Trudno mi określić czas, w którym to uczucie pojawiło się po raz pierwszy. Chyba to było w trakcie jednej z naszych awantur... Natomiast z pewnością wiem, kiedy wreszcie wyrzuciłem z siebie i przyznałem się żonie. To był czerwiec, jeden z upalnych dni, w którym zamiast wyruszyć gdzieś w okolice jeziora, zalegaliśmy w mieszkaniu.
Nie chciałem tego ciągnąć
– Chcę rozwodu – oświadczyłem, wpatrując się w przestrzeń za oknem.
– Co takiego?! – Ania natychmiast odwróciła się w moją stronę patrząc z niepokojem. – Możesz powiedzieć to jeszcze raz?
– Planuję zakończyć nasze małżeństwo przez rozwód.
– I tak po prostu to oznajmiasz? – nadal nie mogła otrząsnąć się z emocji.
– Czy lepiej by było, gdybyś dowiedziała się o tym podczas następnej awantury?
– Myślę, że chyba tak. I nie przesadzaj, że aż tyle tych kłótni było! – mówiła, a jej szok powoli zmieniał się w złość
– Niczego nie wyolbrzymiam. Po prostu mam już dosyć tych sprzeczek o byle co…
– Spotykasz się z kimś innym?!
– Nie, nie mam nikogo, jeśli o to pytasz.
– Niemożliwe! Gdyby to była prawda, to byś przy mnie został! Dokąd idziesz?
–Wychodzę, po prostu wychodzę. Chcę się zrelaksować nad rzeką, nie przejmując się komarami ani podmuchami znad wody, które cię wiecznie tak irytowały…
– Jasne, jak zwykle liczysz się tylko ty! Masz gdzieś to, że ja infekcje łapię w mgnieniu oka…
Dalszej części wywodu już nie usłyszałem, opuściłem dom. Niedługo potem znalazłem się w aucie, a w nad Wisłę dotarłem w ciągu kwadransa. Zostawiłem samochód tuż przy wale i wyruszyłem na dłuższą przechadzkę. Nie miotały mną wątpliwości ani nie rozważałem też, czy postąpiłem słusznie. Najzwyczajniej w świecie potrzebowałem wtedy pomyśleć, jak postępować dalej. I co powinienem powiedzieć przed wymiarem sprawiedliwości, gdy spytają o przyczynę tego, że nasze małżeństwo się rozpadło.
Faktycznie, dałoby się pewnie zakończyć nasz związek pokojowo, bez zbędnego dramatyzowania. Ale nie w przypadku Ani. Ona by na bank drążyła temat i chciała wyciągnąć ze mnie powody rozstania. Na przykład po to, żeby zaspokoić swoją ciekawość. Dlatego musiałem najpierw sobie sam to sensownie wytłumaczyć i poukładać w głowie.
W tamtych czasach się kochaliśmy
Na ślubnym kobiercu stanęliśmy dziesięć lat temu, tuż po zakończeniu studiów. Moja żona kontynuowała karierę na uczelni, a ja zacząłem urzędniczą pracę na niewiele znaczącym stanowisku w jednym z ministerstw. Mieliśmy to szczęście, że dostało mi się w spadku po babci niewielkie mieszkanie z dwoma pokojami, dzięki czemu nasze zarobki pozwalały przyzwoicie wiązać koniec z końcem.
Chodziliśmy we dwoje na randki do kina albo teatru... Oczywiście głównie na samym początku związku. Później, trudno powiedzieć dlaczego, powoli przestawaliśmy spędzać ciekawie razem czas. Wieczory upływały nam w mieszkaniu na lekturze książek bądź bezmyślnym patrzeniu w telewizor.
Ostatnimi czasy coraz rzadziej zapadaliśmy w sen przytulając się do siebie, zmęczeni namiętnymi igraszkami. Teraz zwykle mówiliśmy sobie po prostu „śpij dobrze”, nic poza tym... Moje rozmyślania przerwał nagle sygnał telefonu. Spojrzałem szybko na ekran. Dzwoniła Ania. Odebrać czy olać? Jak nie odbiorę, pewnie będzie wydzwaniać cały czas. To był mój firmowy telefon, więc dobrze wiedziała, że go nie wyłączę ot, tak...
– Słucham, mów – odebrałem w końcu
– No i co, ochłonąłeś już trochę?!
– Chyba nie zauważyłaś, ale przez cały czas rozmowy w mieszkaniu byłem opanowany. To ty zaczęłaś się denerwować i podnosić głos, więc wyszedłem z pokoju.
– Czyli faktycznie to sobie wszystko poukładałeś w głowie?!
– Tak, poukładałem.
– Jesteś po prostu samolubnym bucem! Cholernym egoistą...
Nie czekając aż skończy, po prostu się rozłączyłem.
Byłem pewien, że tak od razu nie zadzwoni ponownie. Tyle o niej wiedziałem. Ale czy w rzeczywistości na pewno dobrze ją poznałem? Początkowo sądziłem, że owszem. Czułem, że łączy nas wiele, choćby pragnienia i odczucia. Że mamy ze sobą dużo wspólnego i choćby dlatego nasze relacje będą udane. Jednak z upływem każdego dnia, miesiąca i roku sytuacja była coraz gorsza.
Nie podam konkretnej przyczyny
Nie da się chyba wskazać konkretnego punktu zwrotnego. Być może była nim kwestia potomka? Początkowo oboje unikaliśmy tego tematu. Gdy próbowałem go poruszyć, Ania reagowała żartem. Ostatecznie przystała na to, ale stwierdziła, że podejmiemy starania dopiero za kilkanaście miesięcy. Gdzieś wyczytała, że panie rodzące właśnie w okolicach trzydziestki wydają na świat wyjątkowo dużo dzieci z trisomią 21 chromosomu, czyli po prostu zespołem Downa.
Kiedy to usłyszałem, przyjąłem informację i nie zainteresowałem się tym głębiej, sądząc, że nie kłamałaby mi w tak absurdalny sposób… Niedługo jednak pojawiły się kolejne przyczyny. Żywiłem nadzieję, że w końcu obudzi się w niej instynkt matki. Moje nadzieje na dziecko legły w gruzach, gdy ostatnio powiedziała, że osiągnęliśmy już zbyt zaawansowany wiek i nie powinniśmy fundować maluchowi tak wiekowych rodziców.
Kiedy przekroczyłem próg mieszkania po dwugodzinnym spacerze, wciąż nie miałem w ogóle pojęcia, co robić dalej. Od razu poczułem duszną i ciężką atmosferę. Ania zajmowała fotel w salonie, a telewizor grał, chociaż jej wzrok błądził gdzieś w przestrzeni. Poszedłem więc do gabinetu i zasiadłem przed komputerem, licząc na to, że może w Internecie znajdę jakieś rozwiązanie. Dosłownie chwilę później usłyszałem, że Ania zbliża się do mnie.
– Potrafisz w ogóle wyjaśnić mi powód?
– Mam to wytłumaczyć jak dla sądu czy dla ciebie?
– Na razie skupmy się na tym, żebym ja miała jasność w temacie.
– Dotarło do mnie, że nie widzę dalszego sensu pozostawania w związku z osobą, na którą mam coraz większą ochotę się wydzierać, a coraz mniejszą wziąć w ramiona.
– Tylko tyle? Naprawdę? Aż tak beznadziejnie ze mną ci jest?! Męczysz się przy mnie?!
– Nie. Nie męczę się. Po prostu brakuje mi poczucia, że jestem szczęśliwy. A pragnąłbym je mieć. I myślę, że mi się należy.
– Co ja ci takiego zrobiłam, że nie odczuwasz szczęścia?!
– Bardziej chodzi o to, czego właśnie nie zrobiłaś. Naprawdę zależy ci, żebym to tu i teraz wyliczył? – przytaknęła ruchem głowy.
– Wiesz, trochę tego się nazbierało. Po pierwsze, sprawy związane ze sferą intymną. Żeby móc się z tobą kochać, muszę się umawiać z co najmniej dwa tygodnie wcześniej. Zawsze znajdowałaś jakąś wymówkę – a to musisz rano wcześnie wstawać, innym razem po prostu nie masz ochoty. A jak zbliża się u ciebie okres płodny, to nie pozwala na igraszki twój paniczny strach przez ciążą. Boisz się mimo że stosujemy różne zabezpieczenia.
– Czyli wszystko sprowadza się do tematu dzieci, tak?
– Wcale nie o to chodzi... No dobra, dziecko to zaledwie jedna z kwestii. Mam na myśli twoje nastawienie do naszego codziennego życia. Za każdym razem, gdy chcę sprawić sobie odrobinę radości, muszę stoczyć z tobą prawdziwą walkę. Wciąż się wykłócać, do tego stopnia, że aż w końcu nie mam już nawet ochoty cieszyć się z tego, co udało mi się ugrać.
– No a ja to co? Chyba już żadnych przyjemności nie mam!
– Raczej nie masz. Bo gdybyś ty miała jakąś frajdę, to musiałabyś się pogodzić z tym, że ja też mam trochę uciechy. A ty się na to za nic w świecie nie zgodzisz. Zachowujesz się zupełnie jak ten przysłowiowy pies ogrodnika. Sama nie weźmiesz, ale też i drugiemu nie dasz.
Nie przewidziałem jej reakcji
Rzuciła się w moim kierunku z zaciśniętymi pięściami, ale udało mi się w porę złapać ją za ręce. To tylko dolało oliwy do ognia. Chciała przywalić mi kolanem w krocze, ale na szczęście stałem na tyle daleko, że nie dosięgnęła celu. Robiąc unik przed ciosem, wypchnąłem ją za drzwi. Udało mi się je zatrzasnąć na zasuwkę. Dobrze, że miały ten rygiel od wewnątrz.
– Przeklęty draniu! – wrzasnęła, uderzając pięścią w drzwi. – Otwieraj te drzwi!
– Najpierw ochłoń trochę…
– Niby jak?! Co ja mam teraz począć?! W takim wieku?!
W szale była jeszcze około godziny. Darła się wniebogłosy i wykrzykiwała groźby na prawo i lewo. Hałas był tak duży, że nawet sąsiedzi się zaniepokoili. Nieśmiało pukali do drzwi dopytując, czy aby na pewno wszystko u nas w porządku. Ania kazała im spadać. W końcu jednak cała ta histeria tak ją zmęczyła, że opadła bezwładnie na podłogę tuż przy ścianie.
Dopiero wtedy wyszedłem z pokoju. Kiedy tak na nią patrzyłem, zrobiło mi się jej bardzo szkoda. Przysiadłem się do i delikatnie dotknąłem jej dłoni. Miała w oczach błysk nadziei. Od razu się wycofałem. Nie miałem ochoty, aby bezpodstawnie żywiła jakieś złudzenia.
– Przestałeś mnie kochać? – rzuciła pytanie.
– A ty nadal mnie kochasz?
– Owszem… – oświadczyła pewnie, jednak natychmiast się zreflektowała – Nie… – by za chwilę ponownie się zawahać. – Sama nie wiem.
– No właśnie, widzisz. Nie masz pewności, czy darzysz mnie uczuciem.
– To przecież nie ja odchodzę! – powiedziała podniesionym głosem, ale czułem, że nie ma już siły.
– Nie ma to znaczenia. Liczy się tylko to, że nasz związek zupełnie nie ma już przyszłości...
– A co gdybyśmy byli rodzicami...
– Trudno powiedzieć. Nie chcę gdybać na ten temat.
– A gdybyśmy hipotetycznie mieli dziecko? – nie ustawała w pytaniach.
– No cóż, w takim wypadku, czysto hipotetycznie rzecz biorąc, moglibyśmy pewnie spróbować być ze sobą dla dobra naszego potomka Jeden z moich znajomych z pracy jest w podobnej sytuacji… Właśnie dzięki dzieciakowi jakoś rekompensuje sobie fakt, że brakuje mu miłości. Tyle, że my nie mamy dziecka.
– I nie masz ochoty go mieć?
– To ty go nie pragniesz. Pewnie uda ci się znaleźć partnera, który również nie marzy o dziecku. A ja poszukam kogoś, kto będzie gotowy założyć rodzinę…
– Rozważasz związek z młodszą kobietą?
– Trudno powiedzieć. Niewykluczone, ale też nie mówię, że tak. Być może poszukam kogoś, kto zostanie matką dla mojego potomka, a być może dojdę do wniosku, że ojcostwo wcale nie jest dla mnie. Sam nie wiem. Ale jedno wiem na pewno – nasz związek już się wypalił. Czym prędzej to zaakceptujesz, tym szybciej zaleczysz rany.
– Jakim cudem mam to zaakceptować? – łzy zaczęły spływać po jej twarzy.
– Myślisz pewnie nad tym, co powiesz swoim przyjaciółkom? To, że mąż cię zostawił – to nie zabrzmi najlepiej... Jeśli chcesz, możesz im powiedzieć, że ty podjęłaś decyzję o rozstaniu. Obiecuję, że nikomu nie zdradzę prawdy.
– Ty tak na serio? Uważasz, że tylko to mnie obchodzi?!
– Nie, ale wiem, że tak będzie ci dużo prościej. Może nawet po jakimś czasie stanie się tak, że sama dasz temu wiarę? Jesteś prawdziwą profesjonalistką w przekonywaniu siebie do różnych rzeczy…
Wszystko ze sobą ustaliliśmy
Chwilami moje zachowanie było podłe, przeginałem. Nie miałem jednak zamiaru wodzić jej za nos i ukrywać czegoś... I to się sprawdziło. Bladym świtem niemal już pogodziła się z sytuacją. Postanowiliśmy, że mieszkanie pójdzie na sprzedaż, co da nam wystarczająco środków, by każde z nas mogło zamieszkać w kawalerce. Przez dziesięć lat małżeństwa nie wzbogaciliśmy się jakoś specjalnie, dlatego podział tego, co mieliśmy, poszedł gładko. Wkrótce potem wystartowaliśmy z papierologią rozwodową.
Jeszcze przed sylwestrem przestaliśmy być mężem i żoną. Zgodnie z daną Ani obietnicą, nie zaprzeczałem plotkom krążącym wśród znajomych, że to ona zdecydowała się odejść ode mnie. Ku mojemu lekkiemu rozbawieniu, okazało się nawet, że dzięki temu w oczach paru jej przyjaciółek stałem się mocno atrakcyjniejszy. Kilka z nich bardzo chciało mnie wesprzeć w tej trudnej sytuacji…
Dokładnie rok od momentu, kiedy rozpoczęła się nasza rozłąka, wybrałem się nad Wisłę, w miejsce, które zawsze uwielbiałem. Choć ryby niespecjalnie chciały dawać się złapać, to pogoda była wprost wymarzona. Muszę przyznać, że zupełnie wyleciało mi z głowy, jaki to jest dzień, aż do chwili, gdy usłyszałem za sobą znajomy głos. To była Anka.
– I jak, złapałeś coś?
– Nic a nic… Co cię tu sprowadza?
– Jeżeli moja obecność ci przeszkadza...
– Nie. Jednak z chęcią usłyszę, co cię tu sprowadza?
– Wpadło mi do głowy, że wypada uczcić naszą rocznicę – sięgnęła do swojej torby i wyciągnęła z niej dwie butelki mojego ulubionego browaru.
– Prowadzę auto.
– Spokojnie, to nie jest duża porcja. Zresztą i tak pewnie spędzisz tu trochę czasu, co najmniej kilka godzin.
Otworzyłem więc butelki i wręczyłem jej jedną.
– A zatem, wznieśmy toast za rozstanie – uniosłem butelkę w górę.
Skrzywiła usta na coś podobnego do uśmiechu. Siedzieliśmy w ciszy, sącząc piwo. Po jakichś piętnastu minutach Ania przemówiła.
– Miałeś rację, jeśli chodzi o nasz rozwód. Patrząc na nasze małżeństwo z perspektywy czasu, widzę, jak bardzo niedobraną parą byliśmy – odsunęła od siebie pustą butlę. – Jeszcze dwanaście miesięcy temu… liczyłam, że się opamiętasz, przeprosisz… i wrócimy do tego, co było. Dopiero jednak, gdy złożyliśmy podpisy na dokumentach, dotarło do mnie, że to zupełny koniec… – wyczuwałem, że do czegoś dąży, ale nie zamierzałem jej w tym pomagać. – Mimo to żałowałam, że sprawy potoczyły się w ten sposób. Teraz już nie żałuję, serio – zaakcentowała mocno końcówkę zdania i w końcu przeszła do sedna sprawy. – Jak myślisz, moglibyśmy zostać przyjaciółmi?
– Z tego co słyszałem, to chyba jesteś z kimś, prawda?
– Aha, czyli już do ciebie dotarło... A ty? Jesteś sam, czy kogoś masz?
– Jestem sam. I bardzo mi z tym dobrze.
– Kto wie, być może to właśnie bycie singlem daje ci tę radość?
– Być może. Jakoś specjalnie się na tym nie skupiam.
– No to co, zostaniemy kumplami?
– Ech, nie wiem. Na razie chyba nie. Jest zbyt wcześnie.
– No ale skąd będę to wiedziała?
– Za rok będę...wiesz, gdzie.
– Okej, w takim razie lecę. Na razie!
Na do widzenia wyciągnęła do mnie dłoń. Uścisnąłem ją zdecydowanie, po kumpelsku. Nie zamierzałem okazywać jakichkolwiek ciepłych uczuć. Ance zajęło rok, żeby zrozumiała, jak wielką pomyłką okazał się nasz związek małżeński. Oszczędziłem sobie mówienia tego bez ogródek, ale liczę, że przez kolejny rok dotrze do niej, iż nie możemy być nawet kumplami.
I że już nigdy nie przyjedzie właśnie w to miejsce, taszcząc ze sobą butelki mojego ulubionego piwa. Dopiero wtedy ostatecznie się rozstaniemy. Nie planuję utrzymywać z nią żadnych przyjacielskich relacji. Chcę po prostu, aby zniknęła z mojego życia na dobre!
Zbyszek, 38 lat
Czytaj także:
„Przez sąsiadkę-panikarę omal nie straciłam szansy zobaczenia się z bliskimi. Wymyśliła sobie swoje wielkie teorie dziejów”
„Mój szwagier to prawdziwy cwaniak. Dostał cały spadek po mojej teściowej, ale chciał ugrać jeszcze więcej”
„Z taką rodziną jak moja nawet na zdjęciu nie wychodzi się dobrze. Musiałam wziąć się w garść i wiać, gdzie pieprz rośnie”