, że mój mąż traktuje mnie jak... głupią przy naszych znajomych. A w zasadzie przy jego znajomych, bo ja przecież nikogo nie znałam.
To on był tym, który zapraszał do naszego mieszkania swoich klientów i wspólników. On prowadził z nimi ożywione dyskusje, a ja? Moim zadaniem było jedynie serwowanie potraw i dbanie o to, żeby ładnie wyglądać. Ale bez względu na to, jak bardzo się starałam, przy tych wszystkich wystrojonych kobietach, które nas odwiedzały, czułam się nieatrakcyjna i bezwartościowa.
Mój mąż, jak również inni panowie, poświęcali im sporo uwagi. Te kobiety nie kryły się ze swoimi poglądami i otwarcie je prezentowały. Kiedy tylko próbowałam coś powiedzieć, Sławek od razu dawał mi do zrozumienia, żebym zamilkła – robił to subtelnie, ale zdecydowanie.
Marcin wraz z małżonką zawitali w nasze progi jakieś piętnaście lat temu. Oboje byli z zawodu prawnikami, podobnie jak ja i Sławek. Chociaż może powinnam raczej rzec, tak jak ja niegdyś...
Z zazdrością, którą ledwo udawało mi się ukryć, obserwowałam ich rozmowę. Przekomarzali się ze sobą, wymieniali poglądy, wdawali w przyjacielskie spory, opowiadali dowcipy i chichotali. Nie dało się nie zauważyć, że rozmowa ze swoją żoną sprawia Marcinowi niesamowitą radość, po prostu uwielbia z nią dyskutować. W ich relacji dostrzegałam siebie i swojego małżonka z dawnych lat.
Kołatała mi po głowie myśl: „Takimi moglibyśmy być w tej chwili my, gdybym tylko nie uległa namowom, by zrezygnować z pracy i siedzieć w domu z dziećmi...”. Patrząc na Ewę, oddawałam się marzeniom: „Mogłabym to być ja... W tej gustownej sukience, która nie musi niczego tuszować, bo nie ma czego”.
Byłam w totalnym szoku
Niezbyt mnie ucieszyło, że mój małżonek również spoglądał na nią z podziwem. Takim, jakim od dłuższego czasu nie obdarzał mnie. Szczerze mówiąc, nie przepadałam za Ewą, ani jej mężem. Pewnie ze względu na to, że odnosili się do mnie z wymuszoną uprzejmością, pozbawioną jakiegokolwiek zainteresowania.
Nigdy nie rozpoczynali ze mną rozmów, wymienialiśmy jedynie kurtuazyjne spostrzeżenia. W ich obecności miałam poczucie wyobcowania i niedopasowania, nawet gdy to oni odwiedzali nasz dom. A teraz mój małżonek poprosił Marcina, żeby został jego świadkiem.
Widziałam doskonale, dlaczego Sławek wezwał Marcina do sądu. Zależało mu na tym, żeby jego znajomy zaświadczył, iż byłam fatalną małżonką i gospodynią domową. Nie miałam pracy, podczas gdy mój mąż tyrał od rana do nocy, aby zapewnić byt swojej kapryśnej żonie.
Tak naprawdę zależało mu na tym, żeby obronić swój majątek przed podziałem. Komu da wiarę sędzia? Prostej babie, czy dystyngowanemu adwokatowi w garniturze?
Kiedy przekraczałam próg sali rozpraw, czułam się tak zestresowana, że nogi dosłownie się pode mną uginały. Zajęłam swoje miejsce, a sąd zawołał świadka. Marcin podszedł do mównicy i rozpoczął odpowiadanie na pytania sądu. Robił to rzeczowo, opanowanym tonem, w przemyślany sposób. Słuchając go, byłam w totalnym szoku.
On mówił o mnie wyłącznie pozytywne rzeczy! Opowiadał, jak cudowną byłam żoną i mamą. Dokładnie pamiętał, jakie szkoły pokończyły moje dzieci i na jakie zajęcia pozalekcyjne uczęszczały. A ja myślałam, że jak o tym wspominałam w jego obecności, to on tylko się krzywił. Tymczasem okazało się, że uważnie tego wszystkiego słuchał.
Powiedział również, podsumowując, iż uważał mnie dawniej za niezwykle obiecującego adwokata, stwierdzając wprost, że w jego opinii osiągałam w przeszłości o wiele lepsze wyniki niż Sławek, przez co darzy mnie szacunkiem za podjęcie takiej właśnie, a nie innej decyzji.
Tych lat nie da się cofnąć
– Moja małżonka postanowiła kontynuować swoją ścieżkę zawodową. Nie mam do niej o to pretensji, po prostu uważam, że w takiej sytuacji obowiązki domowe i opieka nad naszymi dziećmi spoczywają na nas obojgu. Szczerze mówiąc, od zawsze zazdrościłem kumplowi, Sławkowi, że jego żona jest dla niego takim wsparciem, iż on może całkowicie oddać się pracy, mając pewność, że dzieciaki są pod dobrą opieką, a dom funkcjonuje jak trzeba.
Kiedy usłyszałam to wszystko, oniemiałam z wrażenia. Mój małżonek także nie krył swojego oburzenia, co było po nim wyraźnie widać. Po opuszczeniu sali rozpraw, od razu dogonił Marcina i zaczął mieć do niego pretensje.
– Nie po to stawiłem się w sądzie, żeby powiedzieć nieprawdę – Marcin uciął dyskusję.
Pomyślałam, że to chyba będzie koniec ich koleżeństwa... Po ostatniej rozprawie w sądzie zasądzono mi godziwą wysokość alimentów. Trudno mi było jednak mówić o wygranej. Ciągle wracałam myślami do tego, że straconego czasu nikt mi nie zwróci, a tych lat nie da się cofnąć. Zastanawiałam się nad tym, co mogłam w życiu zdobyć, a z czego zrezygnowałam przez miłość do Sławka.
– Mamo, wiesz co, powinnaś chyba znaleźć jakąś pracę! – powiedziała moja córka, Zuza.
– Niby jaką? Kto zatrudni kobietę w moim wieku? – machnęłam ręką z rezygnacją.
Gdy parę dni później rozległ się dźwięk mojego telefonu, numer był mi nieznany, ale mimo to nacisnęłam zieloną słuchawkę. Ze zdziwieniem rozpoznałam w słuchawce głos należący do Marcina.
– Chciałem ci przekazać, że gdybyś czegokolwiek potrzebowała, to ja wraz z Ewą z chęcią ci pomożemy – powiedział.
– Wiesz co… Trudno powiedzieć… W sumie to… daję radę… – próbowałam grzecznie uciąć rozmowę, ponieważ czułam się niezręcznie, by zwierzać mu się z moich kłopotów i otwierać przed nim duszę.
Myślałam, że mnie olewa
– Muszę znaleźć jakieś zajęcie! – wyrzuciłam z siebie. – Choćby po to, żeby nie kisić się między czterema ścianami.
Natychmiast poczułam się niezręcznie, bo po drugiej stronie zaległa martwa cisza. Jednak po chwili usłyszałam głos Marcina.
– Chciałbym przedstawić ci pewną propozycję. Aktualnie zajmuję się wieloma sprawami i szczerze mówiąc, dobrze by było mieć asystentkę. Myślę, że świetnie nadajesz się do tej roli.
– Ja? – zdziwiłam się.
– Bez wątpienia. Studiowałaś przecież prawo.
– Ale to było tak dawno temu...
– To bez znaczenia. Jestem przekonany, że zostałabyś świetnym prawnikiem, gdybyś tylko nie porzuciła tej ścieżki kariery. Nie raz słyszałem, jak mądrze i z wyczuciem wypowiadasz się na różne tematy. Zawsze robisz to w przemyślany sposób.
Słuchał, co mówię? Myślałam, że mnie olewa – zdziwiłam się nie na żarty.
– Przemyśl to, co ci zaproponowałem. Co powiesz na to, żebyśmy pogadali o tym przy kawie? Ja i Ewa z chęcią byśmy cię ugościli – podsumował swoją wypowiedź.
– Zaraz… A Sławek? Nie wkurzy się, jak się dowie? – nie mogłam wyjść z podziwu.
– Jeśli chodzi o Sławka… Szczerze mówiąc, nasze stosunki mocno się ochłodziły. Ani ja, ani Ewa nie pochwalaliśmy tego, jak się wobec ciebie zachował – padła odpowiedź.
Postanowiłam przyjąć propozycję zatrudnienia, jaką dostałam od Marcina. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że kolejne zetknięcie z przepisami prawa przyniesie mi tyle radości. Spełniam moje pragnienia i kto wie, być może wcale nie jest jeszcze za późno na to, żebym przywdziała adwokacką szatę?
Alicja, 38 lat
Czytaj także:
„Byłam zakochana po uszy, ale miłość wyparowała razem z rodzinnym skarbem. Okazało się, że mój luby miał lepkie rączki”
„Marzyłam o dziecku, ale nie o niańczeniu faceta. Postawiłam na numerek z nieznajomym i nie żałuję swojej decyzji”
„Romans z sąsiadem to spełnienie marzeń. Skosi mi trawnik, odkurzy w domu, a w sypialni pokaże pazury”