Żona patrzy na mnie podejrzliwie. Twierdzi, że ostatnio zrobiłem się bardzo nerwowy. Co chwila pyta, czy mam jakieś kłopoty, czy coś złego się dzieje.
– Ależ sąd. To przez pracę! Szefostwo wyciska z nas ostatnie soki. Jakbyśmy byli robotami, a nie ludźmi – odpowiadam, a potem uciekam do łazienki.
Nie chcę, żeby z wyrazu mojej twarzy wyczytała, że kłamię. Bo przyczyną mojego zdenerwowania wcale nie jest natłok pracy, tylko dziecko. Tak, tak, będę miał potomka. Problem polega na tym, że jest jak w tym dowcipie: żona o niczym nie wie. Bo matką malucha wcale nie będzie moja Ania, tylko Monika, koleżanka z pracy.
Uwzięła się na mnie cholera jedna i skończyło się, jak się skończyło. Przyszła do naszej firmy prawie rok temu. Gdy po raz pierwszy pojawiła się w drzwiach, to wszyscy faceci omal z krzeseł nie pospadali. Wyglądała naprawdę świetnie. Długie włosy, szczupła, wysportowana sylwetka i ten biust. Porządne D, a nie jakieś tam wklęsłe A.
Było na czym oko zawiesić…
Szybko okazało się, że Monika jest nie tylko piękna, ale i wolna. Rozwiodła się dwa lata wcześniej i, jak nam się wydawało, jest na etapie poszukiwania wielkiej miłości. Koledzy natychmiast ruszyli więc na podbój. Ale ona upatrzyła sobie właśnie mnie. Wiedziała, że jestem żonaty, bo dziewczyny wszystko o nas wypaplały, a mimo to zaczęła mnie podrywać. Rzucała powłóczyste spojrzenia, poprawiała włosy, wydymała usta. Niby przypadkiem wpadała na mnie na korytarzu, prawie kleiła się do mnie w windzie.
Momentalnie zorientowałem się, o co jej chodzi… Bardzo schlebiało mi jej zainteresowanie, ale udawałem, że niczego nie widzę. Kochałem Anię, byliśmy dopiero trzy lata po ślubie i nie chciałem jej zdradzać. Byłem więc bardzo uprzejmy dla Moniki, ale trzymałem ją na dystans. Aż do tamtego wyjazdu na szkolenie.
Pojechaliśmy wszyscy, na trzy dni na Mazury. Do bardzo luksusowego hotelu. Przez dwa dni pilnie się uczyłem i grzecznie wracałem do swojego pokoju, ale ostatniego wieczoru zaproszono nas na pożegnalny bankiet. Były świetna muzyka, jedzenie i alkohol. Morze alkoholu.
Nigdy nie gardzę darmowymi drinkami, więc raźno ruszyłem do baru. Wychyliłem jednego, potem drugiego… Trzeci wypiłem już w towarzystwie Moniki, a po piątym poszedłem za nią do pokoju. Chyba była bardzo wyposzczona, bo nie dała mi spokoju do rana. Przespałem się dopiero w drodze powrotnej, w autokarze. Zanim jednak zasnąłem, uprzedziłem Monikę, że to było nasze jedyne łóżkowe spotkanie.
– Jesteś naprawdę cudowną kobietą, ale rozumiesz… Mam żonę… Trochę głupio się czuję – zacząłem tłumaczyć.
– W porządku, nie ma sprawy. Nie miałam wobec ciebie żadnych poważnych planów. Po prostu chciałam się zabawić – uśmiechnęła się.
Byłem zachwycony taką odpowiedzią. Nie miałem ochoty na żaden dłuższy romans, żadne dramaty.
Przez następne tygodnie nic ciekawego się nie działo. Traktowałem Monikę zwyczajnie jak koleżankę z pracy, a i ona przestała robić do mnie maślane oczy. Wydawało się, że po naszej wspólnej nocy na Mazurach wkrótce nie pozostanie nawet wspomnienie…
To było tydzień temu
Właśnie robiłem sobie kawę w naszej firmowej kuchni, gdy w drzwiach stanęła Monika.
– Musimy koniecznie pogadać po pracy – szepnęła.
– Sorki, ale nie mam czasu. Śpieszę się do domu – burknąłem.
– Nie bój się, nie chcę cię zaciągnąć do łóżka – zapewniła szybko. – Po prostu jestem z tobą w ciąży. I chcę omówić kilka spraw – powiedziała spokojnym, głosem, a potem jak gdyby nigdy nic wróciła za swoje biurko.
Zastrzeliła mnie! Byłem tak zdenerwowany, że do końca dnia nie mogłem skoncentrować się na robocie. Udawałem więc, że pracuję, a tak naprawdę myślałem tylko o tym, co powiedziała mi Monika. Gdy w końcu spotkaliśmy się w pobliskiej kawiarni, nie siliłem się na uprzejmości.
– Jak to się mogło stać? – ryknąłem.
– Mam ci wszystko przypomnieć minuta po minucie? Długo to potrwa. Nieźle wtedy zaszaleliśmy – zachichotała; jeszcze bardziej się wkurzyłem.
– Nie mam ochoty na żarty! Dlaczego się nie zabezpieczyłaś?!
– A dlaczego ty nie uważałeś? Mogłeś założyć gumkę albo wyskoczyć przed finałem. Stało się. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – zgasiła mnie.
– No dobra – starałem się uspokoić. – To na pewno moje dziecko?
– Na pewno. Tylko na ciebie miałam ostatnio ochotę. Zresztą, jak maluszek się urodzi, to możemy zrobić badania DNA. Będziesz miał wtedy pewność na sto procent. Pasuje?
– Jak się urodzi? – wybałuszyłem oczy.
Byłem przekonany, że będzie chciała wyciągnąć ode mnie kasę na aborcję.
– A tak. Wszystko sobie przemyślałam. Mam prawie 36 lat, mój zegar biologiczny tyka coraz szybciej i głośniej. Za chwilę może być za późno na dziecko. Z byłym mężem mi nie wyszło, choć staraliśmy się przez kilka lat, a z tobą bach, od razu sukces. Nie mogę zmarnować takiej szansy. Bardzo chcę być matką.
– Ale ja nie chcę być ojcem. Jeśli myślisz, że zostawię Anię…
– Spokojnie, nie zamierzam rozbijać twojego małżeństwa. Do głowy mi to nie przyszło. Nie kocham cię i nie chcę z tobą być. Wszystko zachowam w największej tajemnicy. Nawet twojego nazwiska do aktu urodzenia nie podam. Ale pod dwoma warunkami.
– Jakimi?
– Że nam będziesz pomagać finansowo i odwiedzać malucha w miarę regularnie. Na przykład raz w miesiącu. Chcę, żeby znał swojego ojca – uśmiechnęła się, a ja podskoczyłem.
– Zwariowałaś? Nie zgadzam się! Jak masz ochotę bawić się w mamusię, to proszę bardzo. Ale mnie w to nie mieszaj! – wstałem z krzesła.
– Ja bym na twoim miejscu nie wychodziła – dogonił mnie jej głos.
Odwróciłem się
– A to niby dlaczego?
– W zasadzie nie jestem wredna. Ale jak się porządnie wkurzę, to zamieniam się w prawdziwą sukę. I wtedy rożne rzeczy przychodzą mi do głowy.
– Na przykład jakie?
– Na przykład takie, żeby zadzwonić do żony niewiernego męża…
– Ani mi się waż! – warknąłem.
– Więc wróć do stolika i skończmy rozmowę – wskazała ręką krzesło.
Wróciłem, bo co miałem zrobić. Bałam się, że spełni swoją groźbę i natychmiast skontaktuje się z Anią.
Przez następne pół godziny siedziałem więc i słuchałem o jej planach. A właściwie udawałem, że słucham, bo nie mogłem w ogóle skupić myśli. W głowie kołatało mi się tylko jedno: że mam bardzo poważny kłopot. I muszę wykombinować, jak z niego wybrnąć.
Nie ukrywam, przez sekundę pojawiła się w mojej głowie nawet cudowna wizja popełnienia morderstwa… Od czasu rozmowy z Moniką myślę o niej nieustannie. Przecież jej nie zabiję, nie? Ale nic nie przychodzi mi do głowy. Ba, mam wrażenie, że znalazłem się w pułapce bez wyjścia. To dlatego jestem taki zdenerwowany i zły.
No bo załóżmy, że przystanę na warunki Moniki. Będę odwiedzał dziecko, płacił alimenty. Odwiedziny może uda się jakoś ukryć. Zawsze mogę skłamać, że idę gdzieś z kumplami albo musiałem zostać dłużej w pracy. Ale alimenty? Mamy z żoną wspólne konto. Już w pierwszym miesiącu zorientuje się, że zniknęło z niego kilka stówek. No i co wtedy powiem?
Że na schronisko dla bezdomnych zwierząt daję? Ona kocha psiaki i kociaki, ale na tak hojne i regularne datki to raczej więcej nie pozwoli… Zwłaszcza że planujemy zamienić mieszkanie na większe.
W dochowanie tajemnicy też jakoś nie wierzę. No dobra, może Monika będzie miała dobre chęci. Ale w końcu nie wytrzyma. Jak ją koleżanki obsiądą i zaczną wypytywać, jak, gdzie, z kim, to w końcu pęknie. Zwłaszcza jak zaczną żartować, że tatuś jest pewnie brzydki jak noc listopadowa i dlatego nie chce puścić pary z ust. A wtedy to już górki. Jedna pani drugiej pani i moja żona dowie się o dziecku jak nic. Może gdybyśmy mieszkali w innych miastach, to byłaby jakaś szansa. A tak? Nie ma mowy, żeby wiadomość do niej nie dotarła.
Naprawdę nie wiem już, co robić
Najprościej byłoby oczywiście paść przed Anią na kolana, przyznać się do wszystkiego i błagać o wybaczenie. Coś jednak czuję, że mi nie wybaczy. Jak nic spakuje moje rzeczy i wystawi walizki na korytarz. A ja ciągle kocham ją nad życie i nie chcę jej stracić… Co za cholerny pech! Inni faceci zdradzają żony na lewo i prawo, i nic złego ich nie spotyka. A ja raz sobie pozwoliłem na skok w bok i taka skucha!
Arkadiusz, 34 lata
Czytaj także:
„Straciłam głowę dla mojego studenta. Tego, co wyprawiał w łóżku, nie mógł się nauczyć na żadnych wykładach”
„Od lat nie kontaktowałam się z kuzynką i dostałam od niej list. Zawartość sprawiła, że mój mąż zdębiał”
„Myślałam, że piesza pielgrzymka do Częstochowy to klepanie paciorków. Sąsiadka udowodniła, jak bardzo się myliłam”