„Dla bliskich byłam dziwadłem, bo wolałam książki niż ludzi. Wytykali mnie palcami na każdej imprezie rodzinnej”

szczęśliwa kobieta fot. Getty Images, Maskot
„Życie w towarzystwie innych ludzi mogłam ograniczyć do absolutnego minimum. Kochałam chodzić do teatru, kina, oglądać przeróżne wystawy, ale robiłam to w pojedynkę. Bez tłumu znajomych, których obecność nie była mi potrzebna do szczęścia. Nie miałam też żadnej bliskiej przyjaciółki ani chłopaka”.
/ 05.06.2024 08:30
szczęśliwa kobieta fot. Getty Images, Maskot

Od najmłodszych lat stroniłam od towarzystwa. Unikałam spotkań towarzyskich, nie znosiłam gadania przez telefon, imprez i wszelkich grupowych aktywności. Zamiast przebywać wśród ludzi, wolałam towarzystwo książek. Uznawano mnie po prostu za dziwaczkę i samotniczkę. Początkowo było mi z tym źle. Nie potrafiłam pojąć, czemu różnię się od reszty, czemu na samą myśl o tym, że mama każe mi iść na podwórko bawić się z innymi dziewczynkami, dostaję bólu brzucha.

Byłam nieśmiała

Moja nieśmiałość jest tak przesadzona, że aż śmieszna. Gdy musiałam do kogoś zadzwonić, byłam w stanie dać siostrze kasę, żeby załatwiła to za mnie. Nie miało znaczenia czy potrzebowałam notatek od kumpeli, bo opuściłam lekcje z powodu choroby, czy też wypadało złożyć babuni życzenia urodzinowe – i tak wolałam to zrzucić na kogoś innego.

Moje zachowanie powodowało, że ludzie ze mnie szydzili i byli dla mnie niemili, a to tylko pogłębiało moją niechęć do kontaktów z innymi. Najbardziej raniła mnie moja własna rodzina. Przy świątecznym stole ulubionym tematem rozmów była „dzikuska Gosia”, która nie potrafi zagadać do sąsiadki, kiedy została wysłana, żeby pożyczyć szklankę cukru.

Byłam pośmiewiskiem

Wszyscy naokoło słuchali historyjek o tym, jak sobie nie radzę, jaka jestem ponura, aspołeczna i że jestem totalną porażką towarzyską. Nie miało znaczenia, że stoję tuż obok i wszystko słyszę. Ale nie potrafiłam też przystopować tego i jasno powiedzieć, żeby się ode mnie odczepili. Nie znosiłam konfrontacji.

Jako dzieciak jakoś dałam radę, a w szkole średniej próbowałam ignorować przytyki koleżanek i kolegów, dla których byłam podwójnie dziwna – nie dość, że z własnego wyboru trzymałam się na uboczu, to jeszcze na słowo „melanż” robiło mi się słabo.

Na uczelni było prościej. Wbrew stereotypom, studenci nie tylko szaleją i balują, ale również sporo zakuwają. No i czytają mnóstwo książek, szczególnie, jeśli wybrali filologię polską. Mogłam przesiadywać w czytelni, gdzie panowała cisza i kontakt z innymi ludźmi był ograniczony do minimum. Idealne miejsce dla mnie.

Byłam przeszczęśliwa, gdy w końcu znalazłam zatrudnienie jako redaktorka w wydawnictwie. Dodatkowym plusem było to, że mogłam pracować zdalnie, bez konieczności przychodzenia do biura wydawnictwa. Materiały dostawałam na swoją skrzynkę mailową.

Lubiłam moją samotność

Życie w towarzystwie innych ludzi mogłam ograniczyć do absolutnego minimum. Jasne, że wychodziłam z domu. Kochałam chodzić do teatru, kina, oglądać przeróżne wystawy, ale robiłam to w pojedynkę. Bez tłumu znajomych, których obecność nie była mi potrzebna do szczęścia.

Nie miałam też żadnej bliskiej przyjaciółki ani chłopaka. Zwykłe koleżeńskie relacje były dla mnie nie do ogarnięcia, a co dopiero mówić o przyjaźni albo miłości. Książki w zupełności mi wystarczały. Książki, filmy, obrazy i rzeźby. One nie gadały. Niczego ode mnie nie chciały. Nie oceniały mnie. Nie nabijały się ze mnie. Były ekstra.

Gdy wprowadziłam się do wynajętej kawalerki, poczułam ulgę, że nikogo specjalnie nie interesowały bliższe, przyjacielskie relacje między sąsiadami. Proste „dzień dobry” przy spotkaniu na schodach czy w windzie i mogłam odhaczyć „kulturalne zachowanie”.

Nie chciałam być niegrzeczna

Jedynie Monika usiłowała przełamywać pierwsze lody. Zapewne z tego względu, że byłyśmy mniej więcej w tym samym wieku. Dokładałam starań, by na jej próby kontaktu reagować grzecznie, ale zwięźle i raczej zniechęcająco. Aż wreszcie spytała wprost czy istnieje jakiś konkretny powód mojej antypatii do niej.

– Ech, ja po prostu… Jestem introwertykiem – odparłam.

– Aaa, zupełnie jak mój brat. Spoko, nie ma sprawy, więcej nie będę ci zawracać głowy – na jej twarzy pojawił się uśmiech, po czym oddaliła się.

Doceniałam jej starania, ale nie mogłam przełamać się, by zrobić coś ponad to, co czułam. Nie chciałam wyjść na gbura, jednak nie potrafiłam postąpić wbrew sobie. Szczerze mówiąc nie widziałam żadnych argumentów przemawiających za tym, bym miała się zmuszać do rzeczy, na które nie mam ochoty.

Unikałam wszystkiego

Czas płynął nieubłaganie. Moje umiejętności redakcyjne stale rosły, a zlecenia napływały szerokim strumieniem. Mimo to nie zdecydowałam się na przyjęcie stanowiska redaktorki na etacie, gdyż wiązałoby się to z koniecznością utrzymywania relacji międzyludzkich. Zrezygnowałam również z uciążliwego obowiązku odwiedzania krewnych podczas świątecznych okazji. Miałam serdecznie dosyć odgrywania roli czarnej owcy w rodzinnym stadzie.

– Ech, kolejny rok za nami, a ty wciąż samotna, bez partnera i przyjaciół… – moja rodzicielka wzdychała donośnie i przesadnie, aby dobitnie uświadomić mi, jak bardzo ją zawodzę.

– Może powinnaś przenieść się na Saharę, skoro tak źle ci z ludźmi – dorzucała zgryźliwie jedna z ciotek.

Było mi dobrze samej

Członkowie rodziny chcieli mnie swatać ze swoimi samotnymi znajomymi po przejściach. Moje kuzynki namawiały, żebym się umówiła z ich kolegami po rozwodzie, a wujkowie wciskali mi swoich kumpli, którzy nigdy nie stanęli na ślubnym kobiercu. Dałam sobie z tym spokój i wolałam cieszyć się własnym towarzystwem.

Trochę się obawiałam, że moja introwertyczna osobowość zmienia się w jakieś niezdrowe dziwactwo, ale psycholożka, do której poszłam, uspokoiła mnie. Druga specjalistka, u której byłam dla pewności, potwierdziła tę opinię. Po prostu taka już byłam i koniec. Dopóki bez problemu radziłam sobie z codziennymi sprawami, nie było powodów do niepokoju.

To był cios dla wszystkich

Niespodziewanie odeszła od nas mama. Było to jak grom z jasnego nieba. Jej serce nagle przestało bić, a pomoc medyczna była już bezradna. W ciągu zaledwie dwóch godzin od momentu, gdy znalazła się na OIOM-ie, mama odeszła z tego świata. Nie mieliśmy szansy się z nią pożegnać ani mentalnie przygotować na tę stratę. Tata kompletnie się posypał, więc wszystkie formalności spadły na moje barki, choć przecież ja też przeżywałam żałobę.

Starałam się opanować emocje jeszcze przed wyjściem, żeby już na samym pogrzebie trzymać się w ryzach. Niestety, ani makijaż, ani ciemna kreacja nie były w stanie zamaskować przygnębienia malującego się na mojej twarzy.

– Idziesz na pogrzeb? – zagadnęła Monika, dołączając do mnie w windzie poziom niżej. Kiwnęłam potakująco, nie odzywając się ani słowem.

– Ktoś z rodziny?

– Moja mama… – wyszeptałam ledwo słyszalnie.

– Rany, nie wiedziałam – ewidentnie poczuła się niezręcznie. – Strasznie mi przykro... Składam wyrazy współczucia…

– Dzięki – kiwnęłam głową, a po policzkach zaczęły spływać mi nieposłuszne łzy, zdradzając mój smutek.

Sąsiadka chciała mnie pocieszyć

Wyskoczyłam z windy jak oparzona, jakby deptało mi po piętach stado demonów. Moim jedynym pragnieniem było dopaść taksówkę, pożegnać mamę i wrócić do swojego mieszkania, żeby znowu móc się wypłakać. Ale gdy po tym wyczerpującym przedstawieniu na cmentarzu w końcu mogłam zapaść się w fotel z gigantyczną paczką chusteczek i ryczeć do woli, usłyszałam pukanie do drzwi.

W progu mieszkania pojawiła się Monika.

– Cześć, wpadłam do ciebie – przecisnęła się obok mnie i bez zaproszenia wtargnęła do środka, trzymając pod pachą swojego laptopa. – Nie ma mowy, żebyś w taki dzień siedziała sama. Ale nie przejmuj się moją obecnością, będę tu, ale jakby mnie wcale nie było.

Opadła na miękki fotel, włączyła komputer i zaczęła pracować. Kompletnie nie dbając o to, że cała sytuacja wydaje się nieco osobliwa, z powrotem zajęłam miejsce na sofie i na nowo zaczęłam płakać. Nie potrafiłam powstrzymać łez.

Nie czułam się samotna

Dopóki moja matka chodziła po tym świecie, czułam do niej tyle urazy – o to, że nigdy nie stawała w mojej obronie, nie okazywała wsparcia, tylko wiecznie czepiała się i miała pretensje… Teraz już nie będę mogła jej tego powiedzieć, nie uda nam się naprawić naszych stosunków, nie spróbujemy się do siebie zbliżyć ani dojść do porozumienia. Ona nigdy mnie nie przeprosi, a ja nie zdołam jej wybaczyć.

Brakowało mi energii, by choćby przez moment rozważyć, z jakiego powodu Monika w ogóle się zjawiła i czemu pozwoliłam jej wejść do środka. W pewnym momencie, nic nie mówiąc, udała się w stronę kuchni, by po chwili wrócić z dwiema filiżankami herbaty.

Postawiła przede mną na stoliku filiżankę, a drugą odstawiła na parapet obok swojego fotela i dalej stukała w klawisze laptopa. Nie narzucała mi się, nie oczekiwała, że będę się przed nią otwierać – po prostu tam była. Może to niewiele, a może aż tyle.

To było coś niesamowitego i totalnie niespodziewanego. Chyba jeszcze nigdy dotąd czyjaś obecność przez dłuższy czas w ogóle mi nie przeszkadzała. Dzięki Monice nie czułam się samotna w tym niełatwym dniu, a przy tym nie robiła nic, co by mnie onieśmielało albo wymagało z mojej strony jakiejś reakcji.

Byłam jej wdzięczna

Z Moniką połączyła nas wyjątkowa więź, której nie nazwałabym typową przyjaźnią. Sporadycznie odwiedzamy się nawzajem, ale nie po to, by prowadzić długie rozmowy przez telefon czy obgadywać innych. Podczas tych wizyt przeważnie po prostu przesiadujemy w ciszy, popijając herbatę lub wino. Wymieniamy jedynie pojedyncze zdania, bo w naszej relacji słowa nie są najważniejsze.

Zdarza się, że zabieramy ze sobą jej czworonoga Brutusa i wybieramy się na pobliskie łąki albo nad rzekę. Podziwiamy przyrodę, ale nie dzielimy się wrażeniami. Zachowujemy je tylko dla siebie. W momentach, gdy nie mamy nastroju na wzajemne towarzystwo, po prostu nie reagujemy na pukanie do drzwi. Żadna z nas nie ma o to pretensji. To taki nasz nieformalny układ. Nawet nigdy o tym nie rozmawiałyśmy.

Nie czuję presji

W końcu udało mi się znaleźć prawdziwą przyjaciółkę. Kogoś, kto faktycznie mnie rozumie. Kto nie wymaga ode mnie dopasowania się do niej, lecz bierze mnie z dobrodziejstwem inwentarza – ze wszystkimi moimi zaletami i przywarami.

Przy niej mogę być sobą i nie czuję presji, by dostosowywać się do czyichkolwiek wymagań albo spełniać cudze wyobrażenia. Nasza relacja może nie przypomina tych hollywoodzkich przyjaźni z seriali, ale po co wpasowywać się w schemat, który do nas nie przystaje? Od zawsze uchodziłam za odmieńca, więc nic dziwnego, że i moja przyjaźń z Moniką jest dość nietypowa. Ale za to doskonale się dogadujemy i rozumiemy bez zbędnych wyjaśnień.

Małgorzata, 38 lat

Czytaj także:
„Dusiłam w sobie wściekłość, aż coś we mnie pękło. Obsmarowałam całą rodzinę i wylałam wszystkie żale obcej kobiecie”
„Życie siostry było usłane różami, ja na wszystko musiałam zapracować. Dziś ona bieduje na zasiłku, a ja mam kupę forsy”
„Wczoraj żałowałam, że nie mam dzieci, a dziś dziękuję Bogu, że jestem bezdzietną singielką. Wszystko przez te smarkule”

Redakcja poleca

REKLAMA