„Zwabili mnie do pracy obiecując kokosy i złote góry. Z kontraktu wróciłam pełna wstydu i z pustym portfelem”

zmartwiona kobieta fot. Getty Images, Johner Images
„Po wielu nieprzespanych nocach podjęłam decyzję. Postanowiłam wrócić, niezależnie od kosztów. Zerwałam kontrakt i kupiłam bilet do domu, wiedząc, że to jedyne, co mogę zrobić, by ratować swoją rodzinę”.
/ 15.11.2024 19:30
zmartwiona kobieta fot. Getty Images, Johner Images

Od miesięcy nasze życie z Pawłem było ciągłą walką o przetrwanie. Długi rosły, rachunki się piętrzyły, a my czuliśmy się coraz bardziej przygnieceni sytuacją. Kiedy więc dostałam ofertę pracy w luksusowym hotelu za granicą, widziałam to jako naszą jedyną szansę. Miałam zarobić wystarczająco, by wreszcie wyjść na prostą.

Rozczarowanie od pierwszej chwili

Paweł, choć niechętnie, zgodził się na mój wyjazd – oboje wierzyliśmy, że to tymczasowe rozwiązanie. Pożegnałam się z dziećmi, obiecując im, że wrócę szybko. Nie wiedziałam wtedy, że ta decyzja nie tylko nie poprawi naszej sytuacji, ale też zniszczy to, co najważniejsze.

Kiedy przyjechałam do hotelu, moje oczekiwania szybko runęły. Miało być luksusowo – w końcu praca w pięciogwiazdkowym hotelu brzmi jak spełnienie marzeń. Zamiast tego trafiłam do małego, zagrzybionego pokoju w piwnicy, dzielonego z trzema innymi kobietami. Z każdym dniem moje rozczarowanie rosło. Obiecywano mi wysoką pensję, ale rzeczywistość była inna – podstawowe wynagrodzenie było niskie, a nadgodziny nie były płatne. Pracodawca był wymagający, a warunki pracy trudne. Od pierwszego dnia wiedziałam, że to nie będzie łatwa praca, ale nie sądziłam, że będzie aż tak źle.

Z początku próbowałam rozmawiać z pracodawcą, prosząc o lepsze warunki. W odpowiedzi usłyszałam tylko groźbę zerwania kontraktu i ogromnych kar.

– Przepraszam, ale to nie są warunki, o jakich mówiono mi podczas rozmowy. Miałam zarabiać więcej, a te godziny pracy są nie do wytrzymania – powiedziałam, próbując zachować spokój.

– Takie są zasady, zmieniają się w zależności od sezonu – odpowiedział pracodawca obojętnym tonem. – Jeśli ci się nie podoba, zawsze możesz zrezygnować, ale pamiętaj – jesteś związana kontraktem.

Te słowa były dla mnie jak zimny prysznic. Zdałam sobie sprawę, że nie będzie łatwo stąd odejść, a co gorsza, byłam teraz w pułapce, z której trudno było się wydostać.

Nie tak miało to wyglądać

Z biegiem czasu praca stawała się coraz cięższa. Odbijała się nie tylko na moim zdrowiu fizycznym, ale też psychicznym. Zamiast spokojnego życia i szybkiego zarobku, spędzałam całe dnie, sprzątając pokoje i spełniając wymagania gości, którzy traktowali mnie jak powietrze. Najgorsze jednak były rozmowy z Pawłem. Z początku dzwoniliśmy codziennie, a ja starałam się ukrywać prawdę. Nie chciałam, żeby Paweł się martwił, ale z czasem ukrywanie rzeczywistości stawało się coraz trudniejsze.

Paweł zaczął dopytywać o pieniądze. Wiedziałam, że sytuacja w domu się nie poprawia, a ja nie mogłam wysłać tyle, ile obiecywałam. Zaczęło się od pytań, ale szybko przerodziło się w pretensje.

– Przecież miałaś zarabiać więcej! – Paweł powiedział z frustracją, podczas jednej z naszych rozmów. – Gdzie są te obiecane pieniądze? My tutaj czekamy, a ty mówisz, że nic nie możesz przysłać.

– Tu nie jest tak, jak myślałam – odpowiedziałam z ciężkim sercem. – Pracuję po 12 godzin dziennie, a pensja jest dużo niższa niż mi obiecywano. Ale nie mogę wrócić, jestem związana kontraktem.

– Jak to nie możesz wrócić? Coś tu nie gra, Sandra. Mówisz, że wszystko się ułoży, ale nic się nie zmienia! – Paweł nie krył już swojego zdenerwowania.

Nie mogłam mu wyjaśnić wszystkiego. Sama czułam, jak grunt osuwa mi się spod nóg. Coraz trudniej było mi znosić to, co się działo, a z każdą rozmową z Pawłem miałam wrażenie, że tracę nie tylko pieniądze, ale też jego zaufanie.

Czułam się jak w matni

Praca stała się koszmarem – nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim emocjonalnie. Wracałam do pokoju wyczerpana, a rozmowy z Pawłem stawały się coraz rzadsze i coraz bardziej napięte. Zaczęłam czuć, że on traci cierpliwość, a ja... traciłam siły, by walczyć. Kiedy dzwoniłam, dzieci były zajęte swoimi sprawami, a Paweł rozmawiał ze mną zdawkowo, jakbyśmy już nie mieli o czym rozmawiać. Wiedziałam, że nasze więzi się rozluźniają, ale byłam bezradna. Byłam uwięziona w obcym kraju, a praca i obietnice, które złożyłam, teraz przytłaczały mnie z każdej strony.

Pracodawca naciskał, żebym została do końca kontraktu, a nawet dłużej. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać o wcześniejszym powrocie, usłyszałam tylko ostrzeżenie, że zerwanie umowy wiąże się z karami finansowymi. Byłam w pułapce. Z każdym dniem czułam, że tracę kontrolę nad własnym życiem.

Myślałam, że robię coś dobrego dla naszej rodziny, a teraz wydaje się, że wszystko się rozpada. Czułam, że Paweł zaczyna tracić zaufanie. Kiedyś mnie wspierał, teraz mówił coraz mniej, a dzieci już nie dzwoniły z radością, jak na początku. W ich głosach słyszałam coś, co przerażało mnie bardziej niż zmęczenie – obojętność. Zaczęłam się bać, że tracę rodzinę, której obiecałam lepsze życie.

Traciłam swoją rodzinę

Z każdym tygodniem czułam, że relacje z rodziną się rozpadają. Kiedy dzwoniłam, Paweł unikał dłuższych rozmów. Zamiast mi współczuć, coraz bardziej mnie oskarżał – o niespełnione obietnice, o to, że dzieci mnie już nie rozumieją, że nie widzą we mnie matki, którą kiedyś byłam. Starałam się wszystko tłumaczyć, ale nic, co mówiłam, nie przynosiło efektu. Nawet dzieci, które początkowo czekały na rozmowy z mamą, teraz były nieobecne.

– Paweł, błagam, zrozum. Robię, co mogę, ale nie mogę po prostu odejść – mówiłam z rozpaczą. – Pracodawca grozi mi karami, jeśli zerwę umowę.

– Sandra, myślałem, że wyjazd nas uratuje, a ty tylko komplikujesz sprawy – odpowiedział Paweł chłodno. – Dzieci cię nie rozumieją, powoli zapominają, że mają matkę. To nie jest życie, które obiecywałaś.

Te słowa mnie załamały. Wiedziałam, że sytuacja była zła, ale nie spodziewałam się, że Paweł widzi to aż tak krytycznie. Zdałam sobie sprawę, że tracę kontrolę nad tym, co się dzieje. Pracowałam coraz ciężej, ale nic nie szło zgodnie z planem. Długi nie znikały, a moja rodzina oddalała się z dnia na dzień.

Czułam, że jedynym wyjściem jest powrót. Nie mogłam dłużej trwać w tej sytuacji, nawet jeśli oznaczało to złamanie kontraktu i konsekwencje finansowe. Rodzina była dla mnie ważniejsza.

Wróciłam z niczym

Po wielu nieprzespanych nocach podjęłam decyzję. Postanowiłam wrócić, niezależnie od kosztów. Zerwałam kontrakt i kupiłam bilet do domu, wiedząc, że to jedyne, co mogę zrobić, by ratować swoją rodzinę. Gdy w końcu dotarłam do domu, Paweł przywitał mnie bez entuzjazmu, a dzieci... patrzyły na mnie, jakbym była kimś obcym. Wiedziałam, że nasza relacja została poważnie nadszarpnięta. Mąż, choć cieszył się z mojego powrotu, był pełen żalu. Długi wciąż wisiały nad nami, a ja musiałam stawić czoła nowej rzeczywistości.

– Jestem w domu. Zrezygnowałam z pracy, chciałam wrócić do was, bo nic innego się nie liczyło – powiedziałam z łzami w oczach.

– Cieszymy się, że wróciłaś – odpowiedział Paweł, ale w jego głosie słyszałam smutek. – Ale co teraz? Straciliśmy tyle czasu. Dzieci cię ledwo znają, a my mamy długi, które trzeba spłacić.

Nie mogłam zaprzeczyć. Zdałam sobie sprawę, że moje obietnice nie miały pokrycia, a poświęcenie przyniosło więcej bólu niż ulgi. Zdałam sobie sprawę, że nie tylko długi nie zostały spłacone, ale relacje z rodziną były na skraju rozpadu. Choć próbowałam zrobić wszystko, by zapewnić im lepsze życie, moje decyzje oddaliły mnie od najbliższych. Teraz, stając twarzą w twarz z nową rzeczywistością, wiem, że czeka mnie długa droga, by odbudować to, co zostało zniszczone przez czas i niespełnione obietnice.

Sandra, 33 lata

Czytaj także:
„Wprowadziłam się do nowego mieszkania i zaczął się cyrk. Zastanawiam się, czy za ścianą nie mam przypadkiem zoo”
„Po śmierci ojca na jaw wyszła jego tajemnica. Okazało się, że swoją wypłatę musiał bardzo mocno dzielić”
„Współlokatorka urządziła sobie hotel pod moim dachem. Przymykałam oko, póki nie odkryłam prawdy w internecie”

Redakcja poleca

REKLAMA