Mama była sprzedawczynią w małym sklepie spożywczym. Wstawała, gdy jeszcze spałam, a po powrocie do domu nie miała siły, by choć ze mną porozmawiać. Jadła kolację, myła się i od razu kładła do łóżka. Mijałyśmy się w przelocie jak dwie zupełnie obce osoby. Ojciec przepijał większość tego, co zarobił jako robotnik. Tyle dobrego, że się nie awanturował, tylko szedł spać.
Tak naprawdę właściwie nie znałam swoich rodziców, a oni nie znali mnie. Powierniczką wszelkich moich problemów, radości, smutków i tajemnic była babcia Kornelia.
To ona mnie wychowywała
Kiedy skończyłam siedem lat i poszłam do pierwszej klasy, codziennie przyjeżdżała autobusem z daleka, żeby wyprawić mnie do szkoły. To ona budziła mnie pocałunkiem, szykowała kanapki, pomagała spakować plecak. Podczas mojej nieobecności sprzątała nasze mieszkanie i gotowała obiady.
Do niej biegłam się wyżalić się, kiedy byłam smutna. To ją prosiłam o radę, gdy moją głowę zaprzątał jakiś problem. A ona zawsze słuchała z uwagą. Czasem coś doradziła, ale najczęściej po prostu mnie przytulała, dając tym samym do zrozumienia, że mogę na nią liczyć, cokolwiek by się działo. To dawało mi poczucie bezpieczeństwa, którego mi brakowało ze strony matki i ojca. Nigdy nie potępiła mnie za moje wybory, nawet jeśli uważała je za błędne.
O wielu sprawach, o których rodzicom wstydziłabym się powiedzieć, babci mówiłam bez skrępowania. To ona kupiła mi pierwsze podpaski. To jej powiedziałam o moim pierwszym pocałunku. Jednak im byłam starsza, tym nasze kontakty stawały się rzadsze. Taka jest naturalna kolej rzeczy. W tamtym okresie to ja odwiedzałam babcię. Zazwyczaj nocowałam z soboty na niedzielę. Siadałyśmy na kanapie przy szklance gorącej herbaty z rumem i rozmawiałyśmy do rana.
Babcia raczyła mnie też historiami ze swojej młodości, pokazywała stare zdjęcia. Opowiadała o dziadku, którego nie zdążyłam poznać, ponieważ zmarł na zawał kilka miesięcy przed moimi narodzinami.
Stałam się samodzielna
Nic nie trzymało mnie w rodzinnej miejscowości, nie miałam tu także wielu perspektyw. Wyjechałam do większego miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów, gdzie zamierzałam pracować i studiować zaocznie. Zatrudniłam się w niewielkiej agencji reklamowej, gdzie pomagałam segregować papiery, parzyłam kawę, robiłam sprawunki, nosiłam pocztę i sprzątałam. Taka panna goniec od wszystkiego.
Ledwo wiązałam koniec z końcem, ale byłam szczęśliwa. Miałam swój świat, przyjaciół, życie. Mój kontakt z babcią stał się sporadyczny. Widywałyśmy się kilka razy w roku. O tym, że trafiła do szpitala, powiadomiła mnie matka. Przez telefon nie chciała zdradzić szczegółów. Natychmiast wsiadłam w autobus. Całą drogę siedziałam jak na szpilkach, a przez moją głowę przelatywały setki myśli. Co się stało? Staruszka miała już ponad siedemdziesiąt lat, w jej wieku nietrudno o wypadek. Może upadła? Albo ktoś ją potrącił? Wzrok nie ten, mogła nie zauważyć albo pomylić światła na przejściu i wejść prosto pod nadjeżdżający samochód…
Wystraszyłam się
Do domu rodziców wparowałam jak huragan. Ojciec jak zwykle spał. Mama siedziała na stołku w kuchni i płakała.
– Co się stało?! – krzyknęłam, szarpiąc ją za ramię.
Odtrąciła moją rękę i spojrzała na mnie zapuchniętymi od łez oczami.
– Babcia dostała wylewu… – wychlipała.
– To… to coś poważnego?
Mama pokiwała głową.
– To moja wina – szepnęła. – Wszystko moja wina…
Objęłam ją ramieniem.
– Nie mów tak. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu – powiedziałam, po czym sama zaniosłam się płaczem.
Ryczałyśmy tak dobrych kilka minut. Pierwsza opanowała się mama i powstrzymała potok łez.
– Dzwoniłam do niej codziennie. Rano i pod wieczór. Martwiłam się, bo ostatnio niedomagała. Nie była już tak sprawna jak dawniej. Do tego miewała zaniki pamięci. Próbowałam namówić ją na wizytę u lekarza. Ale wiesz, jaka ona jest. Każdego doktora uważa za konowała. Przedwczoraj zadzwoniłam tylko raz, rano. Nie odebrała, ale akurat był dzień targowy, a wiesz, jak babcia lubi pospacerować między straganami. Wieczorem robiłam kolację, potem leciał mój serial w telewizji, no a potem mi się usnęło. Wczoraj od samego rana usiłowałam się do niej dodzwonić, bezskutecznie. Wystraszyłam się, wsiadłam w autobus i pojechałam. Dobrze, że miałam klucze. Weszłam do pokoju, a ona leżała zasikana na podłodze. Boże, to było straszne! Wezwałam karetkę. Zabrali ją do szpitala. Okazało się, że leżała z udarem calutką noc. Calutką noc! Boże święty…
Mama znowu zalała się łzami. Wtuliła mi głowę w ramię i szlochała jak dziecko, a ja głaskałam ją po włosach.
– To nie twoja wina – szeptałam jej do ucha.
„Prędzej moja” – pomyślałam.
W ogóle się babcią nie interesowałam
Gdy tylko udało mi się uspokoić matkę, pojechałam do szpitala. To, co zobaczyłam, zszokowało mnie i przeraziło. Babcia wyglądała strasznie. Blada, spocona, rozpływała się na łóżku jak naleśnik. Skóra po lewej stronie twarzy obwisła, lewe oko przysłoniła opadnięta powieka. Podłączono babcię do jakiejś aparatury, do ust wepchnięto rurki.
Wybiegłam na korytarz i znowu się rozpłakałam. Ktoś położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się. Lekarz.
– Przykro mi – powiedział. – Pani Kornelia doznała bardzo poważnego uszkodzenia mózgu. W takich przypadkach liczy się każda sekunda, a ona leżała z udarem kilkanaście godzin. To cud, że w ogóle jeszcze żyje.
– Ale chyba można coś z tym zrobić? – spytałam z nadzieją.
– Możemy tylko czekać – odparł doktor, po czym odszedł.
A mnie zalała fala wyrzutów sumienia. Pożałowałam każdej chwili, którą mogłam spędzić z babcią, ale wolałam inaczej. Postanowiłam, że teraz będę przy niej codziennie, tak długo, jak będzie mnie potrzebować. Zadzwoniłam do pracy i poprosiłam o dwa tygodnie urlopu. Na szczęście dostałam go bez problemu.
Minął tydzień. Praktycznie każdą wolną chwilę spędzałam przy łóżku babci Kornelii. Jak kiedyś opowiadałam jej o sobie, o tym, co mnie cieszy i zasmuca, o tym, co robię, co lubię, a czego nie. O studiach, o pracy, o marzeniach i planach. Wierzyłam, że babcia mnie słucha, jak zawsze, ale jej stan się nie zmieniał, ani na lepsze, ani na gorsze.
Lekarz postawił sprawę jasno
– Pani Kornelia musi zostać zabrana ze szpitala. Nie możemy sobie pozwolić na jej dalszą hospitalizację. Mogę polecić wam jakiś dobry dom opieki, jeżeli zdecydujecie się na takie rozwiązanie. Istnieje też możliwość wypożyczenia do domu specjalnego łóżka oraz aparatury. Sugerowałbym jednak zatrudnić profesjonalną opiekunkę.
Długo debatowałyśmy z mamą, co zrobić. Na dom opieki nie było nas stać. Na opiekunkę też nie bardzo. Z kolei mama miała już swoje lata i opieka nad kimś tak ciężko chorym byłaby ponad jej siły, zwłaszcza że na wsparcie ojca nie miała co liczyć. Podczas bezsennej nocy podjęłam decyzję. To był impuls.
Postanowiłam zrezygnować z pracy oraz studiów, wprowadzić się z powrotem do rodziców i poświęcić opiece nad babcią. Chyba sama do końca nie wiedziałam, na co się porywam, ale jakiś wewnętrzny głos mówił mi, że jestem to winna babci Kornelii. Przecież ona całe moje dzieciństwo się mną zajmowała. Teraz moja kolej, by się o nią zatroszczyć.
Matka bez wahania przystała na tę propozycję. I nie sądzę, żeby chodziło o pieniądze i pomoc w opiece. Może za mną tęskniła, choć nie śmiała nic powiedzieć. Może chciała spędzać ze mną więcej czasu, którego nie miała, gdy byłam mała. Może martwiła się o mnie, a może o siebie. Tak czy siak, cieszyła się, że wrócę. Następnego ranka pojechałam do szpitala opowiedzieć o mojej decyzji babci. Nie wiem, czy cokolwiek rozumiała, ale gdy ujęłam jej dłoń i pocałowałam na do widzenia, zauważyłam, że po jej policzkach spłynęły łzy.
Kolejne dni były pasmem niekończących się formalności. We wtorek, kiedy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i mieliśmy zabrać babcię do siebie, dowiedzieliśmy się, że umarła. Po prostu. Odeszła spokojnie, we śnie. Dlaczego? Dzień po pogrzebie babcia Kornelia do mnie przyszła. Przyśniła mi się – młoda i piękna, taka jak na starych fotografiach, które razem oglądałyśmy. Przytuliła mnie mocno i pocałowała.
Wtedy zrozumiałam, że najwyraźniej sama zdecydowała się odejść. Tak postanowiła, bo nie chciała być dla nas ciężarem. Całe życie poświęcała się dla rodziny, a mimo to nie pozwoliła, aby ktoś poświęcił się dla niej…
Marlena, 23 lata
Czytaj także: „Wyszłam za buca, który myśli, że jest pępkiem świata. Każdy dzień na tym łez padole przysłaniają mi myśli o rozwodzie”
„Znaczek pocztowy odmienił moje życie. Zrobił ze mnie bogacza z portfelem wypchanym dolarami”
„Szwagierka zgrywała sierotkę, a mąż jej wierzył. Gdy oddał jej nasze oszczędności, wytargałam ją za kudły”