„Apartament w centrum i szybką furę zamieniłem na karetkę i łózko w szpitalu. Mam przepis na zmarnowanie sobie życia”

smutny mężczyzna fot. Getty Images, Rob Lewine
„Wezwany lekarz pogotowia też uznał, że jest już za późno. I wtedy wydarzył się cud. Nagle się wybudziłem, zacząłem oddychać”.
/ 30.06.2024 08:30
smutny mężczyzna fot. Getty Images, Rob Lewine

Czułem się królem życia, świetnie zarabiałem. A że czasem się wspomagałem alkoholem? Przecież to nic takiego!

Szybko w to wpadłem

Kiedy zacząłem pić? Gdy zacząłem pracować w korporacji. Z jednej strony cieszyłem się, że udało mi się znaleźć taką dobrą pracę, ale z drugiej bałem się, że nie nadążę za innymi. Wyścig szczurów trwał w najlepsze. Zacząłem się wspomagać, bo myślałem, że będę miał jeszcze lepsze pomysły. Słyszałem o uzależnieniu, ale się tym nie przejmowałem. Byłem silnym facetem, więc myślałem, że mnie to nie dotyczy.

Na początku ten wspomagacz rzeczywiście działał. Pracowałem w zawrotnym tempie, wydajnie jak nigdy dotąd. Odnosiłem sukcesy, awansowałem, zacząłem zarabiać naprawdę duże pieniądze. Kupiłem drogi samochód, kawalerkę zamieniłem na elegancki apartament w prestiżowej dzielnicy miasta.

Wszystko na kredyt, ale nie spodziewałem się problemów ze spłatą. Wierzyłem, że będzie tylko lepiej, czułem się królem życia. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to tylko pozory, że nie jestem żadnym królem życia, tylko jego ofiarą.

Idylla trwała kilka lat

Nagle wszystko zaczęło się walić. Choć piłem coraz więcej, czułem się coraz gorzej. Nie potrafiłem skupić się na pracy, zawalałem terminy, zapominałem o spotkaniach. Myślałem tylko o tym, by wziąć kolejny łyk wódki, wlać w siebie kolejną puszkę piwa. Wtedy już zaczęło do mnie docierać, że mam kłopoty z alkoholem, więc zapisałem się na terapię.

Nie pomogła. Ani ta, ani następna, bo kończyłem je tylko na detoksie. Myślałem, że jak oczyszczą mi organizm, to już z resztą sobie poradzę. Oczywiście tak nie było. Zaraz za drzwiami szpitala dzwoniłem po taksówkę, która wiozła mnie do najbliższego sklepu monopolowego. W pracy właściwie już sobie nie radziłem, więc z czoła wyścigu szczurów spadłem na sam koniec. Skutek był oczywisty: wypowiedzenie.

Nie poddałem się od razu. Byłem pewien, że uda mi się szybko znaleźć nową pracę. Miałem przecież świetne CV. I rzeczywiście, znalazłem, tyle że zupełnie nie radziłem sobie z obowiązkami. Po okresie próbnym pozbyto się mnie bez żalu. Podobnie było w kolejnej firmie i jeszcze jednej. Później nie zapraszano mnie już nawet na rozmowy kwalifikacyjne. Okazało się, że w naszej branży wieści rozchodzą się bardzo szybko. I że nikt nie uważa mnie już za świetnego fachowca, tylko pijaka.

Znalazł mnie sąsiad

Byłem załamany. Świat walił mi się na głowę, a ja nie miałem pomysłu, jak zatrzymać tę katastrofę. W desperacji poszedłem na kolejną terapię i znowu poniosłem klęskę. Oszczędności się skończyły, więc wiedziałem, że za chwilę znajdę się na dnie. Stracę samochód, mieszkanie… Wszystko… Ta myśl tak mnie dobijała, że nie potrafiłem z nią żyć.

Gdy dostałem zawiadomienie o eksmisji, zszedłem na osiedlowego sklepu i kupiłem kilka butelek wódki, whisky i ginu. Wydałem na to ostatnie pieniądze, ale to był jedyny sposób na poradzenie sobie z rzeczywistością. Usiadłem w swoim samochodzie pod klatką schodową i zacząłem chlać.

Po jakimś czasie znalazł mnie sąsiad. Biłem pijany do nieprzytomności i nie oddychałem. Zakrztusiłem się wymiocinami. Próbował mnie ratować, reanimować, bezskutecznie. Wezwany lekarz pogotowia też uznał, że jest już za późno. I wtedy wydarzył się cud. Nagle się wybudziłem, zacząłem oddychać.

Karetka błyskawicznie zawiozła mnie do szpitala. Potem okazało się, że w mojej tchawicy utkwił pęcherz powietrza, który dotleniał mózg. Gdy o tym usłyszałem, już miałem pewność, że to Bóg dał mi drugie życie. Pewnie pomyślicie, że zwariowałem. Po co Najwyższy miałby pochylać się nad pijakiem na dnie? Człowiekiem, który od lat nie był w kościele, nie modlił się?

A jednak się pochylił. Wtedy, gdy byłem już po drugiej stronie, czułem Jego obecność. Nie, nie widziałem jakiejś postaci w jasnym świetle, nie słyszałem anielskiej muzyki, ale wiedziałem, że jest obok. Tak po prostu. Bóg oddał mi życie. Nie mogłem tego schrzanić.

Dostałem kolejną szansę

Po wyjściu ze szpitala od razu zapisałem się na terapię. Tym razem wytrzymałem. Bywało ciężko, ale się nie poddałem. W trudnych chwilach modliłem się do Boga, dziękowałem za okazaną mi łaskę i prosiłem o to, by dał mi siłę. I dawał.

Dzień po dniu uczyłem się życia na nowo, bez alkoholu. I odkrywałem, jakie jest piękne. Gdy wyszedłem z ośrodka, byłem już zupełnie innym człowiekiem. Na tyle silnym, by zacząć wszystko od nowa.

Od tamtej pory minęło już pięć lat. Przez ten czas doprowadziłem swój zrujnowany świat do porządku. Znowu pracuję. Ale nie chcę być najlepszy, najbardziej wydajny. Żyję skromniej, ale spokojniej i szczęśliwiej, ciesząc się każdym kolejnym dniem. A kiedy tylko dostanę zaproszenie, rzucam wszystko i spotykam się z młodymi ludźmi, którzy dopiero wchodzą w dorosłe życie.

Opowiadam im swoją historię, przestrzegam przed skutkami uzależnienia. W ten sposób odwdzięczam się Bogu za to, że pozwolił mi się narodzić na nowo.

Patryk, 36 lat

Czytaj także:
„Przyjaciółka ma świetnego męża, a woli wskakiwać do łóżka obcym. Żal mi Maćka, ale muszę milczeć”
„Przeze mnie przyjaciółka klepie biedę i karmi syna czerstwym chlebem. Ukradłam jej pracę i resztki nadziei”
„Rozbiłam związek córki. Nic na to nie poradzę, że jej facet wolał w łóżku kogoś bardziej doświadczonego”

Redakcja poleca

REKLAMA