Nie jestem wylewny i nie lubię zwierzać się innym z osobistych kłopotów. Ale tym razem postanowiłem opowiedzieć swoją historię. Mam nadzieję, że faceci ją przeczytają. I dobrze się zastanowią, zanim uwierzą w słowa kobiety: „Kochanie, to twoje dziecko”. I zanim pozwolą wpisać swoje nazwisko w akcie urodzenia.
Anka i ja… No, to nie była wielka miłość. Raczej znajomość. Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu, obracaliśmy się w tym samym towarzystwie, więc często na siebie wpadaliśmy. Czasem wychodziliśmy gdzieś razem zabalować. Piliśmy, tańczyliśmy, a potem zwykle lądowaliśmy w łóżku.
Ona miała temperament, ja też lubiłem ten sport, więc gdy akurat nie miałem na oku nikogo innego, zabawiałem się właśnie z nią. Do głowy mi jednak nigdy nie przyszło, żeby się wiązać na stałe. Który normalny facet chciałby za żonę łatwą panienkę?
Ptaszki na osiedlu ćwierkały, że nie byłem jedyny, że Anka zmieniała partnerów jak rękawiczki. Co prawda nigdy nie widziałem jej z innym, ale my przecież też nie kochaliśmy się przy wszystkich. Zresztą nie śpieszyło mi się do małżeństwa. Dopiero niedawno stuknęła mi trzydziestka i uważałem, że mam jeszcze czas. Chciałem nacieszyć się wolnością.
Los bywa jednak przewrotny. Trzy lata temu Anka nagle oświadczyła mi, że jest w ciąży. W trzecim miesiącu. Byłem w szoku. Zawsze gdy szliśmy do łóżka, zakładałem prezerwatywę. Ona też podobno się zabezpieczała. A tu nagle taka przykra niespodzianka.
– To na pewno moje dziecko? – wykrztusiłem, gdy trochę doszedłem do siebie.
– Oczywiście, że tak. A czyje? – warknęła i aż się czerwona na twarzy zrobiła z nerwów.
– No, nie wiem… Ludzie różnie o tobie gadają. Gumka też nie pękła. Pamiętam dokładnie. Może więc pukasz do niewłaściwych drzwi? Zastanów się dobrze – prychnąłem.
Wiem, że może nie byłem zbyt taktowny, ale ta wiadomość naprawdę mnie zaskoczyła.
Porządny ze mnie facet, jak mus, to mus
Ance nie spodobała się moja reakcja. Najpierw wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami, a potem wpadła w histerię. Na zmianę płakała i krzyczała, że jestem sukinsynem bez serca, że ją bezpodstawnie obrażam, że jak chciałem iść do łóżka, to była dobra, a teraz nie…
I że nawet najlepsze środki antykoncepcyjne czasem zawodzą. Dlatego zamiast zadawać głupie pytania, powinienem zachować się jak dorosły i odpowiedzialny facet, a nie ostatnia świnia. Od tych jej wrzasków aż mnie głowa rozbolała.
– Dobra! Czego ty ode mnie chcesz? Kasy na zabieg? – przerwałem jej.
– Na to jest już za późno – odparła, wierzchem dłoni ocierając łzy.
– No to czego?
– Żebyś się ze mną ożenił – wypaliła.
Zdębiałem. Po raz drugi tego samego dnia. Jak już wspomniałem na początku, nie śpieszyło mi się do małżeństwa, zwłaszcza z Anką. Bąknąłem więc tylko, że muszę sobie wszystko na spokojnie przemyśleć, i zwinąłem się do domu. Obiecałem, że wkrótce dam jej znać, co postanowiłem.
Anka nie zamierzała jednak czekać. Jeszcze tego samego dnia powiedziała o ciąży swojej matce, ta ojcu, no i się zaczęło. Nachodzili mnie we trójkę po kilka razy dziennie. W pracy, w domu. Odwiedzili też moich rodziców. Prosili, przekonywali, wreszcie straszyli. Tak naciskali, tak mnie osaczyli, że w końcu zgodziłem się na ślub.
Wcale mi się to nie podobało, bo nie kochałem Anki, ale nie chciałem ostatecznie wyjść na bydlaka. A teściowie byli zachwyceni. Stanęli na głowie i głęboko sięgnęli do kieszeni, by wszystko odbyło się jak należy.
Po miesiącu mieliśmy piękną uroczystość w kościele i wielkie weselisko. A w prezencie dostaliśmy od nich własne mieszkanie. Dokładnie naprzeciwko ich drzwi, żeby teściowa mogła pomagać w opiece nad maluchem.
Wprowadziłem się tam bez słowa sprzeciwu. Powoli przyzwyczajałem się do myśli, że wkrótce zostanę ojcem. Kurna, jaki ja byłem głupi. Gdybym się postawił, nie uległ naciskom, nie wierzył w zapewnienia Anki, może nie przeżywałbym teraz tego wszystkiego. A tak przechodzę prawdziwe piekło!
Pierwszy sygnał, że dziecko, które nosi Anka, nie jest moje, dostałem niedługo po ślubie. Wróciłem z pracy wcześniej niż zwykle. Żona siedziała i rozmawiała z koleżanką. Były tak zaaferowane, że nawet mnie nie zauważyły.
– No i co, nie boisz się, że wszystko się wyda? – zapytała tamta.
– Trochę się boję. Ale musiałam zaryzykować. Inaczej zostałabym z problemem sama. A wiesz, jaki jest mój ojciec – odparła Anka.
– No tak. Tradycjonalista z zasadami. Miałabyś przerąbane – westchnęła koleżanka.
Nie wytrzymałem i wszedłem do pokoju.
– A w jakiej to sprawie tak zaryzykowałaś? I co to za problem? – zapytałem znienacka.
Obie aż podskoczyły.
– O, już wróciłeś? Nie słyszałam, kiedy wszedłeś – żona wyglądała na zmieszaną.
– A więc? Co to za tajemnica? – naciskałem.
Anka zastanawiała się przez chwilę.
– Nie musisz o wszystkim wiedzieć – odparła w końcu sztucznie lekkim tonem. – To babskie sprawy i facetom nic do tego. A w ogóle to nie skradaj się tak następnym razem! – nagle przeszła do ataku. – Przestraszyłeś mnie, a w moim stanie to niewskazane! O, już mnie głowa zaczyna boleć i ciśnienie mi skoczyło. Chcesz, żeby naszemu dziecku coś się stało?! – naskoczyła na mnie.
– Dobrze już, dobrze, uspokój się – uciąłem.
Nie miałem ochoty po raz kolejny wysłuchiwać jej pretensji i żalów. W ciąży Anka była potwornie marudna. Wystarczyło, że coś szło nie po jej myśli, a już zaczynała płakać i narzekać, wszczynać kłótnie. Odpuściłem więc. Wydawało mi się, że tak będzie lepiej.
Zero podobieństwa do mnie i do mojej rodziny
Kaja przyszła na świat półtora miesiąca przed terminem. To właśnie wtedy po raz drugi zapaliło mi się w głowie czerwone światełko. Fakt, nigdy nie byłem z Anką u lekarza, bo wolała jeździć na kontrole z matką, ale datę porodu mi podała. Myślałem więc, że do rozwiązania jest jeszcze mnóstwo czasu.
A tu nagle dostałem wiadomość, że wylądowała w szpitalu. Gdy dotarłem na miejsce, było już po wszystkim. Moja żona leżała w łóżku i przytulała córkę.
– Wszystko w porządku? – usiadłem obok.
– Tak, nasza córeczka jest śliczna i zdrowa. Zresztą, sam zobacz – podała mi maleństwo.
– Pytam, bo chyba urodziła się za szybko – powiedziałem, przyglądając się dziecku.
Anka natychmiast mi je odebrała.
– To się czasem zdarza. Słyszałeś o wcześniakach? – zapytała.
Pokiwałem głową.
– Słyszałem. Ale takie dzieci bywają zazwyczaj małe i słabe, nie? Do inkubatorów je wkładają czy coś. A ona jest duża i silna…
Anka od razu się naburmuszyła.
– O co ci chodzi? Zamiast się cieszyć, zadajesz durne pytania! Znowu chcesz mnie zdenerwować? Nie zasłużyłam sobie na to! Mam za sobą ciężki dzień – zaczęła wrzeszczeć.
No więc znowu odpuściłem. Kilka dni później pojechaliśmy zarejestrować małą w urzędzie stanu cywilnego. W rubryce „ojciec” zostało wpisane moje imię i nazwisko. Kajka rosła zdrowo. Zajmowałem się nią najlepiej, jak umiałem.
Pomagałem Ance przy kąpieli, przewijałem małą, wychodziłem z nią na spacer, kupowałem ubranka, kaszki, soczki. Teoretycznie wszystko było w porządku, ale… Im dłużej się Kajce przyglądałem, tym częściej nachodziły mnie wątpliwości, czy to na pewno moja córka. Nie widziałem żadnego podobieństwa, nie czułem więzi, jaka powinna łączyć ojca z dzieckiem.
Rozmawiałem z kumplem, któremu w tym samym czasie urodziła się córeczka. Szalał ze szczęścia, pokazywał jej zdjęcia. Opowiadał, jak raczkuje, jak stawia pierwsze kroczki. A ja na nic takiego nie miałem ochoty.
Chciałem powiedzieć o tym rodzicom, ale nie wiedziałem jak. Tak bardzo cieszyli się z wnuczki, tak bardzo ją kochali. A więc milczałem. I pewnie zostałbym ze swoimi wątpliwościami do końca życia, gdyby nie przypadek.
Któregoś dnia szukałem w szufladzie z papierami swojego zeznania podatkowego z ubiegłego roku. Anka akurat była z Kają u teściów. W pewnym momencie wpadła mi w ręce dokumentacja medyczna żony z okresu, kiedy była jeszcze w ciąży.
Nie wiem, dlaczego do niej zajrzałem… Zacząłem przerzucać kartkę po kartce i aż przecierałem oczy ze zdumienia. Z dokumentów wynikało, że Kaja nie była żadnym wcześniakiem. Wręcz przeciwnie, urodziła się w 40 tygodniu ciąży, a więc po terminie! Usiadłem i zacząłem liczyć.
No i – szlag! – wyszło mi, że została poczęta w czasie, kiedy byłem w odwiedzinach u kuzyna, za granicą. Siedziałem tam prawie dwa miesiące, więc o żadnej pomyłce nie mogło być mowy! Aż zatrząsłem się ze złości. A więc moje podejrzenia okazały się słuszne!
W pierwszej chwili chciałem pobiec do teściów i wykrzyczeć Ance w twarz, że mnie perfidnie oszukała, ale się jakoś powstrzymałem. Odłożyłem dokumenty na miejsce. Najpierw musiałem mieć stuprocentową pewność, dlatego kilka dni później w tajemnicy przed żoną zabrałem Kaję na badanie.
Szlag by to trafił! Jednak od początku miałem rację
Wysupłałem wszystkie oszczędności, żeby za nie zapłacić. Taniej było zamówić zestaw z patyczkami pocztą, ale bałem się, że Anka go przechwyci i z mojego planu nic nie wyjdzie. Znałem ją. Wiedziałem, że jeśli ma coś na sumieniu, stanie na głowie, by uniemożliwić mi przeprowadzenie badań.
Powiedziałem więc, że jadę z małą na obiad do moich rodziców, a tak naprawdę zawiozłem ją do laboratorium. Jakaś kobieta pobrała wymaz ze śliny Kajki i mojej, i powiedziała, że wyniki będą najdalej za tydzień.
– Zadzwonimy do pana z informacją, co wykazały, a potwierdzenie wyślemy pocztą.
– Nie, nie! Sam je odbiorę – zastrzegłem.
To były najtrudniejsze dni w moim życiu. Musiałem przecież udawać, że wszystko jest w porządku. Tak jak wcześniej rozmawiałem z Anką, przewijałem i karmiłem małą, wychodziłem z nią na spacery. A tak naprawdę myślałem tylko o wyniku badania. To od niego zależało moje dalsze życie.
Telefon z laboratorium zadzwonił po pięciu dniach. Pojechałem i odebrałem kartkę z wynikami. Czarno na białym stało tam napisane, że Kaja nie jest moim dzieckiem. Choć się tego spodziewałem, byłem w ciężkim szoku. Poczułem się jak ostatni idiota, frajer.
Przypomniało mi się, jak Anka zmieszała się, gdy podsłuchałem jej rozmowę z koleżanką, jak to mi wmawiała, że Kaja jest wcześniakiem, jak się denerwowała, gdy zadawałem niewygodne pytania. Z przeraźliwą jasnością uświadomiłem sobie, że od początku miała tylko jeden cel – wrobić mnie w ojcostwo. Gdyby była w pobliżu, to chyba bym ją zabił!
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wsiadłem w samochód i pojechałem do domu. Szczęśliwie wszędzie w mieście były potworne korki, więc miałem czas opanować nerwy.
Do mieszkania wszedłem już z kamienną twarzą. Żona akurat karmiła małą
– Podasz mi ręczniczek? Zobacz, jak się ubrudziła. Cała kaszka wylądowała na bluzeczce – powiedziała, gdy stanąłem w progu.
– Proszę bardzo – odparłem i podsunąłem jej pod nos wyniki badań DNA.
Zaskoczona spojrzała na kartkę i pobladła.
– Co to jest? – wykrztusiła.
– Co? Bardzo ważny dokument. Podstawa do rozwodu. I z tobą, i z tym dzieckiem – wycedziłem przez zęby.
A potem wyciągnąłem z szafy torbę i zacząłem wrzucać do niej swoje rzeczy. Anka próbowała mnie powstrzymać, coś tam tłumaczyła, płakała, ale jej nie słuchałem. Kiedy skończyłem, położyłem na stole klucze od drzwi wejściowych i pojechałem do rodziców.
Gdy usłyszeli, dlaczego się wyprowadziłem, byli zdruzgotani. Pięć razy dopytywali się, czy to prawda. Nie mogli uwierzyć, że Anka jest aż tak perfidna i wyrachowana.
– O Boże, myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach… Co teraz zamierzasz zrobić? – zapytała mama.
– To chyba jasne. Jak najszybciej uwolnić się od Anki i jej dziecka. Nie chcę więcej widzieć ich na oczy – odparłem.
Czułem, że moim rodzicom jest strasznie przykro, bo zdążyli już przywiązać się do Kajki, jednak stanęli za mną murem.
Czytaj także:
„Dbałam o małżeństwo, kupowałam erotyczną bieliznę i poradniki. W łóżku jednak wiało chłodem, bo Artur mnie zdradzał”
„Po rozwodzie miałam nabrać wiatru w żagle, a skończyłam jak rozbitek na bezludnej wyspie. Wszyscy się ode mnie odwrócili”
„Wziąłem ślub, którego nie chciałem i z kobietą, której nie kocham. Wszystko po to, żeby zemścić się na ukochanej”