„Brat wrobił mnie w podejrzany interes i straciłem oszczędności. Nie mogę przyznać się żonie, bo wyrzuci mnie z domu”

zdenerwowany mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„– Powiedziałeś, że transport ma wyruszyć z magazynu w Salt Lake City. A tutaj jest mowa o Szanghaju. Braciszku, w co ty mnie wrobiłeś i gdzie są moje pieniądze? – Nie panikuj. Wszystko będzie OK. – Nie uspokajaj mnie, tylko odpowiedz na pytanie. Co to za interes?”.
/ 13.05.2024 19:00
zdenerwowany mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Wszyscy kumple mówili mi, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale interesów z bliskimi lepiej unikać jak ognia. „Nie, przecież rodzony brat nigdy by mnie nie oszukał” – odpowiadałem. Ależ byłem głupi! Gdybym mógł cofnąć czas, podziękowałbym kolegom za dobrą radę, bo dziś wiem, że mieli stuprocentową rację. Szkoda tylko, że odpowiednie wnioski musiałem wyciągnąć z własnych błędów.

Wierzyłem, że jest uczciwy

– Czym właściwie zajmuje się Mateusz? – zapytał mnie Bartek podczas przerwy śniadaniowej.

– Import-eksport. Nie znam szczegółów. Zresztą i tak nie nadążyłbym za tym, bo co rusz otwiera jakiś nowy interes. Chwyta się wszystkiego, na czym da się zrobić kasę.

– Nie wydaje ci się, że to trochę podejrzane?

– Stary, mówisz o moim bracie.

– No właśnie. Sorry, Damian, ale po prostu nie mogę tego przemilczeć. Znamy się od małolata. Pluliśmy do tej samej piaskownicy i zawsze trzymaliśmy się razem, więc zdążyłem dobrze poznać Matiego. Przecież on zawsze coś kombinował i niejednokrotnie miał z tego powodu problemy.

– To już zamierzchła przeszłość. Dawno temu wyrósł z głupot. Teraz jest statecznym biznesmenem i jeżeli chce mi podać rękę, to przecież nie odrzucę takiej okazji.
– Zrobisz, jak zechcesz. Żebyś tylko nie wyszedł na tym interesie jak Zabłocki na mydle.

Rozumiałem obawy mojego przyjaciela. Mój brat nie był świętoszkiem i miał swoje za uszami. Jako smarkacz dopuścił się kilku drobnych kradzieży i oszustw internetowych. Ale przecież poniósł konsekwencje swoich czynów i nie można do końca życia stygmatyzować go błędami z odległej przeszłości. Teraz jest człowiekiem sukcesu. Ma kasy jak lodu, ładny dom i sportowe porsche w garażu.

Nie miałem szans na kredyt

A co miałem ja? To samo co Bartek, czyli pracę w firmie remontowej i wynajęte mieszkanie. Justyna, moja żona, marzy o własnych czterech kątach, ale jakbym nie zaciskał pasa i ile bym nie oszczędzał, i tak nie mogłem odłożyć na pokrycie wkładu własnego. Na koncie miałem prawie 50 tysięcy złotych i myślałem, że skoro oboje pracujemy, bez problemu dostaniemy kredyt. Niestety, byłem w wielkim błędzie.

– Chętnie udzielimy państwu kredytu na zakup nieruchomości. Muszą państwo pokryć wkładem własnym tylko 20 procent jej wartości – poinformował nas doradca kredytowy.

– 20 procent? Przecież to będzie jakieś 90 tysięcy złotych! – przeraziłem się. – Myślałem, że 10 procent załatwi sprawę.

– Przykro mi, takie są obecnie wymogi.

Podobną odpowiedź usłyszeliśmy w kilku innych bankach. I nic ich nie obchodziła nasza nieskazitelna historia kredytowa, ani fakt, że każdego miesiąca płacimy odstępne, którego wysokość spokojnie pokryłaby kwotę raty. Musiałem znaleźć sposób, by zarobić brakującą kwotę, więc gdy brat zaproponował mi spółkę, nie wahałem się ani chwili.

Zapewniał, że nie stracę na tym interesie

– Ale ja nie mam bladego pojęcia o biznesie. Wiesz o tym, prawda? – upewniłem się.

– Nie chodzi mi o to, żebyś podejmował jakiekolwiek decyzje. Tym zajmę się ja. Ty musisz tylko zainwestować kapitał i jako mój wspólnik podpisać kilka dokumentów.

– Jesteś przekonany, że nie stracę na tym?

– Braciszku, na tym nie da się stracić. Końcówki kolekcji markowej odzieży to żyła złota, a ja mam namiar na magazyn w Stanach, który dosłownie pęka w szwach od zgromadzonego towaru. Dają świetną cenę, więc gdy to sprzedamy, wystarczy ci na wkład własny i jeszcze sporo zostanie na meble. Zaufaj mi, gdyby istniało ryzyko, nie pchałbym się w to.

– Zgoda, wspólniku – powiedziałem i podałem mu rękę, żeby przyklepać umowę. – Mam tylko małą prośbę.

– Jaką?

– Nie wspominaj o tym przy Justynie. Chcę jej zrobić niespodziankę.

– Żaden problem.

Podpisywałem wszystko, co mi podsuwał

Następnego dnia zarejestrowaliśmy spółkę, a ja zamknąłem lokatę i zasiliłem firmowe konto wszystkimi swoimi oszczędnościami. Miałem dobre przeczucia co do tego interesu. Mateusz zapewnił mnie, że sprowadzenie zamówienia potrwa najwyżej dwa miesiące, a towar upłynni się raz, dwa. Wprost nie mogłem uwierzyć, że za kilka miesięcy będziemy przeprowadzać się na swoje.

Kilka dni później dostałem od niego wiadomość. „Podjedź do mnie po pracy. Trzeba podpisać kilka dokumentów i ruszamy z kopyta”. Zadzwoniłem do Justyny i skłamałem, że muszę pomóc Bartkowi w wyniesieniu kanapy na śmietnik. Nie lubię oszukiwać żony, ale nie chciałem, żeby zadawała pytania. W końcu to miała być niespodzianka.

– Co to? – zapytałem, gdy rozłożył przede mną plik kartek.

– Zamówienia, zgłoszenia do urzędu celnego i inne tego typu bzdury. Mówię ci, braciszku, ta biurokracja kiedyś mnie wykończy. Ale ty nie musisz się tym zajmować. Podpisz tylko w tych miejscach, które zaznaczyłem haczykiem, a resztą sam się zajmę.

Więc podpisałem. Nawet nie przeczytałem tych papierów. Po co? I tak nie zrozumiałbym z tego ani słowa.

– I co dalej?

– Dalej sprawę będzie pilotował mój pełnomocnik w Stanach. Zorganizuje dla nas transport towaru z Utah do terminalu przeładunkowego w Missouri. Stamtąd kontenery pojadą prosto do portu w Nowym Jorku i popłyną do Belgii. Pozostanie nam tylko ściągnąć wszystko do Polski i sprzedać.

– Słowo daję, aż w głowie mi się od tego kręci.

– O nic się nie martw. Wszystkiego dopilnuję – uspokoił mnie.

– Oby. Dałem ci wszystkie pieniądze, jakie miałem.

– Bez obaw. Niedługo będziesz miał dwa razy tyle.

Zacząłem się niepokoić

Minęły prawie trzy miesiące, a zamówiony towar nadal nie dotarł. Mateusz uspokajał mnie, że to tylko drobne opóźnienie. „Pracownikom portu zachciało się strajkować, a wiesz, że związki zawodowe trzymają za gardło całe Stany” – tłumaczył. Ja jednak miałem czarne myśli.

– Pokaż mi dokumenty, które podpisałem.

– Po co?

– Po prostu. Chcę przyjrzeć się tym papierom.

– Nie mam ich w domu. Wszystkie są w moim biurze.

– Więc jedźmy tam.

Zacząłem wertować papiery i wprost nie mogłem uwierzyć.

– Powiedziałeś, że transport ma wyruszyć z magazynu w Salt Lake City. A tutaj jest mowa o Szanghaju. Braciszku, w co ty mnie wrobiłeś i gdzie są moje pieniądze?

– Nie panikuj. Wszystko będzie ok.

– Nie uspokajaj mnie, tylko odpowiedz na pytanie. Co to za interes? Tak serio i bez żadnych ściem.

– Jak ci powiem, to się wściekniesz.

– Mów!

– Dobra, skoro musisz wiedzieć. Nie chodziło o żadne końcówki kolekcji ze Stanów, tylko o podróbki z Chin.

Zostałem bez grosza

– Żartujesz sobie? Jak mogłeś mi to zrobić?

– A gdybym powiedział ci prawdę, zgodziłbyś się?

– Oczywiście, że nie!

– No właśnie. Ty potrzebowałeś kasy na wkład własny, a ja potrzebowałem pieniędzy na inwestycję. Miałem dobrze przygotowaną fasadę. Skąd mogłem wiedzieć, że wszystko się zawali?

– Jak to „wszystko się zawali”? Co z naszymi pieniędzmi?

– Celnicy sprawdzili nasz kontener. Towar jest zatrzymany.

– Ale chyba da się coś z tym zrobić?

– Wybronimy się. Ale towaru nie odzyskamy.

– Czyli co? Moje oszczędności szlag trafił?

– Tak to już jest w biznesie. Raz na wozie, raz pod wozem. Tym razem dostałem gorsze karty, ale nic się nie martw. Odpracujemy twoje pieniądze.

– Miałbym wejść z tobą w kolejny interes? Zapomnij! – powiedziałem i trzasnąłem drzwiami.

Drań jeden! Zapewniał mnie, że to legalny, potencjalnie dochodowy biznes, a wciągnął mnie w szemrany handel. Sam jestem sobie winny. Mogłem dokładnie przeczytać, co podpisuje. Mogłem posłuchać Bartka, który nie pomylił się co do mojego braciszka. Ale nie, ja wiedziałem lepiej i teraz zostałem z ręką w nocniku. Nigdy już mu nie zaufam.

Miałem zrobić żonie niespodziankę, a straciłem wszystkie nasze pieniądze. Nie mam odwagi spojrzeć jej w oczy i powiedzieć o wszystkim. Serce by jej pękło. Mieszkanie było jej marzeniem, a ja wszystko zaprzepaściłem. Na razie zachowam to dla siebie, ale niewykluczone, że wkrótce i tak o wszystkim się dowie. Mateusz zapewnia mnie, że nie będzie z tego konsekwencji prawnych, ale jakoś mu nie wierzę.

Damian, 30 lat

Czytaj także:
„Wszyscy byli zachwyceni, jak grzeczny i spokojny jest nasz synek. Dopiero po kilku latach poznałam prawdziwą przyczynę”
„Potajemnie wzdychałem do cudownej koleżanki. Gdy odważyłem się zaprosić ją na randkę, zrobiłem z siebie gamonia”
„Żona i kochanka jednocześnie urodziły mi dzieci. Inni cieszyliby się z takiej kumulacji jak w totolotku, ale nie ja”

Redakcja poleca

REKLAMA