Delegacja się przedłużała… Już tydzień byłam poza domem. Te moje wyjazdy zdarzały się coraz częściej, ale nie mogłam tego zmienić, chcąc utrzymać w firmie dotychczasową pozycję. A co za tym szło, sporą kasę. Była dla mnie ważna, bo dzięki niej spokojnie utrzymywałam dom na dość wysokim poziomie i nie musiałam oglądać się na alimenty od byłego męża.
Marysi nie brakowało niczego, nigdy nie odczuła, że wychowuje ją tylko matka. Teraz też się o nią nie martwiłam, nie została sama, nasza gosposia jak zwykle, gdy wyjeżdżałam, nocowała u nas. Jednak z ulgą podpisałam ostatnie dokumenty kontraktu i wieczorem byłam już w domu.
Myślałam, że daję Marysi wszystko
Trochę zdziwiłam się, że córki jeszcze nie było, pomimo dość późnej pory, a gosposia nie wiedziała, gdzie poszła…
– Przecież ona jest już prawie dorosła – pani Anna wzruszyła ramionami.
– A poza tym, gdzieżby ona się tam mnie opowiadała, gosposią tylko jestem… Jakby pani była na miejscu, to pewnie by powiedziała, gdzie idzie i kiedy wróci, a tak... – czy mi się wydawało, czy usłyszałam w jej głosie wymówkę?
To fakt, moja córka za kilka miesięcy będzie pełnoletnia, ale z niej był jeszcze taki dzieciuch… Uśmiechając się sama do siebie, przypomniałam sobie, jak jeszcze rok temu przychodziła do mnie nocą do łóżka, gdy za oknem szalała burza.
Przez moment naszły mnie myśli, że ostatnio za mało czasu jej poświęcam, zbyt często wyjeżdżam… Ale natychmiast odsunęłam je od siebie, bo przecież ja to wszystko dla niej tylko robiłam, żeby niczego jej nie brakowało. Marysia zawsze mogła na mnie liczyć, w każdej sytuacji. Nigdy nie odmówiłam jej kasy na nic, czy to była wymiana uczniów we Francji, czy markowe ciuchy, najlepszy sprzęt.
Nie miałam sobie nic do zarzucenia, jako matka…
Spojrzałam na zegarek, dochodziła dziesiąta. Zrobiłam sobie herbatę, usiadłam w salonie i czekałam na córkę. Myślałam o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie przez te ostatnie kilka lat. Mogłam być z siebie dumna. Już nie musiałam liczyć się z każdą złotówką, nie musiałam czekać z niecierpliwością na dzień, w którym na moje konto wpływały alimenty od ojca Marysi.
Pewnie, że spędzałam prawie cały dzień w firmie, albo w delegacjach, ale ten wysiłek naprawdę się opłacał. Piękny dom, nieduży, ale elegancko urządzony, dobry samochód… To nic, że gdy wracałam do domu, ledwo trzymałam się na nogach ze zmęczenia i na nic nie miałam już ani siły ani ochoty.
Westchnęłam, z samozadowoleniem rozglądając się po ścianach salonu. Pięknie się prezentowały. Zawsze kochałam malarstwo, ale na kupno czegokolwiek naprawdę wartościowego mogłam sobie pozwolić dopiero, gdy awansowałam i zaczęłam tak dobrze zarabiać w firmie… Nagle mój wzrok zatrzymał się na ścianie nad małym stolikiem do kawy, tam, gdzie wisiały secesyjne miniaturki… Coś było nie tak…
Przypatrywałam się im przez dłuższą chwilę, zanim zrozumiałam, że brakowało maleńkiego portreciku rokokowej damy z parasolką, dość cennego. Gorączkowo usiłowałam sobie przypomnieć, kiedy widziałam go po raz ostatni i wyszło mi, że przed samym wyjazdem, gdy pokazywałam go przyjaciółce.
W tym momencie usłyszałam, że drzwi wejściowe otwierają się, to wracała Marysia. Szybko wybiegłam naprzeciwko niej.
– Słuchaj, nie wiesz, co się stało z tą miniaturką, no z tym portretem z parasolką? – spytałam podniesionym głosem. – Nie brałaś jej?
Marysia stała przez moment nieruchomo, patrząc na mnie bez słowa. A potem westchnęła i przechyliła na bok głowę tym swoim dziecinnym gestem.
– Cześć mamo, dobrze że już jesteś – powiedziała cicho.
Poczułam, jak robi mi się gorąco. Nawet się z nią nie przywitałam…
– Przepraszam cię, dziecinko – podeszłam do niej i uściskałam mocno. – No, witaj, ale wiesz, tak się zaniepokoiłam, bo dopiero wróciłam i zobaczyłam, że jej nie ma – zdenerwowana, starałam się jakoś jej wytłumaczyć to niefortunne powitanie.
– Dopiero co wróciłaś i już zdążyłaś zrobić inwentaryzację? – Marysia powiedziała to tonem, jakiego u niej nigdy wcześniej nie słyszałam. Kpiącym, obcym, jak nie moja córka.
– No nie, skądże – zmieszałam się.
– Tylko czekałam na ciebie w salonie i tak mi się rzuciło w oczy. Bo wiesz, to bardzo cenna rzecz i…
– Nic nie wiem o żadnym zakichanym obrazie – córka przerwała mi i weszła na schody prowadzące na piętro, tam gdzie był jej pokój. – O jakąś chrzanioną miniaturkę bardziej się martwisz niż o mnie!
Zdumiona patrzyłam jak przeskakuje po dwa stopnie i znika za drzwiami. Nie zdążyłam nawet jej powiedzieć, że wcale tak nie jest, że te obrazy nie są dla mnie ważniejsze od niej, że przecież wszystko, co robię, moja praca, te ciągłe wyjazdy są dla niej, żeby miała lepsze życie… Weszłam za nią wolno po schodach, zapukałam… Odpowiedziała mi cisza. Nacisnęłam więc klamkę, drzwi nie ustąpiły, Marysia zamknęła je na klucz…
– Córeczko, otwórz, chcę z tobą porozmawiać – poprosiłam, czując, jak wzbiera we mnie napięcie, bo nigdy dotąd córka nie zamykała się przede mną.
– Daj mi spokój, mamo – usłyszałam po chwili. – Idź liczyć te swoje obrazy.
Zastygłam w bezruchu, z ręką na klamce. No, coś takiego! Poczułam, jak zaczyna rosnąć we mnie złość. „Co ta smarkula sobie wyobraża... Jak śmie się tak do mnie odzywać. Za to wszystko, co jej daję, za życie w dostatku, w wygodzie… I proszę, taką mam za to wdzięczność, takie podziękowanie.”
Nie chce ze mną rozmawiać, to nie, niewdzięczna dziewucha, i tyle. Zeszłam na dół, ze złością pchnęłam drzwi do salonu. I natychmiast mój wzrok powędrował na ścianę nad stolikiem, gdzie powinna wisieć dama z parasolką…
Czułam, że coś jest nie tak
W nocy nie mogłam zasnąć, ten mały obrazek, którego brakowało, spędzał mi sen z powiek. No bo, co się z nim mogło stać? Rano, gdy tylko gosposia się pojawiła, zapytałam ją o miniaturkę. Ale pani Ania stwierdziła, że ona nie wie, gdzie się podział… A gdy wreszcie zrozumiała, że mam jakieś podejrzenia co do niej, straszliwie się obruszyła.
– Pani myśli, że ja go wzięłam – spojrzała na mnie ze łzami w oczach. – Przecież jestem tu już od trzech lat, jak pani wyjeżdża, to wszystko jest na mojej głowie, nigdy nic nie zginęło… Dbam o ten dom jak o swój własny – ocierała wierzchem dłoni policzki.
– Ale nikogo tu poza panią i Marysią nie było – odparłam z wyrzutem. – Więc kogo mam pytać?
– Może właśnie Marysię trzeba by zapytać – powiedziała Anna.
– Własna córka miałaby mnie okraść? – parsknęłam ironicznie. – Ona wszystko ma, niczego jej nie brakuje. Poza tym to porządne dziecko, znam ją dobrze…
– A mnie się wydaje, że pani jej wcale nie zna – Anna pokręciła głową. – Ostatnio wciąż pani nie ma, a ona dorasta, zmienia się, ma chyba jakieś problemy...
– Co też pani wygaduje – teraz ja się obruszyłam. – Niczego nie zauważyłam.
– Właśnie – odparła Anna z przekąsem. – Nie zauważyła pani, bo niby, kiedy…
Gosposia wróciła do swoich zajęć, a ja przez moment zaczęłam się zastanawiać nad tym, co mi powiedziała. Że niby nie znam własnej córki. Ale natychmiast machnęłam na to ręką, głupoty jakieś mówiła, a ja spieszyłam się przecież do pracy… Wiedziałam dobrze, jaki młyn tam na mnie czeka, nie było mnie przecież w firmie tyle dni.
Do słów gosposi wróciłam myślami dopiero wieczorem, gdy zmęczona, ale zadowolona z przebiegu spraw w biurze, wróciłam do domu. Jak zwykle na ostatnich nogach, a musiałam jeszcze pogadać z Marysią, skoro pani Ania twierdzi, że dzieje się z nią coś złego.
Zapukałam, tym razem drzwi do jej pokoju nie były zamknięte. Podniosła na mnie oczy, na jej twarzy pojawił się wyraz zniecierpliwienia, a może niechęci…
– Wróciłaś wczoraj tak późno, gdzie ty chodzisz po nocy? – spytałam.
– Byłam z przyjaciółmi, chyba mogę – rzuciła zaczepnym tonem. – Jestem już prawie pełnoletnia…
No, w taki sposób, to myśmy jeszcze nigdy dotąd nie rozmawiały. Przyglądałam się przez chwilę córce z uwagą. Rzeczywiście, wydawała się jakaś inna. Jej twarz miał taki dziwny, nieznany mi dotąd wyraz, jakby niechęci, czy zaciętości. Zaciskała usta, a gdy wreszcie rzuciła mi szybkie spojrzenie, widziałam w jej oczach chyba wrogość i jakby strach.
Usiadłam bliżej niej, usiłowałam pogłaskać ją po twarzy, ale ona natychmiast odwróciła się ode mnie, wtulając głowę w poduszkę.
– Daj mi spokój – burknęła.
– Marysiu, no co ty – patrzyłam na nią ze zdumieniem. – Co się dzieje, dlaczego ty się tak zachowujesz? Co ja ci zrobiłam?
– Nic mi nie zrobiłaś – spojrzała na mnie z furią. – Jak mi mogłaś coś zrobić, skoro nigdy cię nie ma w domu. Nigdy, jak jesteś mi potrzebna, jak… – jej dalsze słowa rozpłynęły się we łzach.
Patrzyłam na nią bezradnie, bo zupełnie nie wiedziałam, o czym ona mówi. Jak mogła nie rozumieć, że przecież nie wychodzę z domu dla przyjemności, że ciężko pracuję, żebyśmy żyły w dostatku, żeby ona wszystko miała.
– Przecież nie jesteś sama, jest pani Ania – popatrzyłam na nią ciepło.
– Mam o swoich kłopotach rozmawiać z gosposią, nie z tobą? – wykrzyknęła córka. – No, nie wierzę, że to mówisz…
– Ale jakie ty możesz mieć kłopoty – wzruszyłam ramionami. – Przecież niczego ci nie brakuje… – w tym momencie przypomniałam sobie, z czym właściwie tu przyszłam. – A właśnie, powiedz mi, co się stało z tą miniaturką, nie mogła przecież tak sobie zniknąć.
– Wiesz co, mamo, idź sobie i daj mi święty spokój – Marysia odtrąciła moją rękę, gdy usiłowałam ją objąć. – Chyba rzeczywiście lepiej będzie, jak porozmawiam z panią Anią.
Pomyślałam, że chyba ja też powinnam to zrobić. Może ona zauważyła coś, co by wyjaśniało takie zachowanie Marysi.
Gosposia powiedziała, że z małą ostatnio dzieje się nie najlepiej. Ja tego nie widzę, bo mnie wciąż nie ma, ale ona zauważyła nieraz jej zapłakaną twarz, słyszała, jak rozmawia z kimś przez telefon przestraszonym tonem. I że powinnam okazać jej więcej troski, bo Marysia przechodzi trudny okres. A na koniec gosposia stwierdziła, że moja córka chyba się nieszczęśliwie zakochała. Przyjeżdżał tu po nią jakiś chłopak, przystojny nawet, ale z oczu mu dobrze nie patrzyło. I to chyba przez niego teraz Marysia płacze.
Dlaczego ja o niczym nie wiedziałam? Gosposia wiedziała, a ja nie? A to jej zakochanie, jak się niby miało do zniknięcia mojej miniaturki? I o jakiej trosce ta kobieta mówiła, przecież wszystko, co w życiu robiłam, to właśnie z troski o córkę.
Musiałam poważnie pogadać z Marysią. Dlatego wróciłam wcześniej z pracy. Pomyślałam, że przygotujemy razem jakąś kolację, jak za dawnych czasów, kiedy nie spędzałam całego dnia w firmie.
– Marysiu, chodź, pomożesz mi w kuchni – zawołałam w stronę jej pokoju. – Pokroisz warzywa na sałatkę…
– Ale ja zaraz muszę wyjść, umówiłam się – stanęła w drzwiach i patrzyła na mnie ze zdziwieniem. – Już wróciłaś?
– Tak, żebyśmy trochę razem pobyły, zrobimy kolację, posiedzimy, pogadamy… – uśmiechnęłam się do niej ciepło.
– Wieczór dobroci dla zwierząt, tak? – roześmiała się ironicznie i szybko zbiegła na dół. – Ale ja muszę wyjść, mam ważną sprawę…
W końcu powiedziała mi wszystko
– Zaczekaj – chwyciłam ją za ramię. – Jaką sprawę? – popatrzyłam na jej twarz i przestraszyłam się. Jeszcze nigdy nie widziałam córki w takim stanie… Miała rozbiegane oczy, jej usta drżały od tłumionego płaczu. – Co się dzieje? – przytrzymałam ją mocno. – Jestem twoją mamą, mnie możesz powiedzieć.
Wtedy Marysia zaczęła płakać. Jąkając się, poprosiła żebym jej o nic nie pytała, bo ona to musi sama załatwić, zanieść te pieniądze, bo jak nie, to za godzinę oni wrzucą film do Internetu.
Patrzyłam na nią osłupiała, niczego nie rozumiejąc. Jakie pieniądze, jaki film…?
– Ja myślałam, że on mnie kocha, zaprosił mnie na tę imprezę – płakała rozpaczliwie. – A potem dosypał mi chyba czegoś do piwa, nie wiem, nie pamiętam, i nakręcił ten film, jak tańczyłam… No wiesz, taka nie bardzo ubrana… Ale ja nie wiem, jak to się stało, a potem zaczął mnie szantażować, on i jego kumple z klasy, że jak nie dam im kasy, to wrzucą film do netu… Prosiłam Mirka, ale on mnie tylko wyśmiał…
Serce mi się na moment zatrzymało, gdy patrzyłam na rozpacz córki. Mówiła do mnie o jakichś straszliwych rzeczach, o których nie miałam pojęcia. Ten film, szantaż, to była poważna sprawa, Anna miała rację.
Objęłam Marysię mocno. Czułam, jak cała drży. Nie mogłam pozwolić, żeby tak się bała, musiałam działać. Musiałam się wszystkiego dowiedzieć i pomóc mojemu dziecku, cokolwiek zrobiła… Próbowała mi się jeszcze wyrwać, krzycząc, że mnie przecież ona nic nie obchodzi, że ja widzę tylko swoją pracę, ale ja nie puściłam jej ze swoich ramion. Trzymałam mocno, gładząc jej ramiona, plecy, całując twarz i włosy.
– Kim jest ten Mirek, córeczko? – spytałam. – Musisz mi wszystko powiedzieć.
– Chodzi do mojej budy, do klasy wyżej, gra w kosza w naszej drużynie – chlipnęła. – Zaprosił mnie kiedyś na mecz, a potem się ze mną umówił do kina… Tak się ucieszyłam, wiesz, on już od dawna mi się podobał. A potem poszliśmy na tę imprezę do jego kolegi z drużyny…
Zamilkła i wtuliła twarz w moje ramię.
– Czy on ci zrobił krzywdę? – spytałam, bojąc się tego, co mogę usłyszeć.
– Nie, chyba nie… – odparła niepewnym głosem. – Tylko mnie upił i namówił do tego striptizu. A potem pokazał mi film, jaki nakręcił z kumplami i śmiał się, że jak ja mogłam myśleć, że on się we mnie zakochał, w takim pasztecie… – uniosła głowę i popatrzyła mi prosto w oczy.
– Mamo, czy ja jestem brzydka?
– Nawet tak nie myśl, córeczko – przytuliłam ją mocniej. – Jesteś piękna.
– Mamo, to było okropne – potrząsnęła głową. – Jak oni się ze mnie śmiali, a ja nie mogłam nic zrobić. Musiałam mieć tę kasę, dlatego wzięłam tę miniaturkę...
Już miałam ją zapytać, co z nią zrobiła, ale ugryzłam się w język. Nie to było teraz najważniejsze, tylko moja córka. Musiałam ją zapewnić, że jest bezpieczna, że ma we mnie wsparcie.
– Opowiedz mi o wszystkim, po kolei – zaciągnęłam ją na kanapę, usiadłam blisko, wciąż obejmując. – Nie ma takiej rzeczy, której nie potrafiłybyśmy obie sprostać… Ty i ja, córeczko, razem.
I popłynęła opowieść, przerywana szlochem. Słuchałam o samotności mojej córki, o jej pierwszej miłości, nieszczęśliwie ulokowanym uczuciu, o jej poniżeniu przez kogoś, kogo kochała. O szantażu, okrutnym i bezwzględnym. O jej strachu, miotaniu się w samotnym przerażeniu. O tym, że myślała już o samobójstwie. A mnie przy niej nie było…
Słuchałam i serce mi pękało. Jak ja mogłam dopuścić do tego, żeby moje dziecko to wszystko przeżywało. Nie było mnie przy niej, bo w swoim zaślepieniu biegłam w wyścigu szczurów i widziałam tylko kasę. Moja córka ginęła w samotności i okrucieństwie tego świata, a ja na to pozwalałam.
Chwała Bogu, że wreszcie się zatrzymałam. W ostatniej, co prawda chwili, ale nie było jeszcze za późno.
– Musimy zawiadomić o wszystkim policję, pójdę też do szkoły – powiedziałam. – Ale ty się nie martw, będę przy tobie, w każdej chwili…
Potem pomyślałam, że będę też musiała porozmawiać w firmie z szefem. Nad zmianą zakresu moich obowiązków i czasu spędzanego w pracy.
Więcej prawdziwych historii:
„Mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł miesięcznie. Nie mam nawet za co kupił kurtki na zimę”
„Jestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Nie chcę zmarnować życia mężowi, dlatego wolę, by mnie zostawił”
„Mój mąż latami ukrywał przede mną swój majątek. Gdy prawda w końcu wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego pieniądze”
„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”